czwartek, 7 lipca 2016

Część II Rozdział 24 "Wypijmy wino na Baker Street, część pierwsza"

Uwaga!
 W przedstawionym poniżej rozdziale pojawią się miejsca i postacie występujące w opowiadaniach i powieściach Arthur'a Conan Doyle'a. Jednak w celach rozrywkowych zostaną one w dużym stopniu zmienione. Prosimy o wyrozumiałość dla autora i przepraszamy, jeśli kogoś tym urazimy.
 ~~Kattys



Nastał kolejny, spokojny marcowy poranek. Pogoda była piękna. Stopniały już ostatnie śniegi i wreszcie przywitała nas zielona trawa. W szkolnym parku nie zabrakło również całej masy kolorowych kwiatów. Czułam się tam tak miło i spokojnie. Zupełnie jakby nic nie wydarzyło się w lipcu ani nic nie miało się wydarzyć w kwietniu. Siedziałam sobie spokojnie na ławce, oglądałam jak motyle latają nad kolorowymi od krokusów alejkami. Miałam gdzieś wszystko inne. Teraz liczyła się tylko chwila. Nie miałam pojęcia, czy będę mieć jeszcze okazję na szczęście, więc postanowiłam cieszyć się drobnostkami nie zwracając uwagi na przyszłość czy przeszłość.
- Czy jestem teraz bezdusznym potworem? - zapytałam sama siebie nie oczekując odpowiedzi.
- To by wyjaśniało dlaczego twój chłopak dał się zabić... - zaśmiał się ktoś za moimi plecami. Był to jeden z bliźniaków. Nie jestem pewna który, nie rozróżniam ich (jak zresztą każdy oprócz ich ojca)
- I to, że ten drugi zniknął bez śladu. - dodał drugi z braci.
- Siemka chłopaki... - spojrzałam na nich z dezaprobatą. - Przyszliście tu tylko popsuć mój humor, czy po coś konkretnego?
- My nie przyszliśmy do ciebie. - powiedział jeden (załóżmy, że to Adam)
- Tylko do nich. - drugi wskazywał na pustą przestrzeń.
- Ale tu nikogo nie ma. - powiedziałam im prosto w oczy (jakie one śliczne!)
- Bo teraz sobie poszli. - tłumaczył Adam.
- Po za tym to duchy, a ty nich nie widzisz. - dodał Arek.
- Bo nie byłaś w Tajemniczej Szopie! - zaśmiali się razem.
- Wy tak zawsze? - przewróciłam oczami. Może i wglądali przeuroczo, ale bracia Holmesowie byli strasznie irytujący, nawet bardziej niż... Patryk.
Swoim zachowaniem przypomnieli mi o wszystkich moich zmartwieniach, miałam ochotę rzucić się na nich i powyrywać im te lśniące złote włosy. Jednak miałam bardziej humanitarne sposoby na odstresowanie się. Wyciągnęłam z torby mój notatniki zaczęłam tworzyć. Było mi trochę trudno przez to, że blondyni cały czas się na mnie gapili. Nareszcie ucichli, lecz wpatrywali się we mnie jakbym była jakimś rzadkim okazem. Chociaż w sumie to byłam... mniejsza z tym. Tak czy siak w kilka minut miałam już pięknie nasmarowany wiersz:

„Was dwóch”

Wreszcie Cię znalazłam
u swego boku miałam,
lecz prysło to przez niepewność moją
i przez to nie mogłeś nazwać mnie swoją
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Byłeś i ty, przyjaciel jego nad życie
dlatego i ja traktowałam cię należycie
Byliście ekipą, drużyną, duetem
Myślałam, że zawsze razem pokonywać będziecie metę
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Tej jednej nocy wszystko się zmieniło
stało się coś co nawet nam się nie śniło
jeden na drugiego rękę podnosi
ten drugi pada, pierwszy go podnosi
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Lecz mój ukochany już teraz nie żyje
Sama sprawdziłam – serce nie bije
Przyjaciel jego – morderca się wzruszył
I z ciałem kumpla w dalszą drogę ruszył
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Teraz w smutku wszyscy pogrążeni
smutną nadzieją ciągle ranieni
Chcemy powrotu tego duetu
w naszej ekipie brak was do kompletu
świat mówi mi, że kiedyś razem do domu wrócimy
i wielką imprezą wszystko uczcimy


Więc przybądźcie choćby zza grobu tutaj
Czekamy dziś, jutro, przez wieki
Więc idź przodem i drogi szukaj
byśmy mogli wszyscy otworzyć powieki
Było was dwóch, nie został żaden
Lecz wkrótce znów będziecie ze światem,
by razem z nami kroczyć do przodu




Holmesowie przeczytali to mimo moich wyraźnych sprzeciwów. Oczywiście nie rozumieją oni moich uczuć wkładanych w to dzieło i uznali mój wiersz za śmieć. Uznali, że lepszą metodą na pozbycia się stresu byłoby przeniesieni się do jakiegoś fajnego okresu w przeszłości.
- Po prostu chcecie iść ze mną, prawda? - szybko ich rozgryzłam. - To gdzie i kiedy?
- Poprosimy rok 1870! - zaproponował jeden.
- Cel: Londyn. - dodał drugi
Bez pytania o cokolwiek innego chwyciłam ich na barki i przeniosłam nas do XIX Londynu. Byliśmy na środku głośnej ulicy. Wszędzie było wiele powozów i ludzi. My tam nie pasowaliśmy. Tak po prostu. W sumie nie ma co się dziwić, skoro pochodzimy z odległej przyszłości. Nasze ubrania zdecydowanie nie pasowały do tej epoki, więc musieliśmy znaleźć coś innego a także coś co zakryje moje błękitne włosy. Chciałam zatrzymać czas by wziąć ubrania niezauważeni, ale przecież nie mogłam czarować na środku ulicy. Skryliśmy się razem w jakimś zaułku. Byłam prawie pewna, że byliśmy tam sami. Nawet nie macie pojęcia jak się pomyliłam. Oprócz nas były tam dwie osoby: chłopak z ciemnymi, kręconymi włosami oraz jasnowłosa dziewczyna, która wydawała się być od niego starsza. Ona miała na sobie zielonkawą sukienkę z gorsetem a on brudna koszulę z długim rękawem, brązową kamizelkę i takiego koloru spodnie podwinięte do kolan. Jednak najbardziej podobała mi się jego czapka. Nie ma chyba na niej żadnej polskiej nazwy. (ang. Deelstalker dla zainteresowanych). Mimo wszystko nie była mi potrzebna jej nazwa. Jednak my zamiast próbować się wtapiać w tłum, patrzyliśmy co takiego on wyprawia. Stał w tym zaułku i dokładnie przyglądał się wszystkiemu. W końcu zwrócił się szorstko do dziewczyny:
- Znowu sprawdzasz moje umiejętności dedukcji Mary? Wcale Cię nie okradziono panno Watson, ty oddałaś swoją torbę Johnowi.
- Jak zwykle perfekcyjnie. - uśmiechnęła się kobieta zakładając ręce na krzyż. - Ale proszę nie nazywaj mnie panną Watson. Nazywam się Morstan, pamiętasz? A nawet jeśli w przyszłości wyjdę za Johna, nie będę już panną.
- Jak już wiele razy ci powtarzałem, uważam miłość za irracjonalną, ale jak tak na was patrzę to serce mi mięknie. - chłopak odwzajemnił jej uśmiech.
- To ty masz serce? - zaśmiała się Mary.
Ta dwójka rozmawiała nawet nas nie zauważając. Bliźniakom niezbyt odpowiadała ta ignorancja, więc jeden z nich kaszlnął przekonująco. Po chwili oboje spojrzeli w naszą stronę i chwilę zastanawiali się nad naszym niecodziennym wówczas ubiorem. A ja dopiero od frontu zaczęłam się domyślać kim jest ten młodzieniec. Miał on pociągła twarz z orlim nosem i paciorkowate, niebieskie oczy. Pomogły mi również nazwiska, które usłyszałam w trakcie jego rozmowy z Mary. Byłam już prawie pewna, lecz chciałam usłyszeć to z jego ust.
- Widzę, że wy nietutejsi. - spojrzał na nas podejrzliwie. - Skąd pochodzicie? Nie, nie odpowiadajcie. Sam wymyślę.
- Jasne, czemu nie, ale czy moglibyśmy nie stercze tak na dworze? - zgodziłam się. - Zaraz będzie padać.
- I może byś się chociaż przedstawił? - zaproponowali moi koledzy.
Brunet zgodził się (ale tylko ze mną) i zaprowadził nas do jednego z pobliskich budynków. Udało mi się nawet zauważyć adres: „Baker Street 221 B”. Byłam coraz bardziej pewna co do tego kim on jest, „ale niech on w końcu się przedstawi” myślałam podekscytowana.
- Sherlocku! - z kuchni wybiegła jakaś kobieta, była widocznie niezadowolona naszą wizytą. Natomiast ja promieniałam ze szczęścia na dźwięk imienia, które wypowiedziała. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przychodził tu bez zapowiedzi. Nie mieszkasz tu!
- Jeszcze... - mruknął chłopak uśmiechając się triumfalnie.
Mary zaprowadziła nas do salonu. Był dość duży i cały w stylu wiktoriańskim. Ca ja gadam, przecież tak wyglądały wnętrza w tej epoce. No dobra... usiadłam pomiędzy Arkiem a Adamem na sofie. Mary nadal stała a Sherlock (jejku nie wierzę, ze mogę to powiedzieć!) usiadł w fotelu. Złączył ze sobą palce obu rąk w jego charakterystycznym geście i myślał. Cały czas zastanawiał się nad tym skąd jesteśmy. Nawet on musiał mieć z tym problemy. W końcu nigdy w życiu nie widział dziewczyny z niebieskimi włosami itp. Nagle przerwał on swoje milczenie.
- Zamiast pytać was o miejsce, z którego przybiliście, powinienem zapytać was o czas. - mruknął spoglądając na nas. - Nie istnieje żaden kraj, w którym mieszkają osoby poubierane tak śmiesznie. Ja sam wyprzedzam swoją epokę, więc domyślam się, że wy do niej nie należycie. Świadczy o tym też was sposób mówienia i poruszania się.
- Czyli się domyśliłeś, brawo Sherlocku. - mówił z irytacją ten bliźniak którego wcześniej nazwałam Adamem.
- A kiedy w końcu się nam przedstawisz? - dopytywał Arek.
- Znacie moje imię a i tak żądacie, żebym się przedstawił? - zdziwił się. - Poza tym, ja także nie poznałem jeszcze waszych nazwisk, magowie.
- Co... Skąd ty to wiesz?! - krzyknęliśmy całą trójką jednocześnie podnosząc się z miejsca.
- Poczułem. - powiedział triumfalnym tonem wstając z fotela i... zmieniając się w formę pośrednią wilkołaka. - Czasem trzeba sobie wspomóc węchem. A jak już chcecie wiedzieć... Jestem Sherlock Holmes, ja dowiem się wszystkiego.
- Więc jednak mogliśmy cie spotkać... - powiedział szczęśliwy Adam też przybierając formę pośrednią.

- ...dziadziuniu. - jego brat zrobił to samo.

1 komentarz:

  1. Świetny blog :) Zapraszam również do mnie! :)

    http://onaiwona.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger