Kiedyś
myślałem, że jestem zupełnie zwyczajnym chłopakiem. Nie liczył się nawet dla
mnie fakt, że wychowywał mnie tylko zdziwaczały ojciec. Posiadał on jakąś
dziwaczną obsesją na punkcie kropek. U nas w domu wszystko było w cętki: meble,
dywany, ściany, zastawa stołowa, a nawet większość ubrań. Nawet moje imię Scott
– do złudzenia przypominało mi wyraz „spots” oznaczający kropki. Dla mnie to wszystko
mieściło się w granicach normy, lecz w końcu nadszedł dzień, w którym czara się
przelała. Zaczęła i nie przestała, z każdym kolejnym dniem co raz bardziej
żegnałem się ze swoją złudną normalnością.
Zaczęło się pod koniec
wakacji, w moje osiemnaste urodziny. Jak co roku spędzałem je w niewielkim
gronie. Mieszkam na zupełnym odludziu gdzieś na północy Irlandii. Nie ma sensu
zapraszać moich znajomych ze szkoły do nikąd. W rodzinnej leśniczówce i tak
były tego dnia tłumy. Dom odwiedziła najlepsza przyjaciółka mojej zmarłej matki
– ciocia Octavia. Ogólnie zawsze jak nas odwiedza, akurat jest pełnia. Kiedyś
nawet zastanawiałem się czy nie jest jakimś odwrotnym wilkołakiem czy innym
stworem. Pełnia tamtego wieczoru była najważniejszą pełnią w moim życiu.
Zapowiadał się
najnudniejszy wieczór jaki może wyobrazić sobie osoba, która właśnie kończy
osiemnasty rok życia. Siedziałem popijając herbatkę pomiędzy dwojgiem
czterdziestolatków, którzy oglądali moje zdjęcia z dzieciństwa. Jedynym
prezentem jaki dostałem był czerwony krawat w czarne kropki. Reszta była po
prostu męczarnią, którą musiałem jakoś przetrwać.
- Chyba nadeszła pora
na prezent ode mnie – odezwała się ciotka. Te słowa bardzo mnie ożywiły. –
Albercie, mogę zabrać go do Clover? Obiecuję, że zwrócę ci go przed świtem –
zwróciła się do mojego ojca.
- Tylko dobrze go
pilnuj – zaśmiał się mój staruszek. – Mówię poważnie, nie chcę stracić jeszcze
mojej kochanej Kropeczki.
- Tato… - Spojrzałem na
niego z żalem. Nienawidziłem, gdy nazywał mnie „Kropeczką”.
- Tylko czy ty możesz
tak się pokazać w miasteczku? – Kobieta uważnie przyglądała się mojemu
wyglądowi.
Dokładnie obejrzała
średniej długości, czerwonawe, kręcone włosy. Twarz obsypaną piegami i oczy
koloru trawy. Następnie zwróciła uwagę na mój ubiór. Jasnoszara koszula o dziwo
nie posiadała żadnych nawet najmniejszych groszków. Ciemne jeansy oczywiście
też. Najdłużej patrzyła na prezent od mojego taty. Nie zdziwiłem się ani
trochę, gdy zdejmowała krawat z mojej szyi.
- Dla twojego dobra,
lepiej go zostawmy – stwierdziła ignorując protesty mojego taty. – Dobra,
zakładaj buty.
Po tym jak ubrałem
czarne tenisówki, które niestety były w czerwone kropki, Octavia zaśmiała się
pod nosem. Miałem już otworzyć drzwi i wyjść na dwór, ale kobieta kazała mi
jeszcze chwilę zostać w domu. Stanąłem w salonie, obok niej. Nie wiedziałem na
co jeszcze czekamy. Nigdy nie słyszałem o takim miasteczku jak Clover i nie
mogłem się doczekać, by zobaczyć coś nowego. Niespodziewanie kobieta złapała
mnie za bark i ścisnęła go mocno.
- Lepiej zamknij oczy –
stwierdziła patrząc prosto w moje oczy. – Za pierwszym razem możesz poczuć się
jak na kolejce górskiej.
- Co?
- Zaraz się przekonasz
– poganiała mnie. – Zamykaj oczy!
Nie widziałem celu w
zamykaniu oczu stojąc pośrodku własnego salonu. Przeczuwałem, że nie może
wiązać z tym nic dobrego. Już po chwili zrozumiałem, że miałem rację co do
złych przeczuć i to tego, że ciotka może być jakimś „innym stworem”. Przez
sekundę czułem się jakbym spadał z naprawdę wysoka z prędkością formuły jeden.
Mój żołądek niemal nie podskoczył mi do gardła. Gdy wrócił jednak na swoje
miejsce, pozwolono mi otworzyć oczy.
Pierwszym, co rzuciło
mi się w oczy, było to, że nagle zrobiłem się wyższy od Octavii. Jeszcze przed
chwilą sięgałem jej do barku, a teraz przerastałem ją o głowę albo i więcej.
Dopiero później zauważyłem, że kobieta miała teraz spiczaste elfie uszka oraz
parę skrzydeł. Przypominały one skrzydła ważki. Ona patrzyła na mnie z dziwnym
uśmieszkiem.
- Jednak jesteś wysoki
jak na wróżka – stwierdziła. – Jak się czujesz?
- Wróżka?! – Zaskoczyła
mnie.
Dopiero po jej słowach
dotarło do mnie, że oboje jesteśmy teraz wielkości mniej więcej dojrzałego
jabłka. Z tej perspektywy mój ojciec wyglądał jak olbrzym, który patrzył na
mnie jak na laleczkę. Myśl o tym, że jestem wróżkiem skłoniła mnie do tego, że
złapałem się za uszy. Były spiczaste! Miałem też skrzydła, ale nie takie jak
ciotka. To były skrzydła biedronki. Czarne kropki sprawiły, że doznałem
olśnienia.
- Moja mama była
wróżką? – zapytałem.
- Widzę, że szybko
zrozumiałeś – odpowiedziała Octavia. – Twoja mama była wróżką-biedronką.
Wygląda na to, że chociaż to po niej odziedziczyłeś.
- I to dlatego tata… -
chciałem zapytać o jego kropkową obsesję.
- Tak.
- A nikt mi nic nie
powiedział ponieważ…? – Byłem lekko zażenowany, ale szok przytłumił moją złość
na nich.
- Wróżki zdobywają
możliwość zmiany swojego rozmiaru w dniu swoich osiemnastych urodzin. Poza tym
mogą z niej korzystać tylko i wyłącznie w czasie pełni księżyca – tłumaczyła
bardzo spokojnie. – Jednak prawda jest taka, że nie miałam pewności, czy będąc
synem człowieka i wróżki będziesz miał taką moc. Wolałam nie mówić ci
wcześniej, żebyś później się nie zawiódł.
- Ale jednak się udało…
- stwierdziłem przybity. – I co teraz? Mam iść z tobą i zacząć żyć jak wróżka?
- Nie, nie musisz.
Jednak chciałam pokazać ci nasze miasteczko. To niedaleko. – Skinęła głową, a
mój tata ostrożnie nas podniósł i patrząc na nas jak na ósmy cud świata,
przeniósł nas na parapet okna. Otwarł je, że podmuch powietrza omal mnie nie
przewrócił. Octavia złapała mnie jednak za rękę i ciągnęła mnie za sobą. – Pora
na twoją pierwszą lekcję latania! – oświadczyła z uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz