czwartek, 24 marca 2016

Część II Rozdział 15

Rok 2007. Mari, Claus i ja nie mogliśmy na razie wrócić do domu. Próbowaliśmy zasięgnąć porady u babci Mari, ale ona niezbyt chciała nas wysłuchać. Zainteresowała się nami, gdy dowiedziała się, że jesteśmy z przyszłości. Nie tylko ona. Taki sam entuzjazm podzielała Nicole Foot – mama Clausa, która znalazła się tam przez przypadek.
         - Jak to z przyszłości? – pytała pani Torro. – Rozumiem, że któreś z was używa dość interesującej magii.
         - To ja. – przyznałam się. – Jestem Leona Przypadek. Przyszliśmy do pani, ponieważ myślałam, że pani będzie wiedziała, co robić. Nie jestem w stanie wrócić do domu.
         - Ona ma wam pomóc? – zapytała z ironią Nicole. – Przecież ona nie potrafi pomagać. To Chupacabra. Nie ma serca.
         - Co ty…? Ty wielko stopa dziwaczko! Zaraz ci pokażę, co to znaczy obrażać Chupacabrę! – krzyknęli jednocześnie: Celestyna, Pablo i Mari. Po prostu aż kipieli ze złości.
Na szczęście Claus i ja trzymaliśmy ich, by nie rozszarpali dziewczyny. Ta jednak nie bała się wściekłości tej trójki. Stała im przed nosem i złośliwie się śmiała.
         - Proszę, przestań. – mówił do niej Claus. – Te kłótnie do niczego nie prowadzą!
         - Wszyscy przestańcie. Musiamy znaleźć jakieś spokojne miejsce, żeby móc porozmawiać. – chciałam ich wszystkich uspokoić. -  Lepiej, żeby nasza wizyta tutaj była tajemnicą. Tylko pomiędzy naszą szóstką.
         - Może pójdziemy do mojego domu? – zaproponowała Nicole. – Stoi pusty, bo ojciec wyjechał.
Wszyscy się zgodzili. Nie byli do końca zadowoleni, ale razem poszliśmy do jej domu. Był to mały drewniany domek. Jego stan był dość niepokojący. Budynek wręcz się rozpadał. Jedyna część, na którą można było patrzeć bez obawy, był ogród. Skały i kilka małych jodeł miały swój urok. Ale nie przyszliśmy tam, by rozmawiać o architekturze, tylko żeby znaleźć sposób na powrót do naszych czasów. Ostatecznie wyglądało to tak, ze ja i pani Torro rozmawiałyśmy same w kuchni, podczas gdy reszta siedziała w salonie próbując nie rozmawiać o przyszłości, więc po prostu słuchali, co mały Pablo ma do powiedzenia. Ważniejsza rozmowa toczyła się w kuchni.
         - Więc władasz magią czasu? – zaczęła podejrzliwie Chupacabra.
         - Tak. – odpowiedziałam. – Ale to nie jest teraz ważne.
         - Muszę wiedzieć jak działa twoja magia, jeśli mamy poznać przyczynę twojej chwilowej niedyspozycji. – mówiła do mnie jakbym była małym dzieckiem. – Skąd mam wiedzieć, dlaczego nie możesz przenieść siebie i twoich przyjaciół do waszych czasów?
         - Ale ja znam przyczynę. – przerwałam jej. – Nie wiem tylko jak szybko temu zaradzić. Nie chcę tu siedzieć długo.
         - Mogłaś tak od razu! – mówiła lekko zaskoczona, a może wstrząśnięta moją odpowiedzią kobieta. – To jaka jest przyczyna?
         - Straciłam większość swojej energii. – powiedziałam krótko.
         - I chcesz, żebym pomogła Ci szybko ja odzyskać? – zapytała.
Przytaknęłam. Później i tak nie dawała mi spokoju z poznaniem istoty moich zdolności, więc opowiedziałam jej wszystko, co wiem. Poza tym razem wykonałyśmy medalion mający pozwolić na podróże w czasie komuś poza mną. W sumie to nie jestem pewna czy działał. Chociaż Claus, kiedy tylko go zobaczył stwierdził, że widział go na szyi profesora Leg’a kiedy on szukał swojego kuzyna zagubionego w czasie.
Po powrocie do szkoły czekaliśmy kilka godzin na szkolnym korytarzu udając, ze się czegoś zawzięcie uczymy. Wszystko po to, żeby nikt nic nie podejrzewał. Czekaliśmy tylko po to, żeby pani Torro dała mi w końcu jakiś niesmaczny napój do wypicia. Był obrzydliwy, lecz zaraz po przełknięciu poczułam, że wracają mi siły. Po tym jak pożegnaliśmy się ze wszystkimi, pani Chupacabra oddała mi okulary i wróciliśmy do domu.
         Byłam zbyt zmęczona, by opowiadać wszystkim, co przeżyliśmy. Oddałam tylko okulary dyrektorowi i poszłam odpocząć do pokoju. Claus i Mari uczynili podobnie. Po kilkugodzinnej drzemce napisałam do znajomych z liceum Ratate, że już wróciłam. Prawie przeżyłam załamanie nerwowe, gdy zobaczyłam, co oni zrobili podczas mojej nieobecności. Wszyscy dostali jakieś nowe ksywki i… a lepiej sami zobaczcie:





Tak więc Pati został Celiną Mickiewiczową, Monia to od dziś Adam Mickiewicz. Wiktor i Olek są tam ich synami: Janem i Aleksandrem (ten Olek ma farta tylko jemu nie zmienili imienia). Kate została matką Celiny, czyli Marią Szymanowską. Natomiast ja… mi to dali najgłupsze przezwisko: „epidemia dżumy”. Na początku nie rozumiałam dlaczego, lecz później podali mi dość przekonujący argument: Pojawiam się z nikąd i powoduję chaos, jak epidemia. To zdanie doskonale oddaje mój udział w tej konwersacji. Podczas jak tak dalej z nimi pisałam pojawiało się wiele podobnych sytuacji jak wyżej. Jednak w pewnym momencie do mojego pokoju zawitał sam pan dyrektor.
- Jesteś tu Leono? – zapytał wchodząc zaraz po zapukaniu do drzwi. – Mam dla ciebie list od pani Torro.
         - List od niej? – zdziwiłam się. – Więc pewnie to coś ważnego…
         - Dlatego osobiście ci go przynoszę. – zaśmiał się. Dyrektor jest nadal trochę jak nastolatek. – Inaczej kazałbym zrobić to Mikołajowi lub Klarze.
         - W sumie racja. – mówiłam otwierając kopertę. – A jednak nie.
         - Co? – nie zrozumiał mojej wypowiedzi.
         - To wcale nie takie ważne. – stwierdziłam. – To tylko przepis na jej napój odnawiający energię.
         - To ohydztwo? A co ona do tego dodaje?
         - Popatrzmy… woda, miód, jagody i… o fuj! A ja to piłam… - mówiłam czytając przepis. – Ślina Chupacabry?!
         - Nie mów… - był równie zszokowani i zdegustowany jak ja. – Ja też to kiedyś wypiłem… A tak w ogóle, po co ci wysłała ci ten przepis?
         - Bo zbyt często mam za mało mocy, żeby wrócić do domu. – tłumaczyłam. – A nie zawsze ona tam będzie.
         - Rozumiem.
         - Proszę pana, czy to prawda, ze pan też kiedyś był w nie swoich czasach i nie mógł wrócić? – zapytałam przypominając sobie słowa Clausa.
         - Chyba tak… - mruknął. – Ale nie pamiętam nic z tamtego okresu.
         - To mam już następną misję! – stwierdziłam żywo. – Dowiem się tego!

4 komentarze:

  1. Przepraszam bardzo! Ale nasze ksywki sa wzpaniale! A epidemia cholery wcale sie nie skarży na zwoj pseudonim. Droga matko! Ja wiem,ze ja Celina moge miec problemy psychicznie,ale zeby od razu robic z tego wielkie halo xd kocham te ksywki. Drogi Adamie jesli to czytasz to wiedz, ze Cie kocham!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewidentnie nie komentujesz tego co tu napisałam. O tych rzeczach nie wspomniałam.

      Usuń
  2. Przepraszam bardzo! Ale nasze ksywki sa wzpaniale! A epidemia cholery wcale sie nie skarży na zwoj pseudonim. Droga matko! Ja wiem,ze ja Celina moge miec problemy psychicznie,ale zeby od razu robic z tego wielkie halo xd kocham te ksywki. Drogi Adamie jesli to czytasz to wiedz, ze Cie kocham!

    OdpowiedzUsuń
  3. http://storybycanary.blogspot.com

    Zapraszam
    Canary xoxoxoxo

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger