czwartek, 20 sierpnia 2015

Nieoczekiwana zmiana miejsc.

Zapraszam do komentowania i nadsyłania rysunków dot. tej opowieści. 
Miłej lektury!


  Kiedy obudziłem się rano, zdawało mi się, że wciąż śnię. Byłem zupełnie w innym miejscu niż wtedy, gdy kładłem się spać. Znajdowałem się w przestronnym pokoju z dużymi oknami. Na ścianach wisiało wiele obrazów a w kącie stała sztaluga. W całym pomieszczeniu było wiele przyborów malarskich.
    Wydawało mi się, że już kiedyś tu byłem. Łóżko było bardzo wygodnie. Kiedy leżałem w nim i myślałem usłyszałem dźwięk telefonu, który leżał na szafce. To nie był mój telefon. Mimo tego spojrzałem, kto dzwoni. Ku mojemu zaskoczeniu wyświetliło się tam moje imię i nazwisko. W takim wypadku musiałem odebrać.
         - Słucham, kto mówi? – zapytałem.
         - Coś ty zrobił! – krzyknął na mnie rozmówca. Po głosie poznałem, że to Vincent. – To na pewno twoja sprawka.
         - O co ci chodzi? – zapytałem ospałym głosem. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ja nic nie zrobiłem. Dopiero się obudziłem.
         - Skoro to nie ty to kto?! – kontynuował krzyki. – Ale lepiej spójrz najpierw w lustro. Jest w łazience za drzwiami.
Zrobiłem tak jak kazał. Nie wiedziałem skąd wiedział, ale za drzwiami rzeczywiście była łazienka. Kiedy spojrzałem w lustro początkowo nie widziałem nic nadzwyczajnego. I to właśnie było nie tak. Znów miałem czarne włosy! Nie miałem pojęcia jak i skąd Vincent wiedział, lecz zrozumiałem, kiedy zauważyłem u siebie brązowe oczy.
         - Zamieniliśmy się ciałami! – krzyknąłem do telefonu.  – Ale jak?
         
- Właśnie, dlatego do ciebie dzwonię. Udałem chorobę, żeby nie iść na te twoje lekcje. Jeszcze by się ktoś domyślił, albo co. Weź coś z mojej szafy i przyjdź tu jak najszybciej.

Cały ten czas byłem w pokoju Vincenta. To on namalował te wszystkie obrazy w ich domu. Ubrałem się i wyszedłem. Chciałem zatrzymać czas, żeby wejść niezauważonym do szkoły, ale nie mogłem. W ciele mojego kuzyna nie miałem swoich mocy! Musiałem znaleźć inny sposób na dostanie się do środka. Wykorzystałem do tego nasze niezwykłe podobieństwo i… sproszkowaną kredę. Wtarłem ją we włosy i zrobiły się na tyle białe by oszukać starego dozorcę. Pana Groβshmita. Był to bardzo miły czarodziej. Zawsze rozśmieszał wszystkich swoimi żartami. Dodatkowo jego krępa budowa ciała i długie lokowane włosy dodawały efektu. Miał także kozią bródkę. Jednak jego wzrok nie był najlepszy. Dzięki temu mogłem bez problemu przejść.  Kazałem kuzynowi czekać w moim pokoju. Gdy byłem już prawie na miejscu zobaczyłem, że Arti właśnie z niego wychodzi. Niemal natychmiast mnie zobaczył. Był trochę skołowany, lecz wyczuł ode mnie zapach Vincenta. Zaczął na mnie warczeć. Zmienił się nawet w swoją pół-wilczą formę. To był pierwszy raz jak go takiego widziałem. Zamiast ludzkich miał białe wilcze uszy i ogon w tym samym kolorze. Jego oczy przybrały złotą barwę a źrenice były spłaszczone po bokach i wydłużone. Nadchodząca z oddali Lili zauważyła to i zatrzymała czas. Nie mam pojęcia, co się działo, lecz nie wiedzieć czemu przełamałem zaklęcie i obudziłem się z bezruchu. Zobaczyłem wtedy stojących obok zdziwionych Vincenta i Lili.
- Ktoś wyjaśni mi co tu się dzieje? - pytała Vincenta  Lili. - Dlaczego jest was dwóch? I jak ten drugi samodzielnie złamał zaklęcie? 
- Tak naprawdę to ja jestem Mikołaj. - wtrąciłem się. - W jakiś sposób zamieniliśmy się ciałami. 
- Teraz to mi jeszcze bardziej namieszałeś w głowie. - marudziła Lili. - To kto to jest? 
                - To mój kuzyn Vincent. Wiesz on jest ten... zwyczajny.    - powiedziałem spoglądając na niego.  - Vincent nie dotykaj tego! 
Za późno. Kuzyn dotknął Artiego, wzbudzając go. Wilkołak był bardzo zdezorientowany. Miałem zamiar wszystko mu wytłumaczyć, ale Lili zaciągnęła nas do gabinetu pani dyrektor. Tam wszystko wyjaśniłem. Pani Chupacabra była wściekła.
                - Jak mogłeś się wygadać komuś z spoza naszego świata?! Wiesz jak to się może skończyć. – krzyczała na mnie. Po chwili się uspokoiła i spojrzała na Vincenta. – Chociaż… Później się tym zajmę. Najpierw trzeba się zająć waszymi ciałami. Jedliście coś zanim to się stało? Coś z owocami?
                - Powiedzcie mi czy dobrze zrozumiałem. – przerwał Atrur. – Lili jest króliczkiem wielkanocnym. Mikołaj to Yeti i jednocześnie święty Mikołaj. Jeszcze zamienił się ciałami ze swoim kuzynem. A pani pyta się o owoce!?
                - Tak. Wszystko dobrze zrozumiałeś. – odparła pani Torro ( prawdziwe nazwisko p. dyrektor) – Otóż istnieje pewien owoc, nazywa się iniridu, po którego zjedzeniu osoby przebywające blisko siebie zamieniają się ciałami. Prawdopodobnie są one przyczyną tego zamieszania.
                - W deserze, jaki nam podano były jakieś owoce. – przyznał Vincent. – Dostaliśmy go gratis. Jak wszyscy tego dnia.
                - Mówisz, że więcej osób mogło to spotkać? – powiedziała zaniepokojona. – Usiądźcie obok siebie i zjedzcie to. To antidotum.
To antidotum to była zwykła cytryna. W dodatku musieliśmy zjeść całą. W tym wszystkim dobre było to, że dzięki zamieszaniu Arti przyjął to wszystko dość dobrze. Po chwili powrotem byliśmy z Vincentem w swoich ciałach. No nie całkiem. Nie wiedzieć czemu zamieniły się końcówki naszych włosów, Jednak nie było na to czasu. Pobiegliśmy wszyscy do pizzeri. Na miejscu okazało się, że nie tylko my zamieniliśmy się. Wszyscy, którzy byli tego dnia w restauracji, przyszli na skargę. Na dodatek pracownik, który podał wszystkim desery zwolnił się tamtego dnia. Został po nim tylko list:

Jeśli to czytacie to znaczy, że macie tu niemały problem. Jeden z moich pionków dobrze wykonał swoją pracę. Owoce iniridu w deserach to był doskonały pomysł. Lepiej się od razu poddajcie, jeśli nie chcecie skończyć jak ŚM i ZW. To dopiero początek zabawy.
Miłego dnia.
Wielki Władca Umysłów.
P.S. – Amadeusz Sange jest cały i zdrowy… na razie. Mieszka sobie spokojnie w moich lochach. Mam nadzieję, że reszta dołączy.

Na całe szczęście właściciel lokalu był wampirem. Wiedział, że należy się z tym zwrócić do pani dyrektor. Rozszyfrowaliśmy, że ŚM oznacza świętego Mikołaja, a ZW zajączka wielkanocnego. Niestety miałem rację. Mój ojciec nie popełnił samobójstwa, a przynajmniej nie z własnej woli. To była sprawka tego władcy umysłów. Później zajął się Jamesem Loganem i Amadeuszem Sange. Był to wuj Andrei. Wyjaśniało to jej kiepski humor w ostatnim czasie. Ktoś celowo próbuje się pozbyć legendarnej szóstki.
                To oznacza wojnę! Nie mogę pozwolić, żeby jakiś szaleniec przyczyniał się do czyjejś śmierci. Na razie jednak nie jestem wstanie nic zrobić. Wiem tylko, że niebawem i ja, i moi rówieśnicy także sraną się celami. Do tego czasu postaram się podrosnąć w siłę i stawić czoło napastnikowi. Tylko kim on jest? Kto kryje się pod nazwą Wielkiego władcy umysłów? Mam przeczucie, że odpowiedź jest bliżej niż się wydaje.




Ciąg Dalszy Nastąpi...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger