Rok 2007. Mari, Claus i ja nie mogliśmy na
razie wrócić do domu. Próbowaliśmy zasięgnąć porady u babci Mari, ale ona
niezbyt chciała nas wysłuchać. Zainteresowała się nami, gdy dowiedziała się, że
jesteśmy z przyszłości. Nie tylko ona. Taki sam entuzjazm podzielała Nicole
Foot – mama Clausa, która znalazła się tam przez przypadek.
-
Jak to z przyszłości? – pytała pani Torro. – Rozumiem, że któreś z was używa
dość interesującej magii.
-
To ja. – przyznałam się. – Jestem Leona Przypadek. Przyszliśmy do pani,
ponieważ myślałam, że pani będzie wiedziała, co robić. Nie jestem w stanie
wrócić do domu.
-
Ona ma wam pomóc? – zapytała z ironią Nicole. – Przecież ona nie potrafi
pomagać. To Chupacabra. Nie ma serca.
-
Co ty…? Ty wielko stopa dziwaczko! Zaraz ci pokażę, co to znaczy obrażać
Chupacabrę! – krzyknęli jednocześnie: Celestyna, Pablo i Mari. Po prostu aż
kipieli ze złości.
Na szczęście Claus i ja trzymaliśmy ich, by nie
rozszarpali dziewczyny. Ta jednak nie bała się wściekłości tej trójki. Stała im
przed nosem i złośliwie się śmiała.
-
Proszę, przestań. – mówił do niej Claus. – Te kłótnie do niczego nie prowadzą!
-
Wszyscy przestańcie. Musiamy znaleźć jakieś spokojne miejsce, żeby móc
porozmawiać. – chciałam ich wszystkich uspokoić. - Lepiej, żeby nasza wizyta tutaj była
tajemnicą. Tylko pomiędzy naszą szóstką.
-
Może pójdziemy do mojego domu? – zaproponowała Nicole. – Stoi pusty, bo ojciec
wyjechał.
Wszyscy się zgodzili. Nie byli do końca
zadowoleni, ale razem poszliśmy do jej domu. Był to mały drewniany domek. Jego
stan był dość niepokojący. Budynek wręcz się rozpadał. Jedyna część, na którą
można było patrzeć bez obawy, był ogród. Skały i kilka małych jodeł miały swój
urok. Ale nie przyszliśmy tam, by rozmawiać o architekturze, tylko żeby znaleźć
sposób na powrót do naszych czasów. Ostatecznie wyglądało to tak, ze ja i pani
Torro rozmawiałyśmy same w kuchni, podczas gdy reszta siedziała w salonie
próbując nie rozmawiać o przyszłości, więc po prostu słuchali, co mały Pablo ma
do powiedzenia. Ważniejsza rozmowa toczyła się w kuchni.
-
Więc władasz magią czasu? – zaczęła podejrzliwie Chupacabra.
-
Tak. – odpowiedziałam. – Ale to nie jest teraz ważne.
-
Muszę wiedzieć jak działa twoja magia, jeśli mamy poznać przyczynę twojej
chwilowej niedyspozycji. – mówiła do mnie jakbym była małym dzieckiem. – Skąd
mam wiedzieć, dlaczego nie możesz przenieść siebie i twoich przyjaciół do
waszych czasów?
-
Ale ja znam przyczynę. – przerwałam jej. – Nie wiem tylko jak szybko temu
zaradzić. Nie chcę tu siedzieć długo.
-
Mogłaś tak od razu! – mówiła lekko zaskoczona, a może wstrząśnięta moją
odpowiedzią kobieta. – To jaka jest przyczyna?
-
Straciłam większość swojej energii. – powiedziałam krótko.
-
I chcesz, żebym pomogła Ci szybko ja odzyskać? – zapytała.
Przytaknęłam. Później i tak nie dawała mi
spokoju z poznaniem istoty moich zdolności, więc opowiedziałam jej wszystko, co
wiem. Poza tym razem wykonałyśmy medalion mający pozwolić na podróże w czasie
komuś poza mną. W sumie to nie jestem pewna czy działał. Chociaż Claus, kiedy
tylko go zobaczył stwierdził, że widział go na szyi profesora Leg’a kiedy on
szukał swojego kuzyna zagubionego w czasie.
Po powrocie do szkoły czekaliśmy kilka godzin
na szkolnym korytarzu udając, ze się czegoś zawzięcie uczymy. Wszystko po to,
żeby nikt nic nie podejrzewał. Czekaliśmy tylko po to, żeby pani Torro dała mi
w końcu jakiś niesmaczny napój do wypicia. Był obrzydliwy, lecz zaraz po
przełknięciu poczułam, że wracają mi siły. Po tym jak pożegnaliśmy się ze
wszystkimi, pani Chupacabra oddała mi okulary i wróciliśmy do domu.
Byłam
zbyt zmęczona, by opowiadać wszystkim, co przeżyliśmy. Oddałam tylko okulary
dyrektorowi i poszłam odpocząć do pokoju. Claus i Mari uczynili podobnie. Po
kilkugodzinnej drzemce napisałam do znajomych z liceum Ratate, że już wróciłam.
Prawie przeżyłam załamanie nerwowe, gdy zobaczyłam, co oni zrobili podczas
mojej nieobecności. Wszyscy dostali jakieś nowe ksywki i… a lepiej sami
zobaczcie:
Tak więc Pati został Celiną Mickiewiczową,
Monia to od dziś Adam Mickiewicz. Wiktor i Olek są tam ich synami: Janem i
Aleksandrem (ten Olek ma farta tylko jemu nie zmienili imienia). Kate została
matką Celiny, czyli Marią Szymanowską. Natomiast ja… mi to dali najgłupsze
przezwisko: „epidemia dżumy”. Na początku nie rozumiałam dlaczego, lecz później
podali mi dość przekonujący argument: Pojawiam się z nikąd i powoduję chaos,
jak epidemia. To zdanie doskonale oddaje mój udział w tej konwersacji. Podczas
jak tak dalej z nimi pisałam pojawiało się wiele podobnych sytuacji jak wyżej.
Jednak w pewnym momencie do mojego pokoju zawitał sam pan dyrektor.
- Jesteś tu Leono? – zapytał wchodząc zaraz po
zapukaniu do drzwi. – Mam dla ciebie list od pani Torro.
-
List od niej? – zdziwiłam się. – Więc pewnie to coś ważnego…
-
Dlatego osobiście ci go przynoszę. – zaśmiał się. Dyrektor jest nadal trochę
jak nastolatek. – Inaczej kazałbym zrobić to Mikołajowi lub Klarze.
-
W sumie racja. – mówiłam otwierając kopertę. – A jednak nie.
-
Co? – nie zrozumiał mojej wypowiedzi.
-
To wcale nie takie ważne. – stwierdziłam. – To tylko przepis na jej napój
odnawiający energię.
-
To ohydztwo? A co ona do tego dodaje?
-
Popatrzmy… woda, miód, jagody i… o fuj! A ja to piłam… - mówiłam czytając
przepis. – Ślina Chupacabry?!
-
Nie mów… - był równie zszokowani i zdegustowany jak ja. – Ja też to kiedyś
wypiłem… A tak w ogóle, po co ci wysłała ci ten przepis?
-
Bo zbyt często mam za mało mocy, żeby wrócić do domu. – tłumaczyłam. – A nie
zawsze ona tam będzie.
-
Rozumiem.
-
Proszę pana, czy to prawda, ze pan też kiedyś był w nie swoich czasach i nie
mógł wrócić? – zapytałam przypominając sobie słowa Clausa.
-
Chyba tak… - mruknął. – Ale nie pamiętam nic z tamtego okresu.
-
To mam już następną misję! – stwierdziłam żywo. – Dowiem się tego!