poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział 27

Witojcie!
Oto kolejna część przygód uczniów Wand Highschool!
Proszę o wasze komentarze i życzę udanej lektury!

Mijały dni i Vincent przyzwyczaił się już do zasad panujących w szkole. Odkąd byliśmy w jednej klasie zmienił się przebieg zajęć popołudniowych, ponieważ on musiał ćwiczyć zatrzymywanie zaklęć. Za każdym razem szło mu coraz lepiej.
Na początku października w wyniku awarii sieci kanalizacyjnej nasza sala była niezdatna do użytku. W zamian mieliśmy zajęcia w szkolnej auli. Podczas jednej z lekcji, kiedy Vincent próbował złamać zaklęcie Andrei, potknął się i wywrócił.  Upadł na stojącą nieopodal kulę przeznaczenia. Przez to pojawiło się na niej duże pęknięcie, a chwilę później zniknęła. W miejscu gdzie stała jeszcze przed chwilą pojawiła się chmura czarnego dymu, która rozdzieliła się na dwie i wyleciała przez otwarte okno w dachu. Z resztek dymu wyłoniła się sylwetka dziewczyny. Tajemnicza postać zaczęła przewracać się bezwładnie na podłogę, lecz z pomocą pośpieszył jej Vincent. Leżąca w jego ramionach kobieta mogła być mniej więcej w naszym wieku. Miała piękne długie liliowe włosy zasłaniające lewą połowę jej twarzy. Jej cera była jasna i gładka niczym jedwab. Oprócz włosów wyróżniały ją też jej długie wystające po bokach elfie uszy.  Jednak najważniejsze było to, że była nieprzytomna. Pani dyrektor kazała natychmiast zabrać ją do gabinetu pielęgniarza. Leżała tam przez kilka godzin a Vinci nie odstępował jej ani na krok. W sumie nie widziałem w tym nic dziwnego. W końcu była to dziewczyna, o której śnił, co noc przez kilka ostatnich miesięcy. Kiedy przyniosłem mu coś do zjedzenia, akurat się obudziła. Otworzyła swoje ametystowe oczy i spojrzała na Vincenta nieprzytomnym wzrokiem.
-Nie wiesz jak długo musiałam czekać by wreszcie cię spotkać… - odrzekła melodyjnym głosem.
- Ty… - zdziwił się. – Ty czekałaś na mnie? Ale ja cię nawet nie znam.
- Ważne, że ja cię znam Vincencie. Jesteś tym, którego wybrałam – mówiła. – Wybrałam na mojego wybawcę.
- Kim ty w ogóle jesteś?! – przerwałem im.
- Zwą mnie Jua. – odpowiedziała z pełną powagą. Jej oczy przestała przysłaniać mgła i lśniły niczym diamenty.– Jua Lerrodiel.
- Miło mi. –powiedziałem z uśmiechem chcąc trochę rozluźnić te poważną atmosferę. – Ja jestem…
- Wiem, kim jesteś Mikołaju. – odpłaciła się uśmiechem. – Obaj jesteście tacy podobni do waszych pradziadków. A może powinnam powiedzieć waszych prapraprapraprapraprapraprapra praprapraprapraprapradziadków.
- Znałaś ich? To ile ty w ogóle masz lat? – zapytał Vinci.
- Nie wiecie, że nie pyta się damy o wiek? – zaśmiała się. – To opowieść na inną okazję. Teraz są ważniejsze sprawy do zrobienia. Moglibyście zaprowadzić mnie do dyrektora tego przybytku?
Tak jak prosiła zaprowadziliśmy ją do gabinetu pani dyrektor. Rozmawiały ze sobą przez bardzo długi czas, więc poszliśmy powrotem do swoich pokoi. Bo musicie wiedzieć, że była to już dość późna godzina.
                Następnego dnia kuzyn obudził mnie wpadając do pokoju. Wyglądał na przerażonego. Wciąż jeszcze ledwo przytomny zapytałem go co się stało.
                - Chłopaki musicie mi pomóc!- to jedyne co mi odpowiedział.
                -Wiesz, że jest sobota? Musisz nas budzić z samego rana? – mruknął ponuro Arti. – I czy mógłbyś podać więcej szczegółów?
                - No, więc… - zaczął siadając na moim łóżku. – Miałem sen i w tym śnie ja…
                - Znowu te twoje sny? Co tym razem? Przyśniła ci się kolejna dziewczyna? – zapytałem.
                - W tym śnie… - mówił z drżeniem w głosie. - …ja umarłem.
                - Co?!- wrzasnęliśmy przerażenia.
                - Błagam powiedz nam, że nie wszystkie twoje sny się sprawdzają. – odpowiedział Artur. – Albo, że byłeś już stary i schorowany…
                - Niestety dotychczas wszystkie sprawdzały się wcześniej czy później. – odrzekł. Wyglądało na to, że nie chciał się z ty pogodzić.
                - A co dokładnie się wydarzyło w tym śnie?  - zapytałem.
                - Pocałowałem ją…. – mamrotał.- Pocałowałem Jue! Wtedy zacząłem tracić siły aż w końcu nic nie zostało…
- No to mamy wyjście z tej sytuacji! – zadeklarował wilkołak. – Dopóki jej nie pocałujesz nic się nie stanie, więc za wszelką cenę nie wolno ci tego zrobić. Może nie jest to stuprocentowe wyjście, ale na pewno da Ci trochę czasu.
- Dzięki… - mruknął trochę pocieszony.
- Ciągle mamy problemy przez te twoje sny. – zaśmiałem się. – Ja tam wcale ich nie miewam.
- Jak możesz nie mieć snów? – zapytał Artur.
- Sam nie wiem. – tłumaczyłem – czasami tylko chwilę przed obudzeniem słyszę swój głos mówiący rożne rzeczy…  Na przykład dzisiaj.
- I co takiego słyszałeś?- pytał zaciekawiony.
-„ Gdy słońce i księżyc spojrzą sobie w oczy, zatrute mrokiem serce zostanie oczyszczone pocałunkiem prawdziwej miłości…” – odparłem.
- To brzmiało jak wróżba z ciasteczka. – marudził wilkołak. – Co wy dzisiaj macie z tymi pocałunkami?
- A co jeśli to nie przypadek… - mruknął tylko Vinci, po czym wyszedł.
Bardzo niepokoiłem się snem mojego kuzyna. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że ten jeden raz się pomylił. Ciekawiło mnie też to, że wypowiedziałem tak mądre słowa. Zupełnie one do mnie nie pasowały… A co jeśli ja także posiadam dar przewidywania biegu wydarzeń? I dlaczego mam dziwne wrażenie, jakby coś ciągnęło mnie ku próbie, której mogę nie podołać sam? Teraźniejszość jest pełna pytań, a odpowiedzi kryją się w przyszłości…


Mam jeszcze dla was kilka portretów:








CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger