Witam was wszystkich!
Przygotowałam dla Was kolejny, trzydziesty już rrozdział. Przyznam, że pisałam go trochę ze łzami w oczach. Dlaczego?
Przekonacie się sami. Proszę też was o liczne komentarze. Dzięki nim będę miała pewność, że to co piszę do kogoś trafia i nie jest wrzucane na marne.
życzę udaniej lektury.
życzę udaniej lektury.
To znowu ja- Vincent. Cóż, teraz
ja będę opowiadał tę historię, ponieważ Mikołaj… sami się przekonacie. Zacznę od tego, co wydarzyło się po jesiennym
balu.
Po tym jak pocałowałem Juę,
myślałem, że zginę. Ku mojemu zdziwieniu obudziłem się. Gdy otworzyłem oczy
spostrzegłem moich przyjaciół patrzących na mnie z niepokojem. W ustach czułem
dziwny posmak przesolonego szpinaku.
- Co się stało? – zapytałem półprzytomny.
- Co się stało? – zapytałem półprzytomny.
-Wpakowałeś się w niezłe kłopoty
panie Leg… - powiedziała niezbyt przyjaznym głosem pani dyrektor. – Zneutralizowałeś
za dużo negatywnej energii, przez co twoje serce przestało poprawnie
funkcjonować. Masz szczęście, że żyjesz. W porę sporządziliśmy lekarstwo.
- Dziękuję. Dziękuję wam
wszystkim. – mówiłem rozglądając się po sali. – Chwila… Gdzie jest Mikołaj?
- Mikołaj… Mikołaj…- mówiła pod nosem Jua siedząca w kącie. Jej oczy były pełne przerażenia. – on nie wróci…
- Mikołaj… Mikołaj…- mówiła pod nosem Jua siedząca w kącie. Jej oczy były pełne przerażenia. – on nie wróci…
- Nie wróci?! Niby skąd? – pytałem
lekko zaniepokojony.
- Mikołaj poszedł po składnik
potrzebny do lekarstwa i do tej pory nie wrócił a od jakiegoś czasu ona
powtarza to samo. – wytłumaczył mi Bazyl.
- Jak mnie wyleczyliście bez
tego składnika? – zapytałem.
- Potrzebny składnik pojawił się
z nikąd wraz z bransoletą na twojej ręce. – odparła pani dyrektor.
Spojrzałem
na swoją lewą rękę i zobaczyłem na swoim nadgarstku drewnianą bransoletę. Miała
ona wyrzeźbiony wzór płatków śniegu, a w jednym miejscu umieszczony był
bezbarwny kryształ. Próbowałem zdjąć ją, żeby lepiej się jej przyjrzeć, lecz
okazało się to niemożliwe. Wyglądało na to, że była chroniona jakimś zaklęciem.
Przypadkowo nacisnąłem błyszczący kamień. Nagle poczułem ogromny chłód i
zarazem wielką moc. Czułem już się kiedyś w ten sposób. Było to wtedy, gdy
zamieniliśmy się ciałami. Wszyscy byli we mnie wpatrzeni. Po ich minach
domyśliłem się, o co może chodzić.
- Vinci, twoje włosy… - wydusił z siebie Arti.
- Nagle zrobiły się białe? – powiedziałem z niepokojem. Po ich reakcji zrozumiałem, że mam rację. – Jua, co miałaś na myśli mówiąc, że Mikołaj nie wróci?
- Vinci, twoje włosy… - wydusił z siebie Arti.
- Nagle zrobiły się białe? – powiedziałem z niepokojem. Po ich reakcji zrozumiałem, że mam rację. – Jua, co miałaś na myśli mówiąc, że Mikołaj nie wróci?
- Kiedy siedziałam w kuli, nauczyłam
się wyczuwać wszystkich żyjących na Ziemi. – zaczęła opowiadać. – Chwilę przed
pojawieniem się bransolety przestałam go czuć. Może to oznaczać tylko jedno.
Mikołaj nie żyje.
- Nie… to niemożliwe! – wykrzyknąłem ze łzami w oczach. – To wszystko moja wina!
- Nie… to niemożliwe! – wykrzyknąłem ze łzami w oczach. – To wszystko moja wina!
Wielu z
nas płakało. Nie mogliśmy uwierzyć w śmierć naszego przyjaciela. Mieliśmy nadzieję,
że elfka się pomyliła. Lili, Arti, Bazyl i ja poszliśmy wraz z panią Torro na
Górę Prawdy sprawdzić, co się stało. Na miejscu spotkaliśmy dżina, który
wytłumaczył nam, że mój kuzyn próbując zdobyć kwiaty na moje lekarstwo spadł z
samego szczytu góry. Nikt nie byłby w stanie przeżyć takiego upadku. Arti i
Bazyl porozglądali się trochę z powietrza. Niestety nie znaleźli nic nawet
jego… ciała. Dżin powiedział mi, że Mikołaj chciał abym dostał jego moc, gdyby
coś poszło nie tak. Oznaczało to, że będę usiał go zastąpić w roli świętego
Mikołaja.
Pogoda tego dnia była nadzwyczaj słoneczna, jakby chciała nas pocieszyć. Nie miało to żadnego sensu. Nic nie było w stanie złagodzić nam tego bólu. Mimo, ze był moim kuzynem, traktowałem go jak brata. Po moich policzkach znów popłynęły gorzkie łzy…
Pogoda tego dnia była nadzwyczaj słoneczna, jakby chciała nas pocieszyć. Nie miało to żadnego sensu. Nic nie było w stanie złagodzić nam tego bólu. Mimo, ze był moim kuzynem, traktowałem go jak brata. Po moich policzkach znów popłynęły gorzkie łzy…
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz