wtorek, 1 grudnia 2015

Rozdział 35

Artur szykował się do swojego pojedynku. Nie robił tego tak na serio, ponieważ był absolutnie pewny wygranej. Stanął naprzeciw przeciwnika, po czym obaj odwrócili się i zrobili równo po sześć kroków.
Lili szybko ogłosiła początek walki. Arti niemal natychmiast przybrał swą pośrednią formę, chwycił mocno tamtego chłopaka i wzniósł się w powietrze. Po chwili puścił go. Upadek z takiej wysokości nie był w stanie go zabić, ale nie pozwoliłby na kontynuację pojedynku. Tuż przed tym jak nieznajomy miał upaść stało się coś, czego nikt się spodziewał. Chłopak rozpostarł własne, białe skrzydła. Miał też wilcze uszy i ogon w tym samym kolorze. Był taki jak Artur. Wilkołak z krwią alicorna.
- Nie jesteś taki wyjątkowy jak ci się wydawało. - mówił arogancko.
- To niczego nie zmienia. - odpowiedział wciąż pewny siebie. - W powietrzu jestem po prostu nie do pokonania.
- Wiem to doskonale, więc opracowałem plan działania. - powiedział lądując.
Po kilku chwilach z ziemi zaczęły wyrastać ogromne pnącza. Owinęły się one wokół Artura i ściągnęły go do ziemi. Szczególnie mocno zostały związane jego skrzydła uniemożliwiając mu latanie. Szybko zrozumieliśmy, że to właśnie na tym polegał ten cały plan. Arti jest niepokonany w powietrzu, więc trzeba go uziemić.
                - Myślisz, że te chwasty są w stanie mnie zatrzymać? - prychnął król wilkołaków.
                - To nie są chwasty… - zaśmiał się. – To wynik mojego treningu by w końcu cię przewyższyć, Arti. Tak łatwo się nie wyślizgniesz.
Jasnowłosy chłopak pstryknął palcami a pnącza przemieniły się i twarde, metalowe łańcuchy. Mój przyjaciel próbował się z nich wydostać, lecz bezskutecznie. Ostatecznie Artur przegrał walkę.
                - Dobra robota Loki! – krzyknęła białowłosa. – Wiedziałam, ze ci się uda.
                - Myślałem, że nie chcesz by nas poznali? – mruknął chłopak.
                - Przecież w ich czasach nikt cię tak nie nazywa! – klępnęła go w plecy. – Tak nas nie rozpoznają.
                - Skoro tak mówisz, to dobrze… Leta – odpowiedział jej z uśmiechem.
Teraz my stanęliśmy w miejscach gdzie jeszcze przed chwilą byli nasi znajomi. W przeciwieństwie do mojego poprzednika zachowałem czujność. Może i potrafię złamać każde zaklęcie, ale ona na pewno dobrze o tym wie. Sądząc po tym, o czym rozmawiali musieliśmy znać tę dwójkę już w naszych czasach. Loki i Leta… te imiona nic mi nie mówiły. Nie miałem teraz czasu na takie rozmyślanie. Musiałem się skupić, więc poklepałem się po policzkach.
                 - Nie masz pojęcia jak długo czekałam na ten moment. Pokonam cię! – oznajmiła spoglądając ukradkiem na mężczyznę siedzącego na ławce nieopodal.
Nie przyglądałem mu się dokładnie. Czytał on gazetę zasłaniającą jego twarz, lecz zauważyłem jego czarne włosy. Byłem tak skupiony na tym, czemu spojrzała na niego, że nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęła się walka. Nie mam pojęcia, co zrobiła moja przeciwniczka, ale oberwałem… falą uderzeniową?  Leząc na ziemi wyciągnąłem moje okulary i założyłem je by móc zobaczyć, na czym polega jej magia. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Jej moc sprawiała, że mogła ona wysadzić dosłownie wszystko. Normalnie posiadacz takiej mocy mógłby wysadzić coś blisko przeciwnika, ale przez to, że walczy ze mną stosuje bardzo interesującą taktykę ranienia mnie podmuchem powietrza powstającym przy okazji. Jeśli ktoś nie wie, to taka fala uderzeniowa potrafi być naprawdę silna. Jeśli chciałem wygrać, musiałem coś wymyślić. Żeby uniknąć kolejnych obrażeń szybko schowałem się za pobliski kamień. Na szczęście ta cała Leta tego nie zauważyła. Rozglądała się dokoła szukając mnie. W pewnym momencie była dość blisko by zdążyć do niej podbiec i zaatakować jej odsłonięte plecy. Tak właśnie zrobiłem. Zdążyłem minimalnie, ponieważ już zaczęła sobie zdawać sprawę z miejsca, w którym się ukrywałem. Szybko dotknąłem jej pleców i pozbawiłem większości energii kończąc walkę. Chyba trochę z tym przesadziłem, ponieważ dziewczyna zemdlała a jej białe włosy przybrały kasztanową barwę. Na szczęście złapałem ją zanim upadła. W tym momencie podszedł do mnie mężczyzna, który przez cały ten czas przyglądał się walce. Był wysoki, wyższy nawet ode mnie, a przecież mam ponad dwa metry wzrostu. Miał długie, związane w kucyk czarne włosy z siwawymi końcówkami. Patrzył na mnie swoimi pełnymi ciepła, brązowymi oczami. Na lewym policzku miał Blizne prowadzącą równolegle do jego kanciastej szczęki. Tamta dwójka tylko wyglądała znajomo, natomiast on na pewno był kimś, kogo dobrze znam.
                - Przepraszam za siostrę, nie byłem w stanie jej powstrzymać przed przyjściem tutaj. – odrzekł głosem równie znajomym.
                - Nic nie szkodzi… - wydusiłem z siebie będąc onieśmielonym stojącym przede mną mężczyzną i oddając mu nieprzytomną dziewczynę. Po chwili Leta odzyskała świadomość i zaczęła się wyrywać z objęć brata.
                - Puszczaj mnie! – krzyczała. – Ty jesteś po jego stronie! Loki pomóż mi!

Po paru minutach sytuacja się uspokoiła. Usiedliśmy razem przy jednym ze stolików piknikowych usytuowanych w centralnej części parku, jakby czekając na to, że rozmowa z nimi pomoże nam w wykonaniu naszego zadania. Na tamtą chwilę bardziej mnie interesowało, kim są napotkane przez nas osoby, szczególnie ten długowłosy mężczyzna. „Dlaczego mam wrażenie, że znam go od zawsze?” Takie pytanie zakrzątało mą głowę.

CIAG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger