Pewnego pięknego, słonecznego poranka, a dokładniej to była grudniowa
sobota, obudziło mnie coś z samego rana. Ledwo przytomna wstałam z łóżka i
zaczęłam szukać skąd dochodził hałas. Okazało się, że to mój telefon. Dzwonił
Simon.
- Słucham… - odebrałam jeszcze ospała.
- Cześć piękna, masz dzisiaj czas? – zapytał wesołym głosem. – Dasz się
dzisiaj wyciągnąć na kawę i ciastka?
- jasne, jasne… - nie wiedziałam nawet co mówię.
- Dobrze, to przyjdę pod szkołę o jedenastej. – był wyraźnie ucieszony.
– Tylko nie jedz czosnku na śniadanie. Mam na niego alergię.
Po tym jak się rozłączył, nadal nie dotarło do
mnie, że umówiłam się z nim na randkę. Ziewnęłam tylko i znów leżałam w łóżku.
Godzinę później znów obudził mnie dzwoniący telefon. Tym razem dzwonił Patryk.
- Siemka Leo! – krzyknął mi do ucha gdy tylko odebrałam.
- Hej… <ziew> o co chodzi…? - mruknęłam.
- Bo chodzi o to… ja… chciałem… - nie umiał się wysłowić. – Czy masz
ochotę się gdzieś ze mną przejść po południu?
- W sumie <ziew> czemu nie… - mówiłam półprzytomna.
- Ok! – mówił wesoło. Słyszałam ekscytację w jego głosie. – spotkajmy
się o pierwszej koło tej fontanny, do której cię wepchnąłem.
Po tym jak się rozłączył przespałam się jeszcze
godzinkę. Obudziłam się chwilę po dziesiątej. Po tym jak skończyłam czesać
włosy, naprawdę się obudziłam. Dopiero wtedy doszło do mnie, że umówiłam się na
dwie randki jednego dnia. Popadłam w panikę. Nie wiedziałam jak z tego wybrnąć.
Tak naprawdę nie chciałam umówić się z żadnym. A jeszcze Simon miał przyjść po
mnie za 20 minut! Oczywistym zabiegiem było zatrzymanie czasu, żeby dobrze się
przygotować. Umalowałam się trochę, ale przedtem włożyłam na siebie
jasnoróżową, koronkową sukienkę. Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że
już spotkałam kogoś, kto wyglądał tak samo jak ja w tamtej chwili. Dodam, że
wtedy ubrałam tę sukienkę po raz pierwszy. Kiedy byłam już gotowa, czas znów
zaczął płynąć, a ja wyszłam przed szkołę. Simon już tam na mnie czekał. Wampir
o typowej dla Włochów karnacji, wydawał mi się ciekawym zjawiskiem… Nie mam
pojęcia, dlaczego zwróciłam na to wtedy uwagę. Zanim go powitałam mój wzrok nie
mógł oderwać się od jego stroju. Ubrany był w jasne jeansy, z których
niechlujnie wystawała pognieciona, biała koszula w czerwoną kratkę. Nie wiem
czemu, ale byłam przekonana, że wampiry chodzą zawsze w ciemnych ubraniach. Gdy
już uświadomiłam sobie to wszystko uśmiechnęłam się do niego na powitanie.
- Długo czekałeś? – zapytałam niewinnie.
- Zbyt długo. – powiedział z wyrzutem, po czym
zaśmiał się. – Każda sekunda bez ciebie jest nie do zniesienia.
- Nie mów tak. – powiedziałam z uśmiechem
jednocześnie trącając łokciem jego brzuch. – Bo będę się martwić, że sobie coś
zrobisz jak mnie nie będzie.
- I bądź tu romantyczny… - mruknął pod nosem.
Wziął mnie za rękę i poszliśmy do kawiarni w
centrum miasta. Szkoła jest położona dość blisko, więc nie zajęła nam to dużo
czasu. Kafejka nazywała się „The Ten Times” i była stylizowana na drugą dekadę
obecnego wieku. Oczywiście chodzi mi o jej wnętrze, ponieważ na zewnątrz
wyglądała tak jak wszystko wokół, czyli biały, nudny klocek. Pierwszą rzeczą,
na jaką zwróciłam uwagę wchodząc, był drewniany okrągły bar pośrodku sali.
Dookoła niego były ustawione drewniane stołki z siedzeniami obitymi białą
skórą. Resztę pomieszczenia zajmowały głównie stoliki, wykonane z takiego
samego drewna jak bar, oraz wygodne, eleganckie fotele obite skórą. Kawiarni
było kilka osób, głównie były to pary lub osoby koło czterdziestki. Oboje
usiedliśmy przy oknie. Niemal od razu podeszła do nas kelnerka i wręczyła nam
menu (nie miałam pojęcia, że w kawiarniach też mają menu :v)
- Skąd w ogóle pomysł, żeby zabrać mnie dziś do kawiarni? – rozpoczęłam
rozmowę.
- A musi być jakiś powód? – zaśmiał się nie podnosząc wzroku znad menu.
– Czy nie można tak po prostu zaprosić na kawę pięknej dziewczyny?
- Można. – stwierdziłam z entuzjazmem. – W takim razie zapytam inaczej.
Dlaczego dzisiaj? Czemu nie zaprosiłeś mnie wcześniej?
- Tak naprawdę… nie wiem. – spojrzał na mnie jak kot z przykulonym
ogonem. – Obudziłem się dziś z myślą „Fajnie byłoby gdzieś wyjść z Leo” no i…
jesteśmy.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy czytając uważnie menu. Raz po raz
zerkaliśmy na siebie z uśmiechem. Gdy kelnerka wróciła, zamówiłam cappuccino
oraz croissanta. Simon poprosił o małą czarną i truskawki z bitą śmietaną. Nie
minęło dwadzieścia minut a już dostaliśmy swoje zamówienia. Niemal momentalnie
rzuciłam się na rogalik. Powodem tego było to, że przez to całe zamieszanie
zupełnie zapomniałam zjeść śniadania. Gdy skończyłam posiłek, przyglądałam
się Simonowi. W końcu nie wytrzymałam i
zapytałam:
- Czy wampiry nie powinny pić krwi, czy coś? Czemu ty się tak zajadasz
tymi truskawkami?
-
Serio się pytasz? Czy wszyscy myślą, że władze pozwoliłyby chodzić wampirom po
ulicy jakby piły krew? – zdenerwował się. – Nigdy w życiu nie wypiłem krwi! Dwa
razy dziennie biorę specjalne tabletki, żeby móc jeść normalne jedzenie. Jest to
głównie mięso i produkty wysokobiałkowe. Jednak coś ciągnie mnie do wszystkiego
co czerwone… tak mam w psychice. Najbardziej uwielbiam pomidory no i truskawki.
-
Rozumiem. Przepraszam, jeśli moje pytanie Cię uraziło.
-
Nie szkodzi. – uśmiechnął się i chwycił obiema rękami moją dłoń. – Miałaś prawo
nie wiedzieć. W twoim kraju jest niezwykle mało takich jak ja.
-
Ale, naprawdę nie chciałam cię urazić… - Powiedziałam spuszczając głowę i
wpatrując się w zegarek na ręce Simona. – To już ta godzina? Przepraszam, muszę
już iść.
Szybko
wstałam i wręcz wybiegłam z kawiarni. Była już prawie pierwsza. Za chwilę miałam
spotkać się z Patrykiem. Miałam nadzieję, że wybaczy mi spóźnienie albo, że
Simon nie będzie miał mi za złe takiej ucieczki w trakcie rozmowy. Jejku… to
takie trudne… muszę się zdecydować na jednego z nich… Tylko którego wybrać?
CIĄG DALSZY W ROZDZIALE 17
CIĄG DALSZY W ROZDZIALE 17
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz