poniedziałek, 25 lipca 2016

Część II Rozdział 26 "Mój anioł stróż"

Czy to nie cudowne, że rozdział 26-ty dodaję właśnie dwudziestego szóstego?
Zapraszam do czytania!

Tuż przed moim nosem stał wysoki chłopak z brązowymi włosami. W ręce trzymał coś na kształt holograficznej tarczy, którą odbił atak Kate. Jednak ważniejsze były plecy, z których wyrastała para silnych, brązowych skrzydeł. Za to najważniejsza stała się jego twarz, kiedy w końcu odwrócił się do mnie. Była to najbardziej znajoma twarz na świecie. Te kochane oczy nieokreślonego koloru, a raczej tylko jedno, bo lewe było zakryte opaską.
- R... Rikuś... - wyjęknęłam ze łzami w oczach.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywała? - uśmiechnął się do mnie. - Przyniosłem ci książkę, którą chciałaś pożyczyć.
W tamtym momencie rzucił w moim kierunku, grubą, 500-stronicową książkę. Złapałam ja szybko, żeby nie oberwać w twarz. Popatrzyłam na okładkę. Było na niej dwóch pięknych chłopaków: jeden miał jasne, proste włosy oraz zielone oczy, drugi: czarne, kręcone włosy i błękitne oczy a także białe jak śnieg skrzydła. Przeczytałam tytuł: „How to become an Angel”. Spojrzałam znów na Patryka. Naprawdę wyglądał jak anioł. „Ta książka naprawdę działa” - pomyślałam.
- Bardzo mi miło, że wymieniacie się moją książką, ale mamy tu wojnę. - przerwała nam Kate. - Okażcie choć trochę zainteresowania.
- Wiesz... - mruknął nagle nasz „morderczy kosmita z sąsiedztwa” - mogłaś ich zabić kiedy nie zwracali na ciebie uwagi. Musisz się jeszcze wiele nauczyć Michael.
- Mówi morderca, którego ofiara żyje i ma się doskonale. - zgasiła do dziewczyna. - Myślałam, że jesteś twardszy Olek.
- Ej... - powiedział nagle Pati i obaj stali sobie obok Kate jak gdyby nigdy nic. - Wcale nie mam się doskonale. - wskazał na opaskę. - Straciłem oko! A to było moje ulubione oko.
- A ja myślałam, że po prostu zostałeś piratem... - powiedziała dziewczyna nie okazując nawet krzty zainteresowania.
- To też. - uśmiechnął się radośnie Patryk.
- W każdym razie... - Kate spojrzała na mnie pomiędzy głowami chłopaków. - Z wami u boku ona będzie niepokonana... chyba, że wcielę w życie mój plan zanim mnie dorwiecie.
Po tych słowach dziewczyna oślepiła nas zielonym światłem i zniknęła. Staliśmy bezmyślnie przez chwilę, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Później udaliśmy się do szkoły, gdzie spotkaliśmy pana Artura. Mężczyzna wyjaśnił nam pokrótce jak doszło do ataku na miasto i powiedział w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Zaraz po tym przyszedł czas na zadanie najważniejszych pytań.
- Patryku, jak to możliwe, że wciąż żyjesz? - zapytał nagle pan Artur.
- Chyba będzie lepiej, jeśli ja odpowiem na to pytanie. - zamiast Patryka odpowiedział Olek. - W końcu to ja jestem jego niedoszłym zabójcą.
- To mów! - popędzałam chłopaka.
- Cóż... zacznę od tego, że broń, z której do niego strzelałem, nie jest w stanie praktycznie zrobić krzywdy. - mówił zerkając na swojego przyjaciela. - Chyba, że trafi się w oko.
- Tego już się wszyscy domyślili. - przerwał mu z wyrzutem Patryk.
- Dobra... Moim zadaniem było zebranie informacji o zwykłych ludziach z tej planety. Warunek był jeden: obiekt moich badań musiał być ZWYCZAJNY. Już miałem zabierać się do rozcięcia go... a temu musiały wyrosnąć skrzydła! Cały mój plan poszedł w... - zatrzymał się na chwilę. - na marne...
- Nie moja wina, że jestem jaki jestem... - mruknął Patryk z dezaprobatą. Po prostu strzelił focha.
- Właśnie Pati... jak to jest, że masz skrzydełka? - Olek mówił do niego szturchając go co chwilę. - W końcu mi nie powiedziałeś. No dalej, mów!
- Chłopcze, czy ty... - zaczął niezręcznie pan Artur Holmes. - Czy jesteś dzieckiem człowieka i magicznego konia?
- To brzmi okropnie... - mruknęliśmy z Olkiem.
- A nawet jeśli... - Pati mówił smętnie. - I tak nic pan nie zmieni. I niech nie myśli sobie pan, że uznam cię za mojego króla!
- Czyli tak. - stwierdziliśmy zgodnie.
- Patryku, opowiesz nam o tym? - zaproponował mężczyzna, chwytając chłopaka za ramię. - Może wtedy będzie Ci choć odrobinę lżej.
- Mój ojciec, ma na imię Jeremi. Jest pegazem i byłym ochroniarzem Twojej matki. - powiedział brunet patrząc w oczy dorosłemu. - Pewnego wieczoru zgwałcił moją matkę.
Zamurowało nas. Takiej odpowiedzi się nie spodziewaliśmy. Rozumiem jego ojciec pegazem... ale żeby gwałt?! Usiedliśmy wokół niego. Byliśmy w gabinecie dyrektora. Daliśmy odetchnąć Rikusiowi. Widzieliśmy ile kosztowało go wyduszenie z siebie tej przerażającej, dziwacznej, niezrozumiałej prawdy. Cały czas próbowałam nie wyobrażać sobie pegaza gwałcącego kobietę, ale to było zbyt dziwaczne, żeby o tym nie myśleć. W końcu chłopak westchnął ciężko i kontynuował:
- Mama opowiadała mi, że nie miała na początku pojęcia kim on był. - - - Najpierw postawił jej kilka drinków w barze. Później zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Był od niej starszy o jakieś dziesięć lat. Nie miała pojęcia, że zacznie się do niej dobierać tuż przed jej domem....
- Wiesz, że nie musiałeś opowiadać z takimi szczegółami. - zaśmiał się Olek, klepiąc Patryka po plecach. - Wystarczyło nam wiedzieć, że jesteś w połowie koniem.
- Pegazem. - poprawił go chłopak. - Pamiętasz skrzydła?
- Z tymi skrzydłami, przez chwilę myślałam, że mam przed sobą anioła. - powiedziałam przybliżając się do niego.
- On aniołem? - Olek nie dowierzał. - Chyba upadłym... przez jego wygłupy nie mam już wstępu do najważniejszych miejsc we wszechświecie.
- To po coś go zabierał? - pan Holmes się zaśmiał. - mogłeś nam go oddać od razu jak się zorientowałeś, że nie jest zwyczajny.
- Mówcie sobie co chcecie. Dla mnie Rikuś, jesteś aniołem. - powiedziałam delikatnie dotykając twarzy Patryka. - Moim aniołem stróżem...

Po tych słowach delikatnie go pocałowałam. Tylko musnęłam jego usta moimi. Tymczasem on złapał mnie z całych sił, przytulił i namiętnie pocałował. Wydawało mi się, ze trwało to wieki. A i tak to było za krótkie. Po tak długiej rozłące szepnął mi tylko do ucha „Wygląda na to, że jednak wygrałem...”

Rozdział został napisany ze specjalnymi życzeniami dla Pati!Wszystkiego najlepszego! 
Mamy dla ciebie  pytanie za 100 punktów:
"Czy byłabyś zainteresowana przeczytaniem książki, której tytuł został wymieniony w rozdziale, a która obecnie jeszcze nie istnieje?"

poniedziałek, 11 lipca 2016

Część II Rozdział 25 "Wypijmy wino na Baker Street część druga"

Byliśmy właśnie w dziewiętnastowiecznej Anglii a dokładniej w Londynie na Baker Street. Bo kto nam zabroni? To dopiero moje pierwsze wagary w tym roku szkolnym. W poprzednim nabawiłam się wiele więcej nieobecności.
Wracając do naszej wizyty w przeszłości... Sherlock Holmes okazał się wilkołakiem. Jednak nie zdziwiło mnie to za bardzo. W końcu bliźniaki z którymi tam byłam też nimi były. Mało tego, wszyscy trzej stali teraz w swoich pośrednich formach. A tak, wy pewnie nie wiecie jak wygląda pośrednia forma wilkołaka. Otóż są nadal dość podobni do ludzi. Różnice stanowią ich wilcze uszy i ogon. Tak przy okazji bliźniacy mieli je białe a Sherlock czarne. Oczy całej trójki też były takie jak u wilków, tylko nabrały mocno złotej barwy. Dodatkowo moi koledzy posiadali jeszcze po parze lśniących białych skrzydeł, co było związane z pokrewieństwem z alicornami, oraz dłuższe, ostre kły, przez to, że ich matka jest wampirem. Jakby nie patrzeć w tamtych czasach nie było to tak oczywiste, więc zarówno Mary jak i sherlock parzyli na nich z lekkim strachem i dezorientacją. Szczególnie, że chwilę później nazwali oni detektywa per „dziadziunio” .
- Na Królową angielską, Kim wy jesteście?! - zapytał zdenerwowany Sherlock. - Przepraszam, miałem na myśli: Czemu nazywacie mnie dziadkiem.
- Racja, przepraszamy. - mówili jednocześnie. - Tak naprawdę jesteś naszym dalekim przodkiem. Albo ty, albo twój brat.
- Mycroft? - zaśmiał się detektyw. - Nie ma takiej opcji.
- Poczekajcie... - wtrąciła się Mary zamyślona. - Skoro on jest waszym przodkiem, to oznacza, że będzie mieć dzieci. Nasz Sherlock miałby sobie znaleźć drugą połowę?!
- Mary... Przecież wszyscy dobrze wiemy, ze coś takiego nie nastąpi... - Do salonu wszedł młody mężczyzna w marynarce i meloniku. W jednej ręce trzymał damską torebkę a w drugiej butelkę wina. - O przepraszam, nie miałem pojęcia, że mamy gości. - dokładniej spojrzał na mnie i moich kolegów. - I to dość niezwykłych jak mniemam.
- Wreszcie jesteś, Watson. - Sherlock wrócił do normalności i wziął butelkę on mężczyzny. - Mary, wyciągnij kieliszki, będziemy pić.
Dziewczyna posłusznie i bez nawet słowa zaczęła wyciągać z szafki kryształowe kieliszki. Po jednym na osobę. Chciałam powiedzieć im, że nie pijam wina, ale nie wiedziałam w jaki sposób to zrobić, żeby ich nie urazić. Gdy już prawie wpadłam na to, przerwała mi pani domu. Weszła do pomieszczenia i omal nie wybuchła złością. Nie zrobiła tego, ponieważ damie nie wypada.
- Johnie, miałam nadzieję, że chociaż ty jesteś porządny. - mówiła do mężczyzny z dezaprobatą. - Nie przynoś mu alkoholu, kiedy Cię o to prosi. Wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale on ma dopiero szesnaście lat.
- Wiem, pani Hudson. - mówił mężczyzna bez nawet cienia skruchy. - Przynoszę mu to, tylko dlatego, ze obiecał nie brać kokainy. To nawet nie jest wino. - Mówił otwierając butelkę. - To...
- Sok porzeczkowy! - krzyknęli bliźniacy jak tylko poczuli zapach.
- Właśnie. - przytaknął John. (Ja nie mogę to dr. John Watson, ale chyba jeszcze nie jest doktorem)
Tak więc usiedliśmy wszyscy z powrotem w salonie i delektowaliśmy się przepysznym sokiem z czarnej porzeczki. Oczywiście wszyscy udawaliśmy, że to wino.


Widząc wtedy we całą angielską gromadkę, przypomniałam sobie taki piękny dzień. Było to w czerwcu ubiegłego roku, czyli przed... sami wiecie czym. Wyciągnęłam wtedy Kate na miasto. Oczywiście cały czas marudziła. Po drodze spotkałyśmy Olka, który zaprosił nas do swojego domu (tak, tego, który później okazał się być UFO). Ja z chęcią się zgodziłam, ale Kate trzeba było zaciągać tam siłą. Usiadłyśmy w salonie na wygodnej kanapie. W pokoju był ciemny stół z sześcioma krzesłami, który wraz z telewizorem stanowił kontrast do czysto białych ścian. W tym czasie Olek przyniósł nam duże kieliszki i nalał do nich soku porzeczkowego. My z Olkiem piliśmy to dosyć zwyczajnie, za to nasza kochana, głupiutka Kate serio udawała, że trzyma kieliszek najlepszego, francuskiego wina. Robiła tak nawet kiedy graliśmy w grę na konsoli. Znaczy się tylko ja i chłopak, ona siedziała na kanapie i unikała psa Olka – Beti. Gdy gra nam się już znudziła, postanowiliśmy rozpocząć karaoke. W tym też dziewczyna chciała nie uczestniczyć, ale po tysiącach namów z naszej strony w końcu się przemogła.
Był to taki miły dzień... Czemu to musiało się skończyć?




Wracając do XIX wieku. W trakcie tego popołudnia, rozmawialiśmy o bardzo wielu sprawach. Na przykład o tym, że Watson spisuje wszystkie wyczyny Sherlocka. Jednak pisze to z perspektywy jakby byli starsi, ponieważ uważa, że nikt nie zainteresuje się nastolatkami a szesnastolatek przyjmujący kokainę to już zupełnie źle wygląda. Poza tym myślał nad jakimś pseudonimem artystycznym, żeby nikt nie wiedział, że autorem jest sam Watson. Tu z pomocą przyszli Adam i Arek, którzy zaproponowali imiona ich ojca i wuja, czyli Artur i Conan. Mężczyzna dodał tylko nazwisko – Doyle. Tak właśnie błędne koło się zamknęło. Poza tym dowiedziałam się, że Adam umawia się z księżniczką brytyjską. Z utęsknieniem wymawiał jej imię... Mary. Zawstydził tym lekko przebywającą z nami Mary. Niestety nie mogliśmy siedzieć na Baker Street przez wieki. Sherlock miał spotkanie z klientem, więc my też zaczęliśmy zbierać się do domu. Chciałam tylko zobaczyć to przed powrotem. Sherlock ubrał swój długi płaszcz, poprawił czapkę i wraz z Watsonem wyszli na ulice Londynu. Padał rzęsisty deszcz a ja poczułam się spełniona. Mogliśmy wracać do naszych czasów. Były one inne niż jeszcze tego samego dnia rano.
W roku 2041 także padało. Jednak największą zmianą było to, że wszędzie wokół było pobojowisko. Widziałam niszczących wszystko wokół magów w czarnych pelerynach. Byłam pewna, ze to Słudzy Węża. Zaczęło się. Chwilę mnie nie było a tu już wojna. Żartujecie sobie ze mnie?
Bliźniacy już włączyli się w obronę miasta. Szybko zniknęli mi z oczu. Zostałam sama. Nagle znikąd wyskoczyła na mnie ogromna, czarna wilczyca. Rozpoznałam jej oczy. To była Angie, więc niedaleko musiała być także Kate. Chciałam rozejrzeć się za nią, lecz wilczyca przybiła mnie łapami do ziemi. W tamtej chwili Kate krzyknęła do niej, żeby mnie zostawiła. Lecz nim to zrobiła wilkołaczka szepnęła mi do ucha słowa „Błagam zrób coś by wróciła prawdziwa Kate”. Później zeszła ze mnie i przybrała formę człowieka. Przywódczyni Sług wysłała swoją prawa rękę na poszukiwanie Moniki, którą chciała wykorzystać. Mną natomiast chciała się zając osobiście.
- Widzisz, że przyjaźń nie ma sensu? - zaczęła ponurym, zachrypłym głosem. - Nie uratowałaś mnie przed tym.
- Ale po co ty to robisz? - zapytałam z troską. - Przecież obie doskonale wiemy, że ty nie chcesz nikogo skrzywdzić.
- Ty nie zrozumiesz. Ja po prostu muszę się go pozbyć. - wskazała na swoje serce. - Wszystkim to wyjdzie na dobre, lecz potrzeba do tego ofiar.
- Nie pozwolę Ci na to. - mówiłam patrząc z przekonaniem prosto w jej zielonkawe oczy, oczy przekrwione jakby od płaczu. - Nie pozwolę na to, żeby osoby na których mi zależy ginęły. Nie tym razem.
- Ty to chyba nigdy się nie zmienisz... - mruknęła. - Czas pokazać Ci moc, którą dostałam od tego głupiego węża.
W tamtej chwili zaczęła tworzyć w rękach kulę energii. Wyglądała jak zielony piorun kulisty. Chciała tym we mnie rzucić. Gdy pawie była gotowa usłyszałam znikąd znajomy głos.
Były to słowa pewnej piosenki. Powstała w 2014 roku, ale znałam ją. Słuchałam ją w dzieciństwie. Posłusznie zamknęłam oczy. Nie mam pojęcia dlaczego. Zaufałam temu głosowi. Otworzyłam je ponownie, gdy usłyszałam trzask przed sobą. Tuż przed moim nosem stał wysoki chłopak z brązowymi włosami. W ręce trzymał coś na kształt holograficznej tarczy, którą odbił atak Kate. Jednak ważniejsze były plecy, z których wyrastała para silnych, brązowych skrzydeł. Za to najważniejsza stała się jego twarz, kiedy w końcu odwrócił się do mnie. Była to najbardziej znajoma twarz na świecie. Te kochane oczy nieokreślonego koloru, a raczej tylko jedno, bo lewe było zakryte opaską.

- R... Rikuś... - wyjęknęłam ze łzami w oczach.

czwartek, 7 lipca 2016

Część II Rozdział 24 "Wypijmy wino na Baker Street, część pierwsza"

Uwaga!
 W przedstawionym poniżej rozdziale pojawią się miejsca i postacie występujące w opowiadaniach i powieściach Arthur'a Conan Doyle'a. Jednak w celach rozrywkowych zostaną one w dużym stopniu zmienione. Prosimy o wyrozumiałość dla autora i przepraszamy, jeśli kogoś tym urazimy.
 ~~Kattys



Nastał kolejny, spokojny marcowy poranek. Pogoda była piękna. Stopniały już ostatnie śniegi i wreszcie przywitała nas zielona trawa. W szkolnym parku nie zabrakło również całej masy kolorowych kwiatów. Czułam się tam tak miło i spokojnie. Zupełnie jakby nic nie wydarzyło się w lipcu ani nic nie miało się wydarzyć w kwietniu. Siedziałam sobie spokojnie na ławce, oglądałam jak motyle latają nad kolorowymi od krokusów alejkami. Miałam gdzieś wszystko inne. Teraz liczyła się tylko chwila. Nie miałam pojęcia, czy będę mieć jeszcze okazję na szczęście, więc postanowiłam cieszyć się drobnostkami nie zwracając uwagi na przyszłość czy przeszłość.
- Czy jestem teraz bezdusznym potworem? - zapytałam sama siebie nie oczekując odpowiedzi.
- To by wyjaśniało dlaczego twój chłopak dał się zabić... - zaśmiał się ktoś za moimi plecami. Był to jeden z bliźniaków. Nie jestem pewna który, nie rozróżniam ich (jak zresztą każdy oprócz ich ojca)
- I to, że ten drugi zniknął bez śladu. - dodał drugi z braci.
- Siemka chłopaki... - spojrzałam na nich z dezaprobatą. - Przyszliście tu tylko popsuć mój humor, czy po coś konkretnego?
- My nie przyszliśmy do ciebie. - powiedział jeden (załóżmy, że to Adam)
- Tylko do nich. - drugi wskazywał na pustą przestrzeń.
- Ale tu nikogo nie ma. - powiedziałam im prosto w oczy (jakie one śliczne!)
- Bo teraz sobie poszli. - tłumaczył Adam.
- Po za tym to duchy, a ty nich nie widzisz. - dodał Arek.
- Bo nie byłaś w Tajemniczej Szopie! - zaśmiali się razem.
- Wy tak zawsze? - przewróciłam oczami. Może i wglądali przeuroczo, ale bracia Holmesowie byli strasznie irytujący, nawet bardziej niż... Patryk.
Swoim zachowaniem przypomnieli mi o wszystkich moich zmartwieniach, miałam ochotę rzucić się na nich i powyrywać im te lśniące złote włosy. Jednak miałam bardziej humanitarne sposoby na odstresowanie się. Wyciągnęłam z torby mój notatniki zaczęłam tworzyć. Było mi trochę trudno przez to, że blondyni cały czas się na mnie gapili. Nareszcie ucichli, lecz wpatrywali się we mnie jakbym była jakimś rzadkim okazem. Chociaż w sumie to byłam... mniejsza z tym. Tak czy siak w kilka minut miałam już pięknie nasmarowany wiersz:

„Was dwóch”

Wreszcie Cię znalazłam
u swego boku miałam,
lecz prysło to przez niepewność moją
i przez to nie mogłeś nazwać mnie swoją
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Byłeś i ty, przyjaciel jego nad życie
dlatego i ja traktowałam cię należycie
Byliście ekipą, drużyną, duetem
Myślałam, że zawsze razem pokonywać będziecie metę
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Tej jednej nocy wszystko się zmieniło
stało się coś co nawet nam się nie śniło
jeden na drugiego rękę podnosi
ten drugi pada, pierwszy go podnosi
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Lecz mój ukochany już teraz nie żyje
Sama sprawdziłam – serce nie bije
Przyjaciel jego – morderca się wzruszył
I z ciałem kumpla w dalszą drogę ruszył
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Teraz w smutku wszyscy pogrążeni
smutną nadzieją ciągle ranieni
Chcemy powrotu tego duetu
w naszej ekipie brak was do kompletu
świat mówi mi, że kiedyś razem do domu wrócimy
i wielką imprezą wszystko uczcimy


Więc przybądźcie choćby zza grobu tutaj
Czekamy dziś, jutro, przez wieki
Więc idź przodem i drogi szukaj
byśmy mogli wszyscy otworzyć powieki
Było was dwóch, nie został żaden
Lecz wkrótce znów będziecie ze światem,
by razem z nami kroczyć do przodu




Holmesowie przeczytali to mimo moich wyraźnych sprzeciwów. Oczywiście nie rozumieją oni moich uczuć wkładanych w to dzieło i uznali mój wiersz za śmieć. Uznali, że lepszą metodą na pozbycia się stresu byłoby przeniesieni się do jakiegoś fajnego okresu w przeszłości.
- Po prostu chcecie iść ze mną, prawda? - szybko ich rozgryzłam. - To gdzie i kiedy?
- Poprosimy rok 1870! - zaproponował jeden.
- Cel: Londyn. - dodał drugi
Bez pytania o cokolwiek innego chwyciłam ich na barki i przeniosłam nas do XIX Londynu. Byliśmy na środku głośnej ulicy. Wszędzie było wiele powozów i ludzi. My tam nie pasowaliśmy. Tak po prostu. W sumie nie ma co się dziwić, skoro pochodzimy z odległej przyszłości. Nasze ubrania zdecydowanie nie pasowały do tej epoki, więc musieliśmy znaleźć coś innego a także coś co zakryje moje błękitne włosy. Chciałam zatrzymać czas by wziąć ubrania niezauważeni, ale przecież nie mogłam czarować na środku ulicy. Skryliśmy się razem w jakimś zaułku. Byłam prawie pewna, że byliśmy tam sami. Nawet nie macie pojęcia jak się pomyliłam. Oprócz nas były tam dwie osoby: chłopak z ciemnymi, kręconymi włosami oraz jasnowłosa dziewczyna, która wydawała się być od niego starsza. Ona miała na sobie zielonkawą sukienkę z gorsetem a on brudna koszulę z długim rękawem, brązową kamizelkę i takiego koloru spodnie podwinięte do kolan. Jednak najbardziej podobała mi się jego czapka. Nie ma chyba na niej żadnej polskiej nazwy. (ang. Deelstalker dla zainteresowanych). Mimo wszystko nie była mi potrzebna jej nazwa. Jednak my zamiast próbować się wtapiać w tłum, patrzyliśmy co takiego on wyprawia. Stał w tym zaułku i dokładnie przyglądał się wszystkiemu. W końcu zwrócił się szorstko do dziewczyny:
- Znowu sprawdzasz moje umiejętności dedukcji Mary? Wcale Cię nie okradziono panno Watson, ty oddałaś swoją torbę Johnowi.
- Jak zwykle perfekcyjnie. - uśmiechnęła się kobieta zakładając ręce na krzyż. - Ale proszę nie nazywaj mnie panną Watson. Nazywam się Morstan, pamiętasz? A nawet jeśli w przyszłości wyjdę za Johna, nie będę już panną.
- Jak już wiele razy ci powtarzałem, uważam miłość za irracjonalną, ale jak tak na was patrzę to serce mi mięknie. - chłopak odwzajemnił jej uśmiech.
- To ty masz serce? - zaśmiała się Mary.
Ta dwójka rozmawiała nawet nas nie zauważając. Bliźniakom niezbyt odpowiadała ta ignorancja, więc jeden z nich kaszlnął przekonująco. Po chwili oboje spojrzeli w naszą stronę i chwilę zastanawiali się nad naszym niecodziennym wówczas ubiorem. A ja dopiero od frontu zaczęłam się domyślać kim jest ten młodzieniec. Miał on pociągła twarz z orlim nosem i paciorkowate, niebieskie oczy. Pomogły mi również nazwiska, które usłyszałam w trakcie jego rozmowy z Mary. Byłam już prawie pewna, lecz chciałam usłyszeć to z jego ust.
- Widzę, że wy nietutejsi. - spojrzał na nas podejrzliwie. - Skąd pochodzicie? Nie, nie odpowiadajcie. Sam wymyślę.
- Jasne, czemu nie, ale czy moglibyśmy nie stercze tak na dworze? - zgodziłam się. - Zaraz będzie padać.
- I może byś się chociaż przedstawił? - zaproponowali moi koledzy.
Brunet zgodził się (ale tylko ze mną) i zaprowadził nas do jednego z pobliskich budynków. Udało mi się nawet zauważyć adres: „Baker Street 221 B”. Byłam coraz bardziej pewna co do tego kim on jest, „ale niech on w końcu się przedstawi” myślałam podekscytowana.
- Sherlocku! - z kuchni wybiegła jakaś kobieta, była widocznie niezadowolona naszą wizytą. Natomiast ja promieniałam ze szczęścia na dźwięk imienia, które wypowiedziała. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przychodził tu bez zapowiedzi. Nie mieszkasz tu!
- Jeszcze... - mruknął chłopak uśmiechając się triumfalnie.
Mary zaprowadziła nas do salonu. Był dość duży i cały w stylu wiktoriańskim. Ca ja gadam, przecież tak wyglądały wnętrza w tej epoce. No dobra... usiadłam pomiędzy Arkiem a Adamem na sofie. Mary nadal stała a Sherlock (jejku nie wierzę, ze mogę to powiedzieć!) usiadł w fotelu. Złączył ze sobą palce obu rąk w jego charakterystycznym geście i myślał. Cały czas zastanawiał się nad tym skąd jesteśmy. Nawet on musiał mieć z tym problemy. W końcu nigdy w życiu nie widział dziewczyny z niebieskimi włosami itp. Nagle przerwał on swoje milczenie.
- Zamiast pytać was o miejsce, z którego przybiliście, powinienem zapytać was o czas. - mruknął spoglądając na nas. - Nie istnieje żaden kraj, w którym mieszkają osoby poubierane tak śmiesznie. Ja sam wyprzedzam swoją epokę, więc domyślam się, że wy do niej nie należycie. Świadczy o tym też was sposób mówienia i poruszania się.
- Czyli się domyśliłeś, brawo Sherlocku. - mówił z irytacją ten bliźniak którego wcześniej nazwałam Adamem.
- A kiedy w końcu się nam przedstawisz? - dopytywał Arek.
- Znacie moje imię a i tak żądacie, żebym się przedstawił? - zdziwił się. - Poza tym, ja także nie poznałem jeszcze waszych nazwisk, magowie.
- Co... Skąd ty to wiesz?! - krzyknęliśmy całą trójką jednocześnie podnosząc się z miejsca.
- Poczułem. - powiedział triumfalnym tonem wstając z fotela i... zmieniając się w formę pośrednią wilkołaka. - Czasem trzeba sobie wspomóc węchem. A jak już chcecie wiedzieć... Jestem Sherlock Holmes, ja dowiem się wszystkiego.
- Więc jednak mogliśmy cie spotkać... - powiedział szczęśliwy Adam też przybierając formę pośrednią.

- ...dziadziuniu. - jego brat zrobił to samo.
Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger