Uwaga!
W przedstawionym poniżej rozdziale pojawią się miejsca i postacie występujące w opowiadaniach i powieściach Arthur'a Conan Doyle'a. Jednak w celach rozrywkowych zostaną one w dużym stopniu zmienione. Prosimy o wyrozumiałość dla autora i przepraszamy, jeśli kogoś tym urazimy.
~~Kattys
Nastał
kolejny, spokojny marcowy poranek. Pogoda była piękna. Stopniały
już ostatnie śniegi i wreszcie przywitała nas zielona trawa. W
szkolnym parku nie zabrakło również całej masy kolorowych
kwiatów. Czułam się tam tak miło i spokojnie. Zupełnie jakby nic
nie wydarzyło się w lipcu ani nic nie miało się wydarzyć w
kwietniu. Siedziałam sobie spokojnie na ławce, oglądałam jak
motyle latają nad kolorowymi od krokusów alejkami. Miałam gdzieś
wszystko inne. Teraz liczyła się tylko chwila. Nie miałam pojęcia,
czy będę mieć jeszcze okazję na szczęście, więc postanowiłam
cieszyć się drobnostkami nie zwracając uwagi na przyszłość czy
przeszłość.
-
Czy jestem teraz bezdusznym potworem? - zapytałam sama siebie nie
oczekując odpowiedzi.- To by wyjaśniało dlaczego twój chłopak dał się zabić... - zaśmiał się ktoś za moimi plecami. Był to jeden z bliźniaków. Nie jestem pewna który, nie rozróżniam ich (jak zresztą każdy oprócz ich ojca)
- I to, że ten drugi zniknął bez śladu. - dodał drugi z braci.
- Siemka chłopaki... - spojrzałam na nich z dezaprobatą. - Przyszliście tu tylko popsuć mój humor, czy po coś konkretnego?
- My nie przyszliśmy do ciebie. - powiedział jeden (załóżmy, że to Adam)
- Tylko do nich. - drugi wskazywał na pustą przestrzeń.
- Ale tu nikogo nie ma. - powiedziałam im prosto w oczy (jakie one śliczne!)
- Bo teraz sobie poszli. - tłumaczył Adam.
- Po za tym to duchy, a ty nich nie widzisz. - dodał Arek.
- Bo nie byłaś w Tajemniczej Szopie! - zaśmiali się razem.
- Wy tak zawsze? - przewróciłam oczami. Może i wglądali przeuroczo, ale bracia Holmesowie byli strasznie irytujący, nawet bardziej niż... Patryk.
Swoim zachowaniem przypomnieli mi o wszystkich moich zmartwieniach, miałam ochotę rzucić się na nich i powyrywać im te lśniące złote włosy. Jednak miałam bardziej humanitarne sposoby na odstresowanie się. Wyciągnęłam z torby mój notatniki zaczęłam tworzyć. Było mi trochę trudno przez to, że blondyni cały czas się na mnie gapili. Nareszcie ucichli, lecz wpatrywali się we mnie jakbym była jakimś rzadkim okazem. Chociaż w sumie to byłam... mniejsza z tym. Tak czy siak w kilka minut miałam już pięknie nasmarowany wiersz:
„Was dwóch”
Wreszcie
Cię znalazłam
u
swego boku miałam,
lecz
prysło to przez niepewność moją
i
przez to nie mogłeś nazwać mnie swoją
Było
was dwóch nie został żaden...
Jak
mam poradzić sobie ze światem?
Byłeś
i ty, przyjaciel jego nad życie
dlatego
i ja traktowałam cię należycie
Byliście
ekipą, drużyną, duetem
Myślałam,
że zawsze razem pokonywać będziecie metę
Było
was dwóch nie został żaden...
Jak
mam poradzić sobie ze światem?
Tej
jednej nocy wszystko się zmieniło
stało
się coś co nawet nam się nie śniło
jeden
na drugiego rękę podnosi
ten
drugi pada, pierwszy go podnosi
Było
was dwóch nie został żaden...
Jak
mam poradzić sobie ze światem?
Lecz
mój ukochany już teraz nie żyje
Sama
sprawdziłam – serce nie bije
Przyjaciel
jego – morderca się wzruszył
I
z ciałem kumpla w dalszą drogę ruszył
Było
was dwóch nie został żaden...
Jak
mam poradzić sobie ze światem?
Teraz
w smutku wszyscy pogrążeni
smutną
nadzieją ciągle ranieni
Chcemy
powrotu tego duetu
w
naszej ekipie brak was do kompletu
świat
mówi mi, że kiedyś razem do domu wrócimy
i
wielką imprezą wszystko uczcimy
Więc
przybądźcie choćby zza grobu tutaj
Czekamy
dziś, jutro, przez wieki
Więc
idź przodem i drogi szukaj
byśmy
mogli wszyscy otworzyć powieki
Było
was dwóch, nie został żaden
Lecz
wkrótce znów będziecie ze światem,
by
razem z nami kroczyć do przodu
Holmesowie
przeczytali to mimo moich wyraźnych sprzeciwów. Oczywiście nie
rozumieją oni moich uczuć wkładanych w to dzieło i uznali mój
wiersz za śmieć. Uznali, że lepszą metodą na pozbycia się
stresu byłoby przeniesieni się do jakiegoś fajnego okresu w
przeszłości.
-
Po prostu chcecie iść ze mną, prawda? - szybko ich rozgryzłam. -
To gdzie i kiedy?
-
Poprosimy rok 1870! - zaproponował jeden.
-
Cel: Londyn. - dodał drugi
Bez
pytania o cokolwiek innego chwyciłam ich na barki i przeniosłam nas
do XIX Londynu. Byliśmy na środku głośnej ulicy. Wszędzie było
wiele powozów i ludzi. My tam nie pasowaliśmy. Tak po prostu. W
sumie nie ma co się dziwić, skoro pochodzimy z odległej
przyszłości. Nasze ubrania zdecydowanie nie pasowały do tej epoki,
więc musieliśmy znaleźć coś innego a także coś co zakryje moje
błękitne włosy. Chciałam zatrzymać czas by wziąć ubrania
niezauważeni, ale przecież nie mogłam czarować na środku ulicy.
Skryliśmy się razem w jakimś zaułku. Byłam prawie pewna, że
byliśmy tam sami. Nawet nie macie pojęcia jak się pomyliłam.
Oprócz nas były tam dwie osoby: chłopak z ciemnymi, kręconymi
włosami oraz jasnowłosa dziewczyna, która wydawała się być od
niego starsza. Ona miała na sobie zielonkawą sukienkę z gorsetem
a on brudna koszulę z długim rękawem, brązową kamizelkę i
takiego koloru spodnie podwinięte do kolan. Jednak najbardziej
podobała mi się jego czapka. Nie ma chyba na niej żadnej polskiej
nazwy. (ang. Deelstalker dla zainteresowanych). Mimo wszystko nie
była mi potrzebna jej nazwa. Jednak my zamiast próbować się
wtapiać w tłum, patrzyliśmy co takiego on wyprawia. Stał w tym
zaułku i dokładnie przyglądał się wszystkiemu. W końcu zwrócił
się szorstko do dziewczyny:
-
Znowu sprawdzasz moje umiejętności dedukcji Mary? Wcale Cię nie
okradziono panno Watson, ty oddałaś swoją torbę Johnowi.
-
Jak zwykle perfekcyjnie. - uśmiechnęła się kobieta zakładając
ręce na krzyż. - Ale proszę nie nazywaj mnie panną Watson.
Nazywam się Morstan, pamiętasz? A nawet jeśli w przyszłości
wyjdę za Johna, nie będę już panną.
-
Jak już wiele razy ci powtarzałem, uważam miłość za
irracjonalną, ale jak tak na was patrzę to serce mi mięknie. -
chłopak odwzajemnił jej uśmiech.
-
To ty masz serce? - zaśmiała się Mary.
Ta
dwójka rozmawiała nawet nas nie zauważając. Bliźniakom niezbyt
odpowiadała ta ignorancja, więc jeden z nich kaszlnął
przekonująco. Po chwili oboje spojrzeli w naszą stronę i chwilę
zastanawiali się nad naszym niecodziennym wówczas ubiorem. A ja
dopiero od frontu zaczęłam się domyślać kim jest ten
młodzieniec. Miał on pociągła
twarz z orlim nosem i paciorkowate, niebieskie oczy.
Pomogły mi również nazwiska, które usłyszałam w trakcie jego
rozmowy
z Mary. Byłam już prawie pewna, lecz chciałam usłyszeć to z jego
ust.
-
Widzę, że wy nietutejsi. - spojrzał na nas podejrzliwie. - Skąd
pochodzicie? Nie, nie odpowiadajcie. Sam wymyślę.
-
Jasne, czemu nie, ale czy moglibyśmy nie stercze tak na dworze? -
zgodziłam się. - Zaraz będzie padać.
-
I może byś się chociaż przedstawił? - zaproponowali moi koledzy.
Brunet
zgodził się (ale tylko ze mną) i zaprowadził nas do jednego z
pobliskich budynków. Udało mi się nawet zauważyć adres: „Baker
Street 221 B”. Byłam coraz bardziej pewna co do tego kim on jest,
„ale niech on w końcu się przedstawi” myślałam
podekscytowana.
-
Sherlocku! - z kuchni wybiegła jakaś kobieta, była widocznie
niezadowolona naszą wizytą. Natomiast ja promieniałam ze szczęścia
na dźwięk imienia, które wypowiedziała. - Ile razy mam ci
powtarzać, żebyś nie przychodził tu bez zapowiedzi. Nie mieszkasz
tu!
-
Jeszcze... - mruknął chłopak uśmiechając się triumfalnie.
Mary
zaprowadziła nas do salonu. Był dość duży i cały w stylu
wiktoriańskim. Ca ja gadam, przecież tak wyglądały wnętrza w tej
epoce. No dobra... usiadłam pomiędzy Arkiem a Adamem na sofie. Mary
nadal stała a Sherlock (jejku nie wierzę, ze mogę to powiedzieć!)
usiadł w fotelu. Złączył ze sobą palce obu rąk w jego
charakterystycznym geście i myślał. Cały czas zastanawiał się
nad tym skąd jesteśmy. Nawet on musiał mieć z tym problemy. W
końcu nigdy w życiu nie widział dziewczyny z niebieskimi włosami
itp. Nagle przerwał on swoje milczenie.
-
Zamiast pytać was o miejsce, z którego przybiliście, powinienem
zapytać was o czas. - mruknął spoglądając na nas. - Nie istnieje
żaden kraj, w którym mieszkają osoby poubierane tak śmiesznie. Ja
sam wyprzedzam swoją epokę, więc domyślam się, że wy do niej
nie należycie. Świadczy o tym też was sposób mówienia i
poruszania się.
-
Czyli się domyśliłeś, brawo Sherlocku. - mówił z irytacją ten
bliźniak którego wcześniej nazwałam Adamem.
-
A kiedy w końcu się nam przedstawisz? - dopytywał Arek.
-
Znacie moje imię a i tak żądacie, żebym się przedstawił? -
zdziwił się. - Poza tym, ja także nie poznałem jeszcze waszych
nazwisk, magowie.
-
Co... Skąd ty to wiesz?! - krzyknęliśmy całą trójką
jednocześnie podnosząc się z miejsca.
-
Poczułem. - powiedział triumfalnym tonem wstając z fotela i...
zmieniając się w formę pośrednią wilkołaka. - Czasem trzeba
sobie wspomóc węchem. A jak już chcecie wiedzieć... Jestem
Sherlock Holmes, ja dowiem się wszystkiego.
-
Więc jednak mogliśmy cie spotkać... - powiedział szczęśliwy
Adam też przybierając formę pośrednią.
-
...dziadziuniu. - jego brat zrobił to samo.
Świetny blog :) Zapraszam również do mnie! :)
OdpowiedzUsuńhttp://onaiwona.blogspot.com/