niedziela, 6 września 2015

Rozdział 19

Nie miałam żadnego dobrego pomysłu na tytuł, ale myślę, że tak jest nawet lepiej. W końcu wiem ile tego mam. ;)
Życzę miłej lektury!

                Mój pierwszy pocałunek. Była to tylko chwila, lecz mi wydawało się jakby to były długie godziny. Stało się wtedy coś niezwykłego. Deszcz wywołany przez przygnębioną Lili zmienił się w prześliczne płatki śniegu. Cała okolica zmieniła swoje oblicze przez warstwę białego puchu. Nie minęła nawet minuta a rozpętała się bitwa na śnieżki. Podzieliliśmy się na dwie drużyny damską i męską. Nasza była mniejsza, ale za to silniejsza. Miło było zabawić się po takim stresie.
                - Jak mogliście zacząć beze mnie?! – usłyszeliśmy z oddali. To był Arti.
                - Może najpierw podziękowałbyś nam za śnieg?! – krzyknąłem razem z Lili.
                - Podejrzewałem, że zacznie sypać kiedy wreszcie ze sobą będziecie… - zaśmiał się .
                - Teraz wszyscy możemy być szczęśliwi. – powiedziała Andrea obejmując Artura. – Skoro jesteś księciem…
                - Nie jestem księciem – przerwał jej.- Jestem… Królem.
                - Ale jak?! – odpowiedzieliśmy zaskoczeni.
                - No… wilkołaki wybrały mnie na króla. – tłumaczył. – Na dodatek matka przekazała mi władzę.
                - Nawet jeśli jesteś moim królem, dla mnie pozostaniesz tylko wkurzającym dzieciakiem… - mruknął nadchodzący mężczyzna. Był to jeden z pegazów… jak mu tam było?
                - Co on ci takiego zrobi? – zganiła go idąca z nim kobieta.
                - To Jeremi i Zuzanna najlepsi strażnicy mojej matki. – powiedział Artur. – chcieli sprawdzić czy będę bezpieczny…
Porzucaliśmy się jeszcze przez chwilę, a później udaliśmy się do portu. Tam czekał na nas statek do domu. Należał on do ojca Pabla – Huana. Był to bardzo miły człowiek. Wyglądał jak typowy meksykanin. Opalony, czarne włosy, koszula i sombrero na głowie. Dopłynięcie do stanów zajęło nam kilka dni. Wróciliśmy równo z końcem ferii.
                Pierwszego dnia po powrocie powiedziałem reszcie szkoły to co przed nimi ukrywałem. Wbrew temu, co myślałem nic się nie zmieniło. Lekcje wciąż były równie monotonne, co wcześniej. Jednak jak to już bywa w tej szkole, pani dyrektor wezwała mnie do swojego gabinetu.
                - Co tym razem mam zrobić? – powiedziałem wchodząc.
                - Pewien chłopak uczęszcza do nie tej szkoły co powinien… - odpowiedziała pani Torro. – Jest czarodziejem wychowywanym przez zwykłego ojca. Przez to nie poszedł do naszej szkoły. Twoim zadaniem jest go tu sprowadzić.
                - A gdzie go znajdę? – zapytałem.
                - Chodzi do tej samej szkoły, co twój kuzyn. – odrzekła – Nazywa się Bazyli Goldenflower. Oto jego zdjęcie. Będzie brał  jutro udział w zawodach łuczniczych. Tam możesz z nim porozmawiać.

Popatrzyłem na zdjęcie, które dostałem. Ten chłopak miał indiańską urodę, ale jego włosy były brązowe a oczy były oliwkowe. Miał też bardzo dużo piegów. Wydawało mi się, że już go gdzieś widziałem, ale nie mam pojęcia gdzie…

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger