Mimo bolesnej straty musieliśmy
żyć dalej. Nauka trwała dalej jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Dodatkowo
musiałem spędzać więcej czasu na zajęciach żeby nauczyć się posługiwać mocą
pozostawioną mi przez kuzyna. Naprawdę nie wiecie jak trudno jest posługiwać
się mocą należącą do kogoś innego. On potrafił zamrozić dosłownie wszystko bez
najmniejszego wysiłku. Natomiast ja miałem trudności z zamrożeniem choćby
kropli wody. To takie denerwujące.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem
do swojego pokoju, czekali tam na mnie Jua, Lili i Bazyl. Miny bliźniaków
wyglądały niezręcznie, jakby cos od nas chcieli. W końcu Lili przerwała tę
głuchą ciszę:
- Wiecie… W ten weekend jest
spotkanie naszej rodziny…
- i nasza mama prosiła nas byśmy
przyprowadzili naszych znajomych. - dokończył niepewnie Bazyl.
- Chcecie, żebym z wami
pojechał? – zapytałem. – Jasne, nie ma sprawy. W końcu przyjaciołom się nie
odmawia…
- A ty, Jua? – dopytywała Lili.
- Jasne, że z wami pojadę! –
uśmiechnęła się. Trochę mnie to pocieszyło, ponieważ nie robiła tego od Tamtego
Dnia. – Z przyjemnością poznam innych potomków Zająca!
- Co? – zapytaliśmy nie wiedząc,
o co jej chodziło.
- A tak, zapomniałam wam o tym
powiedzieć. Bazyl, Lili jesteście potomkami pierwszego zajączka wielkanocnego.
- Czy to dlatego mnie wybrałaś?
– zapytała niepewnie Lili.
- Oczywiście, że nie… - zaśmiała
się uroczo. – Wybrałam cię z innych powodów. Jesteś jedną z dwóch osób na
świecie, które mają tak wielką obsesję na punkcie czekolady…
- Chyba domyślam się, kto jest
tą drugą.- wtrąciłem się spoglądając na mojego przyjaciela.
- Najważniejszym powodem, dla
którego cię wybrałam był twój poprzednik. – powiedziała poważnym głosem, takim,
jakim zwykle mówi się o bliskich nam zmarłych. - Jego ostatnim życzeniem przed śmiercią było
to byś to właśnie ty kontynuowała jego dzieło.
- James… - mruknęła. Po jej
policzkach mimowolnie spływały łzy.
Po tej
rozmowie dziewczyny wróciły do swoich pokoi. W tym czasie ja i Bazyl nie
zamieniliśmy ani słowa. W ciszy położyliśmy się spać.
W czsie weekendu udaliśmy się na
wcześniej wspomniany zjazd. Bliźniaki były bardzo podekscytowane. Cały czas
wiercili się po pociągu, którym jechaliśmy i pytali się nas „daleko jeszcze?”.
Zachowywani się zupełnie jak dzieci. W tym czasie Jua wyglądała na nieobecną.
Przez cała podróż nie odezwała się ani słowem. Patrzyła tylko przez okno jakby
czegoś szukała. Wysiedliśmy pomiędzy stacjami, ponieważ nie było tam żadnej.
Byliśmy po środku niczego. Jedynymi rzeczami, jakie można było zobaczyć były
czerwonawe skały i piasek. W sumie nawet je było trudno ujrzeć przez rażące w
oczy słońce. Kiedy przeszliśmy kilka kroków, naszym oczom ukazał się niewielki
domek. Wokół niego było wiele stołów piknikowych, przy których zebrało się
wielu ludzi. Większość z nich to byli Indianie. Dokładnie to oprócz mnie i Juy wyróżniała
się tam jeszcze jedna osoba. Był to ojciec Bazylego i Lili – Lucjan Goldenflower.
Był to średniego wzrostu brązowowłosy mężczyzna z niebywale jasną cerą. A może to
przez to otoczenie? W każdym razie niezwykle wyróżniał się spośród innych.
Moją uwagę
przykuło coś innego, coś, czego wcześniej nie zauważyłem. Był to stary, indiański
cmentarz. Emanowało od niego silną magią. Będę musiał to sprawdzić…
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz