niedziela, 13 września 2015

Rozdział 21

Witam!
Jestem bardzo zadowolona z siebie! Napisałam świetny tekst mimo, że wogóle mi się nie chciało!
<BRAWA>
Oto kolejny rozdział. Miłej lektury!

                Zaraz po lekcjach poszedłem do Vincenta. Miałem dość panującego w szkole uwielbienia dla Bazylego. Musiałem od tego odpocząć.
                W domu Legów było zawsze bardzo spokojnie. Spokój ten od czasu do czasu burzyły moje niespodziewane wizyty. Jednak domownicy już się do mnie przyzwyczaili. To miejsce było dla mnie jak czwarty dom. Vincent wydawał się jakoś dziwnie zdenerwowany, gdy mnie wpuszczał do środka.
                - Co cię ugryzło? – spytał, kiedy zobaczył, że jestem w złym humorze.
                - Lili przez cały dzień ślini się do tego nowego! – odpowiedziałem. – Strasznie mnie to wkurza.
                - Spodziewałem się takiej od powiedzi… - mruknął.
                - Co mówiłeś…
                - Ee… chodziło mi o to… - mówił zdenerwowany. – że jeśli jesteś zły to na pewno przez Lili.
                - Serio? Jestem aż taki przewidywalny? – zapytałem lekko zdołowany.
Mój kuzyn nic nie odpowiedział. Tylko się uśmiechnął. Wyglądał na zaniepokojonego, ale nie chciałem zgłębiać tego tematu. Co chwilę zerkał na sufit, jakby coś tam było. W tym czasie ja przyglądałem się jego obrazom. Co prawda robiłem to już wcześniej, ale niektóre z nich nie dawały mi spokoju.
                - Uważaj! – krzyknął nagle Vincent, odpychając mnie na bok.
Nagle na miejsce, w którym przed chwilą stałem zawalił się sufit. Widząc, że nic mi się nie stało Vincent odetchnął z ulgą. Czyżby przez cały czas wiedział, że to się stanie?
                - Skąd wiedziałeś, że to się zawali?! – zapytałem zaskoczony.
                - I tak mi nie uwierzysz… - mruknął.
                - Pamiętasz, że rozmawiasz z Yeti… - powiedziałem ironicznie. – Po tym wszystkim już chyba nic mnie nie zdziwi…
                - No więc… - zaczął. – To wszystko mi się przyśniło.
                - Rozumiem… - przytaknąłem. – Czekaj! To już nie pierwszy raz! Rodzinną kolację też przewidziałeś i jeszcze ten obraz…
                - który?
                - Ten z wilkiem. Przecież dokładnie to samo było u Artiego.
                - Wiesz nie zwróciłem na to wcześniej uwagi.
                -Jak mogłeś… Vinci ty jesteś jasnowidzem! – krzyknąłem. – I to takim prawdziwym nie jak ci oszuści z TV.
                - Jakoś się z tego nie cieszę… - mruknął. – I nie nazywaj mnie Vinci!
Po tym jak cudem uniknąłem zostania zasapanym przez walący się sufit. Zaczęliśmy sprzątanie. Kiedy wrócili rodzice Vincenta on wszystko im wytłumaczył. W międzyczasie wróciłem do szkoły. Jeśli mowa o czasie, to w momencie, w którym przekroczyłem bramy szkoły, czas się zatrzymał. Po chwili przybiegła do mnie Lili.
                - Mikołaj! – krzyknęła widząc mnie. – Dobrze, że jesteś. Potrzebuję pomocy.
                - Czemu nie poprosisz Bazylego? - mruknąłem.
                - Bo tak naprawdę on potrzebuje pomocy. – odpowiedziała. – Sama nie dam rady przenieść go do pielęgniarki.
                - Czemu prosisz akurat mnie? W szkole jest tyle osób, którzy z chęcią by pomogli.
                - Tu liczy się każda sekunda! Lepiej załatwić to bez czasu.
                - Jest aż tak źle?
Pobiegłem za dziewczyną na strzelnicę. Spodziewałem się zastać Bazylego ze strzałą wbitą w głowę albo co, lecz on leżał skulony na ziemi trzymając się za brzuch. Mimo, że był w bezruchu, można było dostrzec, że aż zwijał się z bólu. Ostrożnie chwyciłem go tak by go nie „obudzić” i zaniosłem do gabinetu pana Krama. Kiedy czas znów płynął, pielęgniarz zajął się nim, a my zaczekaliśmy na korytarzu. Gdy nowy doszedł do siebie poszliśmy razem z panem Kramem do gabinetu pani dyrektor. Nie miałem pojęcia, po co. Cokolwiek się mu stało nie miałem z tym nic wspólnego. Mimo, że chciałbym.
                - Stało się coś Felixie? – oznajmiła pani dyrektor widząc nas.
                - Dość ciekawy przypadek… - powiedział skinąwszy głową w stronę Bazylego.  – Dokładniej mówiąc klątwa.
                - Klątwa?! – odezwaliśmy się wszyscy na raz.
                - Ale jak? – dodała pani Chupacabra.
                - Właśnie dlatego przyprowadziłem ich do ciebie. – odpowiedział wampir. – zostawiam ich z tobą.
                - Dobrze więc, Bazyli masz może jakieś dziwne znamię? – zapytała pani dyrektor, kiedy pielęgniarz wyszedł. – mógłbyś mi je pokazać.
                - Ee… jasne. – odpowiedział chłopak ściągając koszulkę.
Pokazał nam swoje znamię na plecach. Zajmowało ono prawie całą ich powierzchnię i nie przypominało znamienia. Wyglądało bardziej jak tatuaż. Przedstawiało ono smoka z głową na karku chłopaka i ogonem na drugim końcu jego pleców. Wyraźnie widoczne były także skrzydła.
                - Kiedy pojawiło się u ciebie to znamię? – zapytała zaniepokojona pani Torro.
                - Było to tego samego dnia, w którym odkryłem swoje moce.  – odpowiedział Bazyl -Jakieś dwa lata temu.
                - Opowiedz nam co dokładnie się wtedy wydarzyło.- rozkazała kobieta.
                - Bałem się wtedy tego, że jestem inny i uciekłem z domu. – tłumaczył chłopak. – Nagle zaczęło padać i schowałem się w jakiejś jaskini. Wtedy usłyszałem jakiś głos z głębi pieczary. Mówił coś o jakimś planie, dziedzictwie i wielkiej mocy. Wspominał też coś o klątwie, która obudzi się, gdy użyję pełni swych możliwości i o tym, że okiełznam ją, kiedy spełni się moje największe marzenie.
                - Rozumiem. Więc kiedy korzystasz ze swoich mocy jesteś coraz bliżej do aktywacji klątwy. – powiedziała Lili.
                - Jakie jest to twoje największe marzenie? – zapytałem. – Lepiej wiedzieć jakbyś jednak ją w końcu aktywował.
                - Moim największym marzeniem jest mieć siostrę. – odpowiedział. – Ale to niestety prawie niemożliwe. Ojciec nie chce mieć więcej dzieci a matki nawet nie znam.

Pani dyrektor zabroniła chłopakowi korzystania ze swoich mocy. Był to najlepszy sposób na uniknięcie katastrofy. Jednak zarówno ona jak i Lili wyglądały jakby nie bały się, że klątwa zacznie działać. Moja dziewczyna ciągle bardziej interesowała się nim niż mną. Strasznie mnie to wkurzało, lecz miałem pewnie niepokojące przeczucie, że oni cos przede mną ukrywają.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Zapraszam do komentowania. :p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger