Od
tamtego dnia minęło już ponad 8 miesięcy. Dopiero teraz w końcu
się pozbierałam. Musiałam zapisać się na terapię, żeby jakoś
przetrawić wszystko, co mnie spotkało. Nie tylko ja miałam problem
ze zrozumieniem tego wszystkiego. Przez kilka ostatnich miesięcy
wszyscy byliśmy wstrząśnięci. W szkole zrobiło się strasznie
smutno i pusto bez ciągłych odwiedzin KSDR.
Jedyną
osobą z paczki Patryka, która jeszcze do nas zaglądała, była
Kate. Przeprosiła dyrektora i profesora Leg'a za swoje zachowanie.
Później przychodziła do szkoły coraz częściej. Spędzała
strasznie dużo czasu z ojcem Klary. Moja współlokatorka też im
towarzyszyła. Niestety nie chcieli mi powiedzieć co robią. Za to
ja nie miałam zbytnio ochoty na rozwiązywanie zagadek. Zostawiłam
tym razem sprawy własnemu biegowi licząc na to, że może tym razem
nie będzie żadnej katastrofy.
Kilka
dni po pierwszym marcowym weekendzie razem z Clausem wybrałam się
do domu Moniki. Oboje bardzo się o nią martwiliśmy. W kilka minut
doszliśmy do domu, w którym mieszkała. Był to zwyczajny, biały
jak śnieg, kanciasty budynek. Miał duże okna i niewielkie czarne
drzwi pośrodku frontowej ściany. Były otwarte, więc weszliśmy do
środka. Panował tam bałagan i niezmącona niczym cisza.
Zaglądaliśmy do każdego pokoju szukając kogokolwiek. W końcu
znaleźliśmy Monikę siedzącą w ciszy w swoim pokoju. Przed nią
stał włączony telewizor a ona sama miała na uszach słuchawki.
Weszliśmy do pomieszczenia i spostrzegliśmy, że gra w jakąś grę
na konsoli. Nie zwracała na nas zupełnie uwagi. Niemalże
nieprzytomna wpatrywała się w ekran. Zmieniło się to dopiero gdy
zdjęliśmy jej słuchawki. Oderwała się momentalnie od gry i
spojrzała na nas z wyrzutem. Była w opłakanym stanie. Jej rudawe
włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj. Oczy
miała przekrwione a na jej policzkach wciąż było widać ślady po
wylanych łzach. Gdy tylko ujrzała przed sobą Clausa, od razu
rzuciła mu się w ramiona i wybuchła potwornym płaczem. Przez ten
czas zapomnieliśmy o tym, że ona straciła najwięcej - najlepszych
przyjaciół. Na dodatek jeden zginął z ręki drugiego... Po tym
wszystkim dziewczyna zamknęła się w sobie.
Nie
mogłam już dłużej na nią patrzeć. Coś pchnęło mnie do tego,
by zobaczyć czy w przyszłości może będzie nam lepiej. Na
przykład miesiąc później. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki
wdech powietrza, które tak między nami śmierdziało od
niewymienianej ściółki świnek morskich. Zostawiając zakochanych
samych sobie, ruszyłam w przyszłość. Tak naprawdę to była moja
pierwsza podróż w czasie w tym kierunku. Nie miałam pojęcia na co
się wyrywam. Gdy otwarłam oczy zobaczyłam tylko pomarańczowe
chmury na niebie. Musiało być późne popołudnie. Jednak
niepokojące było to co zobaczyłam. Skoro były tu same chmury, to
gdzie podziała się ziemia?! Byłam jakieś dwa kilometry nad
ziemią! Oczywiście spadałam w dół. Nie miałam nawet czasu, by
rozwinąć skrzydła. Myślałam już, że zginę, ale nagle spadłam
na coś, co ewidentnie nie było glebą. Nim spojrzałam na to, na
czym wtedy siedziałam musnęłam po tym dłonią. Sierść? Ja
siedziałam na grzbiecie latającego konia?! Byłam zaskoczona. Nie
miałam pojęcia skąd się tam wziął i czemu mnie uratował.
Jednak nie można ukryć, że był piękny. Jego sierść maiła
kasztanowatą barwę, ale o tej porze dnia mieniła się niczym
złoto. Podobnie z jego potężnymi, upierzonymi skrzydłami. Mimo że
siedząc na jego grzbiecie nie mogłam zobaczyć go w całej
okazałości, wydawał się idealny.
-
Dawno się nie widziałyśmy! - usłyszałam obok siebie znajomy
głos. Spojrzałam w tamtym kierunku. Obok mnie leciałam ja z tych
czasów. - Tylko od ostatniej wizyty w łazience, wiesz o co mi
chodzi.
-
Hej... - odpowiedziałam niepewnie. Głupio jest rozmawiać ze sobą.
- Co tam u ciebie?
-
Świetnie! - odrzekła mi „kwietniowa ja”. - Tylko, że akurat
jesteśmy w stanie wojny.
-
Wojny?! Z kim?! I to ma niby być świetnie?! - krzyczałam.
-
Tylko z armią Sług węża... - z drugiej strony usłyszałam głos
Adama.
Spostrzegłam
później, że w jednym rzędzie lecieli kolejno: Adam, Arek, ich
ojciec i wuj. Za nimi w kolejnych rzędach było więcej latających
wierzchowców. Rozejrzałam się dalej. Całe miasto było w ruinie,
tylko szkoła jeszcze się jakoś trzymała. Na dole było widać
także moich przyjaciół mierzących się z czarodziejami w ciemnych
pelerynach. Chwilę później spostrzegłam w ruinach Desideraty
kogoś, kogo nie powinno tam być. Razem z Clausem i Mari biegł
OLEK. Jak on śmiał wrócić tu po tym co przez niego przeżyliśmy
i kto przez niego nie przeżył... Gdy zauważyli, że nadlatuję,
zatrzymali się i zaczekali. W momencie, w którym pegaz wylądował,
rzuciłam się z pięściami na Aleksandra krzycząc przy tym coś w
stylu „ty draniu”. Dwiema rękami złapał moje pięści i nadal
miałby dwie wolne ręce, gdyby nie trzymał w nich akurat dwa
srebrne pistolety podobne to tego, którym strzelił do Patryka.
Wykorzystując ten fakt, kopnęłam go prosto w krocze. Chłopak padł
na ziemię zwijając się z bólu a ja stałam przed nim
usatysfakcjonowana. Jednak nikt nie podzielał mojego entuzjazmu.
Przynajmniej nie od razu. Dopiero po krótkiej chwili usłyszałam
chichot swój i Mari i cichy szept Clausa „Morderca czy nie, to mu
się należało...” nawet mój wierzchowiec parsknął. Jednak coś
mnie męczyło jeśli chodzi o tego pegaza. Był jakiś dziwny. Co
prawda nie leciałam nigdy wcześniej na takim stworzeniu, ale
wyraźnie wyczułam, że bicie jego serca było szybsze niż podczas
normalnego lotu. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam się siebie
wskazując na konia.
-
Kto to jest?
-
Nasz bohater. - stwierdziła z uśmiechem. - Nie potrafię już
zliczyć, ile razy uratował nasze życie.
Spojrzałam
na pegaza po raz kolejny. Wciąż wyglądał świetnie, lecz
zauważyłam, że brak mu lewego oka. Za to drugie patrzyło na mnie
z troską. Wydawał się uśmiechać. Jestem pewna, że w tym
momencie cicho zarżał, ale ja usłyszałam zamiast tego słowa:
„Później postawisz mi watę cukrową...”. Momentalnie ówczesna
ja walnęła rumaka prosto w łeb. Podczas gdy ja rozmawiałam ze
sobą, do naszej grupy dołączyły Klara i jej mama. Ruszyliśmy
razem w stronę wzgórza na skraju miasta. Tam czekał na nas główny
wróg. Na nasze nieszczęście była to nasza Kate, która podobno
jest nękana przez moc Węża. Z tego tez powodu planuje usunąć
całą magię ze świata. Do tego potrzebuje ofiary z dwóch kobiet o
czystych sercach. Jeną z nich ma być Monika. Biegliśmy ją
uratować, lecz w moim mniemaniu chcieliśmy uratować obie. Gdy już
prawie dotarliśmy, Ówczesna ja zatrzymała się i kazała mi wrócić
do moich czasów. Powiedziała: „Jeśli tu jesteś, sprawiasz, że
ta przyszłość nastanie na 100%. Lepiej żebyś nie widziała teraz
końca. Wtedy będzie istnieć cień szansy, że chociaż on będzie
mógł się zmienić.”
Przekonała
mnie. Tak czy siak, nie chciałam wiedzieć jak to się skończy.
Wróciłam do spokojnego marca. Nie mogę uwierzyć, że w ciągu
miesiąca stanie się tak wiele. Byłam znowu w pokoju Moniki. Tym
razem na ziemi siedział Claus. Trzymał się on za głowę. Oczy
miał zamknięte. Wyglądał jakby miał ostrą migrenę, ale tak
naprawdę miał wizję przyszłości. Tak mieli już wszyscy
mężczyźni w jego rodzinie. Była to wizja przyszłości, w której
właśnie byłam. Zważając na to, co się tam działo, nie
zdziwiłam się, gdy kazał mi iść ze sobą do dyrektora. Trzeba
było to wyjaśnić i, co najważniejsze, przygotować się no
zbliżającej się wojny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz