wtorek, 19 stycznia 2016

Część II Rozdział 5

         Następnego dnia to znaczy w sobotę wstałam około siódmej i od razu budziłam moją współlokatorkę. Musicie wiedzieć, że ta dziewczyna jest bardzo leniwa i śpi jak suseł. Obudzić ją to wielkie wyzwanie. Najpierw próbowałam łagodnie. Tylko przewróciła się na drugi bok. Spróbowałam hałasu a ona nic. W końcu siłą wypchnęłam ją z łóżka.
         - Leo! Co ty wyprawiasz?! – krzyczała na mnie wściekła. – Daj mi się wyspać, chociaż raz w tygodniu!
         - Ale dzisiaj mamy iść do twojego domu na dodatkowe zajęcia! – przypomniałam jej głośno.
         - Aaa… zupełnie zapomniałam! – krzyknęła zaniepokojona. Prawie wyskoczyła z łóżka. – Musimy się pospieszyć.
W kilka minut byłyśmy już gotowe, więc ruszyłyśmy w drogę. Na całe szczęście dom Klary był niedaleko. Na miejscu zobaczyłam Naprawdę ogromny budynek. Oczywiście był mniejszy niż nasza szkoła, ale dość duży jak na dom. Centralna część budynku wyglądała na starszą niż pozostałe. Niebieska boazeria, białe wykończenia i czerwony dach… Reszta bomu przypominała już bardziej współczesne budynki, czyli ogromne białe kloce. Cóż… architektura w naszych czasach nie może równać się nawet z tą średniowieczną. Weszłyśmy do środka, oczywiście moja koleżanka była pierwsza.
         - Już jestem! – krzyknęła przekraczając próg. – Przyprowadziłam też Leonę.
         - Dzień dobry! – powiedziałam głośno.
         - Cześć dziewczyny. – powiedziała białowłosa kobieta, która zeszła ze schodów. – Mój brat czeka na was w sali do ćwiczeń.
         - Dobrze, już tam idziemy. – odpowiedziała jej Klara z uśmiechem. – Ty też do nas dołączysz?
         - Tak zaraz tam przyjdę. Musicie ciężko trenować i przegonić ten wkurzający duet. – uśmiechnęła się.
Klara prowadziła mnie do miejsca, gdzie miałyśmy mieć zajęcia. Po drodze wytłumaczyła mi, że jej dom jest taki duży, ponieważ mieszkają tu też jej dziadkowie oraz wujostwo. Cała rodzina w jednym budynku. Poza tym mieli też miejsca do ćwiczenia się w magii. Kobieta, którą widziałyśmy wcześniej, to była siostra pana Vincenta. Klara mówiła mi, że ona zawsze chciała pokonać swojego brata i kuzyna w pojedynku, jednak nigdy nie była w stanie. Dojście na miejsce spotkania z profesorem zajęło nam kilka minut. Sala do ćwiczeń była po prostu dużym pustym pomieszczenie z drewnianym parkietem i lustrami na ścianach. W środku czekali na nas: ojciec Klary, pan dyrektor, Mikołaj oraz Claus. „Wszyscy mają pomagać w naszych lekcjach? To, na czym będą one polegały?” – pomyślałam. Po chwili pan Foot wszystko nam wyjaśnił, albo tylko mnie, bo wyglądało na to, że Klara już wszystko wiedziała. W związku z tym, że obie dysponujemy mocą zatrzymywania wszelkich zaklęć, musiałyśmy przechodzić specjalny trening, zupełnie inny niż reszta uczniów. Dostałyśmy specjalne okulary, dzięki którym nasze zadanie stało się dużo łatwiejsze. Pokazywały one, jaki rodzaj magii został użyty oraz kto rzucił czar. Dodatkowo szkła zamieniały wizualnie kolor naszych oczu na niebieski. Takie bardziej podobały mi się niż moje, bursztynowe. Po treningu wuj mojej przyjaciółki przygotował dla nas niespodziankę. Miałyśmy kontynuować zajęcia jutro i spędzić tę noc w domu rodzin Foot, Leg i… Falco. Tak, Falco. Jak ja mogłam być tak ślepa? Profesor Rupert Falco, nauczyciel sztuki oraz wychowawca klasy pierwszej „C” w liceum Ratate jest mężem ciotki dyrektora Foot’a (oraz profesora Leg’a – ojca Klary). Jakby tego było mało jest też ojcem Clausa! Ta rodzina jest całkiem pokręcona. W jednym domu mieszka ich czternaścioro. Czułam się co najmniej dziwnie, kiedy jadłam z nimi kolację. Jednak nie było wtedy wszystkich. Brakowało mamy Klary, która musiała wyjechać w jakiejś ważnej sprawie.
         Klara pożyczyła mi jakąś piżamę, a pan Vincent pokazał mi wolny pokój, w którym mogłam przenocować. Była to jego pracownia, bo musicie wiedzieć, że Vincent Leg jest jednym z najbardziej znanych malarzy na świecie. To oczywiste, ze na taki ogromny dom nie zapracował z pensji nauczyciela. Pokój był bardzo ładny, przestronny z dużymi oknami. Na ścianach wisiało wiele obrazów a w kącie stała sztaluga. W całym pomieszczeniu było wiele przyborów malarskich. Na jednym obrazie zauważyłam dziewczynę niezwykle podobną do tej, którą spotkałam na festynie jako mała dziewczynka.
         - Profesorze, kto jest na tym obrazie? – zapytałam się pana Vincenta.
         - Nie wiem. – odpowiedział spokojnym głosem, choć patrząc na niego widziałam jakby się czegoś bał.
         - Jak może pan nie wiedzieć, kogo namalował? – pytałam z jeszcze większym zaciekawieniem.
         - Bo widzisz, ze mną jest tak, że potrafię przewidywać przyszłość i wiele z tych wizji przelewam na płótno. – Tłumaczył skupiony na oczach tamtej dziewczyny. – To, co tam namalowałem, jeszcze się nie spełniło.
         - Ale ona jest prawie na każdym obrazie… - mruknęłam rozglądając się po pokoju. – Na tym ze smokiem, z wilkami… Jest wszędzie, tylko ukryta.
         - Ja.. Ja… Ja sam to wszystko namalowałem i nawet nie zauważyłem… – wyjąkał z przerażeniem w głosie. -  Życzę ci dobrej nocy Leono! – krzyknął wychodząc pospiesznie z pokoju.
„Chyba właśnie doprowadziłam mojego nauczycielu do obłędu…” pomyślałam kładąc się spać. Lóżko było bardzo wygodne jak na mebel sprzed ponad dwudziestu lat, więc szybko zasnęłam.
         Następnego ranka obudziło mnie jakieś przeczucie. Coś było inaczej… czułam, że przez sen przez przypadek uruchomiły się moje moce zmiany w zwierzęta i miałam ogon, ale nie zwróciłam na to zbytnio uwagi. Poszłam wziąć prysznic w łazience, która była tuz za drzwiami. Weszłam do środka i zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Przetarłam oczy ze zdziwienia i spojrzałam ponownie. Bez zmian. Moje włosy były niebieskie! Na dodatek miałam uszy jak u lwa i ogon tego też zwierzęcia, ale też w kolorze błękitu. Na dodatek skrzydła jak u ważki. Popatrzyłam znów na swoje odbicie. Ja… ja przypominałam tą dziewczynę z obrazu tą, którą spotkałam, jako jedenastolatka. Nie mając pojęcia, co się dzieje, krzyknęłam wystraszona na całe gardło…

2 komentarze:

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger