Następnego dnia wszystko
wróciło do normy. Oczywiście jak na standardy szkoły dla czarodziejów. Rano
odbywały się normalne lekcje. Dopiero teraz poznałam moich klasowych kolegów.
Chociaż Klarę i jej znajomych poznałam już jakiś czas temu. Poza nimi, wszyscy
wydawali mi się jacyś tacy nudni i nijacy. Naszym wychowawcą był profesor
Vincent. Poza tym uczył nas też plastyki. Nudziłam się cały ranek.
Dopiero popołudniowe
zajęcia mnie zaciekawiły. A dokładniej to droga na nie, bo koniec końców na nie
nie dotarłam. Szłam z Mari i Clausem do szkolnych katakumb, kiedy moją uwagę
zwrócił pewien obraz. Przedstawiał on grupkę uczniów naszej szkoły. Wydawali mi
się jakoś dziwnie znajomi.
- Mari, co to za obraz? –
zapytałam zatrzymując się nagle.
- Ten obraz namalował
profesor Leg. – wytłumaczyła mi. – Przedstawia on jego i innych dorosłych z
rady.
- Naprawdę? Byli wtedy
tacy młodzi...
- Tak, na przykład tu
jest mój ojciec. – mówiła wskazując go palcem. – A tu pani Jua.
- A to kto? – zapytałam
niepewnie wskazując ledwo widoczną chowającą się za murem postać. – Wiesz kto
to może być?
- Nie mam pojęcia… -
mówiła lekko zmieszana. – Nigdy wcześniej jej nie widziałam, ale wygląda prawie
tak jak ty.
- Przecież to niemożliwe,
co nie? – mówiła lekko się wycofując. – Musiałabym się cofnąć w czasie czy coś,
żeby tam być.
- Wiesz… - mruknęła dwuznacznie.
– Jesteś czarodziejką czasu, więc prawdopodobnie jest to prawdopodobne…
- To co mówisz nie ma
sensu. – odrzekłam bez entuzjazmu.
- Zaraz spóźnicie się na zajęcia.
– przerwał nam ciepłym głosem pan dyrektor. – Aż tak bardzo podoba się wam ten
obraz, że tak o nim rozprawicie?
- Tak, podoba mi się… -
mruknęłam niepewnie. – Ale chodzi o coś innego.
Tam na obrazie jest ktoś, kto wygląda jak ja.
- Więc pewnie to ty. –
odpowiedział z uśmiechem. – Mam nadzieję, że nie ma więcej takich jak ty.
Mówiąc to był wyraźnie zdenerwowany. Mogłam dostrzec
krople potu na jego czole. Cały czas zastanawiałam się, czego on tak naprawdę
się bał. Wyglądało jakby chodziło o mnie. Cały czas unikał kontaktu wzrokowego.
-
Ale to było zanim się urodziłam! – skrytykowałam go. Wiem, nie powinnam krzyczeć
na dyrektora szkoły, który w każdej chwili mógłby mnie wyrzucić czy coś. – Nie mogło
mnie tam być!
-
Może cie to zdziwi, ale przed tamtym dniem, już zdążyłem spotkać własnego syna.
-
Ale jak? – pytałam z zaciekawianiem.
-
Podróże w czasie. – powiedział chcąc zabrzmieć tajemniczo. – Myślę też, że właśnie
tak było z tym obrazem i wszystkimi innymi na jakiś się „przypadkowo”
pojawiłaś. Pewnie wykonywałaś misję, którą powierzyłem ci wiele lat temu… chyba
tobie. Nie jestem do końca pewien, ale to by wszystko wyjaśniało. Teraz żałuję,
że to zrobiłem.
-
Teraz to już zupełnie nic nie rozumiem. – powiedziałam załamana siadając na
podłodze.
-
Każdy potrzebuje w życiu jakiegoś celu. Masz jakiś? – powiedział jak do małego
dziecka.
-
nie… - mruknęłam prawie płacząc.
-
To ja ci pomogę go odnaleźć. – stwierdził z uśmiechem pomagając mi wstać. – W końcu
to mój obowiązek, jako nauczyciela. Aż dziwne, że zrobiłem to zanim skończyłem
szkołę…
-
Ty serio jesteś tą osobą, która wyjawiła światu istnienie magii? Jesteś zbyt odpowiedzialny
jak na taki wyskok. – włączył się do rozmowy Claus. – A o tym, że mnie też
spotkałeś to już ani słowa.
-
Sorki młody. – odrzekł z lekkim zakłopotaniem. – Dobra, lekcje powinny się
zacząć jakieś trzy minuty temu. Idziemy.
-
Chciałabym zobaczyć jak pan zdradzał światu te tajemnicę. Znajomi nie wściekli
się na pana? – zapytałam.
-
Jane, ze się wściekli. – zaśmiał się. – Palbo… to znaczy ojciec Mari chciał mnie
udusić.
-
Tym bardziej chciałabym to zobaczyć! – krzyknęłam głośno i podskoczyłam z ekscytacji.
Zamknęłam na chwilę oczy. Gdy je otworzyłam
byłam zupełnie sama. Korytarz był zupełnie pusty. Wyglądał też inaczej. Ściany
miały trochę inny odcień podłogi wyglądały na nowsze a obraz na ścianie
zniknął. Widok za oknem tez był inny. Na ziemi leżało pełno śniegu. Był środek
zimy. Budynki dookoła były też inne. Poza tym, że ich architektura była jakby z
innej epoki, były jeszcze przyozdobione świątecznymi dekoracjami. Jakby tego
było mało, to jeszcze było ciemno, noc. Chciałam wyjść się rozejrzeć i spytać,
co się stało. Niestety wszystkie drzwi były zamknięte na klucz. Wydostałam się z
budynku tylko i wyłącznie dzięki zmianie w małą muszkę. Przeleciałam przez
dziurkę od klucza. Nigdy nie myślałam nawet, że kiedyś zrobię coś takiego.
Dziurki od klucza to normalnie zabytki! Na dworze było zimno. Zupełnie nie
byłam w tamtej chwili przygotowana na takie mrozy. Gdzie ja jestem? Wszystko wygląda znajomo, ale
jednak zupełnie inaczej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz