sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 31

                Mimo bolesnej straty musieliśmy żyć dalej. Nauka trwała dalej jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Dodatkowo musiałem spędzać więcej czasu na zajęciach żeby nauczyć się posługiwać mocą pozostawioną mi przez kuzyna. Naprawdę nie wiecie jak trudno jest posługiwać się mocą należącą do kogoś innego. On potrafił zamrozić dosłownie wszystko bez najmniejszego wysiłku. Natomiast ja miałem trudności z zamrożeniem choćby kropli wody. To takie denerwujące.
                Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem do swojego pokoju, czekali tam na mnie Jua, Lili i Bazyl. Miny bliźniaków wyglądały niezręcznie, jakby cos od nas chcieli. W końcu Lili przerwała tę głuchą ciszę:
                - Wiecie… W ten weekend jest spotkanie naszej rodziny…
                - i nasza mama prosiła nas byśmy przyprowadzili naszych znajomych. - dokończył niepewnie Bazyl.
                - Chcecie, żebym z wami pojechał? – zapytałem. – Jasne, nie ma sprawy. W końcu przyjaciołom się nie odmawia…
                - A ty, Jua? – dopytywała Lili.
                - Jasne, że z wami pojadę! – uśmiechnęła się. Trochę mnie to pocieszyło, ponieważ nie robiła tego od Tamtego Dnia. – Z przyjemnością poznam innych potomków Zająca!
                - Co? – zapytaliśmy nie wiedząc, o co jej chodziło.
                - A tak, zapomniałam wam o tym powiedzieć. Bazyl, Lili jesteście potomkami pierwszego zajączka wielkanocnego.
                - Czy to dlatego mnie wybrałaś? – zapytała niepewnie Lili.
                - Oczywiście, że nie… - zaśmiała się uroczo. – Wybrałam cię z innych powodów. Jesteś jedną z dwóch osób na świecie, które mają tak wielką obsesję na punkcie czekolady…
                - Chyba domyślam się, kto jest tą drugą.- wtrąciłem się spoglądając na mojego przyjaciela.
                - Najważniejszym powodem, dla którego cię wybrałam był twój poprzednik. – powiedziała poważnym głosem, takim, jakim zwykle mówi się o bliskich nam zmarłych. -  Jego ostatnim życzeniem przed śmiercią było to byś to właśnie ty kontynuowała jego dzieło.
                - James… - mruknęła. Po jej policzkach mimowolnie spływały łzy.
Po tej rozmowie dziewczyny wróciły do swoich pokoi. W tym czasie ja i Bazyl nie zamieniliśmy ani słowa. W ciszy położyliśmy się spać.
                W czsie weekendu udaliśmy się na wcześniej wspomniany zjazd. Bliźniaki były bardzo podekscytowane. Cały czas wiercili się po pociągu, którym jechaliśmy i pytali się nas „daleko jeszcze?”. Zachowywani się zupełnie jak dzieci. W tym czasie Jua wyglądała na nieobecną. Przez cała podróż nie odezwała się ani słowem. Patrzyła tylko przez okno jakby czegoś szukała. Wysiedliśmy pomiędzy stacjami, ponieważ nie było tam żadnej. Byliśmy po środku niczego. Jedynymi rzeczami, jakie można było zobaczyć były czerwonawe skały i piasek. W sumie nawet je było trudno ujrzeć przez rażące w oczy słońce. Kiedy przeszliśmy kilka kroków, naszym oczom ukazał się niewielki domek. Wokół niego było wiele stołów piknikowych, przy których zebrało się wielu ludzi. Większość z nich to byli Indianie. Dokładnie to oprócz mnie i Juy wyróżniała się tam jeszcze jedna osoba. Był to ojciec Bazylego i Lili – Lucjan Goldenflower. Był to średniego wzrostu brązowowłosy mężczyzna z niebywale jasną cerą. A może to przez to otoczenie? W każdym razie niezwykle wyróżniał się spośród innych.
Moją uwagę przykuło coś innego, coś, czego wcześniej nie zauważyłem. Był to stary, indiański cmentarz. Emanowało od niego silną magią. Będę musiał to sprawdzić…

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger