poniedziałek, 11 lipca 2016

Część II Rozdział 25 "Wypijmy wino na Baker Street część druga"

Byliśmy właśnie w dziewiętnastowiecznej Anglii a dokładniej w Londynie na Baker Street. Bo kto nam zabroni? To dopiero moje pierwsze wagary w tym roku szkolnym. W poprzednim nabawiłam się wiele więcej nieobecności.
Wracając do naszej wizyty w przeszłości... Sherlock Holmes okazał się wilkołakiem. Jednak nie zdziwiło mnie to za bardzo. W końcu bliźniaki z którymi tam byłam też nimi były. Mało tego, wszyscy trzej stali teraz w swoich pośrednich formach. A tak, wy pewnie nie wiecie jak wygląda pośrednia forma wilkołaka. Otóż są nadal dość podobni do ludzi. Różnice stanowią ich wilcze uszy i ogon. Tak przy okazji bliźniacy mieli je białe a Sherlock czarne. Oczy całej trójki też były takie jak u wilków, tylko nabrały mocno złotej barwy. Dodatkowo moi koledzy posiadali jeszcze po parze lśniących białych skrzydeł, co było związane z pokrewieństwem z alicornami, oraz dłuższe, ostre kły, przez to, że ich matka jest wampirem. Jakby nie patrzeć w tamtych czasach nie było to tak oczywiste, więc zarówno Mary jak i sherlock parzyli na nich z lekkim strachem i dezorientacją. Szczególnie, że chwilę później nazwali oni detektywa per „dziadziunio” .
- Na Królową angielską, Kim wy jesteście?! - zapytał zdenerwowany Sherlock. - Przepraszam, miałem na myśli: Czemu nazywacie mnie dziadkiem.
- Racja, przepraszamy. - mówili jednocześnie. - Tak naprawdę jesteś naszym dalekim przodkiem. Albo ty, albo twój brat.
- Mycroft? - zaśmiał się detektyw. - Nie ma takiej opcji.
- Poczekajcie... - wtrąciła się Mary zamyślona. - Skoro on jest waszym przodkiem, to oznacza, że będzie mieć dzieci. Nasz Sherlock miałby sobie znaleźć drugą połowę?!
- Mary... Przecież wszyscy dobrze wiemy, ze coś takiego nie nastąpi... - Do salonu wszedł młody mężczyzna w marynarce i meloniku. W jednej ręce trzymał damską torebkę a w drugiej butelkę wina. - O przepraszam, nie miałem pojęcia, że mamy gości. - dokładniej spojrzał na mnie i moich kolegów. - I to dość niezwykłych jak mniemam.
- Wreszcie jesteś, Watson. - Sherlock wrócił do normalności i wziął butelkę on mężczyzny. - Mary, wyciągnij kieliszki, będziemy pić.
Dziewczyna posłusznie i bez nawet słowa zaczęła wyciągać z szafki kryształowe kieliszki. Po jednym na osobę. Chciałam powiedzieć im, że nie pijam wina, ale nie wiedziałam w jaki sposób to zrobić, żeby ich nie urazić. Gdy już prawie wpadłam na to, przerwała mi pani domu. Weszła do pomieszczenia i omal nie wybuchła złością. Nie zrobiła tego, ponieważ damie nie wypada.
- Johnie, miałam nadzieję, że chociaż ty jesteś porządny. - mówiła do mężczyzny z dezaprobatą. - Nie przynoś mu alkoholu, kiedy Cię o to prosi. Wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale on ma dopiero szesnaście lat.
- Wiem, pani Hudson. - mówił mężczyzna bez nawet cienia skruchy. - Przynoszę mu to, tylko dlatego, ze obiecał nie brać kokainy. To nawet nie jest wino. - Mówił otwierając butelkę. - To...
- Sok porzeczkowy! - krzyknęli bliźniacy jak tylko poczuli zapach.
- Właśnie. - przytaknął John. (Ja nie mogę to dr. John Watson, ale chyba jeszcze nie jest doktorem)
Tak więc usiedliśmy wszyscy z powrotem w salonie i delektowaliśmy się przepysznym sokiem z czarnej porzeczki. Oczywiście wszyscy udawaliśmy, że to wino.


Widząc wtedy we całą angielską gromadkę, przypomniałam sobie taki piękny dzień. Było to w czerwcu ubiegłego roku, czyli przed... sami wiecie czym. Wyciągnęłam wtedy Kate na miasto. Oczywiście cały czas marudziła. Po drodze spotkałyśmy Olka, który zaprosił nas do swojego domu (tak, tego, który później okazał się być UFO). Ja z chęcią się zgodziłam, ale Kate trzeba było zaciągać tam siłą. Usiadłyśmy w salonie na wygodnej kanapie. W pokoju był ciemny stół z sześcioma krzesłami, który wraz z telewizorem stanowił kontrast do czysto białych ścian. W tym czasie Olek przyniósł nam duże kieliszki i nalał do nich soku porzeczkowego. My z Olkiem piliśmy to dosyć zwyczajnie, za to nasza kochana, głupiutka Kate serio udawała, że trzyma kieliszek najlepszego, francuskiego wina. Robiła tak nawet kiedy graliśmy w grę na konsoli. Znaczy się tylko ja i chłopak, ona siedziała na kanapie i unikała psa Olka – Beti. Gdy gra nam się już znudziła, postanowiliśmy rozpocząć karaoke. W tym też dziewczyna chciała nie uczestniczyć, ale po tysiącach namów z naszej strony w końcu się przemogła.
Był to taki miły dzień... Czemu to musiało się skończyć?




Wracając do XIX wieku. W trakcie tego popołudnia, rozmawialiśmy o bardzo wielu sprawach. Na przykład o tym, że Watson spisuje wszystkie wyczyny Sherlocka. Jednak pisze to z perspektywy jakby byli starsi, ponieważ uważa, że nikt nie zainteresuje się nastolatkami a szesnastolatek przyjmujący kokainę to już zupełnie źle wygląda. Poza tym myślał nad jakimś pseudonimem artystycznym, żeby nikt nie wiedział, że autorem jest sam Watson. Tu z pomocą przyszli Adam i Arek, którzy zaproponowali imiona ich ojca i wuja, czyli Artur i Conan. Mężczyzna dodał tylko nazwisko – Doyle. Tak właśnie błędne koło się zamknęło. Poza tym dowiedziałam się, że Adam umawia się z księżniczką brytyjską. Z utęsknieniem wymawiał jej imię... Mary. Zawstydził tym lekko przebywającą z nami Mary. Niestety nie mogliśmy siedzieć na Baker Street przez wieki. Sherlock miał spotkanie z klientem, więc my też zaczęliśmy zbierać się do domu. Chciałam tylko zobaczyć to przed powrotem. Sherlock ubrał swój długi płaszcz, poprawił czapkę i wraz z Watsonem wyszli na ulice Londynu. Padał rzęsisty deszcz a ja poczułam się spełniona. Mogliśmy wracać do naszych czasów. Były one inne niż jeszcze tego samego dnia rano.
W roku 2041 także padało. Jednak największą zmianą było to, że wszędzie wokół było pobojowisko. Widziałam niszczących wszystko wokół magów w czarnych pelerynach. Byłam pewna, ze to Słudzy Węża. Zaczęło się. Chwilę mnie nie było a tu już wojna. Żartujecie sobie ze mnie?
Bliźniacy już włączyli się w obronę miasta. Szybko zniknęli mi z oczu. Zostałam sama. Nagle znikąd wyskoczyła na mnie ogromna, czarna wilczyca. Rozpoznałam jej oczy. To była Angie, więc niedaleko musiała być także Kate. Chciałam rozejrzeć się za nią, lecz wilczyca przybiła mnie łapami do ziemi. W tamtej chwili Kate krzyknęła do niej, żeby mnie zostawiła. Lecz nim to zrobiła wilkołaczka szepnęła mi do ucha słowa „Błagam zrób coś by wróciła prawdziwa Kate”. Później zeszła ze mnie i przybrała formę człowieka. Przywódczyni Sług wysłała swoją prawa rękę na poszukiwanie Moniki, którą chciała wykorzystać. Mną natomiast chciała się zając osobiście.
- Widzisz, że przyjaźń nie ma sensu? - zaczęła ponurym, zachrypłym głosem. - Nie uratowałaś mnie przed tym.
- Ale po co ty to robisz? - zapytałam z troską. - Przecież obie doskonale wiemy, że ty nie chcesz nikogo skrzywdzić.
- Ty nie zrozumiesz. Ja po prostu muszę się go pozbyć. - wskazała na swoje serce. - Wszystkim to wyjdzie na dobre, lecz potrzeba do tego ofiar.
- Nie pozwolę Ci na to. - mówiłam patrząc z przekonaniem prosto w jej zielonkawe oczy, oczy przekrwione jakby od płaczu. - Nie pozwolę na to, żeby osoby na których mi zależy ginęły. Nie tym razem.
- Ty to chyba nigdy się nie zmienisz... - mruknęła. - Czas pokazać Ci moc, którą dostałam od tego głupiego węża.
W tamtej chwili zaczęła tworzyć w rękach kulę energii. Wyglądała jak zielony piorun kulisty. Chciała tym we mnie rzucić. Gdy pawie była gotowa usłyszałam znikąd znajomy głos.
Były to słowa pewnej piosenki. Powstała w 2014 roku, ale znałam ją. Słuchałam ją w dzieciństwie. Posłusznie zamknęłam oczy. Nie mam pojęcia dlaczego. Zaufałam temu głosowi. Otworzyłam je ponownie, gdy usłyszałam trzask przed sobą. Tuż przed moim nosem stał wysoki chłopak z brązowymi włosami. W ręce trzymał coś na kształt holograficznej tarczy, którą odbił atak Kate. Jednak ważniejsze były plecy, z których wyrastała para silnych, brązowych skrzydeł. Za to najważniejsza stała się jego twarz, kiedy w końcu odwrócił się do mnie. Była to najbardziej znajoma twarz na świecie. Te kochane oczy nieokreślonego koloru, a raczej tylko jedno, bo lewe było zakryte opaską.

- R... Rikuś... - wyjęknęłam ze łzami w oczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger