piątek, 12 lutego 2016

Część II Rozdział 9 "Obraz i cel"

Następnego dnia wszystko wróciło do normy. Oczywiście jak na standardy szkoły dla czarodziejów. Rano odbywały się normalne lekcje. Dopiero teraz poznałam moich klasowych kolegów. Chociaż Klarę i jej znajomych poznałam już jakiś czas temu. Poza nimi, wszyscy wydawali mi się jacyś tacy nudni i nijacy. Naszym wychowawcą był profesor Vincent. Poza tym uczył nas też plastyki. Nudziłam się cały ranek.
Dopiero popołudniowe zajęcia mnie zaciekawiły. A dokładniej to droga na nie, bo koniec końców na nie nie dotarłam. Szłam z Mari i Clausem do szkolnych katakumb, kiedy moją uwagę zwrócił pewien obraz. Przedstawiał on grupkę uczniów naszej szkoły. Wydawali mi się jakoś dziwnie znajomi.
- Mari, co to za obraz? – zapytałam zatrzymując się nagle.
- Ten obraz namalował profesor Leg. – wytłumaczyła mi. – Przedstawia on jego i innych dorosłych z rady.
- Naprawdę? Byli wtedy tacy młodzi...
- Tak, na przykład tu jest mój ojciec. – mówiła wskazując go palcem. – A tu pani Jua.
- A to kto? – zapytałam niepewnie wskazując ledwo widoczną chowającą się za murem postać. – Wiesz kto to może być?
- Nie mam pojęcia… - mówiła lekko zmieszana. – Nigdy wcześniej jej nie widziałam, ale wygląda prawie tak jak ty.
- Przecież to niemożliwe, co nie? – mówiła lekko się wycofując. – Musiałabym się cofnąć w czasie czy coś, żeby tam być.
- Wiesz… - mruknęła dwuznacznie. – Jesteś czarodziejką czasu, więc prawdopodobnie jest to prawdopodobne…
- To co mówisz nie ma sensu. – odrzekłam bez entuzjazmu.
- Zaraz spóźnicie się na zajęcia. – przerwał nam ciepłym głosem pan dyrektor. – Aż tak bardzo podoba się wam ten obraz, że tak o nim rozprawicie?
- Tak, podoba mi się… - mruknęłam niepewnie. – Ale chodzi o coś innego.  Tam na obrazie jest ktoś, kto wygląda jak ja.
- Więc pewnie to ty. – odpowiedział z uśmiechem. – Mam nadzieję, że nie ma więcej takich jak ty.
Mówiąc to był wyraźnie zdenerwowany. Mogłam dostrzec krople potu na jego czole. Cały czas zastanawiałam się, czego on tak naprawdę się bał. Wyglądało jakby chodziło o mnie. Cały czas unikał kontaktu wzrokowego.
         - Ale to było zanim się urodziłam! – skrytykowałam go. Wiem, nie powinnam krzyczeć na dyrektora szkoły, który w każdej chwili mógłby mnie wyrzucić czy coś. – Nie mogło mnie tam być!
         - Może cie to zdziwi, ale przed tamtym dniem, już zdążyłem spotkać własnego syna.
         - Ale jak? – pytałam z zaciekawianiem.
         - Podróże w czasie. – powiedział chcąc zabrzmieć tajemniczo. – Myślę też, że właśnie tak było z tym obrazem i wszystkimi innymi na jakiś się „przypadkowo” pojawiłaś. Pewnie wykonywałaś misję, którą powierzyłem ci wiele lat temu… chyba tobie. Nie jestem do końca pewien, ale to by wszystko wyjaśniało. Teraz żałuję, że to zrobiłem.
         - Teraz to już zupełnie nic nie rozumiem. – powiedziałam załamana siadając na podłodze.
         - Każdy potrzebuje w życiu jakiegoś celu. Masz jakiś? – powiedział jak do małego dziecka.
         - nie… - mruknęłam prawie płacząc.
         - To ja ci pomogę go odnaleźć. – stwierdził z uśmiechem pomagając mi wstać. – W końcu to mój obowiązek, jako nauczyciela. Aż dziwne, że zrobiłem to zanim skończyłem szkołę…
         - Ty serio jesteś tą osobą, która wyjawiła światu istnienie magii? Jesteś zbyt odpowiedzialny jak na taki wyskok. – włączył się do rozmowy Claus. – A o tym, że mnie też spotkałeś to już ani słowa.
         - Sorki młody. – odrzekł z lekkim zakłopotaniem. – Dobra, lekcje powinny się zacząć jakieś trzy minuty temu. Idziemy.
         - Chciałabym zobaczyć jak pan zdradzał światu te tajemnicę. Znajomi nie wściekli się na pana? – zapytałam.
         - Jane, ze się wściekli. – zaśmiał się. – Palbo… to znaczy ojciec Mari chciał mnie udusić.
         - Tym bardziej chciałabym to zobaczyć! – krzyknęłam głośno i podskoczyłam z ekscytacji.
Zamknęłam na chwilę oczy. Gdy je otworzyłam byłam zupełnie sama. Korytarz był zupełnie pusty. Wyglądał też inaczej. Ściany miały trochę inny odcień podłogi wyglądały na nowsze a obraz na ścianie zniknął. Widok za oknem tez był inny. Na ziemi leżało pełno śniegu. Był środek zimy. Budynki dookoła były też inne. Poza tym, że ich architektura była jakby z innej epoki, były jeszcze przyozdobione świątecznymi dekoracjami. Jakby tego było mało, to jeszcze było ciemno, noc. Chciałam wyjść się rozejrzeć i spytać, co się stało. Niestety wszystkie drzwi były zamknięte na klucz. Wydostałam się z budynku tylko i wyłącznie dzięki zmianie w małą muszkę. Przeleciałam przez dziurkę od klucza. Nigdy nie myślałam nawet, że kiedyś zrobię coś takiego. Dziurki od klucza to normalnie zabytki! Na dworze było zimno. Zupełnie nie byłam w tamtej chwili przygotowana na takie mrozy. Gdzie ja jestem? Wszystko wygląda znajomo, ale jednak zupełnie inaczej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger