Wesołych świąt!
Chciałabym z całego serca życzyć wam magicznych, szczęśliwych i naprawdę naezapomnianych świąt. Mam nadzieję, że nikt z was nie pracuje w tak wyjątkowy dzień.
Tak między nami. Jakiś miesiąc temu siedząc sobie spokojnie na lekcjach przyszła mi do głowy pewna myśl: " Co jeśli czas naprawdę sie zatrzymał? Co jeśli to o czym tu pisze to prawda?"
Byłoby cudownie co nie?
Czasami mam wrażenie jakby wszystko było możliwe, szczególnie to, co działa na moją niekorzyść. :P
Zostawiłam sobie ten rozdzial specjalnie na ten dzień. Miłego czytania!
Przez cały ten czas, od tamtego
spotkania z duchami, myślałem, co oznaczały ich słowa. Świat w naszych rękach?
To za duża odpowiedzialność… Miałem już i tak za dużo problemów, na przykład tę
sprawę z reporterami. Myślałem nad ty całymi dniami, aż w końcu wymyśliłem.
Akurat w dzień moich siedemnastych urodzin… Tak! Już Wigilia! Wszyscy wrócili
do swoich domów na święta. Na cale szczęście został mi jeszcze Vinci, który
mieszkał tylko po drugiej stronie miasta.
Późnym popołudniem zacząłem
szykować się do pracy, założyłem ciepły i mięciutki czerwony sweter i tak
ubrany poleciałem na mojej desce załatwić jeszcze coś ważnego. Było się to w
mojej ukochanej Laponii. Gdy już wziąłem to ze sobą miałem do zrobienia jeszcze
jedną rzecz przed ruszeniem do pracy. Uszykowałem specjalną niespodziankę dla
mojego kuzynostwa. Zawiązałem im przepaski na oczy i wyprowadziłem do ogrodu,
pomogłem im usiąść na odpowiednich miejscach i… rozpocząłem „przedstawienie”.
Wstrzymałem bieg czasu i ruszyłem w drogę. Wciąż musiałem wykonać moją pracę,
moja niespodzianka bezpośrednio się z tym łączyła.
- Co tu tak wieje? – marudził
Vincent. – Możemy już zdjąć te opaski?
- Jasne, możecie. – zgodziłem
się.
Ich miny po
zobaczeniu mojej niespodzianki były przewidywalne. Vinci był jednocześnie
przerażony jak i podekscytowany, ale był też na mnie poważnie wkurzony. Za to
kochana Niko była szczęśliwa tak jak byłoby każde dziecko w takiej sytuacji. No
tak, zapomniałem wspomnieć, na czym polegało moje przedsięwzięcie. Zabrałem z
domu sanie wraz z dziesiątką reniferów i wpakowałem do nich moje kuzynostwo.
Tak właśnie chciałem spędzić te święta. Wiem, że muszę pracować, ale nikt mi
nie powiedział, że muszę to robić sam. Wpadłem na ten pomysł podczas ostatnich
wakacji, gdy sanie uniosły się dopiero wtedy, gdy byliśmy w nich całą trójką.
Może to coś znaczy? Kolejna zagadka do rozwiązania.
Wracając do tamtego dnia. Oprócz
zmiany środku transportu i zapewnienia sobie towarzystwa, reszta mojej pracy
wyglądała niemalże tak samo. Każdy dom od wschodu na zachód. Łatwizna. Poza tym
chciałem dać wszystkim prezent całkowicie ode mnie, dlatego stworzyłem wszędzie
gęste chmury śniegowe, lecz nie znowu takie zwyczajne.
- Coś ty wymyślił? – zapytał
Vinci widząc, co robię. – Dlaczego ty zawsze musisz coś wymyślić?
- Robię tylko to, co kazali nam
nasi przodkowie. – powiedziałem całkiem poważnie, pamiętając o rozmowie z
duchami. – Słyszałem, że mówili, ze my wiemy, co zrobić. Pokładają w nas
nadzieje i oddali losy świata w naszych rękach…
- Czyli to coś wielkiego…-
mruknął.
-A co to będzie? – Niko włączyła
się do rozmowy. – Powiesz nam?
- Dowiecie się jak skończymy. –
odpowiedziałem z uśmiechem. – A to dopiero pierwsza część mojego planu.
W
międzyczasie odwiedziliśmy też domy naszych przyjaciół. Każdy spędzał święta
inaczej: Andrea siedziała z nosem w książkach, a Amanda z utęsknieniem patrzyła
w gwiazdy odbijające się w Loch Ness. Arti próbował pogodzić obowiązki bycia
królem tak różnych ludów. Nie miał nawet czasu na odpoczynek. Za to Pablo cieszył
się mnóstwem wolnego czasu i wigilijnym posiłkiem. Tyle wspaniałych dań w
jednym miejscu – marzenie. Na koniec zostawiliśmy sobie tym razem inny dom. Jak
może ktoś się domyślił, chodzi mi o dom Bazylego w Smiletown. Bliźnieta były
wtedy zajęte przyozdabianiem świeżo pachnącej jodły.
- Nie za późno na ubieranie
choinki? – wparowałem tam przez otwarte okno.
- Nie wiesz, że mamy drzwi? –
mruknął Bazyl.
- Właśnie! – przytaknęła mu
Lili. Rzucając mi się na szyję. – Poza tym nigdy nie jest za późno na ubieranie
choinki.
- Nie przeszkadzamy? – przerwał
Vincent, wchodząc z Niko frontowymi drzwiami. – Macie może marchew dla
reniferów?
- Wy dzisiaj w trójkę? Czekaj… Reniferów?
– Lili mało co nie upadła puszczając mnie z uścisku.-Przylecieliście saniami?
- A czym miąłby latać święty
Mikołaj? – powiedziała Niko tym swoim uroczym tonem, jakby to było oczywiste.
Spędziliśmy
trochę czasu z reniferami i wróciliśmy do domu. Czekała nas przecież moja impreza
urodzinowa. W domu u ciotki zebrało się tym razem większe grono już w ubiegłym roku.
Ciotki wspólnie przygotowały dla mnie piękny, czekoladowy tort. Było na nim siedemnaście
świeczek… Tyle już minęło. A ja wciąż pamiętam czasy, gdy byłem jeszcze małym szkrabem,
ale to opowieść na inną okazję. Tamtego dnia wszystko, co zrobiłem było częścią
mojego wielkiego planu. Nawet zdmuchnięcie świeczek musiało być w odpowiednim czasie.
- Pomyśl życzenie! – nalegała Nikoletta.
- Dobra… Trzy… Dwa… Jeden…- odliczałem
czas i jednym dmuchnięciem zgasiłem wszystkie świeczki.
- Czego sobie życzyłeś?- pytała mała.
– No powiedz!
- Niedługo się dowiesz… - mruknąłem
– Ja już się postaram by się spełniło!
W tej samej
chwili zaczął padać wyczarowany przeze mnie wcześniej śnieg. NA CAŁYM ŚWIECIE. Nie
ważne Syberia czy Sahara, Wszędzie! W dodatku nie był on ani trochę zwyczajny. Zaczynając
od kształtu – serca, poprzez to, że się tak łatwo nie roztapiał po to, że płatki
były o wiele większe! Kurtyna w górę! Rozpoczyna się końcowy akt!
CIĄG DALSZY W ROZDZIALE " OSTATNI AKT"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz