Jestem bardzo zadowolona z siebie! Napisałam świetny tekst mimo, że wogóle mi się nie chciało!
<BRAWA>
Oto kolejny rozdział. Miłej lektury!
Zaraz po lekcjach poszedłem do
Vincenta. Miałem dość panującego w szkole uwielbienia dla Bazylego. Musiałem od
tego odpocząć.
W domu Legów było zawsze bardzo
spokojnie. Spokój ten od czasu do czasu burzyły moje niespodziewane wizyty.
Jednak domownicy już się do mnie przyzwyczaili. To miejsce było dla mnie jak
czwarty dom. Vincent wydawał się jakoś dziwnie zdenerwowany, gdy mnie wpuszczał
do środka.
- Co cię ugryzło? – spytał,
kiedy zobaczył, że jestem w złym humorze.
- Lili przez cały dzień ślini
się do tego nowego! – odpowiedziałem. – Strasznie mnie to wkurza.
- Spodziewałem się takiej od
powiedzi… - mruknął.
- Co mówiłeś…
- Ee… chodziło mi o to… - mówił
zdenerwowany. – że jeśli jesteś zły to na pewno przez Lili.
- Serio? Jestem aż taki
przewidywalny? – zapytałem lekko zdołowany.
Mój kuzyn
nic nie odpowiedział. Tylko się uśmiechnął. Wyglądał na zaniepokojonego, ale
nie chciałem zgłębiać tego tematu. Co chwilę zerkał na sufit, jakby coś tam
było. W tym czasie ja przyglądałem się jego obrazom. Co prawda robiłem to już wcześniej,
ale niektóre z nich nie dawały mi spokoju.
- Uważaj! – krzyknął nagle
Vincent, odpychając mnie na bok.
Nagle na miejsce,
w którym przed chwilą stałem zawalił się sufit. Widząc, że nic mi się nie stało
Vincent odetchnął z ulgą. Czyżby przez cały czas wiedział, że to się stanie?
- Skąd wiedziałeś, że to się
zawali?! – zapytałem zaskoczony.
- I tak mi nie uwierzysz… -
mruknął.
- Pamiętasz, że rozmawiasz z
Yeti… - powiedziałem ironicznie. – Po tym wszystkim już chyba nic mnie nie
zdziwi…
- No więc… - zaczął. – To wszystko
mi się przyśniło.
- Rozumiem… - przytaknąłem. – Czekaj!
To już nie pierwszy raz! Rodzinną kolację też przewidziałeś i jeszcze ten
obraz…
- który?
- Ten z wilkiem. Przecież dokładnie
to samo było u Artiego.
- Wiesz nie zwróciłem na to
wcześniej uwagi.
-Jak mogłeś… Vinci ty jesteś
jasnowidzem! – krzyknąłem. – I to takim prawdziwym nie jak ci oszuści z TV.
- Jakoś się z tego nie cieszę… -
mruknął. – I nie nazywaj mnie Vinci!
Po tym jak
cudem uniknąłem zostania zasapanym przez walący się sufit. Zaczęliśmy sprzątanie.
Kiedy wrócili rodzice Vincenta on wszystko im wytłumaczył. W międzyczasie
wróciłem do szkoły. Jeśli mowa o czasie, to w momencie, w którym przekroczyłem bramy
szkoły, czas się zatrzymał. Po chwili przybiegła do mnie Lili.
- Mikołaj! – krzyknęła widząc
mnie. – Dobrze, że jesteś. Potrzebuję pomocy.
- Czemu nie poprosisz Bazylego?
- mruknąłem.
- Bo tak naprawdę on potrzebuje
pomocy. – odpowiedziała. – Sama nie dam rady przenieść go do pielęgniarki.
- Czemu prosisz akurat mnie? W
szkole jest tyle osób, którzy z chęcią by pomogli.
- Tu liczy się każda sekunda! Lepiej
załatwić to bez czasu.
- Jest aż tak źle?
Pobiegłem za
dziewczyną na strzelnicę. Spodziewałem się zastać Bazylego ze strzałą wbitą w
głowę albo co, lecz on leżał skulony na ziemi trzymając się za brzuch. Mimo, że
był w bezruchu, można było dostrzec, że aż zwijał się z bólu. Ostrożnie
chwyciłem go tak by go nie „obudzić” i zaniosłem do gabinetu pana Krama. Kiedy czas
znów płynął, pielęgniarz zajął się nim, a my zaczekaliśmy na korytarzu. Gdy
nowy doszedł do siebie poszliśmy razem z panem Kramem do gabinetu pani
dyrektor. Nie miałem pojęcia, po co. Cokolwiek się mu stało nie miałem z tym
nic wspólnego. Mimo, że chciałbym.
- Stało się coś Felixie? –
oznajmiła pani dyrektor widząc nas.
- Dość ciekawy przypadek… -
powiedział skinąwszy głową w stronę Bazylego. – Dokładniej mówiąc klątwa.
- Klątwa?! – odezwaliśmy się
wszyscy na raz.
- Ale jak? – dodała pani
Chupacabra.
- Właśnie dlatego
przyprowadziłem ich do ciebie. – odpowiedział wampir. – zostawiam ich z tobą.
- Dobrze więc, Bazyli masz może jakieś
dziwne znamię? – zapytała pani dyrektor, kiedy pielęgniarz wyszedł. – mógłbyś mi
je pokazać.
- Ee… jasne. – odpowiedział chłopak
ściągając koszulkę.
Pokazał
nam swoje znamię na plecach. Zajmowało ono prawie całą ich powierzchnię i nie
przypominało znamienia. Wyglądało bardziej jak tatuaż. Przedstawiało ono smoka
z głową na karku chłopaka i ogonem na drugim końcu jego pleców. Wyraźnie
widoczne były także skrzydła.
- Kiedy pojawiło się u ciebie to
znamię? – zapytała zaniepokojona pani Torro.
- Było to tego samego dnia, w
którym odkryłem swoje moce. –
odpowiedział Bazyl -Jakieś dwa lata temu.
- Opowiedz nam co dokładnie się
wtedy wydarzyło.- rozkazała kobieta.
- Bałem się wtedy tego, że
jestem inny i uciekłem z domu. – tłumaczył chłopak. – Nagle zaczęło padać i
schowałem się w jakiejś jaskini. Wtedy usłyszałem jakiś głos z głębi pieczary. Mówił
coś o jakimś planie, dziedzictwie i wielkiej mocy. Wspominał też coś o klątwie,
która obudzi się, gdy użyję pełni swych możliwości i o tym, że okiełznam ją,
kiedy spełni się moje największe marzenie.
- Rozumiem. Więc kiedy korzystasz
ze swoich mocy jesteś coraz bliżej do aktywacji klątwy. – powiedziała Lili.
- Jakie jest to twoje największe
marzenie? – zapytałem. – Lepiej wiedzieć jakbyś jednak ją w końcu aktywował.
- Moim największym marzeniem
jest mieć siostrę. – odpowiedział. – Ale to niestety prawie niemożliwe. Ojciec
nie chce mieć więcej dzieci a matki nawet nie znam.
Pani
dyrektor zabroniła chłopakowi korzystania ze swoich mocy. Był to najlepszy
sposób na uniknięcie katastrofy. Jednak zarówno ona jak i Lili wyglądały jakby
nie bały się, że klątwa zacznie działać. Moja dziewczyna ciągle bardziej
interesowała się nim niż mną. Strasznie mnie to wkurzało, lecz miałem pewnie
niepokojące przeczucie, że oni cos przede mną ukrywają.
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Zapraszam do komentowania. :p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz