środa, 23 września 2015

Ciekawostki

Ciekawostki
Nie wiem czy ktoś to przeczyta lecz chciałabym zaszczycić moich kochanych czytelników (czyli was:)) kilkoma ciekawostkami i uzupełnieniami fabuły:


1)Wiele postaci wymyśliłam słuchając muzyki. Do niektórych dopasowałam osobne utwory np.:

2) Postacie Mikołaja i Vincenta powstały na wzór postaci z filmu "Strażnicy Marzeń" a konkretnie:





Jacka Frosta <3


3) Imiona Artura i jego brata nawiązują do Artura Conana Doyle'a oraz do postaci z jego książek: Sherlocka Holmesa i jego starszego brata Mycrofta.

4) Chciałam nazwać wilkołaka Holmes od samego początku, ale pisząc poczatkowe rozdziały całkowicie o tym zapomniałam.

5) Conan Holmes jest w tym samym wieku co Nikoletta Leg.

6)  (Pewnie to wiecie) Lili i Bazyl to bliźniaki.

7) Celestyna Chupacabra była w latach szkolnych zakochana w Mikołaju Foocie seniorze.

8) Dyrektor Wand Highschool była nauszycielką gdy Nicola Foot uczyła się w tej szkole.

9) Nikt do końca nie wie dlaczego dwie powyższe kobiety się nienawidzą. ( jakieś propozycje?)

10) Lili ma na nazwisko Deserthare i ma indiańskie pochodzenie.



Tak! Udało się wyrobić dychę!

11) Imiona i nazwiska postaci nie są przypadkowe. :D

Zapraszam was do czytania, komentowania i nadsyłania rysunków. Możecie pytać też o inne niejasności w fabule. Postaram się je jakoś wytłumaczyć. CX

wtorek, 22 września 2015

Rozdział 23

     Witajcie!
Mam dla was kolejną część przygód młodego Yeti i jego przyjaciół. liczę na to, że wam sie spodoba.


Wszyscy zaczęliśmy uciekać. Po chwili dostrzegłem, że nie ma wśród nas Lili. Natychmiast zwróciłem i pobiegłem po nią. Ta głupia dziewczyna nie rozumie niebezpieczeństwa, jakie stwarza smok. Ona wciąż widziała w nim Bazylego. Po chwili zrozumiałem, że jedynym sposobem by zdążyć ją uratować jest zatrzymanie czasu. Dzięki temu dotarłem na miejsce nim się coś jej stało. Nie chcę nawet myśleć, co by było gdybym się spóźnił.
Gdy tylko mnie spostrzegł potwór powalił mnie swoim mocnym ogonem. Upadając uderzyłem się w głowę i powoli traciłem przytomność. Ostatnimi rzeczami, jakie pamiętam był stojący przy mnie Vincent oraz Lili celująca w Bazylego swą strzałą. W jej oczach były łzy. Łzy smutku, łzy troski, łzy miłości…
Obudziłem się leżąc w łóżku. To był sen? Taka odpowiedź nawet by mnie ucieszyła, ale przeszywający ból z tyłu głowy temu zaprzeczał. To była prawda. Rozejrzałem się dookoła. W pomieszczeniu były dwa metalowe łóżka, biała szafka i tego samego koloru parawan. Ogólnie wszystko było tam jakieś białe i dziwnie czyste. Po kilku chwilach rozpoznałem to sterylne pomieszczenie. Był to gabinet pana Krama. Musieli mnie tu przynieść, gdy byłem nieprzytomny. Ku mojemu zdziwieniu byłem tu całkiem sam. Jak się później okazało tylko ja odniosłem wtedy rany. W pewnym momencie otworzyły się drzwi. Ktoś wszedł do środka. Nie byłem wstanie zobaczyć kto, ponieważ parawan zasłaniał cały widok, a kiedy próbowałem się ruszyć głowa bolała mnie jeszcze bardziej. Na dodatek trochę mi szumiało w uszach.
- Już się obudziłeś? – powiedział Vincent zaglądając zza zasłony. Wraz z nim przyszedł też Arti.
- A, to tylko wy… - mruknąłem.
- My też jesteśmy! – krzyknęła Lili wyskakując przed łóżko. Tuż za nią pojawił się Bazyl. Wyglądał jakby nic się nie stało.
- Bazyl?! – krzyknąłem omal nie wyskakując z posłania. Taki nagły skok spowodował ostry ból w potylicy. – Ałł… Ale skąd ty tu… Co się działo gdy straciłem przytomność?
- Ja tam niewiele pamiętam… - mruknął chłopak.
- Ja wszystko opowiem. – przerwała mu Lili. – Od czego by tu zacząć… Już wiem! Kiedy upadłeś, na polanę przybiegł Vincent. Kazałam mu zabrać cię w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Sama odwracałam uwagę Bazylego wodnymi strzałami.
- To jeszcze jakoś pamiętam – przerwałem. – Dlaczego wtedy płakałaś?
- Bałam się. – powiedziała ze łzami w oczach. – Bałam się, że stracę dwóch najważniejszych mężczyzn mojego życia… Dobra, wróćmy do tematu. Bawiłam się ze smokiem w kotka i myszkę, gdy Vincent wrócił by mi pomóc. Zneutralizował trochę jego mocy, przez co poczuł się zmęczony. Wtedy wytłumaczyłam mu co dokładnie się stało. Doszliśmy do wniosku, że jedynym sposobem na odwrócenie procesu zmiany w smoka jest spełnienie jego marzenia…
- Ale marzeniem Bazylego było posiadanie siostry… - ponownie jej przeszkodziłem.
- Idiota… - mruknął sarkastycznie mój kuzyn.
- Właśnie. Przecież on ma siostrę… – kontynuowała spoglądając na Bazylego. –  od zawsze ją miał. Nie był tylko tego świadomy. Chyba tylko wasza dwójka tego nie zauważyła. To ja jestem siostrą Bazylego. To właśnie mu powiedziałam, lecz nie zmienił się po tym powrotem w człowieka. Odzyskał tylko swoją świadomość.
- Zmienił się powrotem z własnej woli. Tak jak to robią wilkołaki. – wtrącił się Artur.
- to już chyba cała historia. Zanieśliśmy cie tu no i tyle. – ciągnęła dalej. – Na serio nie zauważyłeś, że jestem jego siostrą. Przecież jesteśmy do siebie tacy podobni…
Miała rację. Z twarzy wyglądali wręcz identycznie. Bazyl miał tylko krótsze włosy i bardziej kanciastą twarz. Moja zazdrość przesłoniła mi coś tak oczywistego. Nie chciałem się do tego przyznawać. Z drugiej strony poczułem ulgę. Goldenflower nie odbije mi dziewczyny. Kłopoty ze smokiem się skończyły. Pora wrócić do tej szarej rzeczywistości.

                Musiałem leżeć w łóżku jeszcze przez tydzień. Bazyl uczył się jak ujarzmić swoją smoczą naturę. Poza tym wszystko było po staremu. Na razie to koniec, lecz co przyniesie jutro?

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

środa, 16 września 2015

Rozdział 22

Rozdział 22
Bardzo proszę wszystkich o komentarze. Bardzo mi na nich zależy. Możliwe, że niektóre opinie pmogą mi udoskonalić moją literaturę. Ja ich po prostu potrzebuję by zaspokoić moją potrzebę bycia ocenianym.
Miłej lektury!


Mijały dni a panująca wszechobecnie ciekawość wokół Bazylego nie zmalała. Wiszące nad nim widmo klątwy jeszcze ją spotęgowało. Był nawet bardziej popularny niż legendarna szóstka, więc nie tylko mnie to denerwowało. Pablo podzielał mój punkt widzenia. W obliczu wspólnego wroga osoba, która nie przepadała za mną praktycznie od zawsze, stała się moim sprzymierzeńcem.
Pewnego popołudnia, kiedy lekcje się już skończyły, zauważyłem Vincenta biegnącego w moją stronę. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Kiedy do mnie podbiegł, był cały zdyszany. Po chwili ochłonął i powiedział:
- Pamiętasz ten mój obraz ze smokiem?
- Tak, a co? - powiedziałem nie wiedząc, o co chodzi.
- To zdarzy się w najbliższą sobotę. – odrzekł bardzo poważnie.
- Skąd to wiesz?! – zapytałem.
- Na tym obrazie jest nów i przelatująca kometa. – tłumaczył. – Dokładnie takie zjawisko będzie miało miejsce w sobotę wieczorem.
- Co z tym zrobimy? – ciągnąłem temat.
- Nic nie możemy zrobić. Trzeba będzie poradzić sobie z tym smokiem, kiedy się pojawi.
Racja. Musieliśmy czekać. Nie wiedzieliśmy jak i skąd pojawi się potwór. Kuzyn tylko przekazał mi złe wieści i wracał do siebie. Ja zrobiłem to samo. Tamtej nocy nie mogłem spać. Zbyt wiele spraw było na mojej głowie. Nie dość, że dyrektorka kazała mi pilnować żeby ten nowy nie używał magii, to jeszcze ta sprawa ze smokiem. Smok? Czy przypadkiem znamię Goldenflowera nie miało takiego kształtu? Wtedy mnie olśniło. Co jeśli klątwa Bazylego polega na tym, że stanie się smokiem? Co jeśli nie panowałby nad sobą? Dlatego Lili strzeli do niego ze łzami w oczach? Te pytania jeszcze bardziej spędzały mi sen z powiek. Tak naprawdę miałem nadzieję, że się mylę.
                Następnego ranka byłem strasznie niewyspany. Niemal nieprzytomny siedziałem na lekcjach. Na zajęciach z wychowawcą mój i tak już kiepski humor jeszcze się pogorszył. Pan Lupin zapowiedział nam, że zabiera nas na biwak, który będzie miał miejsce w ten weekend. To właśnie na nim spotkamy się ze smokiem. Może zmieniłby plany gdyby wiedział, co się szykuje. Niestety jako, że nie byłem pewny czy na pewno to Bazyl nim będzie, wolałem nic nie mówić. Jakoś sobie poradzimy. Mamy przecież pięcioro z „Szóstki” oraz Artiego. Nie byliśmy słabi.
                Nadszedł ten dzień. Wyruszyliśmy na biwak w sobotę o dziesiątej. Wszyscy się cieszyli ze wspólnej wycieczki tylko nie ja. Cały czas pilnie obserwowałem potencjalne niebezpieczeństwo. Przez całą drogę rozmawiał z Lili. To denerwowało mnie najbardziej. Nim się spostrzegłem był już zmierzch. Zatrzymaliśmy się wtedy.
                - E… Mikołaj? Co nie? – zapytał chłopak.
                - Co? – burknąłem.
                - Wiesz może gdzie jesteśmy?
Wtedy zauważyłem, że stoimy w lesie tylko we trójkę. Zgubiliśmy się. Nie odpowiedziałem mu. spojrzałem tylko na niego ze złością. Nie zastanawialiśmy się długo i zaczęliśmy szukać reszty klasy. Po kilku godzinach zorientowaliśmy się, że cały czas chodziliśmy w kółko.
                - Wpadłem na genialny pomysł! – krzyknął Bazyl.
                - Jaki? – zapytała Lili.
                - Mógłbym wystrzelić w powietrze wiązkę światła. Może by nas znaleźli.
                - Nie! – odpowiedziałem. – Jak użyjesz swoich mocy skończy się to dla nas źle.
                - Ja się tam nie boję.  – odpowiedział z brawurą. – Zresztą co ty tam wiesz…

Ten głupek nie słuchał co się do niego mówiło i zrobił to co planował. Wyszedł na pobliską polanę (wcześniej jej nie znaleźliśmy) i uwolnił strumień światła ze swojej dłoni. Mimo, że Lili wiedziała co się za chwilę wydarzy, była wprost zachwycona.  Po chwili zadowolony ze swojego niemądrego wyczynu chłopak padł na ziemię. Jego ciało zaczęły pokrywać łuski w kolorze czekolady. Jego szyja zaczęła się wydłużać a twarz zmieniała kształt. Później wyrosły mu długie jaśniejsze od łusek rogi oraz długi ogon. Przez cały czas rósł w zastraszającym tempie. Po chwili usłyszeliśmy jego przeszywający ryk. W tym samym momencie z jego pleców wyrosły ogromne skrzydła. Nie był już człowiekiem. Zmienił się w budzącego postrach potwora. Stało się dokładnie tak jak podejrzewałem. Dziwnym zbiegiem okoliczności dzięki temu znaleźliśmy resztę grupy. Szybko wytłumaczyłem im co się stało, lecz po chwili smok zaczął niszczyć wszystko dookoła.



CIĄG DALSZY NASTĄPI...


SPECJALNIE DLA WAS:
kolejna praca mojek koleżanki



Więcej jej rysunków znajdziecie na http://lejla99.deviantart.com/
Zachęcam też to podsyłania do mnie wszych prac.

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 21

Witam!
Jestem bardzo zadowolona z siebie! Napisałam świetny tekst mimo, że wogóle mi się nie chciało!
<BRAWA>
Oto kolejny rozdział. Miłej lektury!

                Zaraz po lekcjach poszedłem do Vincenta. Miałem dość panującego w szkole uwielbienia dla Bazylego. Musiałem od tego odpocząć.
                W domu Legów było zawsze bardzo spokojnie. Spokój ten od czasu do czasu burzyły moje niespodziewane wizyty. Jednak domownicy już się do mnie przyzwyczaili. To miejsce było dla mnie jak czwarty dom. Vincent wydawał się jakoś dziwnie zdenerwowany, gdy mnie wpuszczał do środka.
                - Co cię ugryzło? – spytał, kiedy zobaczył, że jestem w złym humorze.
                - Lili przez cały dzień ślini się do tego nowego! – odpowiedziałem. – Strasznie mnie to wkurza.
                - Spodziewałem się takiej od powiedzi… - mruknął.
                - Co mówiłeś…
                - Ee… chodziło mi o to… - mówił zdenerwowany. – że jeśli jesteś zły to na pewno przez Lili.
                - Serio? Jestem aż taki przewidywalny? – zapytałem lekko zdołowany.
Mój kuzyn nic nie odpowiedział. Tylko się uśmiechnął. Wyglądał na zaniepokojonego, ale nie chciałem zgłębiać tego tematu. Co chwilę zerkał na sufit, jakby coś tam było. W tym czasie ja przyglądałem się jego obrazom. Co prawda robiłem to już wcześniej, ale niektóre z nich nie dawały mi spokoju.
                - Uważaj! – krzyknął nagle Vincent, odpychając mnie na bok.
Nagle na miejsce, w którym przed chwilą stałem zawalił się sufit. Widząc, że nic mi się nie stało Vincent odetchnął z ulgą. Czyżby przez cały czas wiedział, że to się stanie?
                - Skąd wiedziałeś, że to się zawali?! – zapytałem zaskoczony.
                - I tak mi nie uwierzysz… - mruknął.
                - Pamiętasz, że rozmawiasz z Yeti… - powiedziałem ironicznie. – Po tym wszystkim już chyba nic mnie nie zdziwi…
                - No więc… - zaczął. – To wszystko mi się przyśniło.
                - Rozumiem… - przytaknąłem. – Czekaj! To już nie pierwszy raz! Rodzinną kolację też przewidziałeś i jeszcze ten obraz…
                - który?
                - Ten z wilkiem. Przecież dokładnie to samo było u Artiego.
                - Wiesz nie zwróciłem na to wcześniej uwagi.
                -Jak mogłeś… Vinci ty jesteś jasnowidzem! – krzyknąłem. – I to takim prawdziwym nie jak ci oszuści z TV.
                - Jakoś się z tego nie cieszę… - mruknął. – I nie nazywaj mnie Vinci!
Po tym jak cudem uniknąłem zostania zasapanym przez walący się sufit. Zaczęliśmy sprzątanie. Kiedy wrócili rodzice Vincenta on wszystko im wytłumaczył. W międzyczasie wróciłem do szkoły. Jeśli mowa o czasie, to w momencie, w którym przekroczyłem bramy szkoły, czas się zatrzymał. Po chwili przybiegła do mnie Lili.
                - Mikołaj! – krzyknęła widząc mnie. – Dobrze, że jesteś. Potrzebuję pomocy.
                - Czemu nie poprosisz Bazylego? - mruknąłem.
                - Bo tak naprawdę on potrzebuje pomocy. – odpowiedziała. – Sama nie dam rady przenieść go do pielęgniarki.
                - Czemu prosisz akurat mnie? W szkole jest tyle osób, którzy z chęcią by pomogli.
                - Tu liczy się każda sekunda! Lepiej załatwić to bez czasu.
                - Jest aż tak źle?
Pobiegłem za dziewczyną na strzelnicę. Spodziewałem się zastać Bazylego ze strzałą wbitą w głowę albo co, lecz on leżał skulony na ziemi trzymając się za brzuch. Mimo, że był w bezruchu, można było dostrzec, że aż zwijał się z bólu. Ostrożnie chwyciłem go tak by go nie „obudzić” i zaniosłem do gabinetu pana Krama. Kiedy czas znów płynął, pielęgniarz zajął się nim, a my zaczekaliśmy na korytarzu. Gdy nowy doszedł do siebie poszliśmy razem z panem Kramem do gabinetu pani dyrektor. Nie miałem pojęcia, po co. Cokolwiek się mu stało nie miałem z tym nic wspólnego. Mimo, że chciałbym.
                - Stało się coś Felixie? – oznajmiła pani dyrektor widząc nas.
                - Dość ciekawy przypadek… - powiedział skinąwszy głową w stronę Bazylego.  – Dokładniej mówiąc klątwa.
                - Klątwa?! – odezwaliśmy się wszyscy na raz.
                - Ale jak? – dodała pani Chupacabra.
                - Właśnie dlatego przyprowadziłem ich do ciebie. – odpowiedział wampir. – zostawiam ich z tobą.
                - Dobrze więc, Bazyli masz może jakieś dziwne znamię? – zapytała pani dyrektor, kiedy pielęgniarz wyszedł. – mógłbyś mi je pokazać.
                - Ee… jasne. – odpowiedział chłopak ściągając koszulkę.
Pokazał nam swoje znamię na plecach. Zajmowało ono prawie całą ich powierzchnię i nie przypominało znamienia. Wyglądało bardziej jak tatuaż. Przedstawiało ono smoka z głową na karku chłopaka i ogonem na drugim końcu jego pleców. Wyraźnie widoczne były także skrzydła.
                - Kiedy pojawiło się u ciebie to znamię? – zapytała zaniepokojona pani Torro.
                - Było to tego samego dnia, w którym odkryłem swoje moce.  – odpowiedział Bazyl -Jakieś dwa lata temu.
                - Opowiedz nam co dokładnie się wtedy wydarzyło.- rozkazała kobieta.
                - Bałem się wtedy tego, że jestem inny i uciekłem z domu. – tłumaczył chłopak. – Nagle zaczęło padać i schowałem się w jakiejś jaskini. Wtedy usłyszałem jakiś głos z głębi pieczary. Mówił coś o jakimś planie, dziedzictwie i wielkiej mocy. Wspominał też coś o klątwie, która obudzi się, gdy użyję pełni swych możliwości i o tym, że okiełznam ją, kiedy spełni się moje największe marzenie.
                - Rozumiem. Więc kiedy korzystasz ze swoich mocy jesteś coraz bliżej do aktywacji klątwy. – powiedziała Lili.
                - Jakie jest to twoje największe marzenie? – zapytałem. – Lepiej wiedzieć jakbyś jednak ją w końcu aktywował.
                - Moim największym marzeniem jest mieć siostrę. – odpowiedział. – Ale to niestety prawie niemożliwe. Ojciec nie chce mieć więcej dzieci a matki nawet nie znam.

Pani dyrektor zabroniła chłopakowi korzystania ze swoich mocy. Był to najlepszy sposób na uniknięcie katastrofy. Jednak zarówno ona jak i Lili wyglądały jakby nie bały się, że klątwa zacznie działać. Moja dziewczyna ciągle bardziej interesowała się nim niż mną. Strasznie mnie to wkurzało, lecz miałem pewnie niepokojące przeczucie, że oni cos przede mną ukrywają.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Zapraszam do komentowania. :p

sobota, 12 września 2015

Q&A

W przerwie między rozdziałami postanowiłam zrobić posta Q&A. Śmiało zadawajcie pytania w komentarzach. :)
Możecie pytać o WSZYSTKO!

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 20

Rozdział 20
Kolejna część dla was! Miłej lektury.

Następnego dnia odbyły się zawody strzeleckie. Oczywiście Lili brała udział. Podczas gdy ona się szykowała, ja szukałem tego chłopaka. Nigdzie nie mogłem gotować znaleźć, więc poprosiłem o pomoc Vincenta. Niestety on też nic nie wiedział, jednak pomógł mi w przeszukiwaniu szkoły. W pewnym momencie zaczęło dziać coś dziwnego. Tarcze strzelnice nagle zniknęły! Po chwili pojawiły się powrotem i ponownie rozpłynęły się w powietrzu. Wszystkie poza jedną. Kiedy to zobaczyliśmy, zauważyliśmy także, że osoba, której tarcza pozostała, to chłopak ze zdjęcia. Gdy podążyliśmy w jego kierunku, zaczął uciekać. Nie uciekł daleko, ponieważ drogę zagrodził mu Arti oraz dwoje wilkołaków. Jednak, kiedy go otoczyliśmy, zniknął. Wilkołaki nie wyczuły nawet jego zapachu. Zgubiliśmy go.
- Gdzie twoja ochrona? – zapytałem przyjaciela korzystając z okazji.
- Przecież wiesz jak głupio byłoby wszędzie chodzić z dwoma końmi. Załatwiłem sobie innych ochroniarzy. –odpowiedział. – To Alex i Julia.
- Hejka! – powiedziała dziewczyna.
Julia była wysoką, wysportowaną dziewczyną z krótkimi brązowymi włosami i szarymi oczami. Ubrana była w różową bluzę oraz jeansy. Za to Alex był od niej trochę niższy. Miał blond włosy i piwne oczy. Nosił Koszulę w kratę oraz czarne spodnie.
                 Dość już o nich. Wraz z kuzynem poszedłem znów szukać tego chłopaka. Tym razem znaleźliśmy go znacznie szybciej. Żeby nam przypadkiem nie uciekł, zatrzymałem czas. Dla jeszcze większej pewności sprawiłem, że przymarzł do podłogi. Kiedy czas znów płynął, chłopak był zszokowany.
                - Jak wy to?! – krzyczał rozglądając się po korytarzu.
                - Tak samo jak ty umiesz znikać… - powiedział ironicznie Vincent.
                - Wy… wy jesteście tacy jak ja… - wyjąkał.

                - Nie. My jesteśmy fajniejsi – Powiedział mój kuzyn, po czym odebrał mu jego energię.
Nieprzytomnego chłopaka zanieśliśmy do gabinetu Pani dyrektor. Kobieta poprosiła nas o zostawienie ich samych, więc wróciłem na zawody. Niestety przyszedłem za późno. Konkurencja łucznictwa dziewczyn zakończyła się zwycięstwem Lili. Żeby przeprosić za to, że jej nie dopingowałem, kupiłem dla niej czekoladę. Ona po prostu ją uwielbia. Jest absolutnym ekspertem w tej dziedzinie. Jest w stanie po samym zapachu powiedzieć o niej wszystko. Jak na złość nigdzie nie mogłem jej znaleźć.
                Następnego dnia do mojej klasy dołączył nowy uczeń. Oczywiście był to Bazyli Goldenflower. Uczniowie byli niezwykle nim zainteresowani. Z powodu zmęczenia zawodami Lili przyszła dopiero na drugą lekcję. Postanowiłem wreszcie wręczyć jej słodki upominek.
                - Przepraszam, że ci nie kibicowałem wczoraj. Miałem ważne sprawy do załatwienia. - powiedziałem wręczając jej prezent. – To dla ciebie.
                - Poradziłam sobie świetnie i bez twojej pomocy. – zaśmiała się. – Oh to…
                - Deserowa czekolada firmy Bint. – wtrącił się nowy. – Dobry wybór.

W tym momencie spotkały się ich spojrzenia. Patrzyli na siebie przez chwilę. Lili aż zarumieniła się na jego widok, a on wydawał się nie wiedzieć, o co chodzi. Czułem, że coś ich łączy. Ale czy to tylko miłość do czekolady? Może to coś więcej? Te pytania nurtowały mnie przez cały dzień.  

CIĄG DALSZY NASTĄPI...





Oto portet nowego ucznia Wand Highschool
Bazylego Goldenflower

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 19

Nie miałam żadnego dobrego pomysłu na tytuł, ale myślę, że tak jest nawet lepiej. W końcu wiem ile tego mam. ;)
Życzę miłej lektury!

                Mój pierwszy pocałunek. Była to tylko chwila, lecz mi wydawało się jakby to były długie godziny. Stało się wtedy coś niezwykłego. Deszcz wywołany przez przygnębioną Lili zmienił się w prześliczne płatki śniegu. Cała okolica zmieniła swoje oblicze przez warstwę białego puchu. Nie minęła nawet minuta a rozpętała się bitwa na śnieżki. Podzieliliśmy się na dwie drużyny damską i męską. Nasza była mniejsza, ale za to silniejsza. Miło było zabawić się po takim stresie.
                - Jak mogliście zacząć beze mnie?! – usłyszeliśmy z oddali. To był Arti.
                - Może najpierw podziękowałbyś nam za śnieg?! – krzyknąłem razem z Lili.
                - Podejrzewałem, że zacznie sypać kiedy wreszcie ze sobą będziecie… - zaśmiał się .
                - Teraz wszyscy możemy być szczęśliwi. – powiedziała Andrea obejmując Artura. – Skoro jesteś księciem…
                - Nie jestem księciem – przerwał jej.- Jestem… Królem.
                - Ale jak?! – odpowiedzieliśmy zaskoczeni.
                - No… wilkołaki wybrały mnie na króla. – tłumaczył. – Na dodatek matka przekazała mi władzę.
                - Nawet jeśli jesteś moim królem, dla mnie pozostaniesz tylko wkurzającym dzieciakiem… - mruknął nadchodzący mężczyzna. Był to jeden z pegazów… jak mu tam było?
                - Co on ci takiego zrobi? – zganiła go idąca z nim kobieta.
                - To Jeremi i Zuzanna najlepsi strażnicy mojej matki. – powiedział Artur. – chcieli sprawdzić czy będę bezpieczny…
Porzucaliśmy się jeszcze przez chwilę, a później udaliśmy się do portu. Tam czekał na nas statek do domu. Należał on do ojca Pabla – Huana. Był to bardzo miły człowiek. Wyglądał jak typowy meksykanin. Opalony, czarne włosy, koszula i sombrero na głowie. Dopłynięcie do stanów zajęło nam kilka dni. Wróciliśmy równo z końcem ferii.
                Pierwszego dnia po powrocie powiedziałem reszcie szkoły to co przed nimi ukrywałem. Wbrew temu, co myślałem nic się nie zmieniło. Lekcje wciąż były równie monotonne, co wcześniej. Jednak jak to już bywa w tej szkole, pani dyrektor wezwała mnie do swojego gabinetu.
                - Co tym razem mam zrobić? – powiedziałem wchodząc.
                - Pewien chłopak uczęszcza do nie tej szkoły co powinien… - odpowiedziała pani Torro. – Jest czarodziejem wychowywanym przez zwykłego ojca. Przez to nie poszedł do naszej szkoły. Twoim zadaniem jest go tu sprowadzić.
                - A gdzie go znajdę? – zapytałem.
                - Chodzi do tej samej szkoły, co twój kuzyn. – odrzekła – Nazywa się Bazyli Goldenflower. Oto jego zdjęcie. Będzie brał  jutro udział w zawodach łuczniczych. Tam możesz z nim porozmawiać.

Popatrzyłem na zdjęcie, które dostałem. Ten chłopak miał indiańską urodę, ale jego włosy były brązowe a oczy były oliwkowe. Miał też bardzo dużo piegów. Wydawało mi się, że już go gdzieś widziałem, ale nie mam pojęcia gdzie…

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Po bitwie

Po bitwie
Przed wami kolejna część. :D
Zapraszam do komentowania. MIŁEJ LEKTURY.



Widząc tragedię przyjaciela nie można było nie czuć smutku. Nawet pogoda dopasowała się do sytuacji (oczywiście nie przypadkowo). Lunął na nas rzęsisty deszcz. Jednak nie wszystkim udzielił się ten smutek. Wilkołaki cieszyły się z odejścia despoty i odzyskania wolności. Nie można ich za to winić, w końcu Wiliam Holmes był ogromnym niegodziwcem. Osobiście uważam, że nawet ktoś taki jak on nie zasługuje na taki koniec. Oczywiście oni sądzili inaczej. Chcieli także, żeby jego syn podzielił ten sam los. Bali się, że będzie taki jak jego ojciec. Z wyglądu byli łudząco podobni, ale nie z charakteru. Młodszy Holmes miał złote serce.  Rozpaczał nad osobą, która poniżała go, wykorzystywała i traktowała jak przedmiot niemal od urodzenia. Ale teraz to było nieważne. Teraz był to tylko jego ojciec.
-To nie twoja wina.- odezwał się jeden z pegazów.
- To wy mówicie?! – krzyknąłem zaskoczony.
- To oczywiste, że pegazy, jednorożce i alicorny potrafią mówić. Bez tego byłyby nudne. - powiedział Arti. – Tak w ogóle, co wy tu robicie?
- Przyszliśmy do ciebie. – odrzekł biały alicorn. – Dziś twoje siedemnaste urodziny.
- Skąd to wiesz?! I po co dokładnie tu jesteście? – pytał.
- Jak możesz tak się zwracać do naszej królowej! Ty mały… - groził mu pegaz.
- Jeremi przestań! Królowej to nie przeszkadza… - zganił go drugi.
- Wy dwoje, moglibyście zostawić nas na chwilę? Chcę porozmawiać z młodzieżą… - odrzekła królowa.
Pegazy odeszły do środka. Końska władczyni odetchnęła z ulgą. Po chwili zaczęła świecić jasnym światłem. Gdy owe światło zniknęło w jej miejscu stała białowłosa kobieta. Ubrana była w długą suknię tego samego koloru. Wszyscy oniemieliśmy z wrażenia.
                - Nie miałem pojęcia, że tak potraficie. – rzekł Artur wpatrując się w nią.
                - My, magiczne konie możemy przybrać formę człowieka tylko na jeden dzień w roku. - odpowiedziała.
                - Dlaczego dzisiaj? Dlaczego tak bardzo chciała pani się ze mną spotkać? – ciągnął dalej.
                - Wiesz, siedemnaste urodziny to bardzo ważny dzień dla takich jak ja. – tłumaczyła. – Wtedy właśnie budzi się nasza magia.
                - Wciąż nie wiem, co to ma wspólnego ze mną. – marudził.
                - Nie zauważyłeś, co się stało, gdy wybiła północ? – zapytała zdziwiona. – Proszę zmień się w formę pośrednią między wilkiem a człowiekiem.
Chłopak zrobił to, o co prosiła. Tu też zauważyłem zmiany. Jego zazwyczaj białe uszy
 i ogon miały teraz złotą barwę. On sam chyba nie zauważył tej zmiany. Po chwili z jego pleców wyrosły ogromne skrzydła.
                - Co ja mam na plecach?! – krzyknął próbując je zobaczyć. – Czy to są skrzydła? Ja mam skrzydła?!
                - Tak to skrzydła.  – zaśmiała się. -Jesteś jednym z nas… no w połowie.
                - Ale jak?
                - Cóż każdy popełnia błędy… moim był związek z tym mężczyzną. – odpowiedziała patrząc na zmarłego. – Arturze, jestem twoją matką.
                - Co? – powiedzieliśmy wszyscy na raz. Nikt z nas się tego nie spodziewał.
Po kilku minutach milczenia dwa pegazy wróciły do swojej królowej. Wraz z nimi przyszedł mały chłopiec. Był to młodszy brat Artura – Conan. Pegazy widząc królową w ludzkiej formie także się zmieniły. Ten mniej miły przeobraził się w przystojnego mężczyznę z krótkimi brązowymi włosami i niebieskimi oczami. Ubrany był w szarą bluzę z kapturem i jeansy. Ten drugi został piękną kobietą z długimi czarnymi włosami splecionymi w warkocz. Jej oczy były jak dwa bursztyny. Miała na sobie szary sweter i kremowe rurki. Zostawiliśmy ich samych.
                O świcie odbył się pogrzeb Wiliama Holmesa. Cały następny dzień Arti spędził na przemian ze swoją matką i wilkołakami. Okazało się, że zorganizował armię anonimowo, ponieważ inaczej nikt by się do niego nie przyłączył. Kiedy im wszystko wytłumaczył nie wiedzieli jak mają o tym myśleć. Był on przecież synem zdrajcy. Podczas pobytu z matką kształcił się w sztuce latania. W tym czasie my szykowaliśmy się do powrotu do domu. Przy okazji rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło.
                - Nie spodziewałem się, że Arti zostanie księciem. – powiedziałem spoglądając na Andreę.
                - Rzeczywiście! Skoro jego matka jest królową to on jest księciem! – ucieszyła się wampirzyca. – Teraz tatuś nie miał się czego czepiać!
                - Teraz będziemy mogli chodzić na potrójne randki! – dodała Amanda obejmując Pabla.
                - Potrójne? – powiedziałem zdziwiony.
                - Nie zgrywaj głupa. – dociął mi Pablo. – Przecież cała szkoła wie jak na siebie patrzycie z Lili.

Lili się zaczerwieniła i poszła w moim kierunku. Przez przypadek potknęła się o coś i wpadła prosto w moje ramiona. Nie mam pojęcia co mi wtedy strzeliło do głowy, ale objąłem ją i pocałowałem…



Oto stworzony przeze mnie gif:



CIĄG DLASZY NASTĄPI...

sobota, 5 września 2015

Dzień ofensywy

Dzień ofensywy
Przepraszam, że tak długo czekaliście (mam nadzieję, że ktoś czekał). Nie miałam ostatnio czasu i pomysłów. Wszystko z powodu rozpoczęcia roku szkolnego. Postaram się wstawiać kolejne posty regularnie, ale niczego nie obiecuję.
Miłej lektury!




Nadszedł ten dzień. A raczej noc. Cała ta akcja odbywała się w nocy. Nie mogłem się doczekać, kiedy wkroczę do akcji. Na przedpolach zamku rodowego Holmesów było chyba ze sto wilkołaków. Poza tym przybyli ze mną: Lili, Andrea, Amanda oraz Pablo. Atmosfera była niesamowita.
 Arti wraz z Vincentem weszli do środka. Później długo czekaliśmy na sygnał do działania a było nim zasłonięcie zasłon w oknie nad bramą. W tym czasie uważnie przejrzałem się budowli. Była to ogromna forteca rodem ze średniowiecza. Miała kształt prostokąta. Z każdego rogu wzrastała wysoka prostopadłościenna wieża zakończona stożkowym dachem. Piąta, największa wieża mieściła się po środku. Całość wykonaną z kamienia, otaczają szeroka fosa. Do środka było tylko jedno wejście - brama z mostem zwodzonym. Nie było tan praktycznie żadnych ozdób czy dekoracji. Była to najprawdziwsza warownia i jak przystało na budynek tego typu wszystkie okna były niewielkie. Wyglądały w nocy jak malutkie świecące punkciki. Nagle jedno z nich zniknęło. Znaczyło to tylko jedno.  Arti zasunął zasłony. Pstryknąłem palcami by zatrzymać czas a chwilę później mój kuzyn otworzył dla nas bramę. Weszliśmy do środka. Wnętrze było strasznie zaniedbane. Zawieszone na ścianach ozdobne arrasy i proporce były postrzępione i brudne. Wszędzie było pełno kurzu. Gdzieniegdzie można było zobaczył ślady łap i pazurów. Bez wątpienia była to kryjówka wilkołaka. Zeszliśmy do lochów i uwolniliśmy więźniów. Następnie udaliśmy się tylny dziedziniec. Tam był ten, którego szukaliśmy. Na miejscu spotkaliśmy wilkołaki. „Nasza armia” natychmiast ruszyła do boju. Mieli w oczach łzy. Musieli walczyć z własnymi ojcami, braćmi, wujami, kuzynami albo nawet dziadkami, którzy byli pod kontrolą starego Holmesa. On sam uciekł przed nami w stronę wierzy. Pobiegliśmy za nim z Arturem na czele. Jego ojciec nadal nie miał pojęcia o zdradzie syna, więc Arti był najbliżej niego. Kiedy my dobiegliśmy na sam szczyt walka ojca z synem już się toczyła.
- Wiedziałem, że pewnego dnia zwrócisz się przeciwko mnie. – powiedział Wiliam. – Jesteś taki podobny do matki. Taki szlachetny…
- Nawet nie wspominaj o mojej matce! – krzyknął Arti szarpiąc ojca. – Nawet jej nie znam…
- Przemyśl to jeszcze! Kiedy połączymy siły będziemy niepokonani. Zapanujemy nad tym światem! Wystarczy się pozbyć tej zarozumiałej szóstki.
- Nigdy! Nie zmusisz mnie do zdrady moich przyjaciół.
- Ale to twoje przeznaczenie! W twoich żyłach płynie moja krew.
- Nie będę taki jak ty! Nigdy nie prosiłem się o takiego ojca! – zaprzeczał Artur.
W momencie, gdy to mówił wybiła północ. Nie do końca wiem, co się wtedy wydarzyło. Z nikąd rozbłysło ostre światło. Oślepiony słyszałem tylko cichy szept przyjaciela „Najlepszego…”

                Kiedy odzyskałem wzrok zauważyłem, że przez balkon wleciały do środka trzy skrzydlate konie. Były przecudowne. Jeden z nich miał złoty, lśniący róg wyrastający z czoła. Razem z rogiem lśniła jego śnieżnobiała grzywa. W ogóle poza rogiem cały był biały. Pozostałe dwa były gniadymi pegazami. Po chwili zauważyłem, że to nie od nich bił ten przytłaczający blask, a od dwóch walczących ze sobą wilków. Dopiero po kilku minutach zrozumiałem, że to Artur i jego ojciec. Nie mogłem w to uwierzyć. Młodszy wilk nie wyglądał jak zwierzęca forma mojego przyjaciela. Jego sierść nie była już biała. Teraz mieniła się niczym najprawdziwsze złoto, lecz to nie była największa zmiana. Otóż z jego grzbietu rozpościerały się piękne złote skrzydła z białymi lotkami. Wyglądało też, że jego siła gwałtownie wzrosła także ta magiczna. W pomieszczeniu zaczął wiać silny wiatr. Wilki przeniosły swoją walkę z pokoju na zamkowy taras. W wyniku nieszczęśliwego wypadku Wiliam Holmes spadł prosto na główny dziedziniec. Nikt nie był w stanie przeżyć upadku z takiej wysokości. Pegazy wzięły nas na swoje grzbiety i sprowadziły nas na dół. Arti będąc już w formie człowieka płakał nad ciałem ojca. Chciał go tylko powstrzymać nie zabić…


Oto prawdopodobnie jeden z najlepszych rysunków za tym blogu. Wykonany przez moją koleżankę. Możecie znależć więcej jej prac na:http://lejla99.deviantart.com/

Ciąg Dalszy Nastąpi...

PS: Mam jej kupić za to czekoladę?
Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger