Byliśmy
właśnie w dziewiętnastowiecznej Anglii a dokładniej w Londynie na
Baker Street. Bo kto nam zabroni? To dopiero moje pierwsze wagary w
tym roku szkolnym. W poprzednim nabawiłam się wiele więcej
nieobecności.
Wracając
do naszej wizyty w przeszłości... Sherlock Holmes okazał się
wilkołakiem. Jednak nie zdziwiło mnie to za bardzo. W końcu
bliźniaki z którymi tam byłam też nimi były. Mało tego, wszyscy
trzej stali teraz w swoich pośrednich formach. A tak, wy pewnie nie
wiecie jak wygląda pośrednia forma wilkołaka. Otóż są nadal
dość podobni do ludzi. Różnice stanowią ich wilcze uszy i ogon.
Tak przy okazji bliźniacy mieli je białe a Sherlock czarne. Oczy
całej trójki też były takie jak u wilków, tylko nabrały mocno
złotej barwy. Dodatkowo moi koledzy posiadali jeszcze po parze
lśniących białych skrzydeł, co było związane z pokrewieństwem
z alicornami, oraz dłuższe, ostre kły, przez to, że ich matka
jest wampirem. Jakby nie patrzeć w tamtych czasach nie było to tak
oczywiste, więc zarówno Mary jak i sherlock parzyli na nich z
lekkim strachem i dezorientacją. Szczególnie, że chwilę później
nazwali oni detektywa per „dziadziunio” .
-
Na Królową angielską, Kim wy jesteście?! - zapytał zdenerwowany
Sherlock. - Przepraszam, miałem na myśli: Czemu nazywacie mnie
dziadkiem.
-
Racja, przepraszamy. - mówili jednocześnie. - Tak naprawdę jesteś
naszym dalekim przodkiem. Albo ty, albo twój brat.
-
Mycroft? - zaśmiał się detektyw. - Nie ma takiej opcji.
-
Poczekajcie... - wtrąciła się Mary zamyślona. - Skoro on jest
waszym przodkiem, to oznacza, że będzie mieć dzieci. Nasz Sherlock
miałby sobie znaleźć drugą połowę?!
-
Mary... Przecież wszyscy dobrze wiemy, ze coś takiego nie
nastąpi... - Do salonu wszedł młody mężczyzna w marynarce i
meloniku. W jednej ręce trzymał damską torebkę a w drugiej
butelkę wina. - O przepraszam, nie miałem pojęcia, że mamy gości.
- dokładniej spojrzał na mnie i moich kolegów. - I to dość
niezwykłych jak mniemam.
-
Wreszcie jesteś, Watson. - Sherlock wrócił do normalności i
wziął butelkę on mężczyzny. - Mary, wyciągnij kieliszki,
będziemy pić.
Dziewczyna
posłusznie i bez nawet słowa zaczęła wyciągać z szafki
kryształowe kieliszki. Po jednym na osobę. Chciałam powiedzieć
im, że nie pijam wina, ale nie wiedziałam w jaki sposób to zrobić,
żeby ich nie urazić. Gdy już prawie wpadłam na to, przerwała mi
pani domu. Weszła do pomieszczenia i omal nie wybuchła złością.
Nie zrobiła tego, ponieważ damie nie wypada.
-
Johnie, miałam nadzieję, że chociaż ty jesteś porządny. -
mówiła do mężczyzny z dezaprobatą. - Nie przynoś mu alkoholu,
kiedy Cię o to prosi. Wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale on ma
dopiero szesnaście lat.
-
Wiem, pani Hudson. - mówił mężczyzna bez nawet cienia skruchy. -
Przynoszę mu to, tylko dlatego, ze obiecał nie brać kokainy. To
nawet nie jest wino. - Mówił otwierając butelkę. - To...
-
Sok porzeczkowy! - krzyknęli bliźniacy jak tylko poczuli zapach.
-
Właśnie. - przytaknął John. (Ja nie mogę to dr. John Watson,
ale chyba jeszcze nie jest doktorem)
Tak więc usiedliśmy wszyscy z powrotem w salonie i delektowaliśmy się
przepysznym sokiem z czarnej porzeczki. Oczywiście wszyscy
udawaliśmy, że to wino.
Widząc
wtedy we całą angielską gromadkę, przypomniałam sobie taki
piękny dzień. Było to w czerwcu ubiegłego roku, czyli przed...
sami wiecie czym. Wyciągnęłam wtedy Kate na miasto. Oczywiście
cały czas marudziła. Po drodze spotkałyśmy Olka, który zaprosił
nas do swojego domu (tak, tego, który później okazał się być
UFO). Ja z chęcią się zgodziłam, ale Kate trzeba było zaciągać
tam siłą. Usiadłyśmy w salonie na wygodnej kanapie. W pokoju był
ciemny stół z sześcioma krzesłami, który wraz z telewizorem
stanowił kontrast do czysto białych ścian. W tym czasie Olek
przyniósł nam duże kieliszki i nalał do nich soku porzeczkowego.
My z Olkiem piliśmy to dosyć zwyczajnie, za to nasza kochana,
głupiutka Kate serio udawała, że trzyma kieliszek najlepszego,
francuskiego wina. Robiła tak nawet kiedy graliśmy w grę na
konsoli. Znaczy się tylko ja i chłopak, ona siedziała na kanapie i
unikała psa Olka – Beti. Gdy gra nam się już znudziła,
postanowiliśmy rozpocząć karaoke. W tym też dziewczyna chciała
nie uczestniczyć, ale po tysiącach namów z naszej strony w końcu
się przemogła.
Był
to taki miły dzień... Czemu to musiało się skończyć?
Wracając
do XIX wieku. W trakcie tego popołudnia, rozmawialiśmy o bardzo
wielu sprawach. Na przykład o tym, że Watson spisuje wszystkie
wyczyny Sherlocka. Jednak pisze to z perspektywy jakby byli starsi,
ponieważ uważa, że nikt nie zainteresuje się nastolatkami a
szesnastolatek przyjmujący kokainę to już zupełnie źle wygląda.
Poza tym myślał nad jakimś pseudonimem artystycznym, żeby nikt
nie wiedział, że autorem jest sam Watson. Tu z pomocą przyszli
Adam i Arek, którzy zaproponowali imiona ich ojca i wuja, czyli
Artur i Conan. Mężczyzna dodał tylko nazwisko – Doyle. Tak
właśnie błędne koło się zamknęło. Poza tym dowiedziałam się,
że Adam umawia się z księżniczką brytyjską. Z utęsknieniem
wymawiał jej imię... Mary. Zawstydził tym lekko przebywającą z
nami Mary. Niestety nie mogliśmy siedzieć na Baker Street przez
wieki. Sherlock miał spotkanie z klientem, więc my też zaczęliśmy
zbierać się do domu. Chciałam tylko zobaczyć to przed powrotem.
Sherlock ubrał swój długi płaszcz, poprawił czapkę i wraz z
Watsonem wyszli na ulice Londynu. Padał rzęsisty deszcz a ja
poczułam się spełniona. Mogliśmy wracać do naszych czasów. Były
one inne niż jeszcze tego samego dnia rano.
W
roku 2041 także padało. Jednak największą zmianą było to, że
wszędzie wokół było pobojowisko. Widziałam niszczących wszystko
wokół magów w czarnych pelerynach. Byłam pewna, ze to Słudzy
Węża. Zaczęło się. Chwilę mnie nie było a tu już wojna.
Żartujecie sobie ze mnie?
Bliźniacy
już włączyli się w obronę miasta. Szybko zniknęli mi z oczu.
Zostałam sama. Nagle znikąd wyskoczyła na mnie ogromna, czarna
wilczyca. Rozpoznałam jej oczy. To była Angie, więc niedaleko
musiała być także Kate. Chciałam rozejrzeć się za nią, lecz
wilczyca przybiła mnie łapami do ziemi. W tamtej chwili Kate
krzyknęła do niej, żeby mnie zostawiła. Lecz nim to zrobiła
wilkołaczka szepnęła mi do ucha słowa „Błagam zrób coś by
wróciła prawdziwa Kate”. Później zeszła ze mnie i
przybrała formę człowieka. Przywódczyni Sług wysłała swoją
prawa rękę na poszukiwanie Moniki, którą chciała wykorzystać.
Mną natomiast chciała się zając osobiście.
-
Widzisz, że przyjaźń nie ma sensu? - zaczęła ponurym,
zachrypłym głosem. - Nie uratowałaś mnie przed tym.
-
Ale po co ty to robisz? - zapytałam z troską. - Przecież obie
doskonale wiemy, że ty nie chcesz nikogo skrzywdzić.
-
Ty nie zrozumiesz. Ja po prostu muszę się go pozbyć. - wskazała
na swoje serce. - Wszystkim to wyjdzie na dobre, lecz potrzeba do
tego ofiar.
-
Nie pozwolę Ci na to. - mówiłam patrząc z przekonaniem prosto w
jej zielonkawe oczy, oczy przekrwione jakby od płaczu. - Nie pozwolę
na to, żeby osoby na których mi zależy ginęły. Nie tym razem.
-
Ty to chyba nigdy się nie zmienisz... - mruknęła. - Czas pokazać
Ci moc, którą dostałam od tego głupiego węża.
W
tamtej chwili zaczęła tworzyć w rękach kulę energii. Wyglądała
jak zielony piorun kulisty. Chciała tym we mnie rzucić. Gdy pawie
była gotowa usłyszałam znikąd znajomy głos.
Były
to słowa pewnej piosenki. Powstała w 2014 roku, ale znałam ją.
Słuchałam ją w dzieciństwie. Posłusznie zamknęłam oczy. Nie
mam pojęcia dlaczego. Zaufałam temu głosowi. Otworzyłam je
ponownie, gdy usłyszałam trzask przed sobą. Tuż przed moim nosem
stał wysoki chłopak z brązowymi włosami. W ręce trzymał coś na
kształt holograficznej tarczy, którą odbił atak Kate. Jednak
ważniejsze były plecy, z których wyrastała para silnych,
brązowych skrzydeł. Za to najważniejsza stała się jego twarz,
kiedy w końcu odwrócił się do mnie. Była to najbardziej znajoma
twarz na świecie. Te kochane oczy nieokreślonego koloru, a raczej
tylko jedno, bo lewe było zakryte opaską.
-
R... Rikuś... - wyjęknęłam ze łzami w oczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz