niedziela, 3 stycznia 2016

Nowy rok. Nowe pokolenie. Nowa historia.

Część II Rozdział 1

" Leona Przypadek"


         19 lat temu świat obiegła niezwykła wieść o tym, że magia naprawdę istnieje. Zaczęło się od zwykłego filmiku w Internecie, który został bardzo szybko usunięty. Kilka dni później informacja została oficjalnie potwierdzona przez samego świętego Mikołaja. Było to szokiem dla wszystkich. Tak opowiadali mi rodzice, bo ja urodziłam się dopiero trzy lata później. Przez pierwsze dziesięć lat mojego życia byłam tylko zwyczajnym dzieckiem, które nie musiało już wierzyć w magię. Mogłam ją zobaczyć na własne oczy. Moi rodzice nie byli czarodziejami. Bardzo chciałam, żeby było inaczej, ale nic nie mogłam na to poradzić.
         Gdy byłam dziesięciolatką, jechałam z rodzicami na wycieczkę do Krakowa. Nagle świat zamarł w bezruchu. Nie wiedziałam, co się dzieje. „Magia” tylko to słowo mogłoby odpowiedzieć na moje pytanie. Po chwili wszystko wróciło do normy. Może niezupełnie. W tamtym momencie odkryłam w sobie moc. Nie myślałam wtedy nawet o tym, że to powinno być niemożliwe. Nagle potrafiłam zmieniać moje części ciała w ich zwierzęce odpowiedniki. Moi rodzice nie wiedzieli co ze mną zrobić, przez co tata przestał patrzeć na drogę i spowodował wypadek. Samochód wjechał z ogromną prędkością w pędzącą ciężarówkę. Cały przód został zmiażdżony a ja zostałam uwięziona na tylnym siedzeniu, nieprzytomna. Gdy się ocknęłam, świat ponownie zastygł w bezruchu. Z pomocą nowo zdobytych zdolności zdołałam wydostać się z samochodu. Wybiegłam szukając pomocy. Jak pewne się domyślacie, tamtego dnia zostałam sierotą. Opiekę nade mną przejęła babcia. Było mi z nią bardzo dobrze. Przez następne kilka lat niemal każdą wolną chwilę spędzałam z nosem w książkach. Musiałam się bardzo pilnie uczyć, żeby dostać się do mojego wymarzonego liceum, do Wand Highschool. Tylko tam znajdę odpowiedź na to, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia.
         Sześć lat po wypadku, pod koniec lata wyruszyłam w podróż do Stanów Zjednoczonych. Autostopem w kilka dni dostałam się z Nowego Yorku do Desideraty. Znalazłam duże, białe budynki szkoły i stanęłam przed bramą. Tu miało się spełnić moje marzenie. Z głębokiej zadumy wyciągnął mnie jakiś mężczyzna. Był wysoki i ubrany był w brązowy skórzany płaszcz. Miał średniej długości, zmierzwione włosy w kolorze ciemnego blondu i prześliczne zielone oczy. Był bardzo przystojny.
         - Idziesz spotkać się z dyrektorem? – zapytał z brytyjskim akcentem.
         - T..tak. – odpowiedziałam onieśmielona jego osobą.
         - Chodź ze mną zaprowadzę cię. – uśmiechnął się. – Chłopaki, nie obijajcie się!
Po chwili przybiegło do niego dwóch młodzieńców, prawdopodobnie w moim wieku. Obaj byli do siebie niezwykle podobni. Mieli schludnie uczesane włosy w takim samym kolorze jak mężczyzna. Niezwykle jasną cerę i srebrzyste oczy. We czwórkę szliśmy poprzez opustoszałe korytarze szkoły. Ściany były w pięknym odcieni błękitu a posadzka była zrobiona z ciemnego granitu. Podeszliśmy pod drzwi gabinetu. Mężczyzna kazał mi zaczekać chwilę a on i jego synowie weszli pierwsi. Im dłużej tam czekałam tym bardziej się denerwowałam. Z minuty na minutę moje serce biło coraz szybciej. Moje nogi były jak z waty na dodatek zaczął doskwierać mi ból brzucha. Pierwszy raz w życiu byłam tak zdenerwowana. Omal nie dostałam zawały, gdy z gabinetu wyszli chłopcy.
         - Hej ty! – powiedział jeden. – Możesz już wejść do środka.
         - Ok.! – odpowiedziałam.
Wzięłam głęboki oddech i przekroczyłam próg. Oprócz spotkanego wcześniej mężczyzny w środku był jeszcze jeden. Był wręcz przeogromny. Miał śnieżnobiałe włosy i bliznę na policzku. Siedział w fotelu opierając się o wielkie biurko.
         - Dzień dobry. – powiedziałam, żeby zacząć rozmowę.- Chciałabym zapisać się do tej szkoły.
Mężczyzna przez chwilę miał dziwny wyraz twarzy, tak jakby właśnie zobaczył ducha. Po kilku sekundach chrząknął i powiedział:
         - Do tej szkoły nie można SIĘ ZAPISAĆ. Tu jest się zapisanym od urodzenia.
         - Chyba, że jest się Vincentem lub Bazylem... - mruknął pod nosem blondyn.
         - Jak się nazywasz kochana. – zapytał dyrektor.
         - Jestem Leona Przypadek. – powiedziałam nabierając trochę pewności siebie. – Na pewno nie jestem zapisana do tej szkoły. Moi rodzice nie byli czarodziejami, ale ja...
         - To może nam pokażesz? – zaproponował blondyn. – Jeśli jesteś czarodziejką, to musimy cię przyjąć.
         - Mam nadzieję, że to wystarczy... – mruknęłam zamieniając moja rękę w kocią łapę.
         - Łał... – powiedział dyrektor. – To...
         - To niczego nie dowodzi. – przerwał mu ten drugi. – Równie dobrze możesz być tylko jakimś dziwnym wilkołakiem.
         - Ale... ale... – zaczęłam płakać i skierowałam się w stronę wyjścia. Nim otworzyłam drzwi stanęłam otarłam łzy i nie odwracając się powiedziałam. – Czas ostatnio zatrzymał się dwa dni temu koło południa. Prawda, panie Mikołaju?
         - Tak. – odpowiedział niepewnie. – Ale skąd ty o tym wiesz?
         - Bo mnie to nie dotyczy.- powiedziałam najpoważniejszym tonem, jakim potrafię. - Już od sześciu lat.
Po chwili usłyszałam pstryknięcie palcami a świat znów zamarł w bezruchu. Ale już mnie to nie obchodziło. Po prostu wyszłam za zewnątrz. Przeszłam kilka kroków i zobaczyłam na korytarzu dwie poruszające się osoby. Była to dziewczyna o długich, fioletowych włosach i elfich uszach oraz czarnowłosy mężczyzna łudząco podobny do dyrektora. Dziewczyna podbiegła do mnie.
         - Cześć jestem Klara. Też będziesz się tu uczyć? – zapytała ściskając moją dłoń.
         - Nie... nie jestem zapisana... – mruknęłam.
         - Dlaczego? Przecież jesteś czarodziejką. – zdziwiła się.
         - Oni uważają inaczej... – zaprzeczyłam.
         - Ale ja to czuję! – nie miała zamiaru odpuścić. – Tato! Musimy to wyjaśnić!
         - Masz rację Klaruś. – uśmiechnął się. – Chyba, że tego nie chcesz?
         - Jasne, że chcę! – krzyknęłam.- Marzę o tym od zawsze!
         - To chodź z nami! – wyciągnął do mnie rękę. – Ja już ich przekonam.
Tak, więc poszłam z tą dwójką z powrotem. Była to bardzo interesująca para. Ojciec i córka tak sobie bliscy. Aż miło się na nich patrzyło.
         - Vinci, Klara! Jesteście! – powiedział uradowany dyrektor, po czym mnie zobaczył. – Przyprowadziliście też z powrotem naszą nową uczennicę!
         - Nie nazywaj mnie tak! – wściekł się ojciec Klary.
         - Ale mówił pan, że nie mogę się zapisać. – powiedziałam niepewnie.
         - Tak, nie można zapisać się do tej szkoły...- stwierdził a później wskazał ręką na ojca Klary. – Chyba, że jesteś jak Vincent.
         - Mikołaj, co masz na myśli? – zapytał ciemnowłosy. – W jakim sensie ta mała jest jak ja?
         - Nie mam pojęcia dlaczego, ale Leona potrafi dalej się poruszać mimo tego, że czas się zatrzymał. Nie zauważyłeś. – uśmiechnął się pełen zaciekawienia. – Poza tym jej rodzice, tak jak twoi nie są czarodziejami.
         - Nie byli...- poprawiłam dyrektora. – moi rodzice nie żyją od sześciu lat.
         - Przepraszam, nie wiedziałem. – mruknął, po czym poprawił błękitny krawat i powiedział. – W każdym razie, Zostaniesz uczennicą tej szkoły i będziesz dzielić pokój z Klarą. Zgoda?
         - Oczywiście! – zgodziłyśmy się w tym samym momencie.
Po tej rozmowie czas znów zaczął płynąć a dyrektor i pan Vincent zaprowadzili nas do naszego nowego pokoju. Rok szkolny miał się zacząć dopiero za tydzień a ja już nie mogłam się doczekać. Wtedy właśnie miała rozpocząć się moja przygoda z magią.




SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!

2 komentarze:

  1. Ała. Ta cukierkowość i nieprzejrzystość aż boli w oczy. Proszę, zrób coś z tym tłem, najlepiej idź do porządnej szabloniarni i ustaw jakąś normalną czcionkę, bo na tą po prostu nie da się patrzeć, a co dopiero czytać cały tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się coś z tym zrobić. A szablony robię sobie sama, ale dziękuję za twoją opinię. :)

      Usuń

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger