poniedziałek, 23 listopada 2015

Rozdział 33

Przepraszam, że taki krótki, ale obiecuję, że następny będzie dłuższy.
Miłej lektury!


                Samolot, którym wracaliśmy do domu wylądował w Smiletown oddalonym jakieś 20km od Desiderata. No tak, pewnie się zastanawiacie, dlaczego Lucjan Goldenflower posiada własny samolot. Sam byłem zaskoczony. Otóż ten niepozornie wyglądający mężczyzna był prezesem i założycielem firmy Flower Games international – w skrócie, FG. Jeśli to wam nic nie mówi dodam, że jest to jeden z największych koncernów produkujących gry komputerowe. Jedną z ich najsłynniejszych serii jest „ The Rens”. Niby zwyczajna gra o kierowaniu ludźmi zwanymi Renami, a zdobyła tak ogromną sławę na całym świecie.
                Bazyl nie był zadowolony z naszej wizyty tutaj. Nie znosił tego miasta mimo tego, że to jego dom. Dlatego właśnie do szkoły chodził w Desideracie. Natomiast Jua zachowywała się tam jak małe dziecko. Z radością zachwycała się wysokimi, oszklonymi wieżowcami, ruchliwymi ulicami oraz tym wszystkim, co znajdziecie w dużych miastach. Dla niepoznaki dałem jej moją bluzę z kapturem, żeby mogła zakryć swoje elfie uszy. Wiecie, co by się stało, gdyby ludzie odkryli, kim ona naprawdę jest? Korzystając z tego, że mieliśmy trochę wolnego czasu, poszliśmy coś zjeść na mieście. Wszyscy przechodnie, których minęliśmy, dziwnie na nas patrzyli.  Nie mieliśmy pojęcia dlaczego. Jednak zorientowaliśmy się w momencie, kiedy weszliśmy do jednej z restauracji. Na ścianie wisiał tam telewizor. Zamarliśmy z wrażenia, kiedy zobaczyliśmy, co pokazują teraz w wiadomościach na całym świecie. „MAGIA ISTNIEJE!” taką wiadomość przekazywano wszędzie, w różnych językach. Wszystko to za sprawą jednego filmiku wrzucone do sieci. Owe video przedstawiało walką Artura i jego ojca. Lili i ja też na nim byliśmy. To dlatego wszyscy dookoła się na nas gapili. Nie minęło dużo czasu a znikąd pojawili się agenci rządowi. Była ich dziesiątka.
                - Idziecie z nami. – powiedział starszy mężczyzna, podczas gdy pozostali nas obezwładniali.
                - Czego od nas chcecie?! – wyrywał się Bazyl.
                - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie… - burknął mężczyzna.
Zabrali nas do samochodu i wywieźli gdzieś na obrzeża miasta. Zaczęli nas przesłuchiwać, ale wszyscy zgodnie nie powiedzieliśmy im ani słowa. Po kilku godzinach zamknęli nas w pokoju jednego z okolicznych domów. Zakuli nas też w kajdanki. Pomieszczenie, w którym nas przetrzymywano wyglądało jak miejsce, w którym kogoś zamordowano.  Wszędzie było brudno, na ścianach była tylko stara, szara podarta tapeta. Na podłodze leżały połamane stoły i krzesła a jedyne okno było zabite deskami. Panował półmrok. Światło dostawało się tam tylko poprzez szparę u dołu drzwi. Po jakimś czasie ktoś wszedł do środka. Była to młoda agentka o krótkich blond włosach.
                - Siemka młodzieży! – powitała nas miłym głosem. – Szef kazał mi przekazać, żebyście jeszcze raz zastanowili się nad tym, co robicie.
                - Nic wam nie powiemy! – mruknęła Jua. – I tak wiecie zbyt dużo. Jeszcze skończy się to jak czterysta lat temu…
                - Tak trzymać – powiedziała cicho zamykając drzwi. – Nie mogą się niczego dowiedzieć!
                - Czemu tak mówisz? – zapytałem się podejrzliwie. – Nie zależy wam na tych informacjach? Jeśli nie jesteś jedną z nich to, kim jesteś?
                - No tak, zapomniałam się przedstawić.- zaśmiała się uroczo. - Nazywam się Anna Skowron i tak jak wy jestem czarodziejką.
                - To może nas stąd wypuścisz? – zaproponowała Lili.
                -Chciałabym, ale to wzbudziłoby tylko ich podejrzenia. – tłumaczyła. – W sumie dziwię się, że jeszcze nie spróbowaliście uciec. Przecież zwykłe kajdanki nie dadzą rady magii.
                - W sumie racja… - mruknął Bazyl.
                - Mimo, że nam pomagasz nie możemy ryzykować, żebyś poznała nasze zdolności. Wybacz.- powiedziałem pozbawiając ja mocy i przytomności.

Po tym jak ułożyłem ją bezpiecznie na ziemi, Lili zatrzymała czas. „Obudziliśmy” resztę. Mój najlepszy przyjaciel roztopił kajdany swoim smoczym oddechem. Wyłamaliśmy deski w oknie i uciekliśmy na zewnątrz. Była już noc. Dzięki gwiazdom wiedzieliśmy jak wrócić do domu. Lecąc na grzbiecie Bazyla, zastanawiałem się nad pewną rzeczą. Skąd ktoś miał nagranie wydarzeń z twierdzy Holmesów i jak znalazł się w Internecie? W dodatku od pewnego czasu zaczęła mnie boleć głowa. Ból narastał z każdą chwilą…


CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger