piątek, 28 sierpnia 2015

Rodzinna kolacja

Uprzejmnie informuję was o możliwości dodawania komentarzy w usłudze google+ i serdecznie zapraszam do komentowania. miłej lektury!


Przez ostatnie dni miałem w głowie ogromny natłok myśli. Na niczym nie mogłem się skupić. Ciągle myślałem o tym, co przeczytałem. Rozwiązanie tej zagadki oraz ochrona rodziny nie … całego świata było moim zadaniem. Nie miałem pojęcia, od czego zacząć. Byłem tylko zwykłym nastolatkiem. No dobra niezwykłym, ale wciąż nastolatkiem. Jak miałem chronić to, co jest dla mnie ważne?
Pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Ciotka pobiegła do drzwi, podczas gdy ja siedziałem z nosem w książkach. Na dworze szalała burza, więc zastanawiałem się kot to może być. Kiedy tylko drzwi się otwarły, do środka wszedł dziadek. Trzymał się dobrze jak na swój wiek. Jego krótkie zawsze dobrze uczesane włosy nie straciły swojego brązowego odcieniu mimo upływu lat. W jego bursztynowych oczach wiąż pozostawał ten błysk. Oczywiście miał zmarszczki, W końcu to sześćdziesięciolatek, ale idealnie komponowały się one z jego kanciastą szczęką i schludnym zarostem. Wielu młodszych od niego na pewno zazdrości mu jego sprawności fizycznej, ponieważ wciąż był w doskonałej formie. Dowodem an to była jego umięśniona sylwetka. Nawet przemoczony do suchej nitki wyglądał dumnie. Na rękach trzymał białego… wilka?
- To wilkołak. – powiedział swoim niskim głosem dziadek. – Znalazłem go przy drodze. Jest wycieńczony. Nim zemdlał zdążył wymamrotać tylko jedno słowo.
-Jakie? – zapytałem.
- To słowo to – przerwał na chwilę spoglądając na mnie.- Mikołaj. Wydaje mi się że cię szukał.
- Mnie? – zdziwiłem się. – Czekaj! Wilkołak z białym futrem… Chyba wiem, kto to może być!
To musiał być Arti. Wziąłem go z rąk dziadka i zaniosłem do swojego pokoju. Kiedy wróciłem na dół dziadek był już przebrany. Miał ze sobą całą walizkę, ponieważ przyjechał tu na weekend.
                - To prawda, że tutaj w mieście mieszka rodzina twojej matki?- zapytał mnie z uśmiechem.
                - Tak, to prawda. A co?- powiedziałem z lekkim zaciekawieniem.
                - Może byśmy zaprosili ich dzisiaj na kolację? Chciałbym ich bliżej poznać.
                - Dobrze. Pójdę ich zaprosić.
Poszedłem tam zapominając o szalejącej burzy. W sumie, kiedy przeszedłem parę kroków postanowiłem zatrzymać czas żeby nie zmoknąć. I tak na nic się to nie zdało. Już byłem cały mokry. Po drodze zadzwonił mój telefon. ( O dziwo działał w przeciwieństwie do wszystkiego.). To była Lili.
                - Nie zatrzymuj czasu, kiedy ci się tylko podoba! – krzyczała na mnie przez słuchawkę. – Ja tu prawie dostałam zawału!
                - Tak samo, kiedy omal nie oberwałem strzałą!- odpowiedziałem ironicznie. – Dobra, następnym razem nie będę.
                - Jakoś ci nie wierzę… - powiedziała i rozłączyła się.
Nim się spostrzegłem byłem już pod domem Legów. Drzwi były zamknięte, więc wszedłem tam tak jak za pierwszym razem. Przez… okno, (kto pomyślał, że przez komin?). Chciałem zrobić Vincentowi niespodziankę. Poszedłem do jego pokoju.
                - O cześć! – powiedział. – Spodziewałem się ciebie.
                - Ale jak?! Przecież zatrzymałem czas! – zaprotestowałem.
                - To chyba już na mnie nie działa… - mruknął. – Ale przyjemnie jest móc malować w ciszy.
                - A co takiego malujesz?
                - A takie tam. Maluję to, co mi się przyśni. Tym razem to nasza rodzina przy kolacji. No plus Arti…
                - A właśnie! Dziadek zaprasza was do nas na kolację! Dziwnym zbiegiem okoliczności Arti też będzie.
Otaczającą nas ciszę nagle przerwała moja mała kuzynka. Znów nie miałem pojęcia, dlaczego ona może się ruszać, ale obudziła się dopiero teraz. ( Jak ona to robi?!)
                Po powrocie do domu poszedłem sprawdzić co z Artim. Na całe szczęście poczuł się lepiej i wrócił do ludzkiej postaci. Leżał w moim łóżku. Gdy wszedłem do pokoju, natychmiast się ożywił. Wtedy pomyślałem, że Artur może wiedzieć o wilkołakach coś więcej. W końcu był jednym z nich.
                - Dowiedziałem się czegoś ważnego o tym władcy umysłów! – powiedzieliśmy jednocześnie.
                - Ty mów pierwszy. – odparł Arti.
                - Z dziennika ojca dowiedziałem się, że jest to jakiś wilkołak. – odparłem dumnie.
                - Czyli udało ci się go otworzyć… - zachichotał przyjaciel. – dobra mów dalej.
                - Tak naprawdę chciałem się ciebie o coś zapytać. Znasz może jakiegoś wilkołaka, który może kontrolować umysły? – zapytałem.
                - Znam… nawet dwóch takich. Jeden z nich to William Holmes, a drugi… - przerwał.
                - A drugi?
                - To… ja. – powiedział z głosem pełnym poczucia winy.
                - Czyli władca umysłów to Wiliam Holmes. To chciałeś mi powiedzieć?
                - To mój ojciec. – wykrztusił z siebie. – Wstydzę się tego, że jestem jego synem. Zapisując się do szkoły podałem fałszywe nazwisko. Tak naprawdę nazywam się Artur Mycroft Holmes.
                - Przecież nikt nie będzie cie obwiniał za to, co zrobił twój ojciec. – powiedziałem – Nawet jeśli zabił mi rodziców.
                - Nie jesteś na mnie wściekły? Cały czas cię okłamywałem. – mówił lekko zdziwiony.
                - Zapomniałeś już, że ja też cię okłamałem? – powiedziałem z uśmiechem. – Jesteśmy kwita.
Obaj poszliśmy do salonu i wyjaśniliśmy wszystko dziadkowi i cioci. Słuchali nas bardzo uważnie i zasypywali pytaniami. Mieli nam trochę za złe, że nic wcześniej nie mówiliśmy.
                Wieczorem razem z Arturem pomagaliśmy szykować wszystko na kolację. Gotowaniem zajął się dziadek, a my szykowaliśmy do stołu. Kiedy usłyszeliśmy pukanie, poszedłem otworzyć drzwi. Do środka wchodzili kolejno: ciocia Alex, Niko, Vincent i na końcu wujek… jak on w ogóle miał na imię? Tym razem w odróżnieniu od poprzednich, został on rozpoznany. Przez całą kolację ciotki rozmawiały o wszystkim. Wyglądały jakby znały się od zawsze. Za to wujek był strasznie skrępowany. Arti, Vincent i ja przyglądaliśmy się temu z uśmiechem na ustach, ale tylko ja spośród nich znałem powód jego zachowania. W pewnym momencie kuzyn powiedział:
                - Dziwne. Dokładnie to mi się dzisiaj śniło…
                - Właśnie, widziałem to na twoim obrazie.- przytaknąłem.
                - Często ci się to zdarza? – wtrącił się Arti.
                - Czasami… - mruknął Vincent. – Zwykle to maluję swoje sny.
                - Ten obraz ze smokiem też? – zapytałem.
                -  Eee… tak. A czemu pytasz?
                - Bo zauważyłem na nim Lili i wydało mi się to dziwne.
Na tym skończyła się ta rozmowa. Ciocia Aleksandra zabrała Niko do domu. Zrobiło się już późno. W tym samym czasie dziadek poprosił wujka o rozmowę w kuchni. Poszła z nimi także ciotka Niki, po czym zamknęli drzwi. Bardzo chciałem wiedzieć, o czym rozmawiali, więc wykorzystując zatrzymanie czasu wślizgnąłem się tam razem z kuzynem.
                - Nie sądziłem, że cię tu spotkam, Nikolasie… - zaczął dziadek oskarżającym tonem. –Dlaczego? Dlaczego nas zostawiłeś?
                - Nie pasowałem tu. Nie mogłem znieść tego, że nie mam mocy. Myślałem, że się mnie wstydzicie. Nawet zmieniłem nazwisko.- odpowiedział skruszony.
                - A co z Vincentem? – zapytała ciotka. – Czy on…
                - Obserwowałem go do szesnastych urodzin i nie zauważyłem niczego szczególnego. Chyba też jest zwyczajny.
                - Chciałbym…- mruknął Vincent. Dopiero wtedy zauważyli, że tez tu jesteśmy.- Dlaczego tak ważne rozmowy odbywają się bez nas?
                - Synu! Jak ty tu…? – mówił zaskoczony Nikolas. – Co masz na myśli przez „chciałbym”?
                - To, że chciałbym być normalny. – tłumaczył.- Bo nie jestem. Na całe szczęście mój kochany kuzynek mi to uświadomił.
                - Mówisz jakbyś miał mi to za złe. – mruknąłem. – Beze mnie twoje życie byłoby nudne.
                - Posiadasz moc? Ale jaką? - zapytał dziadek.
                - Moja moc polega na łamaniu zaklęć. – odparł mój kuzyn. – Mogę też pozbawić kogoś jego energii magicznej.
                - Zrobiłeś to komuś? – pytała zaniepokojona ciotka.
                 - Nie celowo, ale tak…
                - Co się z nim później stało? – ciągnęła temat.
                - Zemdlałem. – wtrąciłem się. – A później musiałem leżeć w łóżku przez tydzień.

Wszyscy dalej zadawali nam pytania. Nie chcieli uwierzyć, że Vincent wiedział wszystko już od pewnego czasu.




Oto portret Nikolasa Lega:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger