piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział specjalny!

Dziś dla was specialny rozdział!

"W kosmosie"



 Czy jesteście ciekawi co się działo z Patrykiem jak go nie było? Jasne, że tak. Tylko od czego by tu zacząć… No jasne! Zacznę od początku.
Po tym jak Olek postrzelił go i zabrał ze sobą, nie minęło pięć minut a Patryk się obudził. Leżąc na zimnej podłodze w domu swojego przyjaciela, zaczął gwałtownie oddychać. Po uspokojeniu się wstał i spojrzał w telefon.
- Gdzie mój Internet? - zapytał się, choć nikogo nie było w pobliżu. – Czemu niebo jest… Czemu nie ma nieba? Lol, gdzie ja jestem?
- Już wstałeś? – przywitał go z ironią w głosie Olek.
- Ola! Czemu nie ma neta, Beti, chipsów, neta Moni, Beti, neta… czemu my nie mamy życia? – zaczął go tak zasypywać pytaniami. – I co robimy w kosmosie?!
- Ale przecież Beti jest tutaj. – zaśmiał się Olek. – Mufiego też wziąłem. Myślałeś, że ich zostawię.
- Zdaje mi się, że nie usłyszałeś mojego ostatniego pytania. Powtórzę: Co my na złamaną bagietkę robimy w kosmosie?! – krzyczał próbując uzyskać odpowiedź.
- Nieważne. Ważniejsze jest przecież pytanie dlaczego nie jesteśmy jeszcze pijani - powiedział,wyciągając zza pleców whiskey.
Nie trzeba było czasu a chłopcy zaczęli pić. Nachlali się chyba po wsze czasy, a przynajmniej tak by się wydawało. Nie minęły nawet dwie minuty a oni opróżnili już sześć litrowych butelek trunku.
W końcu jednak przyszła pora, żeby nasz ulubiony kosmita z sąsiedztwa wziął się do pracy. Z pomocą Viktora, który cały czas mu towarzyszył, Zaciągnęli spitego Patryka do sterylnie białego pomieszczenia. Była tam ogromna lampa na suficie, która oświetlała zimny, metalowy stół. W rogu pomieszczenia stała niewielka szafka z przyborami lekarskimi. Kosmici wtaszczyli Patryka na stół. Oni też byli spici... nie zapominajmy o tym. Trochę zajęło im położenie Patryka na stole. Kilka razy wylądował na zimnych kafelkach. Jednak wyglądało, że nie przeszkadzało mu to ani troszkę. Kiedy w końcu im się udało, Viktor wyciągnął z szafki skalpel i podał go Olkowi.
- Pora zaczynać. - Viktor z powagą zwrócił się do kolegi. - Szef już zaczął się niecierpliwić. Chce wyników sekcji na już.
- Naprawdę musimy mu to zrobić? - Olek patrzył ze współczuciem na przyjaciela. - Tylko z nim się tak fajnie pije...
- Nie mamy wyjścia. Takie dostaliśmy rozkazy.
- Przykro mi Pati... - Olek z żalem skierował się do stołu chcąc dokonać pierwszego nacięcia.
Wtem niespodziewanie z pleców Patryka wyrosła para potężnych skrzydeł. Całe pokryte były jasnobrązowymi piórami. Za to ich właściciel nie robił sobie nic z tego wszystkiego. Leżał sobie tak po prostu na metalowym blacie, rozebrany prawie do naga. Zostawili mu tylko bieliznę. Jego mina mówiła, że ma ochotę zwrócić swój obiad wraz w tym wszystkim co wypił później.
- Coś tu jest nie tak. - wydukał zszokowany blondyn. - Ludzie nie powinni mieć skrzydeł.
- Dzwonię do szefostwa. - zaproponował Olczak. - Trzeba im wygarnąć, że się pomylili.
- Daj spokój Ola, jesteś pijany.
- Cicho siedź Vika, to tylko trzy litry whisky. - uspokajał go Olek. - Pijany to ja jestem dopiero po sześciu... Dziwi mnie, że on był w stanie wypić tyle co ja. Już dawno przekroczył dawkę śmiertelną etanolu dla Ziemian.
- Czytałem, że w kraju zwanym Polską, z którego pochodzi nasz Patryk, zdarzają cię takie rzeczy.... - zaśmiał się złośliwie Viktor.
- To chyba jakieś potwory nie ludzie... tak czy siak dzwonimy do szefa. - olek odwrócił się plecami do stołu i spojrzał w stronę sufitu. - Komputerze nawiąż wideo-rozmowę z profesorem Bagietto.
Po chwili przed chłopakiem pojawił się holograficzny, jasnożółty wizerunek mężczyzny. Mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Jego twarz była zwyczajna, nie licząc wyłupiastych oczu. Łysinę na jego głowie zakrywał ciemny beret.
- O, Olczak... - mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. - Masz dla mnie wyniki?
- Niestety nie. - chłopak mówił formalnym, zimnym tonem. - Napotkaliśmy pewien problem, bo nasz obiekt....
- Co znowu? - profesor był podirytowany.
- Okazało się, że nie jest on człowiekiem. Nasz wywiad musiał się pomylić przy wybieraniu celu. - tłumaczył się Olek.
- A może po prostu zrobiło Ci się go żal? - w głosie mężczyzny słuchać było nieufność. - Mam rację?
Olek spuścił wzrok. Było w tym dużo prawdy, ale przecież on nie okłamywał swojego przełożonego. Mimo to, nie zdobył jego zaufania przez lata pracy. Jakby na zawołanie właśnie obudził się temat jego rozmowy z przełożonym. Zarzygał niemal całą podłogę w salonie. Później nie robiąc sobie nic z tego co się dokoła działo, oparł się o przyjaciela i burknął coś co brzmiało jak „daj mi więcej whisky”. Później zauważył hologram i uparcie próbował go dotknąć. Profesor bardzo się tym zdenerwował, ale jego uwagę bardziej przykuły piękne skrzydła Patryka, więc odpuścił mu za jego zachowanie.
- Widzę, że jednak nie blefowałeś... - profesor przyznał niechętnie. - Może i nie jest człowiekiem, ale umowa to umowa.... zwalniam cię ze służby i Viktora też. A z tym golasem możesz zrobić co zechcesz.
- Dziękuje psorze! - odrzekł z uśmiechem. - I żegnam!
Olek rozłączył się i poczuł ulgę. Już nie musiał wykonywać niczyich rozkazów. Spojrzał na półnagiego Patryka i zobaczył, że ten znów odpłynął. Zaślinił mu cały rękaw. Śpiącego kumpla ponownie ułożył na stole operacyjnym. I niezręcznie zwrócił się do towarzyszącego im blondyna:
- Wiesz co? Chyba i tak musimy go pociąć?
- A to niby dlaczego? - Viktor spojrzał na kiego krzywo.
- On chyba połknął kluczyki do naszego statku...
- Te kluczyki, które właśnie trzymam w ręku? - mówił pokazując pęk kluczy z breloczkiem w kształcie pandy. - Poza tym wydawało mi się, ze wcześniej nie chciałeś robić mu krzywdy.
- Nie chciałem go zabijać. - poprawił go. - Ale aż nie kroci, żeby, go troszkę ponacinać. Nie zauważy. Nie zauważył tego, że stracił oko.
- Nie zrobisz tego Ola... - stwierdził blondyn.

- Ja nie zrobię?! Ja nie zrobię?! - Olek już miał przeciąć brzuch przyjaciela. Jednak zatrzymał się w ostatniej chwili. - Ja p***. Idę się napić....



Ten rozdział dedykuję Oli (jej blog TUTAJ). Sto lat Olciu! Przepraszam za spóźnienie!

PS: Rozdział ten został napisany przy pomocy Pati. (do niej zapraszam TU)

środa, 10 sierpnia 2016

Nadchodzi część trzecia!

Siemanko,
Tak sobie o Was przypomniałam, że chyba nie poinformowałam Was o tym, że skończyła się część druga. Tak, poprzedni rozdział kończy nam opowieść o drugim pokoleniu.
Jednak nie ma powodu do obaw!
Już w poniedziałek pojawił się prolog części trzeciej na Wattpadzie. Na blog trafi on najpóźniej w przyszłym tygodniu. Na zachętę wspomnę, że tytuł trzeciej części jest identyczny z nazwą tego bloga. Cóż... chyba bardziej mnie poznacie.
PS: pozdrowienia z Ojcowskiego Parku Narodowego 😜

wtorek, 2 sierpnia 2016

Część II Rozdzial 27 "Dzień, w którym odeszłam"

Przez kolejne kilka dni czułam się jakbym bawiła się w berka z Kate. Co ją gdzieś zobaczyliśmy, ta w mgnieniu oka znikała. Zostawali na miejscu tylko jej podwładni. Byli wręcz udręką. Mimo, że byli to w większości dorośli magowie, ich siła pozostawiała wiele do życzenia. Czy żaden porządny czarodziej, nie stoi po stronie Sług Węża? W sumie dla nas to nawet lepiej, gdyby nie to, że mieli ogromną przewagę liczebną. Wielu uczniów uciekło z miasta wraz z rozpoczęciem się konfliktu, więc nawet posiłki ze strony Rady Magicznej mogły nie wystarczyć. Przeciwko nam wystąpiły setki tysięcy ludzi. A nasze siły składały się tylko z dziewiątki najsilniejszych magów, ich dzieci (czyli Clausa, Klary i reszty paczki). Poza tym mieliśmy do dyspozycji jeszcze czterorękiego kosmitę i lekko wkurzającego jednookiego pegaza, który musiał opowiadać swoją historię każdemu, kogo spotkaliśmy po drodze. Później musiał jeszcze tłumaczyć wszystkim, ze jego ojciec był w ludzkiej postaci kiedy... wiecie co.
Nim się spostrzegliśmy, minął prawie miesiąc. W tym czasie wróg uprowadził Monikę. Zawiedliśmy na całej linii, ale mnie to nie zdziwiło. Wiedziałam, że będzie trzeba ratować Monikę i, że ją porwą. Ciekawe czy byłoby inaczej gdybym nie wiedziała tego miesiąc wcześniej? Jeśli o tym mowa... To był już ten dzień, do którego trafiłam, kiedy ostatnio przenosiłam się w czasie. Kiedy pojawiła się druga ja akurat witaliśmy się z naszymi posiłkami, czyli armią magicznych koni, które sprowadził pan, to znaczy król Artur. Chyba nie muszę wam znowu opowiadać tej historii, co nie?
Po tym jak pożegnałam się ze sobą z marca, ruszyłam w kierunku szczytu wzgórza. Co ciekawe prowadziły tam starem kamienne schody. Poza tym była tam tylko trawa i kilka buków. Miałam ochotę oglądać jak promienie słońca prześwitują pomiędzy gałęziami, ale nie miałam czasu. Trzeba było uratować Kate i Monikę. Będąc już prawie u szczytu męczyło mnie kilka rzeczy (oczywiście poza zmęczeniem od wchodzenia na górę). Po pierwsze, dlaczego Kate nagle zapragnęła usunąć całą magię ze świata? Przecież nigdy jej ona nie przeszkadzała. A przynajmniej nigdy nie zauważyłam, żeby tak było. Ona przecież aż kochała magię, lubiła z nią obcować. Ba! Ona pisała o niej książki i to niezwykle dobre.(Przynajmniej mam nadzieję ~ autorka). Kolejną rzeczą, która nie dawała mi spokoju, to to, że ona nigdy wcześniej nie miała magicznych zdolności. Nigdy, aż do momentu, w którym rozpętała wojnę. Chyba, że o czymś nie wiedziałam? W sumie odwiedzała naszą szkołę bardzo często. Spotykała się z profesorem Leg'iem. To wszystko zaczęło się od dnia, w którym cofnęła się wraz ze mną, by zobaczyć Węża. On zniknął, gdy go dotknęła... Czy to możliwe, że posiadła jego moc? I ostatnia rzecz, która nie dawała mi wtedy spokoju: Jak wysokie może być to wzgórze?! Wydawało mi się, że wspinałam się na nie co najmniej godzinę. Słońce już zaszło. Wszystko wyglądało dość strasznie. Szczyt wzgórza wyglądał jakby ktoś go zaczarował specjalnie na tą okazję. Wydawało mi się, że jestem w jakimś starym, nietkniętym od wieków borze. Wszytko wokół było grubo porośnięte mchem i paprociami. Szłam wybrukowaną alejką. Nie widziałam ani nie słyszałam nikogo. Zupełnie jakbym była tam sama. „Brawo Leo, chyba właśnie wpadłaś w pułapkę” - myślałam głośno. Nagle wyszłam z lasu i ujrzałam przed sobą coś co przypominało ruiny azteckiej świątyni. Wiele leżało przede mną porozwalanych i pokruszonych marmurowych posążków. „Serio? Ludzie jesteśmy w Ameryce Północnej... zachowajcie chociaż pozory...” - kontynuowałam swój monolog. Z każdym krokiem, że jestem już co raz bliżej celu. Czułam, że nie jestem już sama. Miałam rację. Niczym spod ziemi przede mną wyrosła Kate. Za nią stół, na którym leżała związana Monika a jeszcze odrobinę dalej był ogromny mur, do którego przykuci kajdanami, byli moimi przyjaciele i ich rodzice. Wygląda na to, że dziewczyna jest silniejsza niż wygląda. Pokonała najpotężniejszych z silnych. Jak ja mam się z nią mierzyć?
- Czekałam na Ciebie. - powiedziała Kate nerwowo bawiąc się swoimi placami. - Wreszcie można rozpocząć rytuał.
- Jaki rytuał? - zapytałam nawet nie oczekując odpowiedzi. - Czemu robisz to wszystko?
- Pytasz się czemu?! - dziewczyna wrzasnęła na mnie, była cała roztrzęsiona. - To wszystko po to, żeby się od niego uwolnić! Od tego, który stworzył prawa magii – Węża!
Nim zdążyłam na to zareagować, wokół niej pojawił się ogromny srebrzysty wąż. Jednak wyglądał inaczej niż jak widziałam go poprzednim razem. Wydawał się być po prostu czystą energią. Wyglądał jakby zaciskał się wokół Kate coraz mocniej i mocniej, zupełnie jakby była jego ofiarą.
- Widzisz? - mówiła drżącym głosem. - Pozbycie się magi to jedyny sposób na to, bym mogła być wolna. W przeciwnym razie on mnie pożre. Kawałek po kawałku, aż zostanie ze mnie tylko pusta skorupa.
- Kate, błagam! - usłyszałam głos pana Vincenta. - Czy naprawdę musisz to robić? Czy naprawdę chcesz poświęcić życia tych dwóch dziewczyn? Nie byłaś im obojętna i wiem, że one tobie też.
- Dwóch? - zapytałam dobitnie. - Kto jest drugą ofiarą?
- Jak to kto? - Kate popatrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem i poprawiła ręką włosy. - Oczywiście ty.
- Michael! - usłyszałam głos Angie za swoimi plecami. - A co ze mną? Czemu Twoimi ofiarami są te dwie? Myślisz, że nikt się o Ciebie nie martwi? Myślisz, że nic dla mnie nie znaczysz? Jesteś jedyna osobą, którą mogłabym nazwać moją przyjaciółką. Dlaczego nie pozwolisz mi oddać za Ciebie życia?
- Angie... - popatrzyłam na brunetkę kierującą się w stronę ołtarza. Wydawała się być pewną swoich słów. - Ty chyba nie...
- A zrobisz to dla mnie? - blondynka zapytała wprost.
Nastała chwila ciszy. Nad wzgórzem zebrały się czarne chmury. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Przez to nie jestem pewna czy dobrze widziałam, ale wydawało mi się, że Kate płakała. Była zrozpaczona. Czemu ta niewinnie wyglądająca dziewczyna otrzymała tyle ran od losu? Było zupełnie tak, jakby ten świat jej nienawidził. Ledwo poradziła sobie z jednym problemem, a już napotykała kolejny, jeszcze gorszy. Popatrzyłam na Angie. Wyglądała na pewną siebie jak zwykle. Podeszła powoli do Kate. Złapała ją za bark. Spojrzała jej głęboko w oczy i z pełnym przekonaniem odpowiedziała na zadane jej pytanie:
- Nie.
- Że co? - zapytałam momentalnie. Byłam zdezorientowana. Cała ta scena wyglądała jakby miała odpowiedzieć coś innego. - Nie?
- Jestem osobą co dba o innych ludzi bardziej niż o siebie, ale w przypadku życia i śmierci, uważam że własne życie jest najważniejsze - Angie kontynuowała. - Poza tym, ktoś musi zostać przy tobie i dopilnować, żebyś znowu nie wymyśliła czegoś głupiego. Od tego jestem ja, twoja prawa łapa. Muszę chronić moją przyjaciółkę przed nią samą.
- I o co ty robisz to całe zamieszanie? - zapytała ją we łzach Kate.
- Po prostu bolało mnie to, że nie wzięłaś mnie pod uwagę. - uśmiechnęła się wilkołaczka.
- Zbyt długo Cię znam. - blondynka także się uśmiechnęła. - Przewidziałam twoją odpowiedź.
Dziewczyny przytuliły się. Stały tak w ulewnym deszczu a ja po prostu im się przyglądałam. To co, ze mogłam wtedy uwolnić moich przyjaciół. Stałam tam i się na nie gapiłam. W końcu Kate wyciągnęła ze swojej torby duży, świecący, biały kamień. Wyryte były na nich jakieś symbole, ale nie potrafiłam ich odczytać. Podeszła z nim do mnie i kazała mi go dotknąć. Mówiła, ze to część rytuału.
- Skoro uważasz się za moją przyjaciółkę, pewnie z chęcią oddasz za mnie życie. - stwierdziła. - śmiało, dotknij tego i oddaj swoje życie w imię lepszego jutra. W imię świata, w którym ten zły wąż nie będzie istniał.
- Ale ja wciąż wierzę, że istnieje inne wyjście. - popatrzyłam jej w oczy odsuwając się od kamienia. - Wciąż mam nadzieję, że istnieje przyszłość, w której możemy żyć. Wszyscy. Przyszłość w której będą wychowywać się następne pokolenia... Naprawdę chcesz, by przyszłość tego świata była okupiona krwią niewinnych?
Nagle zostałam odepchnięta do tyłu. Pomiędzy mną a Kate pojawiły się dwie postacie. Pojawiły się tak szybko, że rozpoznałam je dopiero po kilku sekundach. To była Klara oraz jej matka. One... dotknęły kamienia! Czy wiedziały co to dla nich oznacza?!
- Ja nie jestem niewinna. - pani Jua mówiła łagodnym głosem. Cała lśniła blaskiem kamienia. - To ja sprowadziłam na świt to całe magiczne zamieszanie, więc to ja powinnam to zakończyć.
- Poza tym jesteśmy elfami – dodała Klara, która błyszczała równie mocno. - Jeśli magia zniknie i tak byśmy zginęły. To ona jest źródłem naszego istnienia.
- Ale.. ale... - nie mogłam wykrztusić słowa. To było dla mnie za dużo.
- Jua! Klara! - słychać było krzyki pana Vincenta. - Nie zostawiajcie mnie samego! Co ja bez was zrobię?!
- To w czym jesteś najlepszy... - żona mojego wychowawcy nie przestawała się uśmiechać. - Będziesz przewodnikiem dla buntujących się nastolatków... a teraz uciekajcie stąd.
Jakby na zawołanie zniknęła cała świątynia, ołtarz i łańcuchy przytrzymujące wszystkich. Dwie elfice trzymały się kamienia i zaczęły znikać wraz z nim. Jednocześnie całe wzgórze zaczęło się zapadać. Ruszyliśmy do ucieczki. Uderzyła w nas fala jakiejś energii. Czuliśmy jak zaczynają nas opuszczać siły. Mimo to, biegliśmy na dół ile sił w nogach. Zatrzymaliśmy się na dole. Byliśmy prawie w komplecie. Tylko pan Leg zniknął nam z pola widzenia. Pan dyrektor wiedział co to oznacza. On tam został. On nie chciał żyć bez nich. Wzgórze się zawaliło. W jego miejscu był teraz ogromny krater. Na gruzach widzieliśmy ślady krwi nauczyciela. On... zginął. Staliśmy w milczeniu opłakując poległych i godząc się z tym, że stracimy swoje magiczne zdolności. Jednak okazało się, że zaczynamy tracić też wszystkie nasze wspomnienia związane z magią. Powoli, przestawaliśmy być sobą. Jednak Pan dyrektor miał wizję. Wizję tego, że magia powróci. Kazał udać mi się tam resztkami mocy. W przyszłości potrzebny im będzie ktoś, kto zna magię. Tak więc udałam się do nieznanej, nieokreślonej przyszłości, w której poznałam nowych magów. To był dzień w którym odeszłam, a wraz ze mną pani Jua, pan Vincent, Klara i cała moc i wiedza magiczna.



Wróciłam rok później. Świat zmienił się okropnie i ostatecznie straciłam całą swoją moc. Jednak ja jedyna nie zapomniałam o magii. Dlatego zdecydowałam się zapisać wszystko co wiem w książce, którą przekażę kolejnym pokoleniom. A co dalej? Cóż... dorosłam, żyłam własnym, zwyczajnym życiem. Prawie... w końcu mam kumpla kosmitę, a tego nikt nie zapomniał. Olek wziął ślub z Mari, od czasu do czasu grożą sobie rozwodem, ale tak naprawdę mocno się kochają. Monika wyszła za Clausa. Nawet Kate znalazła sobie jakiegoś miłego faceta i pisali książki w duecie. Głównie fantasy. A wiele jej pomysłów przypominało mi moje własne życie. A ja? Zostałam szczęśliwą matką trojga upartych jak ich ojciec pociech. Oczywiście został nim mój anioł stróż...
Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger