wtorek, 21 czerwca 2016

Część II Rozdział 23 "Dni, które niedługo poznamy..."

 Od tamtego dnia minęło już ponad 8 miesięcy. Dopiero teraz w końcu się pozbierałam. Musiałam zapisać się na terapię, żeby jakoś przetrawić wszystko, co mnie spotkało. Nie tylko ja miałam problem ze zrozumieniem tego wszystkiego. Przez kilka ostatnich miesięcy wszyscy byliśmy wstrząśnięci. W szkole zrobiło się strasznie smutno i pusto bez ciągłych odwiedzin KSDR.
Jedyną osobą z paczki Patryka, która jeszcze do nas zaglądała, była Kate. Przeprosiła dyrektora i profesora Leg'a za swoje zachowanie. Później przychodziła do szkoły coraz częściej. Spędzała strasznie dużo czasu z ojcem Klary. Moja współlokatorka też im towarzyszyła. Niestety nie chcieli mi powiedzieć co robią. Za to ja nie miałam zbytnio ochoty na rozwiązywanie zagadek. Zostawiłam tym razem sprawy własnemu biegowi licząc na to, że może tym razem nie będzie żadnej katastrofy.
Kilka dni po pierwszym marcowym weekendzie razem z Clausem wybrałam się do domu Moniki. Oboje bardzo się o nią martwiliśmy. W kilka minut doszliśmy do domu, w którym mieszkała. Był to zwyczajny, biały jak śnieg, kanciasty budynek. Miał duże okna i niewielkie czarne drzwi pośrodku frontowej ściany. Były otwarte, więc weszliśmy do środka. Panował tam bałagan i niezmącona niczym cisza. Zaglądaliśmy do każdego pokoju szukając kogokolwiek. W końcu znaleźliśmy Monikę siedzącą w ciszy w swoim pokoju. Przed nią stał włączony telewizor a ona sama miała na uszach słuchawki. Weszliśmy do pomieszczenia i spostrzegliśmy, że gra w jakąś grę na konsoli. Nie zwracała na nas zupełnie uwagi. Niemalże nieprzytomna wpatrywała się w ekran. Zmieniło się to dopiero gdy zdjęliśmy jej słuchawki. Oderwała się momentalnie od gry i spojrzała na nas z wyrzutem. Była w opłakanym stanie. Jej rudawe włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj. Oczy miała przekrwione a na jej policzkach wciąż było widać ślady po wylanych łzach. Gdy tylko ujrzała przed sobą Clausa, od razu rzuciła mu się w ramiona i wybuchła potwornym płaczem. Przez ten czas zapomnieliśmy o tym, że ona straciła najwięcej - najlepszych przyjaciół. Na dodatek jeden zginął z ręki drugiego... Po tym wszystkim dziewczyna zamknęła się w sobie.
Nie mogłam już dłużej na nią patrzeć. Coś pchnęło mnie do tego, by zobaczyć czy w przyszłości może będzie nam lepiej. Na przykład miesiąc później. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech powietrza, które tak między nami śmierdziało od niewymienianej ściółki świnek morskich. Zostawiając zakochanych samych sobie, ruszyłam w przyszłość. Tak naprawdę to była moja pierwsza podróż w czasie w tym kierunku. Nie miałam pojęcia na co się wyrywam. Gdy otwarłam oczy zobaczyłam tylko pomarańczowe chmury na niebie. Musiało być późne popołudnie. Jednak niepokojące było to co zobaczyłam. Skoro były tu same chmury, to gdzie podziała się ziemia?! Byłam jakieś dwa kilometry nad ziemią! Oczywiście spadałam w dół. Nie miałam nawet czasu, by rozwinąć skrzydła. Myślałam już, że zginę, ale nagle spadłam na coś, co ewidentnie nie było glebą. Nim spojrzałam na to, na czym wtedy siedziałam musnęłam po tym dłonią. Sierść? Ja siedziałam na grzbiecie latającego konia?! Byłam zaskoczona. Nie miałam pojęcia skąd się tam wziął i czemu mnie uratował. Jednak nie można ukryć, że był piękny. Jego sierść maiła kasztanowatą barwę, ale o tej porze dnia mieniła się niczym złoto. Podobnie z jego potężnymi, upierzonymi skrzydłami. Mimo że siedząc na jego grzbiecie nie mogłam zobaczyć go w całej okazałości, wydawał się idealny.
- Dawno się nie widziałyśmy! - usłyszałam obok siebie znajomy głos. Spojrzałam w tamtym kierunku. Obok mnie leciałam ja z tych czasów. - Tylko od ostatniej wizyty w łazience, wiesz o co mi chodzi.
- Hej... - odpowiedziałam niepewnie. Głupio jest rozmawiać ze sobą. - Co tam u ciebie?
- Świetnie! - odrzekła mi „kwietniowa ja”. - Tylko, że akurat jesteśmy w stanie wojny.
- Wojny?! Z kim?! I to ma niby być świetnie?! - krzyczałam.
- Tylko z armią Sług węża... - z drugiej strony usłyszałam głos Adama.
Spostrzegłam później, że w jednym rzędzie lecieli kolejno: Adam, Arek, ich ojciec i wuj. Za nimi w kolejnych rzędach było więcej latających wierzchowców. Rozejrzałam się dalej. Całe miasto było w ruinie, tylko szkoła jeszcze się jakoś trzymała. Na dole było widać także moich przyjaciół mierzących się z czarodziejami w ciemnych pelerynach. Chwilę później spostrzegłam w ruinach Desideraty kogoś, kogo nie powinno tam być. Razem z Clausem i Mari biegł OLEK. Jak on śmiał wrócić tu po tym co przez niego przeżyliśmy i kto przez niego nie przeżył... Gdy zauważyli, że nadlatuję, zatrzymali się i zaczekali. W momencie, w którym pegaz wylądował, rzuciłam się z pięściami na Aleksandra krzycząc przy tym coś w stylu „ty draniu”. Dwiema rękami złapał moje pięści i nadal miałby dwie wolne ręce, gdyby nie trzymał w nich akurat dwa srebrne pistolety podobne to tego, którym strzelił do Patryka. Wykorzystując ten fakt, kopnęłam go prosto w krocze. Chłopak padł na ziemię zwijając się z bólu a ja stałam przed nim usatysfakcjonowana. Jednak nikt nie podzielał mojego entuzjazmu. Przynajmniej nie od razu. Dopiero po krótkiej chwili usłyszałam chichot swój i Mari i cichy szept Clausa „Morderca czy nie, to mu się należało...” nawet mój wierzchowiec parsknął. Jednak coś mnie męczyło jeśli chodzi o tego pegaza. Był jakiś dziwny. Co prawda nie leciałam nigdy wcześniej na takim stworzeniu, ale wyraźnie wyczułam, że bicie jego serca było szybsze niż podczas normalnego lotu. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam się siebie wskazując na konia.
- Kto to jest?
- Nasz bohater. - stwierdziła z uśmiechem. - Nie potrafię już zliczyć, ile razy uratował nasze życie.
Spojrzałam na pegaza po raz kolejny. Wciąż wyglądał świetnie, lecz zauważyłam, że brak mu lewego oka. Za to drugie patrzyło na mnie z troską. Wydawał się uśmiechać. Jestem pewna, że w tym momencie cicho zarżał, ale ja usłyszałam zamiast tego słowa: „Później postawisz mi watę cukrową...”. Momentalnie ówczesna ja walnęła rumaka prosto w łeb. Podczas gdy ja rozmawiałam ze sobą, do naszej grupy dołączyły Klara i jej mama. Ruszyliśmy razem w stronę wzgórza na skraju miasta. Tam czekał na nas główny wróg. Na nasze nieszczęście była to nasza Kate, która podobno jest nękana przez moc Węża. Z tego tez powodu planuje usunąć całą magię ze świata. Do tego potrzebuje ofiary z dwóch kobiet o czystych sercach. Jeną z nich ma być Monika. Biegliśmy ją uratować, lecz w moim mniemaniu chcieliśmy uratować obie. Gdy już prawie dotarliśmy, Ówczesna ja zatrzymała się i kazała mi wrócić do moich czasów. Powiedziała: „Jeśli tu jesteś, sprawiasz, że ta przyszłość nastanie na 100%. Lepiej żebyś nie widziała teraz końca. Wtedy będzie istnieć cień szansy, że chociaż on będzie mógł się zmienić.”


Przekonała mnie. Tak czy siak, nie chciałam wiedzieć jak to się skończy. Wróciłam do spokojnego marca. Nie mogę uwierzyć, że w ciągu miesiąca stanie się tak wiele. Byłam znowu w pokoju Moniki. Tym razem na ziemi siedział Claus. Trzymał się on za głowę. Oczy miał zamknięte. Wyglądał jakby miał ostrą migrenę, ale tak naprawdę miał wizję przyszłości. Tak mieli już wszyscy mężczyźni w jego rodzinie. Była to wizja przyszłości, w której właśnie byłam. Zważając na to, co się tam działo, nie zdziwiłam się, gdy kazał mi iść ze sobą do dyrektora. Trzeba było to wyjaśnić i, co najważniejsze, przygotować się no zbliżającej się wojny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger