wtorek, 23 lipca 2019

Skrzynka pełna opowieści: Lordbug


Kiedyś myślałem, że jestem zupełnie zwyczajnym chłopakiem. Nie liczył się nawet dla mnie fakt, że wychowywał mnie tylko zdziwaczały ojciec. Posiadał on jakąś dziwaczną obsesją na punkcie kropek. U nas w domu wszystko było w cętki: meble, dywany, ściany, zastawa stołowa, a nawet większość ubrań. Nawet moje imię Scott – do złudzenia przypominało mi wyraz „spots” oznaczający kropki. Dla mnie to wszystko mieściło się w granicach normy, lecz w końcu nadszedł dzień, w którym czara się przelała. Zaczęła i nie przestała, z każdym kolejnym dniem co raz bardziej żegnałem się ze swoją złudną normalnością.
Zaczęło się pod koniec wakacji, w moje osiemnaste urodziny. Jak co roku spędzałem je w niewielkim gronie. Mieszkam na zupełnym odludziu gdzieś na północy Irlandii. Nie ma sensu zapraszać moich znajomych ze szkoły do nikąd. W rodzinnej leśniczówce i tak były tego dnia tłumy. Dom odwiedziła najlepsza przyjaciółka mojej zmarłej matki – ciocia Octavia. Ogólnie zawsze jak nas odwiedza, akurat jest pełnia. Kiedyś nawet zastanawiałem się czy nie jest jakimś odwrotnym wilkołakiem czy innym stworem. Pełnia tamtego wieczoru była najważniejszą pełnią w moim życiu.
Zapowiadał się najnudniejszy wieczór jaki może wyobrazić sobie osoba, która właśnie kończy osiemnasty rok życia. Siedziałem popijając herbatkę pomiędzy dwojgiem czterdziestolatków, którzy oglądali moje zdjęcia z dzieciństwa. Jedynym prezentem jaki dostałem był czerwony krawat w czarne kropki. Reszta była po prostu męczarnią, którą musiałem jakoś przetrwać.
- Chyba nadeszła pora na prezent ode mnie – odezwała się ciotka. Te słowa bardzo mnie ożywiły. – Albercie, mogę zabrać go do Clover? Obiecuję, że zwrócę ci go przed świtem – zwróciła się do mojego ojca.
- Tylko dobrze go pilnuj – zaśmiał się mój staruszek. – Mówię poważnie, nie chcę stracić jeszcze mojej kochanej Kropeczki.
- Tato… - Spojrzałem na niego z żalem. Nienawidziłem, gdy nazywał mnie „Kropeczką”.
- Tylko czy ty możesz tak się pokazać w miasteczku? – Kobieta uważnie przyglądała się mojemu wyglądowi.
Dokładnie obejrzała średniej długości, czerwonawe, kręcone włosy. Twarz obsypaną piegami i oczy koloru trawy. Następnie zwróciła uwagę na mój ubiór. Jasnoszara koszula o dziwo nie posiadała żadnych nawet najmniejszych groszków. Ciemne jeansy oczywiście też. Najdłużej patrzyła na prezent od mojego taty. Nie zdziwiłem się ani trochę, gdy zdejmowała krawat z mojej szyi.
- Dla twojego dobra, lepiej go zostawmy – stwierdziła ignorując protesty mojego taty. – Dobra, zakładaj buty.
Po tym jak ubrałem czarne tenisówki, które niestety były w czerwone kropki, Octavia zaśmiała się pod nosem. Miałem już otworzyć drzwi i wyjść na dwór, ale kobieta kazała mi jeszcze chwilę zostać w domu. Stanąłem w salonie, obok niej. Nie wiedziałem na co jeszcze czekamy. Nigdy nie słyszałem o takim miasteczku jak Clover i nie mogłem się doczekać, by zobaczyć coś nowego. Niespodziewanie kobieta złapała mnie za bark i ścisnęła go mocno.
- Lepiej zamknij oczy – stwierdziła patrząc prosto w moje oczy. – Za pierwszym razem możesz poczuć się jak na kolejce górskiej.
- Co?
- Zaraz się przekonasz – poganiała mnie. – Zamykaj oczy!
Nie widziałem celu w zamykaniu oczu stojąc pośrodku własnego salonu. Przeczuwałem, że nie może wiązać z tym nic dobrego. Już po chwili zrozumiałem, że miałem rację co do złych przeczuć i to tego, że ciotka może być jakimś „innym stworem”. Przez sekundę czułem się jakbym spadał z naprawdę wysoka z prędkością formuły jeden. Mój żołądek niemal nie podskoczył mi do gardła. Gdy wrócił jednak na swoje miejsce, pozwolono mi otworzyć oczy.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, było to, że nagle zrobiłem się wyższy od Octavii. Jeszcze przed chwilą sięgałem jej do barku, a teraz przerastałem ją o głowę albo i więcej. Dopiero później zauważyłem, że kobieta miała teraz spiczaste elfie uszka oraz parę skrzydeł. Przypominały one skrzydła ważki. Ona patrzyła na mnie z dziwnym uśmieszkiem.
- Jednak jesteś wysoki jak na wróżka – stwierdziła. – Jak się czujesz?
- Wróżka?! – Zaskoczyła mnie.
Dopiero po jej słowach dotarło do mnie, że oboje jesteśmy teraz wielkości mniej więcej dojrzałego jabłka. Z tej perspektywy mój ojciec wyglądał jak olbrzym, który patrzył na mnie jak na laleczkę. Myśl o tym, że jestem wróżkiem skłoniła mnie do tego, że złapałem się za uszy. Były spiczaste! Miałem też skrzydła, ale nie takie jak ciotka. To były skrzydła biedronki. Czarne kropki sprawiły, że doznałem olśnienia.
- Moja mama była wróżką? – zapytałem.
- Widzę, że szybko zrozumiałeś – odpowiedziała Octavia. – Twoja mama była wróżką-biedronką. Wygląda na to, że chociaż to po niej odziedziczyłeś.
- I to dlatego tata… - chciałem zapytać o jego kropkową obsesję.
- Tak.
- A nikt mi nic nie powiedział ponieważ…? – Byłem lekko zażenowany, ale szok przytłumił moją złość na nich.
- Wróżki zdobywają możliwość zmiany swojego rozmiaru w dniu swoich osiemnastych urodzin. Poza tym mogą z niej korzystać tylko i wyłącznie w czasie pełni księżyca – tłumaczyła bardzo spokojnie. – Jednak prawda jest taka, że nie miałam pewności, czy będąc synem człowieka i wróżki będziesz miał taką moc. Wolałam nie mówić ci wcześniej, żebyś później się nie zawiódł.
- Ale jednak się udało… - stwierdziłem przybity. – I co teraz? Mam iść z tobą i zacząć żyć jak wróżka?
- Nie, nie musisz. Jednak chciałam pokazać ci nasze miasteczko. To niedaleko. – Skinęła głową, a mój tata ostrożnie nas podniósł i patrząc na nas jak na ósmy cud świata, przeniósł nas na parapet okna. Otwarł je, że podmuch powietrza omal mnie nie przewrócił. Octavia złapała mnie jednak za rękę i ciągnęła mnie za sobą. – Pora na twoją pierwszą lekcję latania! – oświadczyła z uśmiechem.

środa, 5 czerwca 2019

Skrzynka pełna opowieści

Cześć!
Po dwóch latach ciszy postanowiłam podzielić się z Wami całą serią niezwiązanych ze sobą niedokończonych historii. Każda z nich jest inna, niezwykła i może przerodzić się w pełnoprawne opowiadanie.
Zacznę już dzisiaj.
Na dobry początek historia pewnego wilkołaka.
--------------------------------------------------------------------------------------------
"Zew Półksiężyca"
Słyszeliście pewnie mnóstwo historii o wilkołakach. Ich bohaterami zwykle są nastolatkowe, którzy albo tacy już się urodzili, albo byli w złym miejscu w niewłaściwym czasie. Moja historia jest odrobinę inna. Zostałem ugryziony przez wilkołaka w wieku zaledwie ośmiu lat, gdy ten uratował mnie z wypadku samochodowego. W wyniku tego wypadku i ja zostałem przeklęty. Przez dziesięć lat swojego życia nie zapamiętałem choćby jednej pełni – nie miałem pojęcia co wyprawiała w tym czasie moja zwierzęca połowa. Nie spodziewałem się nawet, że w końcu zaprowadzi mnie ona z powrotem do tamtego miasteczka.
Mimo klątwy, wiodłem dość spokojne życie. Uczyłem się w domu ze względu na to, że moja niemająca pojęcia o wilczym sekrecie rodzina, często się przeprowadzała. Nie przeszkadzało mi to. Wprost przeciwnie, nie mając nadziei na zawarcie przyjaźni, cały oddawałem się nauce. Nic dziwnego, że w wieku szesnastu lat obroniłem doktorat z fizyki. Proponowali mi nawet pracę w NASA, ale odmówiłem. Zamiast tego zostałem w rodziną. Gdy wróciliśmy do Hillside, gdzie TO miało miejsce, dostałem pracę jako nauczyciel w miejscowym liceum. Miałem wówczas osiemnaście lat. Ja, Theodor Hunter, nie miałem pojęcia, co czeka mnie na tej przepełnionej wilczymi śladami ziemi.
Przyjechaliśmy do starego domu w środku nocy. Podczas gdy rodzice wyciągali walizki z bagażnika naszego samochodu, ja ze smutkiem przyglądałem się budynkowi. Była to stara rodowa rezydencja. Zabytkowy drewniany budynek w świetle księżyca wydawał się być nawiedzony. Zza okien migotały do nas oświetlone nocnym blaskiem pajęczyny. Ogród przypominał mały busz, nad wszystkim trzeba było popracować. Drewniane ławki były do wymiany, żywopłoty go przycięcia, nie wspominając nawet o krzakach róży. Nawet za dawnych czasów ten dom budził we mnie dreszcze, a wtedy przełykałem ślinę nawet będąc już o wiele dojrzalszym. Mam wrażenie, że jest to głównie zasługa posągu stojącego dokładnie w centrum ogrodu, na wprost bramy wejściowej. Była to podobizna kostuchy, której ogromna kosa wydawała się być jak najbardziej prawdziwa. Zmierzając po domu po tylu latach nieobecności, zauważyłem jeszcze jedną postać u stóp kosiarza – leżącego wilka, który był zapewne ofiarą przerażającej postaci. Przechodząc obok, przyspieszyłem kroku próbując ignorować straszne myśli krążące mi po głowie.
Otworzyłem drzwi. Towarzyszył mi wtedy donośny odgłos skrzypienia starych zawiasów. Mój wrażliwy nos niemal nie ogłosił ewakuacji, gdy dotarły do niego zapachy kurzu i stęchlizny. Musiałem przesłonić sobie twarz chustką do nosa. Zobaczyłem dobrze mi znany hol i kręte schody prowadzące na piętro. Oprócz nich nie mogło zabraknąć sosnowych drwi do salonu oraz podobizn moich przodków wiszących na ścianach. Był pradziadek Helmut, prapradziadek Adrien, jego brat Bruno, ciotka Yvonne, ale także kilku żyjących krewnych. Konkretnie było ich troje: mój dziadek Stanley, mój ojciec – Luke i jego siostra – ciocia Vanessa. Oni wszyscy, podobnie jak ja, posiadali zgrabne, lekko zadarte nosy oraz pełne powagi i chłodu zielone oczy.
Pamiętałem to miejsce tak bardzo, że nawet nie trudziłem się, żeby zapalić światła. Czym prędzej udałem się do góry, w kierunku mojego pokoju. Prostym korytarzem niemalże przebiegłem do końca i wpadłem do dość dużego pokoiku, który bardziej przypominał bibliotekę niż sypialnię. Całe ściany zastawione były półkami, a te z kolei niemal urywały się pod ciężarem literatury. Wszystkie moje rzeczy rodzice przywieźli i ustawili tutaj wcześniej. Były tam książko popularnonaukowe, historyczne oraz oczywiście powieści. Nie jestem wstanie wymienić wszystkich książek z mojej kolekcji, niektóre z nich są w naszej rodzinie od pokoleń, inne kupowałem osobiście. W sumie mogło tam być około pół tysiąca egzemplarzy. Taka ilość książek starszych i nowszych w połączeniu z tym zaniedbanym przez ostatnie lata domem, dawała zapach po prostu nie do wytrzymania.
Szybko zostawiłem swoją walizkę i wziąłem z łóżka koc i poduszkę. Opuściłem ten dom najszybciej jak mogłem. Mój wewnętrzny wilk dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że ta zmiana otoczenia nie pozwoli mu się uspokoić. Mijając rodziców oświadczyłem im, że tę noc spędzę w ogrodzie. Odłożyłem koc i poduszkę w altanie za domem i sprawdzając czy nikt nie mnie widzi usiadłem na ziemi. Zamknąłem oczy i dałem dojść do głosu zwierzęcym instynktom.
Gdy ponownie uniosłem powieki, już świtało. Siedziałem na trawie pięć metrów od altany, w której byłem wcześniej. Mimo że czułem się jakbym po prostu spał, moje nogi bolały mnie tak, jakbym przed chwilą przebiegł pięć mil. Gdy podnosiłem się z ziemi, zrozumiałem, że jestem naprawdę wykończony. Rękami, które były równie obolałe jak nogi, otrzepywałem kolana z kurzu. Zauważyłem przy tym rozerwaną nogawkę moich szortów i wielgachną dziurę w mojej koszulce.
- Teraz to już przesadziłeś – odezwałem się do siebie z wyrzutem. – To był nowy T-shirt!
Zmęczony sunąłem bosymi stopami po ziemi. Doszedłem do starej ławki w altanie, gdzie leżał mój koc i poduszka. Ułożyłem się tam wygodnie i zwrócony plecami do wschodzącego słońca w mig zasnąłem.
Obudziło mnie dopiero słońce świecące prosto w moje oczy. Oznaczało to, że było już dawno po południu. Wstałem i wróciłem do domu. Wszystko było już wysprzątane, lecz wciąż pozostawał tam lekki zapach stęchlizny. W salonie nad kominkiem dumnie prezentowała się kolekcja broni, należąca do mojej matki. Biorąc pod uwagę, że na co dzień jest ona pielęgniarką, takie zainteresowania są trochę dziwne. Taka kolekcja bardzie pasowałaby do antykwariusza, jakim był mój ojciec. Natomiast on za każdym razem upierał się, że nie zniży się do kolekcjonowania starych „prymitywnych" rewolwerów i strzelb. Patrząc na całą tą broń przeszły mnie ciarki, więc szybko przeszedłem na drugi koniec pokoju, gdzie wciąż leżała druga walizka z moimi ubraniami.
Około piątej, wyszedłem z domu. Skoro moja wilcza połowa zdążyła już dokładnie rozejrzeć się po okolicy, nadeszła i moja kolej. Musiałem się spieszyć, gdyż po zachodzie słońca pełnia miała ponownie oddać władzę bestii. Rodzinna rezydencja znajdowała się na samym skraju Hillside, tuż obok lasu sosnowego. Musiałem przejść niemały kawałek, nim dotarłem bliżej centrum życia miejscowości. Jako, że nie było to wielkie miasto, budynki miały co najwyżej dwa piętra, a ulice nie były wcale zatłoczone. Ludzie mijający się na ulicach wydawali się wzajemnie znać. Widziałem wiele ich wzajemnych uśmiechów, część z nich została skierowana i w moim kierunku, na co reagowałem niezgrabnym, komicznym uśmiechem. Styl życia moich rodziców i moje domowe wykształcenie sprawiły, że miałem problemy w interakcjach z innymi ludźmi. Czułem zdenerwowanie za każdym razem, gdy ktoś nieznajomy zwracał na mnie uwagę. Szybsze bicie mojego serca sprawiało, że wewnętrzny wilk szykował się już do ucieczki. Musiałem wtedy przystanąć i wziąć głęboki oddech, żeby go stłumić. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać, co mogłoby się stać, gdybym pozwolił mu wyjść na oczach tych wszystkich ludzi.
Podczas jednego z takich przymusowych postojów, usłyszałem pisk opon za swoimi plecami. Opierałem się wówczas o witrynę, było to bodajże piekarnia. Otwierając oczy zobaczyłem odbijający się w szkle obraz. Prosto na mnie pędził samochód terenowy. Wpadł on w poślizg, kierowca musiał stracić panowanie nad pojazdem. Byłem tak zszokowany, że znieruchomiałem. Nie zdumiewał mnie jednak sam fakt zbliżającego się do mnie nieubłaganie samochodu, lecz to, że był to dokładnie ten sam pojazd, który uderzył we mnie dziesięć lat wcześniej. Przed oczami ukazał mi się obraz wzgórza, księżyc był w pełni, a ziemia była mokra. Ze śliskiej nawierzchni ześlizgnął się czarny jeep. Z miejsca pasażera dochodził do mnie blask czerwonych jak krew oczu. 
Ocknąłem się w szpitalnym łóżku z niewyobrażalnym bólem głowy. Katem oka widziałem pielęgniarkę w kącie sali szpitalnej. Dopiero, gdy kobieta się odwróciła i podeszła bliżej, rozpoznałem w niej swoją matkę. Byłem strasznie zdezorientowany, choć doskonale wiedziałem, z jakiego powodu się tutaj znalazłem. Patrzyłem na zmartwioną rodzicielkę tępym spojrzeniem, a ta niemal płakała ze zmartwienia.
- Tedi! Tedi! – wołała żałośnie. – Jak się czujesz synku?!
- Mamo... Proszę, bądź ciszej – mówiłem niewyraźnie. – Głowa mnie boli...
- Uderzył w ciebie samochód, pamiętasz? – pytała zaniepokojona.
- Tak, pamiętam wszystko – uspokajałem ją. – Nie masz się o co martwić, nic mi nie będzie.
- Ta kobieta zapłaci za to co ci zrobiła.
- Mamo, przestań... - uspakajałem ją.
- Ile razy jeszcze mam panią przepraszać? – usłyszałem głos zza kotary oddzielającej łóżka. 
Moja matka wstała i odsunęła zasłonę. Moim oczom ukazała się kobieta w średnim wieku. Miała związane w długi warkocz i ładną opaleniznę. Leżała na łóżku z prawą nogą oraz lewą ręką w gipsie. Ona także była ranna z powodu tego wypadku, więc tym bardziej dziwiłem się takiej oschłości mojej matki w stosunku do nieznajomej.
- Wiem, że to moja wina, ale ja właśnie jechałam do warsztatu – tłumaczyła się kobieta.
- Z takim gruchotem to od razu na złom – odrzekła opryskliwie moja matka i ponownie zasunęła zasłonę. – Tedi, leż tutaj spokojnie, musisz wypoczywać. Ja kończę swoja zmianę i wracam do domu. Tu będziesz bezpieczny, dobranoc.
Zastanawiając się, czemu moja mama podkreślała moje bezpieczeństwo, obserwowałem, jak opuszcza ona pomieszczenie i zamyka za sobą drzwi. Zrobiła to w odpowiednim momencie. Słońce już niemal zaszło, a ja nie chciałem dodatkowo jej denerwować. Nawet nie chciałbym wyobrażać sobie jej reakcji na wilkołactwo, skoro za przypadkowe potrącenie mojej osoby niemal wywołała ogromną awanturę.
Leżałem na łóżku w ciszy. Zamknąłem oczy licząc na to, że i ta noc minie mi jak sen. Mijały minuty, a zbawienna utrata świadomości nie przychodziła. Zamiast tego zacząłem czuć ogromny ból niemalże całego mojego ciała. Coś mówiło mi, że to nie skończy się dobrze, więc mimo bólu wstałem z łóżka. Złapałem się kurczowo kotary tak, że zainteresowałem tym osobę po drugiej jej stronie.
- Co się dzieje, chłopcze? – zapytała.
Nie utrzymując ode mnie odpowiedzi i słysząc tłumione prze ze mnie jęki z okropnego bólu, wstała i skacząc na jednej nodze przyczłapała do mnie. Widząc, że niemal słaniam się i ledwo wytrzymuję ogarniający mnie ból, zapytała z troską:
- Co się stało? Wezwać lekarza?
- Nie... niech pani tylko nikogo nie wzywa – wymamrotałem patrząc w oczy kobiecie. Odbijał się w nich tajemniczy błękitny blask. – Wytrzymam to.
Wpatrywała się we mnie przez chwilę, a z każdą sekundą jej twarz nabierała co raz więcej powagi. Mimo że odsuwałem się od niej jak mogłem, udało jej się złapać mnie za nadgarstek. Ręce, które zaczęły pokrywać się jasnoszarym futrem, nie przeraziły jej ani trochę. 
- Rozumiem, poradzisz sobie – mówiła z pełnym spokojem. – Ale jednak daj sobie pomóc, jestem tak jakby ekspertem w takich sprawach.
- Ale... ale... - mamrotałem zdenerwowany, nie miałem pojęcia, czy moja wilcza połowa nie zrobi jej krzywdy. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać.
- Nie martw się. – Jej głos nagle zaczął mnie uspokajać. – Najpierw przestań trzymać się zasłony i bluzki. Lepiej ich nie podrzeć, bo twoja mama będzie się gniewać. Dobrze? – Nie wiem czemu, ale posłusznie robiłem, co mi kazała. – Spokojnie, usiądź na podłodze. Wiem, że boli, ale przyzwyczaisz się. Rozumiem, że to pierwszy raz. Zamknij oczy i połóż dłonie na podłodze. Powiem ci, kiedy będziesz mógł je otworzyć.
Kiwnąłem głową i zamknąłem oczy. Ból stawał się co raz mocniejszy, że aż ścisnąłem mocno zęby, żeby nie krzyknąć. Nagle, to niemalże zabójcze cierpienie zniknęło. Przez chwilę myślałem już, że umarłem. Z tego przekonania wyrwało mnie to, że poczułem ciepłą dłoń na swojej głowie.
- Już po wszystkim. Możesz otworzyć oczy – usłyszałem przyjazny szept mojej szpitalnej współlokatorki.
Gdy uniosłem powieki, ujrzałem uśmiechniętą kobietę, na której twarzy zaczął się rysować grymas zaskoczenia. Wpatrywała się we mnie siedząc na moim łóżku. 
- Niebieskooki... - szepnęła niemal bezgłośnie.
Nie wiedząc o co jej chodzi, próbowałem stanąć na dwóch nogach, co okazało się być niemożliwe. Zobaczyłem dwie pary łap i zorientowałem się, że tym razem moje wilcze instynkty zrobiły sobie urlop. Sam musiałem sobie poradzić tej nocy. Nie zwracając już uwagi na siedzącą nieopodal kobietę podszedłem do okna. Jako swoje odbicie zobaczyłem jasnoszarego wilka z niezwykłymi błękitnymi oczyma. Zdziwiło mnie to. Sądziłem, że wilkołaki mają żółte, względnie pomarańczowe lub czerwone oczy.
- Biegnij, ja będę cię tutaj kryć – zapewniała mnie kobieta. 
Wyskoczyłem przez otwarte okno i wylądowałem na daszku przed wejściem do szpitala. Pełnia była piękna, nie widziałem jej od lat. Tamtej nocy prowadził mnie zew przygody. Ruszyłem tam, gdzie wszystko się zaczęło. Ile sił w łapach biegłem w stronę wzgórza.

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger