piątek, 29 stycznia 2016

Część II Rozdział 7 "Plan A"


         Nadeszła najbardziej znienawidzona chwila wszech czasów, czyli poniedziałkowy poranek. Po tych męczarniach, jakie przeszłam w ciągu weekendu jeszcze bardziej nie miałam ochoty, żeby wstawać. Gdy usłyszałam ogłuszający pisk mojego budzika, byłam już pogodzona z moim smutnym losem.
Przygotowałam się do całego dnia, po czym wypchnęłam Klarę z łóżka. Nie czekając na nią wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę stołówki. Chciałam zjeść śniadanie z innymi, ale nikogo tam nie zastałam. „Czyżby coś się stało? O czymś nie wiem?” zastanawiałam się rozglądając się po opustoszałym pomieszczeniu. Poza mną nie było tam żywej duszy. Metalowe stoliki poustawiane w czterech równych rzędach wyglądały tak ponuro, kiedy nikt przy nich nie siedział, nikt nie śmiał się, nikt nie ubrudził ich śniadaniem. Zrezygnowana zaczęłam wracać do pokoju. Korytarze też świeciły pustkami, wszędzie panowała głucha cisza. Jedynymi dźwiękami, jakie słyszałam był mój oddech, moje kroki oraz szybkie bicie mojego serca. Przez ten podejrzany stan rzeczy zaczęłam się ostro denerwować. Wszystko się pogorszyło z chwilą, w której wróciłam do pokoju. Klara zniknęła bez śladu! Działo się coś dziwnego i musiałam dowiedzieć się o co chodzi. Biegałam po szkolnych korytarzach szukając przyjaciółki. Nie mogła przecież zniknąć od tak. Chyba, że mogła? W każdym razie, kiedy jej szukałam, zobaczyłam, że do budynku wchodzi grupa mężczyzn w garniturach. Zaciekawiona poszłam ich śladem. Szli jeden za drugim do szkolnych katakumb. Później weszli do jakiegoś pomieszczenia. Niestety zamknęli za sobą drzwi, nie było opcji, żebym tam weszła. Po kilku chwilach słyszę czyjeś kroki za mną. Odwracam się i widzę moją zaginioną przyjaciółkę.
- Leo! Co tutaj robisz? – zapytała wesoło.
- Szukałam cię a później zobaczyłam jakiś podejrzanych gości i poszłam za nimi. – tłumaczyłam. – A ty gdzie byłaś?
- Pomagałam mamie z przygotowaniami. – mówiła nie tracąc uśmiechu na ustach.
- Przygotowania? Do czego? – byłam coraz bardziej zdezorientowana. – Co tu się dzieje?
- Jak to, do czego? Do zebrania oczywiście! – mówiła jakby to było takie oczywiste. – Przecież z tego powodu nie mamy dzisiaj zajęć!
- Nie ma zajęć? Jest jakieś zebranie? – miałam ochotę na nią wrzasnąć. – Tylko mnie nikt nie uprzedził?
- Widocznie tak. – przerwała nam mama Klary. – Ale to nawet lepiej. Chciałabym, żebyś to zobaczyła.
Elfica zaprowadziła nas do pomieszczenia, w którym byli już „ci w garniturach”. Okazało się, że są to urzędnicy rządowi, którzy nadzorują przebieg każdego zebrania, czyli spotkania najważniejszych czarodziejów na świecie. Dawniej spotykała się na nich tylko tak zwana „Legendarna Szóstka”. Stanowiły ją najbardziej znane postacie z legend. Klara powiedziała mi, że od kilkunastu lat debatują ze sobą w powiększonym gronie. Pani Jua zostawiła mnie w pomieszczeniu tylko ze strasznymi facetami, podczas gdy wraz z córką poszły rozpocząć obrady.
         Obserwowałam wszystko przez okno w pokoju. Pomieszczenie, w którym odbywało się spotkanie, było bardzo przestronne. Ściany były w kolorze trawiastej zieleni a sufit i podłoga wyłożone były marmurem. Po środku pokoju stał duży kamienny, okrągły stół, przy którym było dziewięć krzeseł. Przy bocznych ścianach ustawione były mocne, hebanowe ławki. Kilka minut po tym jak Klara i jej mama opuściły mnie, zobaczyłam je wchodzące do zielonego pokoju. Dorosła zajęła miejsce przy stole, a moja koleżanka zadowoliła się ławką.
         - Nie uważasz, ze to dziwne, dziewczynko? – zapytał mnie jeden z rządowców. Był to uroczy młody brunet z dużymi oczami koloru słońca. – Matka i córka siadają osobno. Po co w ogóle ją zabierała?
         - Nie wiem, panie… jak pan się nazywa? – odpowiedziałam niepewnie.
         - Jestem Corda, Simon Corda. – powiedział z uśmiechem. – Prawdę mówiąc jestem niewiele starszy od Ciebie. Skończyłem tę szkołę w zeszłym roku. Przesadziłem nazywając cię dziewczynką, przepraszam.
         - Nie szkodzi, Simon. – odpowiedziałam równie promiennym uśmiechem co jego. – Więc jesteś czarodziejem?
         - Tak, czarodziejem posługującym się magią dźwięku. – tłumaczył. – od razu po szkole zatrudniłem się tu, ale nie spodziewałem się, że spotkam ty taką piękną młodą damę.
         - Nie przesadzaj… - powiedziałam zawstydzona. – Lepiej mów mi co tu się dzieje.
W ten sposób mój nowy starszy kolega, tłumaczył mi, co się działo. Po Klarze wszedł jej ojciec z Clausem. Następny był wysoki mężczyzna z czekoladowo brązowymi włosami. Miał on nieco indiańskie rysy twarzy i taką karnację. Nie przyprowadził ze sobą nikogo. Tuż za nim do pokoju obrad weszła Lili, mama Mikołaja. Zauważyłam wtedy, że jest ona bardzo podobna do poprzedzającego ją mężczyzny. Simon wyjaśnił mi, że są oni bliźniętami. Następne dwie osoby to Vanessa i jej matka. Kobieta ta wyróżniała się burzą rudych loków i ubraniami w szkocka kratę. Po chwili dołączyli do nich Adam i jego mama. Była to ciemnowłosa wampirzyca o srebrnych oczach ubrana w bardzo elegancki strój. Następni byli Arek i jego ojciec. Po nich do środka weszła Mari wraz z ojcem. Aż mnie przeszły ciarki w chwili, gdy ujrzałam dwie pary przerażających czerwonych oczu. Pan Torro wydawał się bardzo groźny i niezbyt przyjazny. Jako ostatni pojawili się Mikołaj i pan dyrektor. Wszyscy dorośli zajęli miejsca przy stole a moi koledzy i koleżanki dołączyli do Klary na ławkach.
         - Dzięki, że wszyscy odpowiedzieli na moje wezwanie. – powiedziała szczęśliwa pani Leg.
         - Daj sobie z tym spokój i mów, o co chodzi. – powiedział oburzony pan Torro. – Muszę wrócić zająć się moim biznesem.
         - Pablo uspokój się, jak będziesz tak na nią wrzeszczał to zajmie nam więcej czasu. – pouczała go matka Vanessy. – Jua kontynuuj.
         - Otóż, niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że nie powiedziałam wam jednej ważnej rzeczy. – mówiła trochę skruszona elfica.
         - O co chodzi kochanie? – zapytał profesor Vincent.
         - Paniętasz jak uwolniłeś mnie z kuli? – zapytała zdenerwowana. – To był mój plan „B”. – dodała szybko.
         - Że co?! – krzyknął profesor.
         - Hahaha… - śmiali się pan Pablo i pan dyrektor. – Vinci był planem „B”…
         - Chłopaki przestańcie! Ile razy mam wam powtarzać, żebyście mnie tak nie nazywali. – buntował się, po czym zwrócił się do swojej żony. – Jua, dlaczego mówisz to tak nagle? Jaki był twój plan „A”?
         - Było to dawno temu, kilka miesięcy po tym jak trafiłam do swojego więzienia. Chciałam dać wtedy dać moc pewnej dziewczynie i uczynić ją pierwszą wróżką… - tłumaczyła zawstydzona.
         - Oo… Robi się ciekawie… - mruknął z uśmiechem pan Torro.
         - Wtedy to nie zadziałało, nie mam pojęcia dlaczego. – mówiła dalej kobieta. – Jednak wydaje mi się, że odnalazłam potomkinię tej dziewczyny, która odziedziczyła po niej moc i ona obudziła ją w odróżnieniu od jej przodków. Klaro, przyprowadź ją tutaj proszę.
Po chwili moja przyjaciółka wyszła z sali i przyszła… do mnie. Nie miałam pojęcia, dlaczego wzięła mnie ze sobą. Kazała nie wspominać o tym, że słyszałam i widziałam wszystko z pomieszczenia obok. Nikt z rady poza Klarą i jej matką nie ma pojęcia o istnieniu tamtego pokoju. Weszłam na spotkanie, wszyscy skierowali swoje oczy na mnie. Poczułam się zawstydzona. Nie lubiłam być w centrum uwagi, miałam ochotę uciec stamtąd.  Jednak tam czekała na mnie odpowiedź. Dowiem się skąd pochodzą moje zdolności i dlaczego moje włosy są niebieskie! Spojrzałam na ten tłum. Dyrektor i pan Vincent skamienieli ze strachu… znowu. Kolejna zagadka do rozwikłania.
         - Dzień dobry. Nazywam się Leona Przypadek. – powitałam wszystkich głośno i wyraźnie.
         - To właśnie ona. – powiedziała pani Jua. – Andreo, potrzebuje twojej magii drzew do potwierdzenia mojej teorii.
         - Już się robi! – powiedziała z entuzjazmem elegancka wampirzyca.
Kobieta podeszła do mnie i wyrwała mi jeden włos. Po czym podała rękę elfce. Obie skupiły się mocno. Czułam potężną magię gromadzącą się w pokoju. Chociaż ona była tu cały czas. Tyle silnych magów w jednym miejscu… i wszyscy są rodzicami moich klasowych kolegów. Po kilku minutach skupieniu w powietrzu pojawił się obraz – wielkie drzewo genealogiczne. Przedstawiało ono moich przodków. Nie mam zbyt wielkiej rodziny. Od wieków w mojej rodziny są tylko jedynacy. W tamtej chwili zauważyłam, że w mojej rodzinie był ciąg ludzi, którzy byli podświetleni na niebiesko.  Mój ojciec, dziadek, pradziadek… wszystko kierowało się ku jednej osobie. Nazywała się Leona Wypadek. To jest aż podejrzane…
         - Teraz widzicie. – zaczęła znów pani Jua. – niebieski kolor oznacza wszystkich, w których została zaszczepiona moc. Moc „lwiej wróżki”.
         - Czym jest lwia wróżka? – zapytałam.
         - Lwia wróżka to ty… - powiedziała do mnie z uśmiechem.
Jako dziecko myślałam, że jestem zwyczajną dziewczynką. Odkąd zginęli moi rodzice twierdziłam, że jestem najzwyklejsza w świecie czarodziejką. Nagle okazuje się, że cały ten czas byłam jakąś lwią wróżką?! Tylko co to takiego?

5 komentarzy:

  1. No no... kasiu... postaralas sie! Jestem coekawa co będzie dalej! Pisz szybciitko czekam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co powiesz o swoim nowym potencjalnym rywalu? Pati...

      Usuń
  2. KAAAASIIIAAAA!!! Ja się Ciebie pytam dlaczego na pupcie świętego Piotra nie ma jeszcze nowego rozdziału?! CZEKAM!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie piszesz jestem ciekawy co będzie dalej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Lwia wróżka ;>?
    http://i.imgur.com/EcN0jb7.png Lwia wróżka :D
    A tak serio...Lwia wróżka. Intrygujący stwór, nie powiem :D
    Czekam co tam z tym wykombinujesz ^ ^

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger