piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 30. Gorzkie łzy

Witam was wszystkich!
Przygotowałam dla Was kolejny, trzydziesty już rrozdział. Przyznam, że pisałam go trochę ze łzami w oczach. Dlaczego?
Przekonacie się sami. Proszę też was o liczne komentarze. Dzięki nim będę miała pewność, że to co piszę do kogoś trafia i nie jest wrzucane na marne.
życzę udaniej lektury.



                To znowu ja- Vincent. Cóż, teraz ja będę opowiadał tę historię, ponieważ Mikołaj… sami się przekonacie.  Zacznę od tego, co wydarzyło się po jesiennym balu.
                Po tym jak pocałowałem Juę, myślałem, że zginę. Ku mojemu zdziwieniu obudziłem się. Gdy otworzyłem oczy spostrzegłem moich przyjaciół patrzących na mnie z niepokojem. W ustach czułem dziwny posmak przesolonego szpinaku.
                - Co się stało? – zapytałem półprzytomny.
                -Wpakowałeś się w niezłe kłopoty panie Leg… - powiedziała niezbyt przyjaznym głosem pani dyrektor. – Zneutralizowałeś za dużo negatywnej energii, przez co twoje serce przestało poprawnie funkcjonować. Masz szczęście, że żyjesz. W porę sporządziliśmy lekarstwo.
                - Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim. – mówiłem rozglądając się po sali. – Chwila… Gdzie jest Mikołaj?
                - Mikołaj… Mikołaj…- mówiła pod nosem Jua siedząca w kącie. Jej oczy były pełne przerażenia. – on nie wróci…
                - Nie wróci?! Niby skąd? – pytałem lekko zaniepokojony.
                - Mikołaj poszedł po składnik potrzebny do lekarstwa i do tej pory nie wrócił a od jakiegoś czasu ona powtarza to samo. – wytłumaczył mi Bazyl.
                - Jak mnie wyleczyliście bez tego składnika? – zapytałem.
                - Potrzebny składnik pojawił się z nikąd wraz z bransoletą na twojej ręce. – odparła pani dyrektor.
Spojrzałem na swoją lewą rękę i zobaczyłem na swoim nadgarstku drewnianą bransoletę. Miała ona wyrzeźbiony wzór płatków śniegu, a w jednym miejscu umieszczony był bezbarwny kryształ. Próbowałem zdjąć ją, żeby lepiej się jej przyjrzeć, lecz okazało się to niemożliwe. Wyglądało na to, że była chroniona jakimś zaklęciem. Przypadkowo nacisnąłem błyszczący kamień. Nagle poczułem ogromny chłód i zarazem wielką moc. Czułem już się kiedyś w ten sposób. Było to wtedy, gdy zamieniliśmy się ciałami. Wszyscy byli we mnie wpatrzeni. Po ich minach domyśliłem się, o co może chodzić.
                - Vinci, twoje włosy… - wydusił z siebie Arti.
                - Nagle zrobiły się białe? – powiedziałem z niepokojem. Po ich reakcji zrozumiałem, że mam rację. – Jua, co miałaś na myśli mówiąc, że Mikołaj nie wróci?
                - Kiedy siedziałam w kuli, nauczyłam się wyczuwać wszystkich żyjących na Ziemi. – zaczęła opowiadać. – Chwilę przed pojawieniem się bransolety przestałam go czuć. Może to oznaczać tylko jedno. Mikołaj nie żyje.
                - Nie… to niemożliwe! – wykrzyknąłem ze łzami w oczach.  – To wszystko moja wina!
Wielu z nas płakało. Nie mogliśmy uwierzyć w śmierć naszego przyjaciela. Mieliśmy nadzieję, że elfka się pomyliła. Lili, Arti, Bazyl i ja poszliśmy wraz z panią Torro na Górę Prawdy sprawdzić, co się stało. Na miejscu spotkaliśmy dżina, który wytłumaczył nam, że mój kuzyn próbując zdobyć kwiaty na moje lekarstwo spadł z samego szczytu góry. Nikt nie byłby w stanie przeżyć takiego upadku. Arti i Bazyl porozglądali się trochę z powietrza. Niestety nie znaleźli nic nawet jego… ciała. Dżin powiedział mi, że Mikołaj chciał abym dostał jego moc, gdyby coś poszło nie tak. Oznaczało to, że będę usiał go zastąpić w roli świętego Mikołaja.
                Pogoda tego dnia była nadzwyczaj słoneczna, jakby chciała nas pocieszyć. Nie miało to żadnego sensu. Nic nie było w stanie złagodzić nam tego bólu. Mimo, ze był moim kuzynem, traktowałem go jak brata. Po moich policzkach znów popłynęły gorzkie łzy…

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger