Siedzieliśmy w ciszy patrząc sobie głęboko w oczy. Nikt nie miał
odwagi się odezwać. Napięcie rosło z każdą sekundą. Zastanawiałem się, kim jest
brązowooki mężczyzna siedzący wprost naprzeciw mnie i uśmiechający się od ucha
do ucha.
Wyglądał tak, jakby doskonale wiedział, kiedy i gdzie przybędziemy
do przyszłości. Tylko skąd? I jeszcze ta dwójka Loki i Leta? Chłopak jest taki
jak Artur, co wskazuje na to, że są w jakiś sposób powiązani. Poza tym jego
dziewczyna powiedziała: „Przecież w ich czasach nikt cię tak nie nazywa!”, co
sugeruje, że oboje żyli w czasach, z których przybyliśmy.
- Skojarzyliście już, kim jesteśmy? – zapytała drwiąco Leta.
- Ja… już wiem. – odrzekł Arti głosem jeszcze bardziej przybitym
niż po przegranej walce. – Wolałbym, żeby było inaczej, ale jakby się tak
spokojnie zastanowić istnieje tylko jedno wyjście. Loki, tak naprawdę masz inne
imię, prawda? Jesteś moim bratem, co nie Conan?
- Tego można się było spodziewać po Holmesie… - mruknął chłopak z
aroganckim uśmieszkiem. - Gratulacje braciszku.
- To jest Conan? – powiedziała zaskoczona Lili. – Ale wyrosłeś!
- Ta dwójka jest już trudniejsza do rozgryzienia. – kontynuował
Arti. – Leta tak bardzo zmieniła się z charakteru, że nie byłem do końca pewien
czy to na pewno ona. Wątpliwości zostały rozwiane, gdy pojawił się jej brat.
Jest po prostu zbyt podobny i to nie tylko do siebie z naszych czasów, ale też
do ojca, wuja, dziadka zakładam, że również do kuzyna…
- Co masz na myśli? – zapytałem nie wiedząc, o czym dokładnie on
mówi. – Mówisz tak, jakbym to był ja…
- Bingo! – wtrącił się mężczyzna. – A ta impulsywna młoda dama no
nasza kochana Niko.
Stałem w oko w oko ze sobą samym! Dopiero teraz zacząłem zauważać
to, że naprawdę jestem to ja trochę starszy, ale wciąż ja. Jednak dużo bardziej
zdziwiła mnie moja, kochana siostrzyczka. Z słodziutkiej, miłej dziewczynki
wyrośnie na taki wulkan humorów?! Ta przyszłość jest bardziej niż przerażająca.
W czasie gdy się zamartwiałem, drugi ja dał Arturowi krople na katar. To
dlatego nie mógł ich od razu rozpoznać po zapachu. Podczas gdy on cieszył się
ponowną możliwością odczuwania zapachów, ja znów poczułem się słabo. Wydaje mi
się, ze chwilę później leżałem już nieprzytomny na trawie. Ocknąłem się dopiero
w domu. W odróżnieniu od reszty miasta, on pozostał niezmienny ta sama
niebieska boazeria, takie same białe wykończenia i czerwony dach. W środku też
jak zwykle. Wszystko stonowane w bieli i czerni. Wszystko oprócz moich prac,
których oczywiście przybyło. Starałem się jednak nie przyglądać się im zbyt
dokładnie. Mogłyby wyjawić przyszłość, której jeszcze nie powinien znać. Jak się
pewnie domyślacie nie byłem tam sam. W chwili, w której się obudziłem, moi
towarzysze zaczęli opowiadać o tym, że FG wypuściło nową, świetną grę i Bazyl
został prezesem firmy. Napomnieli też, ze magia nie jest w tych czasach
tajemnicą. Starsza wersja mnie dała mi leki na gorączkę. Okazało się, że cały
ten czas miałem grypę. Chorobę pogłębiał też ogromny rozwój mojej umiejętności
przewidywania przyszłości. Kiedy poczułem się lepiej, zszedłem na dół. Czekała
tam starsza wersja mojej rodziny. Mama, tata, ciotka, dziadek Noah i Niko. Był tam jeszcze jakiś chłopiec. Miał może
około dziesięciu lat. Miał kręcone, ciemnobrązowe włosy i oczy w kolorze
bursztynów. Na nosie nosił parę okrągłych okularów.
- Kto to jest? - zapytałem
wprost.
- Jestem twoim kuzynem staruchu! - krzyknął kopiąc mnie w łydkę. -
Jestem Claus !
- To mój syn. - tłumaczyła
ciocia. - Nie myślałeś chyba, że do końca życia będę singielką.
- My tak myśleliśmy… -
odpowiedzieli zgodnie Lili i Arti.
- A tego piekielnego dziecka dzisiaj nie ma? – zapytał chłopiec
rozglądając się.
- Nawet nie waż się tak mówić o mojej kochanej dziewczynce! –
zganił go „starszy”. – Dzisiaj jest z matką w pracy.
- Twoją dziewczynką? – zapytała Lili.
- Na razie to nie wasza sprawa… - mruknął.
Nie
wracaliśmy już do tego tematu. Zjedliśmy razem obiad. Wszyscy starali się, żeby
nasza trójka nie dowiedziała się za dużo o przyszłości, więc było bardzo cicho.
Po posiłku wybraliśmy się wraz ze mną, Lokim i Niko do szkoły. Budynek nie
zmienił się zbytnio przez te same niebieskie ściany, ale za to meble były
całkowicie nowe. dorobili się też całkiem nowej pracowni plastycznej. W pewnym
momencie na korytarzu zatrzymała nas pewna dziewczyna.
- Profesorze Leg! – krzyczała z
daleka. – Proszę zaczekać!
- Nie mów mi, ze tu uczę… -
mruknąłem do siebie.
- Wolałbym nie… - odpowiedział.
- Profesorze, przyniosłam ten
obraz, o który pan prosił. – powiedziała dziewczyna, kiedy już do nas dobiegła.
- Niezłe! – powiedziałem to w
tym samym czasie, co moja dorosła wersja.
- Widzę, że przez te kilkanaście
lat gust mi się nie zmienił. – dodał, spoglądając na mnie.
- Więc skrócisz trochę te włosy.
– powiedziałem twardo.
- To… pan profesorze – wyjąkała
uczennica.- Sprzed trzynastu lat! I pani Lili i król Artur! Przepraszam, że wam
przeszkodziłam. – powiedziała odchodząc szybko.
- Jesteśmy znani. - stwierdził
Arti. – Nawet w szkole są obrazy nami.
Spojrzeliśmy
na ścianę. Rzeczywiście wysiały na niej dwa obrazy. Na pierwszy rzut oka były
niezwykle do siebie podobne. Jeden przedstawiał Juę i wszystkich wybrańców poza
Sarą. Ciekawe było to, że byliśmy jeszcze młodzi a ja już posiadałem tą bliznę,
którą widziałem na twarzy „starszego”. Bardzo chciałem wiedzieć skąd ona się
weźmie, ale nic nie chciałem sobie powiedzieć. Na drugim malowidle znowu
widniała Jua i wyglądała identycznie jak na tym pierwszym. Wokół niej stali
jacyś dziwni, zupełnie nieznani mi ludzie. Poza jednym. Wśród nich stał
pierwszy zajączek wielkanocny, którego już spotkaliśmy. Pozostali tylko mi
kogoś przypominali, ale nimi nie byli. Gdy tak spoglądaliśmy na ścianę,
usłyszeliśmy krzyk jakiegoś mężczyzny. Dobiegały one z gabinetu dyrektora. Czym
prędzej udaliśmy się w tamtym kierunku. Pierwszy wszedłem do środka. Wiedziałem
doskonale, co tam zobaczę. Mikołaj stał przed dębowym biurkiem trzymając w ręku
scyzoryk, który kiedyś dostał do dziadka, groził siedzącemu przed nim
mężczyźnie. Mój kuzyn, przez to, że chwilowo nie miał swych magicznych mocy,
miał czarne jak smoła włosy, spod których mogłem dostrzec przerażające oczy.
Wyglądały jak ślepia bestii, która żyje by zabijać. Przez chwilę zwątpiłem czy
to naprawdę on, ale nie mogłem pozwolić by komukolwiek stała się krzywda. Lili
nie widząc tego, co ja zatrzymała czas na krótką chwilę, podczas gdy ja
ustawiłem się na wprost do napastnika. Po przywróceniu biegu czasu mikołaj zdążył
ugodzić mnie w lewy policzek. Odruchowo złapałem go za rękę. Przez przypadek zraniłem
go tym zakrwawionym ostrzem. Wypuścił wtedy z reki broń i spojrzał na mnie spowrotem
swoim lodowym, ale ciepłym spojrzeniem.
CIAG DALSZY NASTĄPI...
CIAG DALSZY NASTĄPI...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz