Na moim spotkaniu nie
było zbyt wiele osób. Nie dziwię się. Kto by interesował, dlaczego pan Foot i
pan Leg są aż za bardzo do siebie podobni… Uważają po prostu, ze tak ma być i
nie maja powodu, by się w to mieszać. Jednak znalazło się kilka osób, które
chciały wysłuchać, co mam do powiedzenia. Wsród nich byli oczywiście wyżej
wymienieni mężczyźni, Claus, Mikołaj oraz ojciec pana Leg’a.
Opowiedziałam im o
wszystkim, czego dowiedziałam się dzięki tym kilku podróżach w czasie. W sumie
jedyną zaskakującą rzeczą były te dziwne wyładowania magicznej mocy, kiedy
mieli po cztery lata. Doszliśmy do wniosku, że było to niecodzienne zjawisko i
prawdopodobny powód tego, że obydwaj odkryli swoje moce znacznie później niż
powinni. Po prostu ich magiczna energia wyczerpała się do granic i ładowała się
przez te wszystkie lata. Kwestią, która wymagała odpowiedzi, byli ci dziwnie
ludzie w pelerynach.
- Czy można ukraść komuś
moc? – zapytałam zastanawiając się nad pogróżkami od tych „sług Węża”.
- Nie wydaje mi się… -
stwierdził pan Leg. – nigdy o czymś takim nie słyszałem.
- A co z dżinem? –
zauważył dyrektor. – On zabrał mi moją moc.
- W sumie racja… ale to
dżin… - mówił pan Vincent drapiąc się po bliźnie na policzku. – Nie ma opcji,
zebyśmy my ukradli komuś moc… Czemu nas o to oskarżyli?
- Sorki za spóźnienie! –
krzyknęła nagle pani Jua otwierając z trzaskiem drzwi. – Byłabym wcześniej, ale
musiałam przytargać ze sobą jednego ducha.
-Ducha? – zapytałam zbita
z tropu, gdy nagle zobaczyłam idącego za nią półprzezroczystego mężczyznę.
Wyglądał prawie jak dyrektor. – To… to… To jest duch!
- Dawno się nie
widzieliśmy. – zaśmiał się duch. – Tęskniliście?
- Tata?! – wrzasnął zaskoczony
pan Foot. – Co ty tutaj robisz?!
- Mikołaj, braciszku! –
starszy pan Leg rzucił się w radosnym uniesieniu ku zjawie i oczywiście przeszedł
przez niego jakby przez mgłę czy obłok. – Nic się nie zmieniłeś.
- Ty za to się nieźle
zestarzałeś… - mówił z uśmiechem zmarły.
- Nie ma co się dziwić… -
wtrącił się profesor Leg. – Minęło już ponad 25 lat od pańskiej… znaczy się
twojej śmierci, wuju. Nawet my z Mikołajem jesteśmy starsi niż ty wtedy.
- Jua, po co
przyprowadziłaś tu mojego ojca? – dyrektor zwrócił się do elfki.
- Pomyślałam sobie, że
trzeba znaleźć wszystko co was łączy, chłopaki. Dlatego pora zasięgnąć po
informacje do osób, które was wychowały? – elfka powiedziała dumnie. – Na przykład
miejsce urodzenia?
- Że Mikołaja? Helsinki. –
odpowiedział duch.
- Nowy York. – dodał jego
brat.
- To już znamy, ale i tak
zapytam… data urodzin? – Jua kontynuowała przesłuchanie.
- 24 grudnia 1999 roku.
- 29 listopada 1999 roku,
ale… - ojciec profesora nagle się zatrzymał.
- Jakie ale?! – pan Vincent
był zniecierpliwiony tym, że jego ojciec zamilkł. – Gadaj!
- Vincent… miałeś urodzić
się 24 grudnia… - wyksztusił z siebie ciężkim głosem starzec.
- Nie… nie… to nie może
być tak. – mój nauczyciel miał nadzieję, ze się przesłyszał. Trzęsąc się z
nerwów, cofał się w tył aż k końcu dotarł do ściany, po której zsunął się na
ziemię. – Miałem dzielić z nim też datę urodzenia?
- Nie znieślibyśmy tego…
- dodał trochę mniej zaniepokojony dyrektor.
- Ale to oznacza, że… -
olśniło mnie.
- Że obaj zostaliście poczęci
tego samego dnia. Dokładnie 24 marca. – Pani Jua wpadła na jeszcze
genialniejszy pomysł niż ja. – Tak się składa, ze to nie jest zwykła data.
- Tego dnia odbył się
ślub mój i Alex… - mruknął Nikolas Leg.
- Oraz mój i Rozalii… - dodał
duch. – I ta noc poślubna…
- W hotelu Grand… - dokończył
zdanie żywy bliźniak
- Czyli miejsce też
jednakowe… - westchnęła elfica. – Tak się składa, że w tamtej okolicy, właśnie
tamtego dnia zniknął Wielki Wąż. Być może to wszystko jest powiązane.
- Czym jest Wielki Wąż? –
zapytałam.
- Tak jak ja ustalam jakiego
rodzaju moc ktoś dostanie istnieje też wąż, który ustala o wielkości tej mocy,
już od poczęcia. – wyjaśniała kobieta. – Być może coś stało się wężowi, przez
co nieumyślnie dostaliście jego moc…
- To dlatego słudzy węża
uważają, że ją ukradliśmy? – zapytał pan dyrektor.
- Zapewne. – stwierdziła z
powagą kobieta. – Ale wy posiadacie po 25% z tej potęgi… Pytanie brzmi co tam się
stało i gdzie podziała się reszta?
- A sprawdzenie tego to
moje zadnie. – z powrotem włączyłam się do rozmowy zamiast tylko słuchać. – Tylko
się trochę przewietrzę i zaraz wyruszam!
Po tym jak to
powiedziałam, zostawiłam całe towarzystwo w Sali obrad i wyszłam na spacer. Błądziłam
po parku i próbowałam poskładać w całość wszystko co wydarzyło się do tej pory.
Kap…kap… Zaczynało padać. Niebo spowiły gęste chmury burzowe. Całe miasto nagle
opustoszało… tak jakby to była jakaś pułapka. Przechodziłam jedną z ogrodzonych
alejek, gdy drogę zagrodziła mi Kate. Popatrzyła na mnie z pogardą i zaśmiała
się pod nosem. Czułam, że ona cos szykuje, więc odwróciłam się na piecie i chciałam
wrócić do szkoły. Wtedy znikąd pojawiła się przede mną potężna, czarna jak
węgiel wilczyca i blizną na lewym, żółtym oku. Miałam rację. To była pułapka.
Tylko czego ode mnie chciały.
- Co za przypadek… prawda
Leo? – powiedziała z ironią dziewczyna. – Takie miłe spotkanko przy pięknej
pogodzie…
- Czego znowu ode mnie
chcesz? – zapytałam bez krzty uprzejmości.
- Tego co zwykle… ale
pozwól, że najpierw przedstawię ci Angie [czyt. Endżi]. To moja prawa ręka.
- Byłoby mi miło, gdybyście
mnie tak nie nachodziły… - mruknęłam. – A jeśli chodzi o twoją sprawę, to
właśnie wybieram się zobaczyć, co stało się z Wężem.
Mówiąc to zmieniłam się w
formę wróżki i szykowałam się do skoku w czasie. Wybrałam dokładny czas i
miejsce. W ostatnim momencie przed podróżą w przeszłość poczułam czyjąś dłoń na
ramieniu. Wygląda na to, że i tym razem nie mam co liczyć na odrobinę spokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz