piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 36

Siedzieliśmy w ciszy patrząc sobie głęboko w oczy. Nikt nie miał odwagi się odezwać. Napięcie rosło z każdą sekundą. Zastanawiałem się, kim jest brązowooki mężczyzna siedzący wprost naprzeciw mnie i uśmiechający się od ucha do ucha.
Wyglądał tak, jakby doskonale wiedział, kiedy i gdzie przybędziemy do przyszłości. Tylko skąd? I jeszcze ta dwójka Loki i Leta? Chłopak jest taki jak Artur, co wskazuje na to, że są w jakiś sposób powiązani. Poza tym jego dziewczyna powiedziała: „Przecież w ich czasach nikt cię tak nie nazywa!”, co sugeruje, że oboje żyli w czasach, z których przybyliśmy.
- Skojarzyliście już, kim jesteśmy? – zapytała drwiąco Leta.
- Ja… już wiem. – odrzekł Arti głosem jeszcze bardziej przybitym niż po przegranej walce. – Wolałbym, żeby było inaczej, ale jakby się tak spokojnie zastanowić istnieje tylko jedno wyjście. Loki, tak naprawdę masz inne imię, prawda? Jesteś moim bratem, co nie Conan?
- Tego można się było spodziewać po Holmesie… - mruknął chłopak z aroganckim uśmieszkiem. - Gratulacje braciszku.
- To jest Conan? – powiedziała zaskoczona Lili. – Ale wyrosłeś!
- Ta dwójka jest już trudniejsza do rozgryzienia. – kontynuował Arti. – Leta tak bardzo zmieniła się z charakteru, że nie byłem do końca pewien czy to na pewno ona. Wątpliwości zostały rozwiane, gdy pojawił się jej brat. Jest po prostu zbyt podobny i to nie tylko do siebie z naszych czasów, ale też do ojca, wuja, dziadka zakładam, że również do kuzyna…
- Co masz na myśli? – zapytałem nie wiedząc, o czym dokładnie on mówi. – Mówisz tak, jakbym to był ja…
- Bingo! – wtrącił się mężczyzna. – A ta impulsywna młoda dama no nasza kochana Niko.
Stałem w oko w oko ze sobą samym! Dopiero teraz zacząłem zauważać to, że naprawdę jestem to ja trochę starszy, ale wciąż ja. Jednak dużo bardziej zdziwiła mnie moja, kochana siostrzyczka. Z słodziutkiej, miłej dziewczynki wyrośnie na taki wulkan humorów?! Ta przyszłość jest bardziej niż przerażająca. W czasie gdy się zamartwiałem, drugi ja dał Arturowi krople na katar. To dlatego nie mógł ich od razu rozpoznać po zapachu. Podczas gdy on cieszył się ponowną możliwością odczuwania zapachów, ja znów poczułem się słabo. Wydaje mi się, ze chwilę później leżałem już nieprzytomny na trawie. Ocknąłem się dopiero w domu. W odróżnieniu od reszty miasta, on pozostał niezmienny ta sama niebieska boazeria, takie same białe wykończenia i czerwony dach. W środku też jak zwykle. Wszystko stonowane w bieli i czerni. Wszystko oprócz moich prac, których oczywiście przybyło. Starałem się jednak nie przyglądać się im zbyt dokładnie. Mogłyby wyjawić przyszłość, której jeszcze nie powinien znać. Jak się pewnie domyślacie nie byłem tam sam. W chwili, w której się obudziłem, moi towarzysze zaczęli opowiadać o tym, że FG wypuściło nową, świetną grę i Bazyl został prezesem firmy. Napomnieli też, ze magia nie jest w tych czasach tajemnicą. Starsza wersja mnie dała mi leki na gorączkę. Okazało się, że cały ten czas miałem grypę. Chorobę pogłębiał też ogromny rozwój mojej umiejętności przewidywania przyszłości. Kiedy poczułem się lepiej, zszedłem na dół. Czekała tam starsza wersja mojej rodziny. Mama, tata, ciotka, dziadek Noah i Niko.  Był tam jeszcze jakiś chłopiec. Miał może około dziesięciu lat. Miał kręcone, ciemnobrązowe włosy i oczy w kolorze bursztynów. Na nosie nosił parę okrągłych okularów.
- Kto to jest?  - zapytałem wprost.
- Jestem twoim kuzynem staruchu! - krzyknął kopiąc mnie w łydkę. - Jestem Claus !
- To mój syn. -  tłumaczyła ciocia. - Nie myślałeś chyba, że do końca życia będę singielką.
- My tak myśleliśmy… -  odpowiedzieli zgodnie Lili i Arti.
- A tego piekielnego dziecka dzisiaj nie ma? – zapytał chłopiec rozglądając się.
- Nawet nie waż się tak mówić o mojej kochanej dziewczynce! – zganił go „starszy”. – Dzisiaj jest z matką w pracy.
- Twoją dziewczynką? – zapytała Lili.
- Na razie to nie wasza sprawa… - mruknął.
Nie wracaliśmy już do tego tematu. Zjedliśmy razem obiad. Wszyscy starali się, żeby nasza trójka nie dowiedziała się za dużo o przyszłości, więc było bardzo cicho. Po posiłku wybraliśmy się wraz ze mną, Lokim i Niko do szkoły. Budynek nie zmienił się zbytnio przez te same niebieskie ściany, ale za to meble były całkowicie nowe. dorobili się też całkiem nowej pracowni plastycznej. W pewnym momencie na korytarzu zatrzymała nas pewna dziewczyna.
                - Profesorze Leg! – krzyczała z daleka. – Proszę zaczekać!
                - Nie mów mi, ze tu uczę… - mruknąłem do siebie.
                - Wolałbym nie… - odpowiedział.
                - Profesorze, przyniosłam ten obraz, o który pan prosił. – powiedziała dziewczyna, kiedy już do nas dobiegła.
                - Niezłe! – powiedziałem to w tym samym czasie, co moja dorosła wersja.
                - Widzę, że przez te kilkanaście lat gust mi się nie zmienił. – dodał, spoglądając na mnie.
                - Więc skrócisz trochę te włosy. – powiedziałem twardo.
                - To… pan profesorze – wyjąkała uczennica.- Sprzed trzynastu lat! I pani Lili i król Artur! Przepraszam, że wam przeszkodziłam. – powiedziała odchodząc szybko.
                - Jesteśmy znani. - stwierdził Arti. – Nawet w szkole są obrazy  nami.
Spojrzeliśmy na ścianę. Rzeczywiście wysiały na niej dwa obrazy. Na pierwszy rzut oka były niezwykle do siebie podobne. Jeden przedstawiał Juę i wszystkich wybrańców poza Sarą. Ciekawe było to, że byliśmy jeszcze młodzi a ja już posiadałem tą bliznę, którą widziałem na twarzy „starszego”. Bardzo chciałem wiedzieć skąd ona się weźmie, ale nic nie chciałem sobie powiedzieć. Na drugim malowidle znowu widniała Jua i wyglądała identycznie jak na tym pierwszym. Wokół niej stali jacyś dziwni, zupełnie nieznani mi ludzie. Poza jednym. Wśród nich stał pierwszy zajączek wielkanocny, którego już spotkaliśmy. Pozostali tylko mi kogoś przypominali, ale nimi nie byli. Gdy tak spoglądaliśmy na ścianę, usłyszeliśmy krzyk jakiegoś mężczyzny. Dobiegały one z gabinetu dyrektora. Czym prędzej udaliśmy się w tamtym kierunku. Pierwszy wszedłem do środka. Wiedziałem doskonale, co tam zobaczę. Mikołaj stał przed dębowym biurkiem trzymając w ręku scyzoryk, który kiedyś dostał do dziadka, groził siedzącemu przed nim mężczyźnie. Mój kuzyn, przez to, że chwilowo nie miał swych magicznych mocy, miał czarne jak smoła włosy, spod których mogłem dostrzec przerażające oczy. Wyglądały jak ślepia bestii, która żyje by zabijać. Przez chwilę zwątpiłem czy to naprawdę on, ale nie mogłem pozwolić by komukolwiek stała się krzywda. Lili nie widząc tego, co ja zatrzymała czas na krótką chwilę, podczas gdy ja ustawiłem się na wprost do napastnika. Po przywróceniu biegu czasu mikołaj zdążył ugodzić mnie w lewy policzek. Odruchowo złapałem go za rękę. Przez przypadek zraniłem go tym zakrwawionym ostrzem. Wypuścił wtedy z reki broń i spojrzał na mnie spowrotem swoim lodowym, ale ciepłym spojrzeniem.

CIAG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger