Po dwóch latach ciszy postanowiłam podzielić się z Wami całą serią niezwiązanych ze sobą niedokończonych historii. Każda z nich jest inna, niezwykła i może przerodzić się w pełnoprawne opowiadanie.
Zacznę już dzisiaj.
Na dobry początek historia pewnego wilkołaka.
--------------------------------------------------------------------------------------------
"Zew Półksiężyca"
Słyszeliście pewnie
mnóstwo historii o wilkołakach. Ich bohaterami zwykle są nastolatkowe,
którzy albo tacy już się urodzili, albo byli w złym miejscu w
niewłaściwym czasie. Moja historia jest odrobinę inna. Zostałem
ugryziony przez wilkołaka w wieku zaledwie ośmiu lat, gdy ten uratował
mnie z wypadku samochodowego. W wyniku tego wypadku i ja zostałem
przeklęty. Przez dziesięć lat swojego życia nie zapamiętałem choćby
jednej pełni – nie miałem pojęcia co wyprawiała w tym czasie moja
zwierzęca połowa. Nie spodziewałem się nawet, że w końcu zaprowadzi mnie
ona z powrotem do tamtego miasteczka.
Mimo klątwy, wiodłem
dość spokojne życie. Uczyłem się w domu ze względu na to, że moja
niemająca pojęcia o wilczym sekrecie rodzina, często się przeprowadzała.
Nie przeszkadzało mi to. Wprost przeciwnie, nie mając nadziei na
zawarcie przyjaźni, cały oddawałem się nauce. Nic dziwnego, że w wieku
szesnastu lat obroniłem doktorat z fizyki. Proponowali mi nawet pracę w
NASA, ale odmówiłem. Zamiast tego zostałem w rodziną. Gdy wróciliśmy do
Hillside, gdzie TO miało miejsce, dostałem pracę jako nauczyciel w
miejscowym liceum. Miałem wówczas osiemnaście lat. Ja, Theodor Hunter,
nie miałem pojęcia, co czeka mnie na tej przepełnionej wilczymi śladami
ziemi.
Przyjechaliśmy do
starego domu w środku nocy. Podczas gdy rodzice wyciągali walizki z
bagażnika naszego samochodu, ja ze smutkiem przyglądałem się budynkowi.
Była to stara rodowa rezydencja. Zabytkowy drewniany budynek w świetle
księżyca wydawał się być nawiedzony. Zza okien migotały do nas
oświetlone nocnym blaskiem pajęczyny. Ogród przypominał mały busz, nad
wszystkim trzeba było popracować. Drewniane ławki były do wymiany,
żywopłoty go przycięcia, nie wspominając nawet o krzakach róży. Nawet za
dawnych czasów ten dom budził we mnie dreszcze, a wtedy przełykałem
ślinę nawet będąc już o wiele dojrzalszym. Mam wrażenie, że jest to
głównie zasługa posągu stojącego dokładnie w centrum ogrodu, na wprost
bramy wejściowej. Była to podobizna kostuchy, której ogromna kosa
wydawała się być jak najbardziej prawdziwa. Zmierzając po domu po tylu
latach nieobecności, zauważyłem jeszcze jedną postać u stóp kosiarza –
leżącego wilka, który był zapewne ofiarą przerażającej postaci.
Przechodząc obok, przyspieszyłem kroku próbując ignorować straszne myśli
krążące mi po głowie.
Otworzyłem drzwi.
Towarzyszył mi wtedy donośny odgłos skrzypienia starych zawiasów. Mój
wrażliwy nos niemal nie ogłosił ewakuacji, gdy dotarły do niego zapachy
kurzu i stęchlizny. Musiałem przesłonić sobie twarz chustką do nosa.
Zobaczyłem dobrze mi znany hol i kręte schody prowadzące na piętro.
Oprócz nich nie mogło zabraknąć sosnowych drwi do salonu oraz podobizn
moich przodków wiszących na ścianach. Był pradziadek Helmut,
prapradziadek Adrien, jego brat Bruno, ciotka Yvonne, ale także kilku
żyjących krewnych. Konkretnie było ich troje: mój dziadek Stanley, mój
ojciec – Luke i jego siostra – ciocia Vanessa. Oni wszyscy, podobnie jak
ja, posiadali zgrabne, lekko zadarte nosy oraz pełne powagi i chłodu
zielone oczy.
Pamiętałem to miejsce
tak bardzo, że nawet nie trudziłem się, żeby zapalić światła. Czym
prędzej udałem się do góry, w kierunku mojego pokoju. Prostym korytarzem
niemalże przebiegłem do końca i wpadłem do dość dużego pokoiku, który
bardziej przypominał bibliotekę niż sypialnię. Całe ściany zastawione
były półkami, a te z kolei niemal urywały się pod ciężarem literatury.
Wszystkie moje rzeczy rodzice przywieźli i ustawili tutaj wcześniej.
Były tam książko popularnonaukowe, historyczne oraz oczywiście powieści.
Nie jestem wstanie wymienić wszystkich książek z mojej kolekcji,
niektóre z nich są w naszej rodzinie od pokoleń, inne kupowałem
osobiście. W sumie mogło tam być około pół tysiąca egzemplarzy. Taka
ilość książek starszych i nowszych w połączeniu z tym zaniedbanym przez
ostatnie lata domem, dawała zapach po prostu nie do wytrzymania.
Szybko zostawiłem swoją
walizkę i wziąłem z łóżka koc i poduszkę. Opuściłem ten dom najszybciej
jak mogłem. Mój wewnętrzny wilk dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że ta
zmiana otoczenia nie pozwoli mu się uspokoić. Mijając rodziców
oświadczyłem im, że tę noc spędzę w ogrodzie. Odłożyłem koc i poduszkę w
altanie za domem i sprawdzając czy nikt nie mnie widzi usiadłem na
ziemi. Zamknąłem oczy i dałem dojść do głosu zwierzęcym instynktom.
Gdy ponownie uniosłem
powieki, już świtało. Siedziałem na trawie pięć metrów od altany, w
której byłem wcześniej. Mimo że czułem się jakbym po prostu spał, moje
nogi bolały mnie tak, jakbym przed chwilą przebiegł pięć mil. Gdy
podnosiłem się z ziemi, zrozumiałem, że jestem naprawdę wykończony.
Rękami, które były równie obolałe jak nogi, otrzepywałem kolana z kurzu.
Zauważyłem przy tym rozerwaną nogawkę moich szortów i wielgachną dziurę
w mojej koszulce.
- Teraz to już przesadziłeś – odezwałem się do siebie z wyrzutem. – To był nowy T-shirt!
Zmęczony sunąłem bosymi
stopami po ziemi. Doszedłem do starej ławki w altanie, gdzie leżał mój
koc i poduszka. Ułożyłem się tam wygodnie i zwrócony plecami do
wschodzącego słońca w mig zasnąłem.
Obudziło mnie dopiero
słońce świecące prosto w moje oczy. Oznaczało to, że było już dawno po
południu. Wstałem i wróciłem do domu. Wszystko było już wysprzątane,
lecz wciąż pozostawał tam lekki zapach stęchlizny. W salonie nad
kominkiem dumnie prezentowała się kolekcja broni, należąca do mojej
matki. Biorąc pod uwagę, że na co dzień jest ona pielęgniarką, takie
zainteresowania są trochę dziwne. Taka kolekcja bardzie pasowałaby do
antykwariusza, jakim był mój ojciec. Natomiast on za każdym razem
upierał się, że nie zniży się do kolekcjonowania starych „prymitywnych"
rewolwerów i strzelb. Patrząc na całą tą broń przeszły mnie ciarki, więc
szybko przeszedłem na drugi koniec pokoju, gdzie wciąż leżała druga
walizka z moimi ubraniami.
Około piątej, wyszedłem z
domu. Skoro moja wilcza połowa zdążyła już dokładnie rozejrzeć się po
okolicy, nadeszła i moja kolej. Musiałem się spieszyć, gdyż po zachodzie
słońca pełnia miała ponownie oddać władzę bestii. Rodzinna rezydencja
znajdowała się na samym skraju Hillside, tuż obok lasu sosnowego.
Musiałem przejść niemały kawałek, nim dotarłem bliżej centrum życia
miejscowości. Jako, że nie było to wielkie miasto, budynki miały co
najwyżej dwa piętra, a ulice nie były wcale zatłoczone. Ludzie mijający
się na ulicach wydawali się wzajemnie znać. Widziałem wiele ich
wzajemnych uśmiechów, część z nich została skierowana i w moim kierunku,
na co reagowałem niezgrabnym, komicznym uśmiechem. Styl życia moich
rodziców i moje domowe wykształcenie sprawiły, że miałem problemy w
interakcjach z innymi ludźmi. Czułem zdenerwowanie za każdym razem, gdy
ktoś nieznajomy zwracał na mnie uwagę. Szybsze bicie mojego serca
sprawiało, że wewnętrzny wilk szykował się już do ucieczki. Musiałem
wtedy przystanąć i wziąć głęboki oddech, żeby go stłumić. Nie chciałem
sobie nawet wyobrażać, co mogłoby się stać, gdybym pozwolił mu wyjść na
oczach tych wszystkich ludzi.
Podczas jednego z takich
przymusowych postojów, usłyszałem pisk opon za swoimi plecami.
Opierałem się wówczas o witrynę, było to bodajże piekarnia. Otwierając
oczy zobaczyłem odbijający się w szkle obraz. Prosto na mnie pędził
samochód terenowy. Wpadł on w poślizg, kierowca musiał stracić panowanie
nad pojazdem. Byłem tak zszokowany, że znieruchomiałem. Nie zdumiewał
mnie jednak sam fakt zbliżającego się do mnie nieubłaganie samochodu,
lecz to, że był to dokładnie ten sam pojazd, który uderzył we mnie
dziesięć lat wcześniej. Przed oczami ukazał mi się obraz wzgórza,
księżyc był w pełni, a ziemia była mokra. Ze śliskiej nawierzchni
ześlizgnął się czarny jeep. Z miejsca pasażera dochodził do mnie blask
czerwonych jak krew oczu.
Ocknąłem się w
szpitalnym łóżku z niewyobrażalnym bólem głowy. Katem oka widziałem
pielęgniarkę w kącie sali szpitalnej. Dopiero, gdy kobieta się odwróciła
i podeszła bliżej, rozpoznałem w niej swoją matkę. Byłem strasznie
zdezorientowany, choć doskonale wiedziałem, z jakiego powodu się tutaj
znalazłem. Patrzyłem na zmartwioną rodzicielkę tępym spojrzeniem, a ta
niemal płakała ze zmartwienia.
- Tedi! Tedi! – wołała żałośnie. – Jak się czujesz synku?!
- Mamo... Proszę, bądź ciszej – mówiłem niewyraźnie. – Głowa mnie boli...
- Uderzył w ciebie samochód, pamiętasz? – pytała zaniepokojona.
- Tak, pamiętam wszystko – uspokajałem ją. – Nie masz się o co martwić, nic mi nie będzie.
- Ta kobieta zapłaci za to co ci zrobiła.
- Mamo, przestań... - uspakajałem ją.
- Ile razy jeszcze mam panią przepraszać? – usłyszałem głos zza kotary oddzielającej łóżka.
Moja matka wstała i
odsunęła zasłonę. Moim oczom ukazała się kobieta w średnim wieku. Miała
związane w długi warkocz i ładną opaleniznę. Leżała na łóżku z prawą
nogą oraz lewą ręką w gipsie. Ona także była ranna z powodu tego
wypadku, więc tym bardziej dziwiłem się takiej oschłości mojej matki w
stosunku do nieznajomej.
- Wiem, że to moja wina, ale ja właśnie jechałam do warsztatu – tłumaczyła się kobieta.
- Z takim gruchotem to
od razu na złom – odrzekła opryskliwie moja matka i ponownie zasunęła
zasłonę. – Tedi, leż tutaj spokojnie, musisz wypoczywać. Ja kończę swoja
zmianę i wracam do domu. Tu będziesz bezpieczny, dobranoc.
Zastanawiając się, czemu
moja mama podkreślała moje bezpieczeństwo, obserwowałem, jak opuszcza
ona pomieszczenie i zamyka za sobą drzwi. Zrobiła to w odpowiednim
momencie. Słońce już niemal zaszło, a ja nie chciałem dodatkowo jej
denerwować. Nawet nie chciałbym wyobrażać sobie jej reakcji na
wilkołactwo, skoro za przypadkowe potrącenie mojej osoby niemal wywołała
ogromną awanturę.
Leżałem na łóżku w
ciszy. Zamknąłem oczy licząc na to, że i ta noc minie mi jak sen. Mijały
minuty, a zbawienna utrata świadomości nie przychodziła. Zamiast tego
zacząłem czuć ogromny ból niemalże całego mojego ciała. Coś mówiło mi,
że to nie skończy się dobrze, więc mimo bólu wstałem z łóżka. Złapałem
się kurczowo kotary tak, że zainteresowałem tym osobę po drugiej jej
stronie.
- Co się dzieje, chłopcze? – zapytała.
Nie utrzymując ode mnie
odpowiedzi i słysząc tłumione prze ze mnie jęki z okropnego bólu, wstała
i skacząc na jednej nodze przyczłapała do mnie. Widząc, że niemal
słaniam się i ledwo wytrzymuję ogarniający mnie ból, zapytała z troską:
- Co się stało? Wezwać lekarza?
- Nie... niech pani
tylko nikogo nie wzywa – wymamrotałem patrząc w oczy kobiecie. Odbijał
się w nich tajemniczy błękitny blask. – Wytrzymam to.
Wpatrywała się we mnie
przez chwilę, a z każdą sekundą jej twarz nabierała co raz więcej
powagi. Mimo że odsuwałem się od niej jak mogłem, udało jej się złapać
mnie za nadgarstek. Ręce, które zaczęły pokrywać się jasnoszarym futrem,
nie przeraziły jej ani trochę.
- Rozumiem, poradzisz
sobie – mówiła z pełnym spokojem. – Ale jednak daj sobie pomóc, jestem
tak jakby ekspertem w takich sprawach.
- Ale... ale... -
mamrotałem zdenerwowany, nie miałem pojęcia, czy moja wilcza połowa nie
zrobi jej krzywdy. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać.
- Nie martw się. – Jej
głos nagle zaczął mnie uspokajać. – Najpierw przestań trzymać się
zasłony i bluzki. Lepiej ich nie podrzeć, bo twoja mama będzie się
gniewać. Dobrze? – Nie wiem czemu, ale posłusznie robiłem, co mi kazała.
– Spokojnie, usiądź na podłodze. Wiem, że boli, ale przyzwyczaisz się.
Rozumiem, że to pierwszy raz. Zamknij oczy i połóż dłonie na podłodze.
Powiem ci, kiedy będziesz mógł je otworzyć.
Kiwnąłem głową i
zamknąłem oczy. Ból stawał się co raz mocniejszy, że aż ścisnąłem mocno
zęby, żeby nie krzyknąć. Nagle, to niemalże zabójcze cierpienie
zniknęło. Przez chwilę myślałem już, że umarłem. Z tego przekonania
wyrwało mnie to, że poczułem ciepłą dłoń na swojej głowie.
- Już po wszystkim. Możesz otworzyć oczy – usłyszałem przyjazny szept mojej szpitalnej współlokatorki.
Gdy uniosłem powieki,
ujrzałem uśmiechniętą kobietę, na której twarzy zaczął się rysować
grymas zaskoczenia. Wpatrywała się we mnie siedząc na moim łóżku.
- Niebieskooki... - szepnęła niemal bezgłośnie.
Nie wiedząc o co jej
chodzi, próbowałem stanąć na dwóch nogach, co okazało się być
niemożliwe. Zobaczyłem dwie pary łap i zorientowałem się, że tym razem
moje wilcze instynkty zrobiły sobie urlop. Sam musiałem sobie poradzić
tej nocy. Nie zwracając już uwagi na siedzącą nieopodal kobietę
podszedłem do okna. Jako swoje odbicie zobaczyłem jasnoszarego wilka z
niezwykłymi błękitnymi oczyma. Zdziwiło mnie to. Sądziłem, że wilkołaki
mają żółte, względnie pomarańczowe lub czerwone oczy.
- Biegnij, ja będę cię tutaj kryć – zapewniała mnie kobieta.
Wyskoczyłem przez
otwarte okno i wylądowałem na daszku przed wejściem do szpitala. Pełnia
była piękna, nie widziałem jej od lat. Tamtej nocy prowadził mnie zew
przygody. Ruszyłem tam, gdzie wszystko się zaczęło. Ile sił w łapach
biegłem w stronę wzgórza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz