piątek, 26 lutego 2016

Część II Rozdział 12 "Śnieżna biel"


         Mijały dni, tygodnie a ja miałam się już dużo lepiej. Tuż po odzyskaniu sił wzięłam się za ostry trening. Chciałam poznać granice moich zdolności. Po przeanalizowaniu wszystkiego okazało się, że mogę jedynie zatrzymywać czas i przemieszczać się w nim. Nie jestem w stanie go zwolnić lub przyspieszyć. Szkoda, bo przydałoby się takie coś na lekcjach matematyki. Wiecie, o co mi chodzi. Jeśli chodzi o poje pozostałe zdolności jest tak jak było. Nic mniej nic więcej. Byłam tak zajęta ciągłym sprawdzaniem siebie, ze odrobinkę zaniedbałam troszkę swoich przyjaciół. Na dobra… BARDZO ich zaniedbałam. Nie wychodziłam z nimi przez prawie trzy miesiące! Żeby im to jakoś zrekompensować postanowiłam, że przygotuję dla nich ręcznie zrobione prezenty. Przez dwa dni plotłam dla nich bransoletki, takie same jak ta, którą dostałam niegdyś od nieznajomej, którą podarowałam Patrykowi, która obecnie znajduje się na mojej ręce. Popatrzyłam na jedno z moich dziel a następnie na mój „wzornik”. Na swoim dziele zauważyłam niewielki błąd w splocie. Nie opłacało się już go naprawiać. Dzięki temu była na swój sposób wyjątkowa. Jednak wydawało się, że takowa nie jest. Stara bransoletka, którą nosiłam miała taki sam defekt. Identyczny! Różniły się chyba tylko wiekiem. Jednak porzuciłam tę fascynację w chwili, w której do mojego pokoju z trzaskiem drzwi wpadł Patryk.
         - Siema Leo! – powiedział jakby chciał zabrzmieć fajniej. – Myślałem już że nie żyjesz.
         - Już mnie chciałeś uśmiercić? – oburzyłam się.
         - Nie – wymigiwał się. – Przyszedłem po ciebie. Ten twój dyrektor mówił, że chce z tobą pogadać.
         - I pozwolił Ci iść do mojego pokoju? – mówiłam z niedowierzaniem. – Nie wierzę ci.
         - No dobra… - mruknął. – Kazał to zrobić Mari, ale ona poszła z Aleksem i kazała mi to zrobić.
         - To już ma większy sens – stwierdziłam. – Trzeba było tak od razu.
Poszliśmy razem do gabinetu pana Mikołaja. Czekał tam na mnie wraz z rodzicami Klary. Pani Jua wyglądała na bardzo poważnie nastawioną do rozmowy. W odróżnieniu od niej dyrektor i jego kuzyn byli raczej zdezorientowani.
         - Co takiego chcieliście ode mnie? – zapytałam na wejściu.
         - Chcesz odkryć ich tajemnice, prawda? – powiedziała kobieta wskazując na dwóch mężczyzn. – Mam dla ciebie zadanie.
         - O co chodzi? – pytałam dalej.
         - Niedawno odkryłam, że odkryli oni w sobie swoje zdolności wcześniej niż myśleli. – tłumaczyła. – Myśleliśmy, że było to gdy chodzili do liceum. Jednak okazuje się, że użyli magii dużo wcześniej, jednorazowo, ale jednak.
         - Co? – powiedzieli zdziwieni. – I my nic o tym nie wiemy? Przecież byśmy zauważyli!
         - Może i zauważyliście, ale byliście zbyt młodzi by wziąć to na poważnie. – zaśmiała się liliowowołsa elfka.
         - Ile mieli wtedy lat? – zapytałam zaciekawiona.
         - Około czterech – powiedziała bardzo poważnym tonem.
         - Cztery?! – wszyscy się ożywili – Przecież to niemożliwe!
         - Dlatego chce byś to sprawdziła – odrzekła przymuszająco. – Zrobisz to?
         - Jasne, że tak. Zapowiada się interesująco.
Wtedy do klasy wszedł Patryk, który wszystko podsłuchiwał. Gdy usłyszał, że mam się cofnąć w czasie, wpadł żeby zobaczyć jak to wygląda. Przybrałam formę wróżki i machając ogonem skupiałam się by odbyć podróż w czasie. Jednak jego obecność i tek wgapiający się we mnie wzrok nie pozwalały mi się skupić. Poprosiłam go by wyszedł, ale on się uparł. Próbowałam go wypchać za drzwi i zaczęliśmy się szarpać. Jednak podczas tej szarpaniny udało mi się przenieść w czasie, ale… on cofnął się wraz ze mną.
         - Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? – krzyczał zszokowany.
         - Pati! Spokój! Przenieśliśmy się w czasie! – krzyczałam na niego.
         - Po co wzięłaś mnie ze sobą?! – oburzył się.
         - Wcale nie chciałam Cię brać! – odpowiadałam wkurzona. – To wszystko przez to że mnie rozpraszałeś.
         - Uważasz, ze to moja wina?! – wykłócał się pełen pretensji do mnie.
         - Tak! – odpowiedziałam krótko i wyraźnie.
         - Ee… przepraszam – zapytał niepewnie ktoś z niewinnym głosikiem/
         - Czego?! – zareagowałam jeszcze zdenerwowana.
Spojrzałam na właściciela tego głosiku. Był to mały chłopczyk z czarnymi jak węgiel włosami i parą dużych oczu koloru bezchmurnego nieba. Przez to, że na niego krzyknęłam, rozpłakał się. Dopiero wtedy się uspokoiłam. Było mi przykro, że doprowadziłam jakieś dziecko do płaczu. Żeby przestać go stracić wróciłam do mojej ludzkiej formy, jednak to go nie uspokoiło.
         - Będzie miał traumę do kończ życia - zaśmiał się Patryk.
         - Chyba masz rację. – powiedziałam osłupiała patrząc na mężczyznę, który zmierzał w naszym kierunku. – Ja chyba też…
         - O co ci znowu chodzi? – pytał się będąc już w doskonałym humorze. – Czekaj. Ten gość wygląda zupełnie jak twój dyrektor. Co on tu robi?
         - To nie może być on… - mruknęłam wciąż nie mogąc uwierzyć w to co widzę.
Gdy mogłam mu się przyjrzeć dokładniej wciąż miałam wrażenie, że stoję przed dyrektorem. Takie same rysy twarzy ten sam kolor włosów. Identyczne przeszywające, mroźne spojrzenie. Jednak wydawał się on odrobinę niższy niż zazwyczaj. Popatrzyłam na niego jeszcze uważniej i zobaczyłam różnicę. Ten nie miał blizny na policzku! To nie jest on.
         - Kim jesteście i czemu straszycie mojego syna? – zapytał niskim głosem. Innym niż dyrektora Foota.
         - Jestem Patryk Pattison a to Leona Przypadek jesteśmy… - Zaczął beztrosko mój przyjaciel.
         - Pati! Tyle starczy! – przerwałam mu. – A kim pan jest?
         - Jestem właścicielem tej ziemi. – odpowiedział poważnie. – Nazywam się Mikołaj Foot. A ten maluch to mój syn, też Mikołaj.
         - Serio… - mruknęliśmy oboje rezygnująco. – To jakaś tradycja rodzinna?
         - Tak. – odpowiedział z uśmiechem mężczyzna.
Podczas gdy chłopiec poszedł się bawić. Jego ojciec odszedł z nami na bok.
Upewnił się, że mały nas nie słyszy i powiedział cicho:
         - Jesteście czarodziejami? Idźcie sobie stąd. Nie chcę…
         - żeby młody się dowiedział. – dokończyłam. – My wszystko wiemy panie Foot. Niestety mam zadanie i muszę mieś oko na pańskiego syna.
         - Skąd to wiecie i co to ma być za zadanie. Czego chcecie od mojego syna? – dopytywał się ze zdenerwowaniem.
         - Mamy go obserwować, a raczej tylko ona, bo ja tu jestem na przyczepkę. – zaczął Patryk. – A wiemy to wszystko bo jesteśmy z przyszłości.
         - Pati! Nie wiesz, że nie powinno się zdradzać takich informacji. – skarciłam chłopaka.
         - Czy ja wszystko robię źle? – mruknął obrażony.
         - Jak to z przyszłości? – dziwił się mężczyzna. – I kto wam kazał go obserwować?
         - Między innymi też on sam… - mruknął cicho Pati, ale zamilczał, kiedy zobaczył jak patrzenia niego groźnie.
         - Dobra. Jak już musicie to zostańcie, ale żadnej magii przy nim. Zrozumiano?
Pokiwaliśmy twierdząco głowami. Później okazało się, ze była akurat wigilia i starszy pan Foot musi wykonać swoją prace. Takie już życie świętego Mikołaja… W tym czasie my się nim zajmowaliśmy. Teoretycznie zajęło by to dosłownie chwilkę, ale niestety i ja, i młody Foot nie zatrzymywaliśmy się wraz z czasem. Dlatego też uwolniłam z zatrzymania też Patryka. Bawiłam się z chłopcem będąc kotem a Pati wszystkiego pilnował. Trwało to dobre dwie godziny. Nagle usłyszałam jakiś dziwny hałas na zewnątrz. Podeszłam do okna i wdrapałam się na drewniany parapet by sprawdzić, co się dzieje. Prawie spadłam z parapetu, Kidy zobaczyłam całą armię dziwnie ubranych ludzi. Wszyscy mieli długie peleryny z kapturami założonymi na głowy. Były one, tak jak reszta ich strojów w kolorze turkusu. Z tyłu widniał na pelerynach symbol białego węża. Wywarzyli drzwi domu i wpadli do środka. Próbowałam zrozumieć jakim cudem mogą normalnie się poruszać, skoro czas był zatrzymany. Jednak nie miałam na to czasu. Intruzi okazali się być czarodziejami. Nie zwracając uwagi na mnie czy na Patryka zamierzali porwać małego Mikołaja. Wracając do ludzkiej formy zaczęłam bronić swojego nauczyciela. Przeciwnicy byli trochę zaskoczeni, ale wciąż nacierali. Pati też chciał się włączyć do walki.
         - Rikuś! Przestań! – krzyknęłam do niego. – Jesteś tylko człowiekiem!
         - I niby nie dam sobie rady z armią doświadczonych czarodziei? – powiedział z ironią w głosie. – Sama nie dasz sobie rady.
         - Nie nie doceniaj mnie! – odpowiedziałam mu dumnie.
         - Dobra, dobra. – mówił ironicznie podnosząc ręce jakby się poddawał. – Nie będę ci przeszkadzał. Radź dobie sama.

I zrobiłam tak jak mówił, a przynajmniej próbowałam. Ludzie w kapturach szybko wykorzystali swoja przewagę i złapali mnie. Wtedy stało się coś dziwnego. Mikołaj zaczął się wyrywać z rąk oprawców. Jego włosy zaczęły się rozjaśniać. Widząc to, włożyłam magiczne okulary, żeby móc zbadać, co się dzieje i to nagrać. Gdy włosy chłopca stały się zupełnie białe oprócz wyrywania zaczął też krzyczeć. W jego głosie można było usłyszeć potworną mękę. Zupełnie jakby moc, która się w nim właśnie budziła sprawiała mu ból. Dziecko zaczęło śnić oślepiającym białym światłem a po pokoju rozniosła fala mrozu. Niemal wszystko zostało skute lodem. Intruzi zaczęli po prostu znikać. Ja i Pati byliśmy cali zarznięci. Mały Foot znów miał czarne włosy a okulary podpowiadały mi, że stracił całą energię a jego ciało tymczasowo zablokowało się na jej uwalnianie. Tak poza tym to po prostu zasnął. Chwilę później wrócił jego ojciec a my wróciliśmy do swoich czasów i wypiliśmy gorące kakao. Oddałam okulary dyrektorowi, żeby sam to sobie zobaczył. Ciekawi mnie kim byli ci ludzie i co chcieli od biednego czterolatka…

****
Zapraszam do odwiedzienia załadki pytania do bohaterów, w któej możecie wypytywać ich o różne rzeczy! Posty z odpowiedziami umieczszać będę pierwszego, wiec zapraszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger