poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 42 "Ostatni akt"

Moi bliscy byli wstrząśnięci tym, co zobaczyli. Na całym świecie panowało ogromne zamieszane spowodowane moim śniegiem. Wszystko szło zgodnie z moimi przewidywaniami.
            - Coś ty znowu wymyślił?!- wrzasnął na mnie kuzyn. – Jak myślisz jak ludzie zareagują?
            -  Spokojnie… mam plan. – uspokajałem wściekłą na mnie rodzinę.
            - To może nam go opowiesz? – prychnął wuj.
            - Możecie już przestać? To nie pora na kłótnie. – powiedział surowo dziadek. – Musimy zaufać Mikołajowi. Ja w niego wierzę!
Po słowach dziadka wszyscy zamilkli. Nikt nie spodziewał się tego, że to właśnie on przyzna mi rację. Nie zapytali już więcej o mój plan do końca tamtego wieczoru. Spędziliśmy później normalne, rodzinne święta. W naszej rodzinie coś normalnego to rzadkość, nawet zwyczajność nie jest tu normalna, ale pewnie już to wiecie po tym wszystkim.
            Następnego dnia obudziłem się równo ze wschodem słońca, tak mi się przynajmniej wydawało. Myślałem tak, ponieważ obudziło mnie jasne światło padające prosto na moją twarz jak to zwykle bywa około siódmej o tej porze roku. Otworzyłem oczy, a światło po chwili zniknęło. Wtedy ujrzałem w moim pokoju moich przyjaciół.
            - Skąd wy się tu wzięliście i która to godzina? – zapytałem jeszcze śpiący.
            - Dzisiaj twój wielki dzień. – zaśmiał się Arti.
            - Jak moglibyśmy przegapić jak się wyplątujesz z tego, co narobiłeś?- dodała z uśmiechem Andrea.
            - Poza tym losy świata spoczywają w rękach nas wszystkich, nie tylko twoich…- mruknął od niechcenia Pablo. – Musimy dopilnować, żebyś znowu czegoś nie palnął.
Wszyscy kiwnęli głowami jakby mu przytakiwali. Wręczyli mi zaległe prezenty urodzinowe. Po czym wyszli pomóc cioci Niki szykować śniadanie. Dołączyłem do nich jak tylko ogarnąłem się i ubrałem. Na tę specjalną okazję musiałem wyglądać tak jak trzeba, więc założyłem drugi z moich czerwonych sweterków. Ten był bardziej mięciutki i przez chwilę po prostu się w niego wtulałem. Dodatkowo pachniał on truskawkami. Nagle usłyszałem jakiś cichy chichot za oknem. Szybko podbiegłem sprawdzić, kto to może być. Niestety nikogo już nie było. Został tylko ślad jakby ktoś siedział na najbliższym świerku i ślady stóp biegnące od pnia i urywające się nagle. Kto to był? Nigdy chyba się nie dowiem.
             Przy śniadaniu wszyscy wypytywali mnie o mój genialny plan, lecz nie myślałem nawet żeby coś im zdradzić. W końcu dali za wygraną i poszli do szkoły przede mną. Został tylko Vincent.
            - Masz jakąś przepowiednię, co nie? – zapytał. – Co w niej było?
            - ”Gdy pierwszych próby przejdzie pokolenie, spełni się prawdy marzenie” – powiedziałem – Tak brzmiało. Zakładam, że przyśniło ci się coś do kompletu?
            - Ostatniej nocy.- powiedział lekko speszony. – śniło mi się, że wyjawiasz prawdę całemu światu. Opowiadasz im całą swoją historię a ja dopowiadam to, czego ty nie widziałeś.
             - Właśnie na tym polega mój plan! – zaśmiałem się czochrając jego ciemną czuprynę.
Na miejscu było już wszystko uszykowane. Na placu przed szkołą stała mównica na podwyższeniu, a wokół kłębili się dziennikarze z całego świata. Kiedy przyszedłem cały ten tłum popatrzył na mnie jakby zaraz mieli zacząć mnie ścigać. Nie byłbym sobą gdybym w takiej sytuacji nie zrobił wielkiego wejścia. Patrząc im prosto w oczy pstryknąłem palcami uśmiechając się złowieszczo przy okazji. Po zatrzymaniu czasu podbiegłem na podest i musiałem go trochę przerobić tak, żeby był bardziej w moim stylu. Oczywiście lodem.
            - Co ty wyprawiasz?! – buntowała się Lili. – Po tym nie będziesz wstanie się z tego wykaraskać!
            - On nie zamierza tego robić. – wtrącił się Vincent. – Lili, pamiętasz o tym, że w przyszłości magia nie była już tajemnicą?
            - Tak… - mruknęła nie wiedząc o co mu dokładnie chodzi.
            - A kto mógłby tego dokonać jak nie nasz Mikołaj? – zaśmiał się. – Nieważne co się stanie za chwilę, tamta przyszłość będzie aktualna.
            - Dobra, zaufam wam. – uśmiechnęła się. – Tamta przyszłość była całkiem fajna.
W czasie gdy oni rozmawiali, ja przygotowywałem się do mojej odpowiedzi. Ubrałem moją czapkę Mikołaja i pstryknięciem palcami przywróciłem bieg czasu. Ludzie wpatrywali się w miejsce, w którym stałem jeszcze przed chwilą, a później zobaczyli mnie na scenie.
            - Wesołych świąt wszystkim życzę! – przywitałem ich tymi słowami. - Podobały się wam prezenty ode mnie?
            - Jak ty się tu znalazłeś? – zapytał jakiś niecierpliwy wysoki mężczyzna.
            - Prezenty? A więc są od ciebie? – zapytała jakaś kobieta. – Jak Ty to robisz?
            - To proste. Saniami w jedną noc. – zaśmiałem się. – Kiedyś każdy z was we mnie wierzył. Teraz jesteście takimi niedowiarkami jak ja jeszcze dwa lata temu.
            - Cały świat w jedną noc?! – burzył się wysoki. – I to jeszcze saniami? Masz nas za głupków czy co?
            - A jak myślicie? W jaki sposób znalazłem się nagle na scenie? – ciągnąłem.
            - To była jakaś magia…. – mruknął starzec z długą brodą.
            - Otóż to! – krzyknąłem. – Magia istnieje! A ja jestem jednym z najlepszych jej przykładów.
Sądząc po minach reporterów nie byli pewni jak na to zareagować. Rozmawiali chwilę miedzy sobą. W tym czasie odwróciłem się z uśmiechem do mojej paczki, lecz szybko zniknął on z mojej twarzy ustępując miejsca grymasowi przerażenia. Pablo chciał się na mnie rzucić. I nie tylko on. Wszyscy poza Lili i Vincentem mieli mi za złe to, co przed chwilą powiedziałem. Na szczęście we trójkę jakoś ich uspokoiliśmy.
            - Przepraszam młodzieńcze!  Kim ty tak w ogóle jesteś? – zapytała mnie miło wyglądająca starsza kobieta. – Wypadałoby się przedstawić.
            - Och racja. – przytaknąłem jej. - Jestem Mikołaj Foot a oto moja historia. Od urodzenia mieszkałem w Finlandii w małym domku na odludziu. Dom ten od pokoleń należał do mojej rodziny…
Opowiedziałem im całą moją historię. Momentami włączał się też Vinci. Wszyscy słuchali jej z zaciekawieniem od czasu do czasu zadając jakieś pytanie. Zajęło to cały dzień.
            Po skończonej konferencji wszyscy się rozeszli, ale ja i mój kuzyn usiedliśmy na śniegu przed szkołą przyglądając się zachodzącemu słońcu. Mieliśmy nadzieję, ze wszystko ułoży się tak, jak przewidzieliśmy.
            - Mikołaj, coś mnie gryzie… - zaczął ponuro. – Dlaczego my jesteśmy tacy… inni?
            - Po prostu jesteśmy czarodziejami. – odpowiedziałem beztrosko.
            - Nie o to mi chodzi. – ciągnął dalej. – Czemu tak bardzo jesteśmy do siebie podobni? Czemu nasze włosy są sobie przeciwne? Dlaczego ja widzę tylko obrazy przyszłości a ty słyszysz słowa przepowiedni? Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym?
            - Masz rację coś w tym jest. – zaśmiałem się. – Ale pomyśl sobie ile tajemnic odkryliśmy w ciągu tych dwóch lat? Zostawmy zagadkę naszej dwójki kolejnym pokoleniu.
            - Może tak będzie lepiej… - mruknął po czum odszedł do domu.
            - Dziękuję panu. – usłyszałem cichy szept jakiejś dziewczyny. – Na pewno nie zawiodę…

Szybko odwróciłem się by zobaczyć, do kogo należy ten głos. Niestety nikogo tam nie znalazłem. Były tylko dwa ślady butów. Takie same widziałem pod moim domem. Dlaczego zwracała się do mnie per pan? Kim ona była? I w jaki sposób zniknęła nie pozostawiając żadnych śladów? Nie, już dałem sobie spokój z tajemnicami! Przynajmniej dopóki nie spotkam jej. Bo na pewno to się stanie.

CIĄG DALSZY?


Nie martwcie się. To nie koniec histori o uczniach Wand Highschool. Następna część opowiadania ukaże nam przygody nastepnego pokolenia. Oczywiście jeśli tylko chcecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger