wtorek, 25 sierpnia 2015

Ostatni dzień przed feriami.


Zbliżały się ferie zimowe, ale pogoda mówiła co innego.  Od początku roku nie spadł ani jeden płatek śniegu. Panowała susza, tylko taka chłodna.
Pewnego poranka niespodziewanie zaczął padać ulewny deszcz. Prognoza pogody nie zapowiadała tego. Nie mogli chyba pomylić się aż tak bardzo, więc pospieszyłem sprawdzić czy nie jest to zasługa Lili. Miałem rację. Dziewczyna siedziała na ławce niedaleko wejścia do szkoły. Płakała patrząc na leżącą przed nią paczkę. Podszedłem do niej i zapytałem:
- Co się stało? Dlaczego płaczesz?
- Dostałam paczkę… - jęknęła- Od Jamesa.
- Ale jak to? Przecież… - przerwałem. Nie chciałem jej przypominać o nim. – Nieważne. Sprawdźmy, co jest w środku.
Otworzyliśmy paczkę. W środku była latająca deska. Taka sama jaką odziedziczyłem po ojcu. Wraz z nią był tam także list. Dziewczyna wzięła obie te rzeczy i wróciła do swojego pokoju. Deszcz padał jeszcze mocniej. Wtedy wpadł mi do głowy pomysł jak mogę ją pocieszyć. Widok jej smutnej twarzy był nie do zniesienia. Postanowiłem dać jej prezent – nowy łuk jedyny w swoim rodzaju. Zrobiłem go z deszczu, zamrażając go i nadając odpowiedni kształt. Cięciwę zrobiłem tradycyjnie.  Dzięki magii łuk mimo, że jest z lodu, nigdy się nie roztopi. Nim poszedłem jej go dać wyryłem w nim napis „RAINBOW”. Osobno te słowa oznaczają deszcz oraz łuk, więc uznałem, że to odpowiednia nazwa. Poszedłem pod drzwi do jej pokoju. Nigdy przedtem tam nie byłem. Zapukałem do drzwi. Niespodziewanie drzwi otwarła mi Andrea.
                - Przepraszam. Pomyliłem pokoje. – powiedziałem zawstydzony. – Szukam…
                -Lili?- przerwała mi- Nie pomyliłeś pokoi. Lili to moja współlokatorka.
                - Mogę wejść?- zapytałem.
                - Jasne, oczywiście! Amanda i Pablo też tu są.
Wszedłem do środka. Pokoje dziewcząt wyglądały tak samo jak po męskiej stronie internatu. Był tu tylko większy porządek. Mimo wszystko czułem się to dosyć nieswojo Nie tylko ja. Zauważyłem, że Pablo też. Usiadłem obok niego na jednym z łóżek. Na drugim siedziały dziewczyny. Lili wciąż czytała ten list. Jej oczy były czerwone od ciągłego płaczu. Przez pewien czas panowała cisza. Atmosfera była naprawdę niezręczna. W końcu wampirzyca postanowiła rozpocząć rozmowę:
                - Mikołaj, wiedziałeś, że Lili jest zajączkiem wielkanocnym?
                - Oczywiście, że tak. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. – powiedziałem lekko zaskoczony. – A ty skąd to wiesz?
                - Wymsknęło mi się kiedyś… - mruknęła Lili.
                - Dobra, rozumiem, dlaczego ona tu jest.- wtrącił się Pablo.- Ale co on tu robi?
                - To może ja już pójdę. – powiedziałem kierując się do drzwi. Czułem, że nie jestem tu mile widziany.
Chwilę po tym jak wyszedłem, dołączyła do mnie Lili. Dałem jej wtedy ten łuk. Od razu się uśmiechnęła. Dzięki temu mi też poprawił się humor. Wystarczył jeden uśmiech.
                Był to ostatni dzień przed feriami i nauczyciele odpuścili już nam poranne zajęcia. Po powrocie od Lili nie zastałem w pokoju Artura, więc poszedłem go poszukać. Kiedy go znalazłem siedział na ziemi oparty o ścianę. Wokół niego stało wiele wilkołaków.  To już nie pierwszy raz go tak zastałem. Nękali go.
                - Znowu Pablo was przysłał?! – krzyknął na swoich oprawców. – Może byście jego podręczyli?
                - Skoro tak mówisz… - powiedział jeden i odeszli.
Wyglądali wtedy trochę dziwnie. Wyraz ich twarzy był taki… nieobecny. Podszedłem do przyjaciela i pomogłem mu wstać.
                - Dlaczego oni uwzięli się akurat na ciebie? – zapytałem.
                - To przez mojego ojca. – mruknął. – Nie jest zbyt lubiany wśród wilkołaków.
                - A co to ma do ciebie?
                - Wiesz, mówi się: „ Jaki ojciec taki syn”. Wiesz, o czym mówię.
                - Chyba tak. 
                - Skoro już mowa o ojcach. – ciągnął temat. - Wiesz coś więcej o śmierci twojego taty?
                - Niestety nie.
                - A czy twój ojciec prowadził jakiś dziennik czy coś? Może tam coś będzie. Mówiłeś, że wiedział już wcześniej, co go czeka.
                - Arti jesteś geniuszem! – krzyknąłem przypominając sobie o dzienniku, który przekazał mi ojciec.
                - Przecież pracuję jako asystent detektywa. To oczywiste, że wiem takie rzeczy. Nie bez powodu na drugie imię mam Mycroft.
                - Mycroft? – zaśmiałem się. - A ja myślałem, że mam głupie drugie imię. Jest tylko jeden problem. Dziennika ojca nie idzie otworzyć.
                - A próbowałeś magią? – poradził przyjaciel.
Gdy tak rozmawialiśmy, zbliżały się zajęcia popołudniowe. Musieliśmy czekać na panią dyrektor dłużej niż zwykle. Kiedy w końcu przyszła, przyprowadziła ze sobą dwie osoby. Był to chłopak i dziewczyna. Przez chwilę myślałem, że to dzieci przez wzgląd na ich niewielki wzrost. Byli niżsi nawet od Lili. Mogli mieć około 130 cm wzrostu. Chłopak miał czarne włosy i ciemniejszą karnację. Z twarzy przypominał trochę głowy z wyspy wielkanocnej. Za to dziewczyna miała jasną cerę oraz blond włosy. Oboje mieli zielone oczy oraz spiczaste uszy.
                - To nowi uczniowie. – powiedziała pani Torro.- Będą uczęszczać z wami do klasy. Oto Bernard i Bianka. Są elfami.
                - Jeszcze nigdy nie widziałam elfa! – krzyknęła Amanda. – Są takie słodziutkie.
                - Ta dwójka jest pierwszymi elfami, jakie będą chodzić do naszej szkoły. Mam nadzieję, że ciepło ich przyjmiecie.
Wszyscy interesowaliśmy się nowymi kolegami, ale oni nie byli tak chętni do zaprzyjaźnienia się z nami. Wyglądali tak jakby się nas bali. Pani dyrektor poprosiła nas, żebyśmy dali im trochę czasu.
Po lekcjach siedziałem sobie wraz z Lili w szkolnej stołówce, gdy podeszły do nas elfy. Padli przed nami na ziemię i powiedzieli:
                - Wreszcie was znaleźliśmy!
                - To wy nas szukaliście? –powiedziała Lili.- Ale proszę was wstańcie.
                - To oczywiste, że was szukaliśmy. – odrzekła Bianka.
                - Ale dlaczego? – zapytałem.
                - To wy nic nie wiecie? Mikołaju, ojciec nic ci nie powiedział? – ciągnęła dalej Bianka.
                - Niestety, ojciec zmarł zanim mi cokolwiek powiedział. Dlaczego nas szukaliście?
                - Szukaliśmy was dlatego, że wasza dwójka jest prawowitymi władcami elfów. – powiedział Bernard.
                - Że co?! – krzyknąłem wraz z Lili.- Ale jak?
                - Od wieków święty Mikołaj króluje północnym elfom. – odpowiedziała Bianka.
                - A zajączek wielkanocny przewodzi elfom południowym. – dodał Bernard.
Nie wierzyliśmy w to co usłyszeliśmy. Jednak elfy nie wyglądały na takie, które mogłyby kłamać, więc słuchaliśmy co jeszcze miały do powiedzenia. Elfy mają swoje własne podziemne miasta. Jedno na północy a drugie na południu. To pierwsze cały ten czas znajdowało się pod moim domem. Oprócz domów znajdowała się tam także fabryka zabawek i innych prezentów. Południowe miasto zbudowane było w podziemiach Wyspy Wielkanocnej i była tam fabryka czekolady.
                Nie miałem czasu by ochłonąć po usłyszeniu wiadomości o tym, że jestem królem elfów. Musiałem iść pilnować Niko tej nocy. Vincent miał trening koszykówki do późnego wieczora a ciocia Alex znów miała nocną zmianę w pracy.

 Nie było wcale tak źle. Nikoletta wcześnie poszła spać, więc miałem trochę czasu dla siebie. Przeznaczyłem je na oglądanie obrazów mojego kuzyna, lecz wkrótce sam poszedłem spać.






A oto jeszcze jeden rysunek przedstawiający Pabla:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger