niedziela, 18 października 2015

Rozdział 26


SIEMANKO!!!
Jakiś czas temu liczba wyświetleń przekroczyła 1000 dziękuję Wam i gratuluję, w końcu to głównie Wasza zasługa! :D
Dzisiaj przygotowałam dla was kolejną część mojego opowiadania. Liczę na wasze komentarze.
MIŁEJ LEKTURY!



                Wakacje się skończyły, więc pora wracać do szkoły. To znowu ja Najmłodszy w historii święty Mikołaj! Wraz z nowym rokiem w szkole pojawili się nowi uczniowie, nowe plany i nadzieje. Nikt nie wiedział, co nowego on przyniesie.
                Nowych uczniów pojawiło się znacznie więcej niż to przewidywano. Wszyscy z nich zachwycali się budynkiem i starszymi od siebie. Już pierwszego dnia zaczepiła mnie grupka pierwszoklasistów:
                -  Hej! To ty jesteś Yeti?
                - E… tak to ja. – odpowiedziałem im nieco skołowany.
                - Czy to prawda, że zajączek wielkanocny jest twoją dziewczyną? – pytali z ogromnym zaciekawieniem.
                - Eh… tak. – powiedziałem rozczarowaniem.

Na tym skończyła się ta rozmowa. Dla ogółu byłem tylko chłopakiem Lili. Świat nie dowiedział się o wszystkim, co robiłem ani o tym, że jestem świętym Mikołajem. Początkowo wcale mi to nie przeszkadzało, lecz w końcu zapragnąłem tego, by wszyscy, dosłownie wszyscy poznali całą prawdę.
Zdołowany poszedłem na pierwszą lekcję. Profesor Lupin jak zwykle się spóźnił. Kiedy w końcu się pojawił, przyprowadził ze sobą nowego ucznia. Z wrażenia zacząłem przecierać oczy bowiem nowym uczniem był ktoś kogo dobrze znam: mój ulubiony kuzyn Vincent. Część klasy, która go nie znała, (chociaż nie wiem, w jaki sposób skoro on tu tak często przychodził) zwróciła uwagę na nasze podobieństwo. Było słychać szepty o tym, czy nie jesteśmy braćmi.
                - Nazywam się Vincent Leg. Miło mi was poznać. – powiedział ze śmiesznym uśmieszkiem.
                - Vincent jest Wielką Stopą. – tłumaczył nauczyciel. -  Mam nadzieje, że dobrze go przyjmiecie.
Vincent Wielką Stopą?  W sumie to nic dziwnego, ale przecież on miał normalne stopy. Kiedy to się zmieniło?  Po chwili przestałem sobie tym zawracać głowę i skupiłem się na lekcji. Jednak jego obecność odrobinę mnie rozpraszała. Denerwowało nie to, że jako nowy uczeń wzbudza on zainteresowanie wszystkich dookoła. Poza tym drobnym szczegółem wszystko było po staremu. Pierwszego dnia nie odbywały się zajęcia popołudniowe. Korzystając z okazji poszedłem do domu po resztę swoich rzeczy. Mówiąc dom mam na myśli dom ciotki Nikole. Vincent poszedł razem ze mną.
                - Vinci, czy chciałbyś mi może coś powiedzieć? – zapytałem chcąc rozpocząć rozmowę.
                - Zaraziłem się od ciebie wielkimi stopami…- mruknął.
                - I dlatego musiałeś zmienić szkołę? – zaśmiałem się.
                - Nie. – odpowiedział. – To, że zmieniam szkołę było wiadome już po tej aferze z zamianą ciał. Ubłagałem panią dyrektor by dała mi skończyć klasę w tamtej szkole.
                - I nic mi nie powiedziałeś?!
                - To zepsułoby niespodziankę… - odpowiedział z uśmiechem.
Byliśmy tak zajęci dyskusją, że nie zauważyliśmy, kiedy dotarliśmy na miejsce. Gdy weszliśmy do środka, usłyszeliśmy, że ciocia z kimś rozmawiała. Po wejściu do pokoju zobaczyliśmy siedzącego obok niej mężczyznę.
                - Nikole, przedstawisz mi tych dżentelmenów? – zapytał mężczyzna.
                - Oh, to Vincent i Mikołaj. Moi bratankowie.- tłumaczyła - Mikołaj mieszka u mnie od kiedy mój brat zginął. Chłopcy to jest Rupert, mój nowy chłopak.
                - Czemu nikt w tej rodzinie mnie o niczym nie uprzedza? – mruknąłem.
                - Miło mi cię poznać. – powiedział mężczyzna podając mi dłoń.
                - Mii też… - odpowiedziałem.
Rupert był dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał krótkie blond włosy i zielone oczy. Na nosie nosił okrągłe, miedziane okulary. Ubrany był w koszule i spodnie w barwach maskujących.
                - Jak pierwszy dzień w nowej szkole Vincent? – zapytał Rupert zmieniając temat.
                - Dobrze… – Vincent odpowiedział z niepewnością w głosie.
                -To ty go znasz? – szepnąłem do kuzyna.
                - Tak, był moim nauczycielem sztuki w zeszłym roku.
Razem z ciotką i Rupertem zjedliśmy razem obiad. Po posiłku ciocia zajęła się zmywaniem. W tym czasie my zajęliśmy się rozmową z gościem.
                - Jak się poznaliście? – zapytał Vincent.
                -Cóż… poznaliśmy się przez Internet. – odpowiedział z rozmarzeniem. – Tak dokładnie to na stronie zrzeszającej fanów wielkiej stopy.
                -To istnieje taka strona? – zdziwił się mój kuzyn.
                - Dlaczego interesuje się pan wielką stopą? – zapytałem.
                - To takie moje hobby. W wolnym czasie podróżuję po świecie próbując sfotografować legendarne stworzenia. – tłumaczył. – Dałbym wszystko, za chociaż jedno zdjęcie. Niestety za dobrze się ukrywają.
                - Jak myślisz, w jaki sposób się ukrywają? – pytał Vinci z tym swoim uśmieszkiem.
                -Pewnie uznacie mnie za świra, ale uważam, że ukrywają się one wśród ludzi. – zaśmiał się.
Rozmawialiśmy z nim jeszcze przez chwilkę. Gdy zaczęło się ściemniać, wziąłem swoje rzeczy i wróciliśmy do szkoły. Vincent zamieszkał w pokoju z Bazylem. A ja z jakiegoś powodu nie mogłem się doczekać następnego dnia. Miałem takie dziwne przeczucie, że zdarzy się coś, co całkowicie zmieni moje życie…

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger