środa, 27 kwietnia 2016

Część II Rozdział 17

         Pędziłam do parku na spotkanie z Patrykiem. Męczyło mnie poczucie winy. Nie chciałam zostawić Simona samego, ale nie wypadało mi też spóźnić się na spotkanie z Pati. W sumie nie powinnam mieć takiego dylematu. Zwodzę ich obu, robię im niepotrzebną nadzieję. Jak wybrać jednego, jeśli nie chcę ich zranić?
         Biegłam ulicami miasta i patrzyłam, gdzie jest mój przyjaciel. Był tam, gdzie się umówiliśmy. Siedział na ławce nieopodal wyłączonej na zimę fontanny. Widziałam po jego minie, że nie jest zbytnio zadowolony. Gdy już do niego przybiegłam i zatrzymałam się zdyszana powiedział z wyrzutem:
         - Miałaś tu być dwadzieścia minut temu.
         - Przepraszam, zagapiłam się i zupełnie straciłam poczucie czasu. – mówiłam jeszcze dysząc.
         - A co było takie ważnie, że się tak zagapiłaś?
         - Śliczny wampir jedzący truskawki. – powiedziałam cicho. Na szczęście tego nie usłyszał. – Wiesz, mam też innych znajomych poza tobą.
         - Tak czy siak to żadna wymówka. – brnął w to dalej z oburzeniem. – Zrozumiałbym każdego, ale ty nie powinnaś się spóźniać panno czarodziejko czasu.
         - Czemu… - zastanawiałam się o co mu chodziło i po chwili się domyśliłam. – Jaka ja jestem głupia… Mogłam zatrzymać czas!
         - Jesteś taka słodka jak zapominasz o czymś banalnym… zupełnie jak za starych, dobrych czasów. – zaśmiał się i objął mocno. – Tęskniłem za taką tobą. Bałem się, że się zmieniłaś.
         - Za to ty się zmieniłeś… - szepnęłam do jego ucha. – Na szczęście na lepsze.
         Kiedy w końcu mnie puścił po długim przytulasie, zauważyliśmy, że jest już późne popołudnie. Zniknął też park. Rozejrzeliśmy się dokoła. Wszystko wydawało nam się znajome.
         - Za pięć minut rozpocznie się pokaz belgijskich akrobatów. – głos dobiegał z megafonu.
         - Czekaj… pokaz belgijskich akrobatów? – zastanawiał się głośno Patryk. – Wszystko wokół jest po polsku… Leo! Musiałaś nas przypadkowo cofnąć w czasie!
         - Serio? A już myślałam, że w pełni to opanowałam… - powiedziałam zrezygnowana. – Mam nas przenieść powrotem?
         - Jeszcze nie… - mówił wpatrując się z dziwnym uśmieszkiem w stoisko z watą cukrową. – Przyniosę nam watę cukrową a ty rozejrzyj się za czymś ciekawym.
         Z milczeniem zgodziłam się na te propozycję i samotnie spacerowałam między stoiskami. Wszystko było takie piękne. Każde stoisko było przystrojone inaczej, wszędzie pełno kolorów i lśniących światełek. Jako dziecko, znaczy się przed wyjazdem Patryka, przychodziliśmy codziennie na festyn. Spacerowanie tam teraz sprawiło, że się wzruszyłam. Obudziła się we mnie tęsknota za tymi beztroskimi latami, za tym zapachem waty cukrowej i popcornu, za… moją rodziną. Wtedy moi bliscy jeszcze ze mną byli. Targały mną mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się z tego, że tam jestem. Za to z drugiej strony powróciło do mnie poczucie winy… ja… jestem pewna, ze mogłam ich uratować. To wszystko moja wina. Przez to, że byłam pogrążona we własnych myślach, zupełnie nie zauważyłam, że wpadła na mnie jakaś dziewczynka. Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że to ja. Tak, ja w wieku dziewięciu lat. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na twarzy. Nie miałam pojęcia, że byłam wtedy taka urocza. Historia właśnie zatoczyła koło. Wiedziałam już, że to ten dzień, kiedy przyszłam na ten jarmark po raz ostatni. Dzień, w którym spotkałam błękitnowłosą dziewczynę. Kto by pomyślał, że to byłam ja? Oznaczało to, że bransoletka, którą dałam tamtego dnia Patrykowi, to ta sama, którą niedawno sama zaplotłam. Szybko poszukałam jej w swojej torebce.
- Proszę to dla ciebie. – powiedziałam dając jej… sobie (jakie to pogmatwane?) bransoletkę. – Sama ją uplotłam. Daj ją swojemu przyjacielowi, a na zawsze nimi pozostaniecie.
         - Dziękuję… - mruknęła młodsza ja.
Po chwili usłyszałam, że Pati mnie wołał i szybko pobiegłam w jego stronę. Z uśmiechem i dumą trzymał w ręku watę cukrową. Tak bardzo ją uwielbiał.
         - Nie zgadniesz, kogo spotkałem jak kupowałem watę. – zaśmiał się.
         - Spotkałeś siebie sprzed siedmiu lat. – powiedziałam chłodno. – Serio myślałeś, że nie zgadnę?
         - Tak… - mruknął zawiedziony.
         Spędziliśmy na jarmarku jeszcze kilka godzin. Obejrzeliśmy pokaz akrobatów i kupiliśmy jeszcze z tonę waty… tak na zapas. Kiedy odwiedziliśmy już ostatnie stoisko, wróciliśmy do naszych czasów. Tak jakoś wyszło, że wylądowaliśmy akurat przed szkołą. Był już wieczór.
         - Leo! Tutaj jesteś! – krzyknęła z nikąd pani Niko. Szukaliśmy jej wokół, ale nie widzieliśmy. W końcu okazało się, że była w powietrzu! Leciała w naszą stronę na lśniąco białym alicornie. Jej rumak miał złoty róg i kopyta w tymże kolorze. – Wszędzie Cię szukaliśmy. – dodała lądując.
         - Szukaliście mnie? Po co? – zapytałam zdezorientowana.
         - Chcieliśmy zaprosić Cię na nasz ślub! – Powiedziala rozradowana obejmując alicorna, który nagle zmienił się w przystojnego, jasnowłosego mężczyznę. – A tak, przecież ty nie znasz jeszcze Lokiego. Poznajcie się.
         - Miło mi, Leta dużo o tobie ostatnio wspominała. – powiedział miłym głosem z angielskim akcentem. – Pewnie znasz mojego brata, Artura.
         - To twój brat? – byłam zdziwiona, lecz dostrzegałam między nimi podobieństwo.
         - Od razu widać… - burknął nieuprzejmie Patryk. – Tacy jak oni muszą być spokrewnieni.
         - Pati! Przestań, to nieuprzejmie tak mówić. – skarciłam go.
         - Mów co chcesz. Ja przynajmniej akceptuję to, kim jestem. – powiedział stanowczo do mojego przyjaciela, wręczył mi kopertę z zaproszeniem. – Leta, idziemy!
Patryk patrzył przez chwilę na to jak odlatują. Wyglądał na zdziwionego, lecz po chwili wrócił do niego grymas wściekłości. Burknął coś o tym jak głupi koń z tego Lokiego i zapytał czy zamierzam pojawić się na tej imprezie. Ja mu jednak nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zszokowana jego zachowaniem. Nigdy jeszcze nie widziałam mojego przyjaciela w takim stanie. Czyżby było coś, o czym nie wiem?
         - Leo, wiec tutaj jesteś. – usłyszałam za plecami niski głos Simona. – To dla niego uciekłaś rano z kawiarni?
         - Leo… - Pati spojrzał na mnie z wyrzutem. – Czyli to on był taki interesujący, że się spóźniłaś?
         - Ja… ja… - nie wiedziałam co odpowiedzieć. Właśnie zostałam przyłapana na gorącym uczynku.
Nie dając im żadnej odpowiedzi pobiegam do swojego pokoju w internacie i zamknęłam drzwi. Nie miałam pojęcia, co oni sobie teraz o mnie pomyślą. Byłam wstrząśnięta. Żeby się uspokoić rozdarłam kopertę i zaczęłam czytać zaproszenie na ślub pani Niko:


„Mamy niezwykłą przyjemność zaprosić pannę Leonę Przypadek wraz z osobą towarzyszącą na uroczystość ślubną. Związek małżeński zawrą Nikoletta Leg oraz książę Conan Sherlock Holmes. Uroczystość odbędzie się dnia 26 lipca 2041 roku o godzinie 15.30 w zamku Riner.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger