poniedziałek, 15 lutego 2016

Część II Rozdział 10 "Moja misja"

Kolejny rozdział, ale najpierw krótkie info.

Możecie zadawać pytania swoim ulubionym bohaterom w nowostworzonej do tego zakładce. Mam nadzieję na chociaż kilka.

Akcja tego rozdziału dzieje się w większości równolegle do
Rozdziału 42 pierwszej części.

Przy głównej bramie do szkoły wreszcie spotkałam kogoś żywego. Była to grupa osób. Budowali jakąś scenę. Niewiele mi to pomogło, gdy zorientowałam się, że widziałam już gdzieś tę zgraję. Trochę też mnie to przeraziło, ale nie było mowy o pomyłce. To byli rodzice moich przyjaciół. Wyglądali tak jak na tamtym obrazie! Jednak musiałam być całkowicie pewna, więc zapytałam:
         - Eee… przepraszam bardzo, ale jaką mamy dzisiaj datę?
         - Jaką datę pytasz? – zaśmiał się ciemnowłosy chłopak z blizną na twarzy, moim zdaniem był to profesor Vincent. – Dość ciekawe pytanie… Dziś jest 25 grudnia 2015 roku.
         - Dziękuję… Vincent! – powiedziałam mimowolnie, jak ja mogłam zwrócić się do własnego profesora po imieniu?!
         - Ach ta sława… - mruknął blondyn, czyli pan Holmes. – Swoją drogą, ty dziewczynko musisz być wyjątkowa. Czuję to.
         - Ee.. Dziękuję? – nie wiedziałam co odpowiedzieć.
         - To, że ma taki dziwny zapach nie znaczy, ze jest wyjątkowa… - mruknął złowrogo pan Torro. Poznałam go po tych czerwonych oczach. – Dziewczyno, jak można pachnieć wszystkim?!
         - Nie wiem tego, nie czuję tak mocno zapachów. – powiedziałam niepewnie.
Nie wiedząc, co mam robić pomogłam im w budowie sceny, na której pan Mikołaj będzie wyjawiał światu prawdę o magii. Poznałam to po dacie, jaką mi powiedzieli. To moja ulubiona data. Kończy ona epokę Wielkich Wojen. Gdy skończyliśmy oni poszli obudzić pana Mikołaja. Ja zmieniłam się w ptaka i zaczęłam lecieć za nimi. Usiadłam na drzewie naprzeciw okna jego sypialni. Mój dyrektor był nawet uroczy, jako śpiący siedemnastolatek. Wróciłam do formy lwiej wróżki i bacznie obserwowałam, co się działo. Całą paczką weszli do środka. Pan Bazyl rzucił promienie światła prosto na twarz Mikołaja. Ten się obudził. Później o czymś rozmawiali, niestety nic nie słyszałam. Od przenoszenia się w czasie trochę kręciło mi się w głowie. Gdy prawie wszyscy wyszli z pokoju pan Foot zaczął się przebierać. Nie powinnam tego oglądać, chciałam wtedy odejść ale zobaczyłam, że wtula on swoją twarz w czerwony sweter. Mało tego, wąchał go! Zaśmiałam się cicho, ale on chyba usłyszał. Szybko zeskoczyłam za ziemię wyszłam z jego ogrodu i poleciałam jako ptak z powrotem do szkoły. Tam dalej się przyglądałam.
         Przyszedł wraz z panem Leg’iem. Patrząc im prosto w oczy pstryknął palcami uśmiechając się złowieszczo przy okazji. Po zatrzymaniu czasu podbiegł na podest i przerobił go za pomocą lodu.
            - Co ty wyprawiasz?! – buntowała się  pani Lili. – Po tym nie będziesz wstanie się z tego wykaraskać!
            - On nie zamierza tego robić. – wtrącił się pan Vincent. – Lili, pamiętasz o tym, że w przyszłości magia nie była już tajemnicą?
            - Tak… - mruknęła nie wiedząc o co mu dokładnie chodzi.
            - A kto mógłby tego dokonać jak nie nasz Mikołaj? – zaśmiał się. – Nieważne co się stanie za chwilę, tamta przyszłość będzie aktualna.
            - Dobra, zaufam wam. – uśmiechnęła się. – Tamta przyszłość była całkiem fajna.
W czasie, gdy oni rozmawiali, Święty Mikołaj przygotowywał się do odpowiedzi. Ubrał czapkę Mikołaja i pstryknięciem palcami przywrócił bieg czasu. Ludzie wpatrywali się w miejsce, w którym stał jeszcze przed chwilą, a później zobaczyli go na scenie.
            - Wesołych świąt wszystkim życzę! – przywitał ich tymi słowami. - Podobały się wam prezenty ode mnie?
            - Jak ty się tu znalazłeś? – zapytał jakiś niecierpliwy wysoki mężczyzna.
            - Prezenty? A więc są od ciebie? – zapytała jakaś kobieta. – Jak Ty to robisz?
            - To proste. Saniami w jedną noc. – zaśmiał się. – Kiedyś każdy z was we mnie wierzył. Teraz jesteście takimi niedowiarkami jak ja jeszcze dwa lata temu.
            - Cały świat w jedną noc?! – burzył się wysoki. – I to jeszcze saniami? Masz nas za głupków czy co?
            - A jak myślicie? W jaki sposób znalazłem się nagle na scenie? – ciągnął.
            - To była jakaś magia…. – mruknął starzec z długą brodą.
            - Otóż to! – krzyknął. – Magia istnieje! A ja jestem jednym z najlepszych jej przykładów.
Sądząc po minach reporterów nie byli pewni jak na to zareagować. Rozmawiali chwilę miedzy sobą. W tym czasie odwrócił się z uśmiechem do swojej paczki, lecz szybko zniknął on z jego twarzy ustępując miejsca grymasowi przerażenia. Pan Torro chciał się na niego rzucić. I nie tylko on. Wszyscy poza panią Lili i  profesorem Vincentem mieli mu za złe to, co przed chwilą powiedział. Na szczęście we trójkę jakoś ich uspokoili.
            - Przepraszam młodzieńcze!  Kim ty tak w ogóle jesteś? – zapytała mnie miło wyglądająca starsza kobieta. – Wypadałoby się przedstawić.
            - Och racja. – przytaknął jej. - Jestem Mikołaj Foot a oto moja historia. Od urodzenia mieszkałem w Finlandii w małym domku na odludziu. Dom ten od pokoleń należał do mojej rodziny…
Opowiedział im całą swoją historię. Momentami włączał się też profesor Leg. Wszyscy słuchali jej z zaciekawieniem od czasu do czasu zadając jakieś pytanie. Zajęło to cały dzień.
            Po skończonej konferencji wszyscy się rozeszli, ale Dyrektor wraz z kuzynem usiedli na śniegu przed szkołą przyglądając się zachodzącemu słońcu. Ja wróciłam do ludzkiej formy i przyglądałam się im z oddali
            - Mikołaj, coś mnie gryzie… - zaczął ponuro profesor. – Dlaczego my jesteśmy tacy… inni?
            - Po prostu jesteśmy czarodziejami. – odpowiedział beztrosko dyrektor.
            - Nie o to mi chodzi. – ciągnął dalej. – Czemu tak bardzo jesteśmy do siebie podobni? Czemu nasze włosy są sobie przeciwne? Dlaczego ja widzę tylko obrazy przyszłości a ty słyszysz słowa przepowiedni? Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym?
            - Masz rację coś w tym jest. – zaśmiał się drugi. – Ale pomyśl sobie ile tajemnic odkryliśmy w ciągu tych dwóch lat? Zostawmy zagadkę naszej dwójki kolejnym pokoleniu.
Po tych słowach poczułam, że one były zwrócone do mnie. Miałam swój cel! Rozwiążę zagadkę tego duetu!
            - Może tak będzie lepiej… - mruknął pan Vincent, po czym odszedł do domu.
            - Dziękuję panu. – powiedziałam cicho – Na pewno nie zawiodę…
Dyrektor odwracał się właśnie, żeby zobaczyć, kto do niego mówił, gdy nagle ktoś pociągnął mnie do tyłu. Obróciłam się. Osobą, która tak jakby pomogła mi uniknąć dziwnej sytuacji, była czerwono oka kobieta w średnim wieku. Przypominała mi Mari. Była to jej babcia, ówczesna dyrektor Wand Highschool. Wydawała się mnie już znać. Bez żadnych wyjaśnień. Dała mi do wypicia jakiś dziwny napój i kazała wracać do moich czasów. Tak też zrobiłam. Ominęły mnie całe zajęcia popołudniowe. Gdy wróciłam był już ranek następnego dnia, a ja byłam taka zmęczona. Jednak wtedy zastanawiałam się, co ja mam powiedzieć moim znajomym…
Leosia i Mikołaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger