Witajcie!
Mam dla was kolejną część przygód młodego Yeti i jego przyjaciół. liczę na to, że wam sie spodoba.
Wszyscy zaczęliśmy uciekać. Po chwili dostrzegłem, że nie ma wśród
nas Lili. Natychmiast zwróciłem i pobiegłem po nią. Ta głupia dziewczyna nie
rozumie niebezpieczeństwa, jakie stwarza smok. Ona wciąż widziała w nim
Bazylego. Po chwili zrozumiałem, że jedynym sposobem by zdążyć ją uratować jest
zatrzymanie czasu. Dzięki temu dotarłem na miejsce nim się coś jej stało. Nie
chcę nawet myśleć, co by było gdybym się spóźnił.
Gdy tylko mnie spostrzegł potwór powalił mnie swoim mocnym ogonem.
Upadając uderzyłem się w głowę i powoli traciłem przytomność. Ostatnimi
rzeczami, jakie pamiętam był stojący przy mnie Vincent oraz Lili celująca w
Bazylego swą strzałą. W jej oczach były łzy. Łzy smutku, łzy troski, łzy
miłości…
Obudziłem się leżąc w łóżku. To był sen? Taka odpowiedź nawet by
mnie ucieszyła, ale przeszywający ból z tyłu głowy temu zaprzeczał. To była
prawda. Rozejrzałem się dookoła. W pomieszczeniu były dwa metalowe łóżka, biała
szafka i tego samego koloru parawan. Ogólnie wszystko było tam jakieś białe i
dziwnie czyste. Po kilku chwilach rozpoznałem to sterylne pomieszczenie. Był to
gabinet pana Krama. Musieli mnie tu przynieść, gdy byłem nieprzytomny. Ku
mojemu zdziwieniu byłem tu całkiem sam. Jak się później okazało tylko ja
odniosłem wtedy rany. W pewnym momencie otworzyły się drzwi. Ktoś wszedł do
środka. Nie byłem wstanie zobaczyć kto, ponieważ parawan zasłaniał cały widok,
a kiedy próbowałem się ruszyć głowa bolała mnie jeszcze bardziej. Na dodatek
trochę mi szumiało w uszach.
- Już się obudziłeś? – powiedział Vincent zaglądając zza zasłony.
Wraz z nim przyszedł też Arti.
- A, to tylko wy… - mruknąłem.
- My też jesteśmy! – krzyknęła Lili wyskakując przed łóżko. Tuż za
nią pojawił się Bazyl. Wyglądał jakby nic się nie stało.
- Bazyl?! – krzyknąłem omal nie wyskakując z posłania. Taki nagły
skok spowodował ostry ból w potylicy. – Ałł… Ale skąd ty tu… Co się działo gdy
straciłem przytomność?
- Ja tam niewiele pamiętam… - mruknął chłopak.
- Ja wszystko opowiem. – przerwała mu Lili. – Od czego by tu
zacząć… Już wiem! Kiedy upadłeś, na polanę przybiegł Vincent. Kazałam mu zabrać
cię w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Sama odwracałam uwagę Bazylego wodnymi
strzałami.
- To jeszcze jakoś pamiętam – przerwałem. – Dlaczego wtedy
płakałaś?
- Bałam się. – powiedziała ze łzami w oczach. – Bałam się, że stracę
dwóch najważniejszych mężczyzn mojego życia… Dobra, wróćmy do tematu. Bawiłam się
ze smokiem w kotka i myszkę, gdy Vincent wrócił by mi pomóc. Zneutralizował trochę
jego mocy, przez co poczuł się zmęczony. Wtedy wytłumaczyłam mu co dokładnie
się stało. Doszliśmy do wniosku, że jedynym sposobem na odwrócenie procesu
zmiany w smoka jest spełnienie jego marzenia…
- Ale marzeniem Bazylego było posiadanie siostry… - ponownie jej
przeszkodziłem.
- Idiota… - mruknął sarkastycznie mój kuzyn.
- Właśnie. Przecież on ma siostrę… – kontynuowała spoglądając na
Bazylego. – od zawsze ją miał. Nie był
tylko tego świadomy. Chyba tylko wasza dwójka tego nie zauważyła. To ja jestem siostrą
Bazylego. To właśnie mu powiedziałam, lecz nie zmienił się po tym powrotem w
człowieka. Odzyskał tylko swoją świadomość.
- Zmienił się powrotem z własnej woli. Tak jak to robią wilkołaki.
– wtrącił się Artur.
- to już chyba cała historia. Zanieśliśmy cie tu no i tyle. –
ciągnęła dalej. – Na serio nie zauważyłeś, że jestem jego siostrą. Przecież
jesteśmy do siebie tacy podobni…
Miała
rację. Z twarzy wyglądali wręcz identycznie. Bazyl miał tylko krótsze włosy i
bardziej kanciastą twarz. Moja zazdrość przesłoniła mi coś tak oczywistego. Nie
chciałem się do tego przyznawać. Z drugiej strony poczułem ulgę. Goldenflower
nie odbije mi dziewczyny. Kłopoty ze smokiem się skończyły. Pora wrócić do tej
szarej rzeczywistości.
Musiałem leżeć w łóżku jeszcze
przez tydzień. Bazyl uczył się jak ujarzmić swoją smoczą naturę. Poza tym
wszystko było po staremu. Na razie to koniec, lecz co przyniesie jutro?
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz