Przez
kolejne kilka dni czułam się jakbym bawiła się w berka z Kate. Co
ją gdzieś zobaczyliśmy, ta w mgnieniu oka znikała. Zostawali na
miejscu tylko jej podwładni. Byli wręcz udręką. Mimo, że byli to
w większości dorośli magowie, ich siła pozostawiała wiele do
życzenia. Czy żaden porządny czarodziej, nie stoi po stronie Sług
Węża? W sumie dla nas to nawet lepiej, gdyby nie to, że mieli
ogromną przewagę liczebną. Wielu uczniów uciekło z miasta wraz z
rozpoczęciem się konfliktu, więc nawet posiłki ze strony Rady
Magicznej mogły nie wystarczyć. Przeciwko nam wystąpiły setki
tysięcy ludzi. A nasze siły składały się tylko z dziewiątki
najsilniejszych magów, ich dzieci (czyli Clausa, Klary i reszty
paczki). Poza tym mieliśmy do dyspozycji jeszcze czterorękiego
kosmitę i lekko wkurzającego jednookiego pegaza, który musiał
opowiadać swoją historię każdemu, kogo spotkaliśmy po drodze.
Później musiał jeszcze tłumaczyć wszystkim, ze jego ojciec był
w ludzkiej postaci kiedy... wiecie co.
Nim
się spostrzegliśmy, minął prawie miesiąc. W tym czasie wróg
uprowadził Monikę. Zawiedliśmy na całej linii, ale mnie to nie
zdziwiło. Wiedziałam, że będzie trzeba ratować Monikę i, że ją
porwą. Ciekawe czy byłoby inaczej gdybym nie wiedziała tego
miesiąc wcześniej? Jeśli o tym mowa... To był już ten dzień, do
którego trafiłam, kiedy ostatnio przenosiłam się w czasie. Kiedy
pojawiła się druga ja akurat witaliśmy się z naszymi posiłkami,
czyli armią magicznych koni, które sprowadził pan, to znaczy król
Artur. Chyba nie muszę wam znowu opowiadać tej historii, co nie?
Po
tym jak pożegnałam się ze sobą z marca, ruszyłam w kierunku
szczytu wzgórza. Co ciekawe prowadziły tam starem kamienne schody.
Poza tym była tam tylko trawa i kilka buków. Miałam ochotę
oglądać jak promienie słońca prześwitują pomiędzy gałęziami,
ale nie miałam czasu. Trzeba było uratować Kate i Monikę. Będąc
już prawie u szczytu męczyło mnie kilka rzeczy (oczywiście poza
zmęczeniem od wchodzenia na górę). Po pierwsze, dlaczego Kate
nagle zapragnęła usunąć całą magię ze świata? Przecież nigdy
jej ona nie przeszkadzała. A przynajmniej nigdy nie zauważyłam,
żeby tak było. Ona przecież aż kochała magię, lubiła z nią
obcować. Ba! Ona pisała o niej książki i to niezwykle
dobre.(Przynajmniej mam nadzieję ~ autorka). Kolejną rzeczą,
która nie dawała mi spokoju, to to, że ona nigdy wcześniej nie
miała magicznych zdolności. Nigdy, aż do momentu, w którym
rozpętała wojnę. Chyba, że o czymś nie wiedziałam? W sumie
odwiedzała naszą szkołę bardzo często. Spotykała się z
profesorem Leg'iem. To wszystko zaczęło się od dnia, w którym
cofnęła się wraz ze mną, by zobaczyć Węża. On zniknął, gdy
go dotknęła... Czy to możliwe, że posiadła jego moc? I ostatnia
rzecz, która nie dawała mi wtedy spokoju: Jak wysokie może być to
wzgórze?! Wydawało mi się, że wspinałam się na nie co najmniej
godzinę. Słońce już zaszło. Wszystko wyglądało dość
strasznie. Szczyt wzgórza wyglądał jakby ktoś go zaczarował
specjalnie na tą okazję. Wydawało mi się, że jestem w jakimś
starym, nietkniętym od wieków borze. Wszytko wokół było grubo
porośnięte mchem i paprociami. Szłam wybrukowaną alejką. Nie
widziałam ani nie słyszałam nikogo. Zupełnie jakbym była tam
sama. „Brawo Leo, chyba właśnie wpadłaś w pułapkę” -
myślałam głośno. Nagle wyszłam z lasu i ujrzałam przed sobą
coś co przypominało ruiny azteckiej świątyni. Wiele leżało
przede mną porozwalanych i pokruszonych marmurowych posążków.
„Serio? Ludzie jesteśmy w Ameryce Północnej... zachowajcie
chociaż pozory...” - kontynuowałam swój monolog. Z każdym
krokiem, że jestem już co raz bliżej celu. Czułam, że nie jestem
już sama. Miałam rację. Niczym spod ziemi przede mną wyrosła
Kate. Za nią stół, na którym leżała związana Monika a jeszcze
odrobinę dalej był ogromny mur, do którego przykuci kajdanami,
byli moimi przyjaciele i ich rodzice. Wygląda na to, że dziewczyna
jest silniejsza niż wygląda. Pokonała najpotężniejszych z
silnych. Jak ja mam się z nią mierzyć?
-
Czekałam na Ciebie. - powiedziała Kate nerwowo bawiąc się swoimi
placami. - Wreszcie można rozpocząć rytuał.
-
Jaki rytuał? - zapytałam nawet nie oczekując odpowiedzi. - Czemu
robisz to wszystko?
-
Pytasz się czemu?! - dziewczyna wrzasnęła na mnie, była cała
roztrzęsiona. - To wszystko po to, żeby się od niego uwolnić! Od
tego, który stworzył prawa magii – Węża!
Nim
zdążyłam na to zareagować, wokół niej pojawił się ogromny
srebrzysty wąż. Jednak wyglądał inaczej niż jak widziałam go
poprzednim razem. Wydawał się być po prostu czystą energią.
Wyglądał jakby zaciskał się wokół Kate coraz mocniej i mocniej,
zupełnie jakby była jego ofiarą.
-
Widzisz? - mówiła drżącym głosem. - Pozbycie się magi to
jedyny sposób na to, bym mogła być wolna. W przeciwnym razie on
mnie pożre. Kawałek po kawałku, aż zostanie ze mnie tylko pusta
skorupa.
-
Kate, błagam! - usłyszałam głos pana Vincenta. - Czy naprawdę
musisz to robić? Czy naprawdę chcesz poświęcić życia tych dwóch
dziewczyn? Nie byłaś im obojętna i wiem, że one tobie też.
-
Dwóch? - zapytałam dobitnie. - Kto jest drugą ofiarą?
-
Jak to kto? - Kate popatrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem i
poprawiła ręką włosy. - Oczywiście ty.
-
Michael! - usłyszałam głos Angie za swoimi plecami. - A co ze
mną? Czemu Twoimi ofiarami są te dwie? Myślisz, że nikt się o
Ciebie nie martwi? Myślisz, że nic dla mnie nie znaczysz? Jesteś
jedyna osobą, którą mogłabym nazwać moją przyjaciółką.
Dlaczego nie pozwolisz mi oddać za Ciebie życia?
-
Angie... - popatrzyłam na brunetkę kierującą się w stronę
ołtarza. Wydawała się być pewną swoich słów. - Ty chyba nie...
-
A zrobisz to dla mnie? - blondynka zapytała wprost.
Nastała
chwila ciszy. Nad wzgórzem zebrały się czarne chmury. Zaczął
padać rzęsisty deszcz. Przez to nie jestem pewna czy dobrze
widziałam, ale wydawało mi się, że Kate płakała. Była
zrozpaczona. Czemu ta niewinnie wyglądająca dziewczyna otrzymała
tyle ran od losu? Było zupełnie tak, jakby ten świat jej
nienawidził. Ledwo poradziła sobie z jednym problemem, a już
napotykała kolejny, jeszcze gorszy. Popatrzyłam na Angie. Wyglądała
na pewną siebie jak zwykle. Podeszła powoli do Kate. Złapała ją
za bark. Spojrzała jej głęboko w oczy i z pełnym przekonaniem
odpowiedziała na zadane jej pytanie:
-
Nie.
-
Że co? - zapytałam momentalnie. Byłam zdezorientowana. Cała ta
scena wyglądała jakby miała odpowiedzieć coś innego. - Nie?
-
Jestem osobą co dba o innych ludzi bardziej niż o siebie, ale w
przypadku życia i śmierci, uważam że własne życie jest
najważniejsze - Angie kontynuowała. - Poza tym, ktoś musi zostać
przy tobie i dopilnować, żebyś znowu nie wymyśliła czegoś
głupiego. Od tego jestem ja, twoja prawa łapa. Muszę chronić moją
przyjaciółkę przed nią samą.
-
I o co ty robisz to całe zamieszanie? - zapytała ją we łzach
Kate.
-
Po prostu bolało mnie to, że nie wzięłaś mnie pod uwagę. -
uśmiechnęła się wilkołaczka.
-
Zbyt długo Cię znam. - blondynka także się uśmiechnęła. -
Przewidziałam twoją odpowiedź.
Dziewczyny
przytuliły się. Stały tak w ulewnym deszczu a ja po prostu im się
przyglądałam. To co, ze mogłam wtedy uwolnić moich przyjaciół.
Stałam tam i się na nie gapiłam. W końcu Kate wyciągnęła ze
swojej torby duży, świecący, biały kamień. Wyryte były na nich
jakieś symbole, ale nie potrafiłam ich odczytać. Podeszła z nim
do mnie i kazała mi go dotknąć. Mówiła, ze to część rytuału.
-
Skoro uważasz się za moją przyjaciółkę, pewnie z chęcią
oddasz za mnie życie. - stwierdziła. - śmiało, dotknij tego i
oddaj swoje życie w imię lepszego jutra. W imię świata, w którym
ten zły wąż nie będzie istniał.
-
Ale ja wciąż wierzę, że istnieje inne wyjście. - popatrzyłam
jej w oczy odsuwając się od kamienia. - Wciąż mam nadzieję, że
istnieje przyszłość, w której możemy żyć. Wszyscy. Przyszłość
w której będą wychowywać się następne pokolenia... Naprawdę
chcesz, by przyszłość tego świata była okupiona krwią
niewinnych?
Nagle
zostałam odepchnięta do tyłu. Pomiędzy mną a Kate pojawiły się
dwie postacie. Pojawiły się tak szybko, że rozpoznałam je dopiero
po kilku sekundach. To była Klara oraz jej matka. One... dotknęły
kamienia! Czy wiedziały co to dla nich oznacza?!
-
Ja nie jestem niewinna. - pani Jua mówiła łagodnym głosem. Cała
lśniła blaskiem kamienia. - To ja sprowadziłam na świt to całe
magiczne zamieszanie, więc to ja powinnam to zakończyć.
-
Poza tym jesteśmy elfami – dodała Klara, która błyszczała
równie mocno. - Jeśli magia zniknie i tak byśmy zginęły. To ona
jest źródłem naszego istnienia.
-
Ale.. ale... - nie mogłam wykrztusić słowa. To było dla mnie za
dużo.
-
Jua! Klara! - słychać było krzyki pana Vincenta. - Nie
zostawiajcie mnie samego! Co ja bez was zrobię?!
-
To w czym jesteś najlepszy... - żona mojego wychowawcy nie
przestawała się uśmiechać. - Będziesz przewodnikiem dla
buntujących się nastolatków... a teraz uciekajcie stąd.
Jakby
na zawołanie zniknęła cała świątynia, ołtarz i łańcuchy
przytrzymujące wszystkich. Dwie elfice trzymały się kamienia i
zaczęły znikać wraz z nim. Jednocześnie całe wzgórze zaczęło
się zapadać. Ruszyliśmy do ucieczki. Uderzyła w nas fala jakiejś
energii. Czuliśmy jak zaczynają nas opuszczać siły. Mimo to,
biegliśmy na dół ile sił w nogach. Zatrzymaliśmy się na dole.
Byliśmy prawie w komplecie. Tylko pan Leg zniknął nam z pola
widzenia. Pan dyrektor wiedział co to oznacza. On tam został. On
nie chciał żyć bez nich. Wzgórze się zawaliło. W jego miejscu
był teraz ogromny krater. Na gruzach widzieliśmy ślady krwi
nauczyciela. On... zginął. Staliśmy w milczeniu opłakując
poległych i godząc się z tym, że stracimy swoje magiczne
zdolności. Jednak okazało się, że zaczynamy tracić też
wszystkie nasze wspomnienia związane z magią. Powoli,
przestawaliśmy być sobą. Jednak Pan dyrektor miał wizję. Wizję
tego, że magia powróci. Kazał udać mi się tam resztkami mocy. W
przyszłości potrzebny im będzie ktoś, kto zna magię. Tak więc
udałam się do nieznanej, nieokreślonej przyszłości, w której
poznałam nowych magów. To był dzień w którym odeszłam, a wraz
ze mną pani Jua, pan Vincent, Klara i cała moc i wiedza magiczna.
Wróciłam
rok później. Świat zmienił się okropnie i ostatecznie straciłam
całą swoją moc. Jednak ja jedyna nie zapomniałam o magii. Dlatego
zdecydowałam się zapisać wszystko co wiem w książce, którą
przekażę kolejnym pokoleniom. A co dalej? Cóż... dorosłam, żyłam
własnym, zwyczajnym życiem. Prawie... w końcu mam kumpla kosmitę,
a tego nikt nie zapomniał. Olek wziął ślub z Mari, od czasu do
czasu grożą sobie rozwodem, ale tak naprawdę mocno się kochają.
Monika wyszła za Clausa. Nawet Kate znalazła sobie jakiegoś miłego
faceta i pisali książki w duecie. Głównie fantasy. A wiele jej
pomysłów przypominało mi moje własne życie. A ja? Zostałam
szczęśliwą matką trojga upartych jak ich ojciec pociech.
Oczywiście został nim mój anioł stróż...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz