piątek, 26 lutego 2016

Część II Rozdział 12 "Śnieżna biel"


         Mijały dni, tygodnie a ja miałam się już dużo lepiej. Tuż po odzyskaniu sił wzięłam się za ostry trening. Chciałam poznać granice moich zdolności. Po przeanalizowaniu wszystkiego okazało się, że mogę jedynie zatrzymywać czas i przemieszczać się w nim. Nie jestem w stanie go zwolnić lub przyspieszyć. Szkoda, bo przydałoby się takie coś na lekcjach matematyki. Wiecie, o co mi chodzi. Jeśli chodzi o poje pozostałe zdolności jest tak jak było. Nic mniej nic więcej. Byłam tak zajęta ciągłym sprawdzaniem siebie, ze odrobinkę zaniedbałam troszkę swoich przyjaciół. Na dobra… BARDZO ich zaniedbałam. Nie wychodziłam z nimi przez prawie trzy miesiące! Żeby im to jakoś zrekompensować postanowiłam, że przygotuję dla nich ręcznie zrobione prezenty. Przez dwa dni plotłam dla nich bransoletki, takie same jak ta, którą dostałam niegdyś od nieznajomej, którą podarowałam Patrykowi, która obecnie znajduje się na mojej ręce. Popatrzyłam na jedno z moich dziel a następnie na mój „wzornik”. Na swoim dziele zauważyłam niewielki błąd w splocie. Nie opłacało się już go naprawiać. Dzięki temu była na swój sposób wyjątkowa. Jednak wydawało się, że takowa nie jest. Stara bransoletka, którą nosiłam miała taki sam defekt. Identyczny! Różniły się chyba tylko wiekiem. Jednak porzuciłam tę fascynację w chwili, w której do mojego pokoju z trzaskiem drzwi wpadł Patryk.
         - Siema Leo! – powiedział jakby chciał zabrzmieć fajniej. – Myślałem już że nie żyjesz.
         - Już mnie chciałeś uśmiercić? – oburzyłam się.
         - Nie – wymigiwał się. – Przyszedłem po ciebie. Ten twój dyrektor mówił, że chce z tobą pogadać.
         - I pozwolił Ci iść do mojego pokoju? – mówiłam z niedowierzaniem. – Nie wierzę ci.
         - No dobra… - mruknął. – Kazał to zrobić Mari, ale ona poszła z Aleksem i kazała mi to zrobić.
         - To już ma większy sens – stwierdziłam. – Trzeba było tak od razu.
Poszliśmy razem do gabinetu pana Mikołaja. Czekał tam na mnie wraz z rodzicami Klary. Pani Jua wyglądała na bardzo poważnie nastawioną do rozmowy. W odróżnieniu od niej dyrektor i jego kuzyn byli raczej zdezorientowani.
         - Co takiego chcieliście ode mnie? – zapytałam na wejściu.
         - Chcesz odkryć ich tajemnice, prawda? – powiedziała kobieta wskazując na dwóch mężczyzn. – Mam dla ciebie zadanie.
         - O co chodzi? – pytałam dalej.
         - Niedawno odkryłam, że odkryli oni w sobie swoje zdolności wcześniej niż myśleli. – tłumaczyła. – Myśleliśmy, że było to gdy chodzili do liceum. Jednak okazuje się, że użyli magii dużo wcześniej, jednorazowo, ale jednak.
         - Co? – powiedzieli zdziwieni. – I my nic o tym nie wiemy? Przecież byśmy zauważyli!
         - Może i zauważyliście, ale byliście zbyt młodzi by wziąć to na poważnie. – zaśmiała się liliowowołsa elfka.
         - Ile mieli wtedy lat? – zapytałam zaciekawiona.
         - Około czterech – powiedziała bardzo poważnym tonem.
         - Cztery?! – wszyscy się ożywili – Przecież to niemożliwe!
         - Dlatego chce byś to sprawdziła – odrzekła przymuszająco. – Zrobisz to?
         - Jasne, że tak. Zapowiada się interesująco.
Wtedy do klasy wszedł Patryk, który wszystko podsłuchiwał. Gdy usłyszał, że mam się cofnąć w czasie, wpadł żeby zobaczyć jak to wygląda. Przybrałam formę wróżki i machając ogonem skupiałam się by odbyć podróż w czasie. Jednak jego obecność i tek wgapiający się we mnie wzrok nie pozwalały mi się skupić. Poprosiłam go by wyszedł, ale on się uparł. Próbowałam go wypchać za drzwi i zaczęliśmy się szarpać. Jednak podczas tej szarpaniny udało mi się przenieść w czasie, ale… on cofnął się wraz ze mną.
         - Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? – krzyczał zszokowany.
         - Pati! Spokój! Przenieśliśmy się w czasie! – krzyczałam na niego.
         - Po co wzięłaś mnie ze sobą?! – oburzył się.
         - Wcale nie chciałam Cię brać! – odpowiadałam wkurzona. – To wszystko przez to że mnie rozpraszałeś.
         - Uważasz, ze to moja wina?! – wykłócał się pełen pretensji do mnie.
         - Tak! – odpowiedziałam krótko i wyraźnie.
         - Ee… przepraszam – zapytał niepewnie ktoś z niewinnym głosikiem/
         - Czego?! – zareagowałam jeszcze zdenerwowana.
Spojrzałam na właściciela tego głosiku. Był to mały chłopczyk z czarnymi jak węgiel włosami i parą dużych oczu koloru bezchmurnego nieba. Przez to, że na niego krzyknęłam, rozpłakał się. Dopiero wtedy się uspokoiłam. Było mi przykro, że doprowadziłam jakieś dziecko do płaczu. Żeby przestać go stracić wróciłam do mojej ludzkiej formy, jednak to go nie uspokoiło.
         - Będzie miał traumę do kończ życia - zaśmiał się Patryk.
         - Chyba masz rację. – powiedziałam osłupiała patrząc na mężczyznę, który zmierzał w naszym kierunku. – Ja chyba też…
         - O co ci znowu chodzi? – pytał się będąc już w doskonałym humorze. – Czekaj. Ten gość wygląda zupełnie jak twój dyrektor. Co on tu robi?
         - To nie może być on… - mruknęłam wciąż nie mogąc uwierzyć w to co widzę.
Gdy mogłam mu się przyjrzeć dokładniej wciąż miałam wrażenie, że stoję przed dyrektorem. Takie same rysy twarzy ten sam kolor włosów. Identyczne przeszywające, mroźne spojrzenie. Jednak wydawał się on odrobinę niższy niż zazwyczaj. Popatrzyłam na niego jeszcze uważniej i zobaczyłam różnicę. Ten nie miał blizny na policzku! To nie jest on.
         - Kim jesteście i czemu straszycie mojego syna? – zapytał niskim głosem. Innym niż dyrektora Foota.
         - Jestem Patryk Pattison a to Leona Przypadek jesteśmy… - Zaczął beztrosko mój przyjaciel.
         - Pati! Tyle starczy! – przerwałam mu. – A kim pan jest?
         - Jestem właścicielem tej ziemi. – odpowiedział poważnie. – Nazywam się Mikołaj Foot. A ten maluch to mój syn, też Mikołaj.
         - Serio… - mruknęliśmy oboje rezygnująco. – To jakaś tradycja rodzinna?
         - Tak. – odpowiedział z uśmiechem mężczyzna.
Podczas gdy chłopiec poszedł się bawić. Jego ojciec odszedł z nami na bok.
Upewnił się, że mały nas nie słyszy i powiedział cicho:
         - Jesteście czarodziejami? Idźcie sobie stąd. Nie chcę…
         - żeby młody się dowiedział. – dokończyłam. – My wszystko wiemy panie Foot. Niestety mam zadanie i muszę mieś oko na pańskiego syna.
         - Skąd to wiecie i co to ma być za zadanie. Czego chcecie od mojego syna? – dopytywał się ze zdenerwowaniem.
         - Mamy go obserwować, a raczej tylko ona, bo ja tu jestem na przyczepkę. – zaczął Patryk. – A wiemy to wszystko bo jesteśmy z przyszłości.
         - Pati! Nie wiesz, że nie powinno się zdradzać takich informacji. – skarciłam chłopaka.
         - Czy ja wszystko robię źle? – mruknął obrażony.
         - Jak to z przyszłości? – dziwił się mężczyzna. – I kto wam kazał go obserwować?
         - Między innymi też on sam… - mruknął cicho Pati, ale zamilczał, kiedy zobaczył jak patrzenia niego groźnie.
         - Dobra. Jak już musicie to zostańcie, ale żadnej magii przy nim. Zrozumiano?
Pokiwaliśmy twierdząco głowami. Później okazało się, ze była akurat wigilia i starszy pan Foot musi wykonać swoją prace. Takie już życie świętego Mikołaja… W tym czasie my się nim zajmowaliśmy. Teoretycznie zajęło by to dosłownie chwilkę, ale niestety i ja, i młody Foot nie zatrzymywaliśmy się wraz z czasem. Dlatego też uwolniłam z zatrzymania też Patryka. Bawiłam się z chłopcem będąc kotem a Pati wszystkiego pilnował. Trwało to dobre dwie godziny. Nagle usłyszałam jakiś dziwny hałas na zewnątrz. Podeszłam do okna i wdrapałam się na drewniany parapet by sprawdzić, co się dzieje. Prawie spadłam z parapetu, Kidy zobaczyłam całą armię dziwnie ubranych ludzi. Wszyscy mieli długie peleryny z kapturami założonymi na głowy. Były one, tak jak reszta ich strojów w kolorze turkusu. Z tyłu widniał na pelerynach symbol białego węża. Wywarzyli drzwi domu i wpadli do środka. Próbowałam zrozumieć jakim cudem mogą normalnie się poruszać, skoro czas był zatrzymany. Jednak nie miałam na to czasu. Intruzi okazali się być czarodziejami. Nie zwracając uwagi na mnie czy na Patryka zamierzali porwać małego Mikołaja. Wracając do ludzkiej formy zaczęłam bronić swojego nauczyciela. Przeciwnicy byli trochę zaskoczeni, ale wciąż nacierali. Pati też chciał się włączyć do walki.
         - Rikuś! Przestań! – krzyknęłam do niego. – Jesteś tylko człowiekiem!
         - I niby nie dam sobie rady z armią doświadczonych czarodziei? – powiedział z ironią w głosie. – Sama nie dasz sobie rady.
         - Nie nie doceniaj mnie! – odpowiedziałam mu dumnie.
         - Dobra, dobra. – mówił ironicznie podnosząc ręce jakby się poddawał. – Nie będę ci przeszkadzał. Radź dobie sama.

I zrobiłam tak jak mówił, a przynajmniej próbowałam. Ludzie w kapturach szybko wykorzystali swoja przewagę i złapali mnie. Wtedy stało się coś dziwnego. Mikołaj zaczął się wyrywać z rąk oprawców. Jego włosy zaczęły się rozjaśniać. Widząc to, włożyłam magiczne okulary, żeby móc zbadać, co się dzieje i to nagrać. Gdy włosy chłopca stały się zupełnie białe oprócz wyrywania zaczął też krzyczeć. W jego głosie można było usłyszeć potworną mękę. Zupełnie jakby moc, która się w nim właśnie budziła sprawiała mu ból. Dziecko zaczęło śnić oślepiającym białym światłem a po pokoju rozniosła fala mrozu. Niemal wszystko zostało skute lodem. Intruzi zaczęli po prostu znikać. Ja i Pati byliśmy cali zarznięci. Mały Foot znów miał czarne włosy a okulary podpowiadały mi, że stracił całą energię a jego ciało tymczasowo zablokowało się na jej uwalnianie. Tak poza tym to po prostu zasnął. Chwilę później wrócił jego ojciec a my wróciliśmy do swoich czasów i wypiliśmy gorące kakao. Oddałam okulary dyrektorowi, żeby sam to sobie zobaczył. Ciekawi mnie kim byli ci ludzie i co chcieli od biednego czterolatka…

****
Zapraszam do odwiedzienia załadki pytania do bohaterów, w któej możecie wypytywać ich o różne rzeczy! Posty z odpowiedziami umieczszać będę pierwszego, wiec zapraszam!

sobota, 20 lutego 2016

Część II Rozdział 11

 Część II Rozdział 11
         Wykończona wróciłam do swojego pokoju. Musiałam zachowywać się bardzo cicho, ponieważ Klara jeszcze smacznie spała. Popatrzyłam chwilę na ten cudowny widok i poszłam wziąć prysznic. Była już prawie siódma, więc nie miałam już czasu się wyspać, lecz nagle mnie olśniło. Przecież mogę zatrzymać czas! Tak też zrobiłam. Porządnym tupnięciem sprawiłam, że bieg czasu się zatrzymał. Później spojrzałam znów na śpiącą elfkę i padłam na łóżko.
         Obudziłam się jeszcze bardziej wyczerpana niż jak się kładłam. Powoli otworzyłam oczy. Nade mną stał pan dyrektor. Chciałam wstać, ale moje ciało było takie ciężkie. Zastanawiałam się dlaczego. W sumie byłam wyspana, ale moje ciało przeszywało dziwne uczucie. Jakbym kompletnie straciła wszystkie siły. W końcu rozbudziłam się zupełnie i zapytałam:
         - Co mi się stało? Nie mogę wstać.
         - Wyczerpałaś swoje zapasy magicznej mocy. – wytłumaczył spokojnie pan Foot. – Leż spokojnie, wkrótce dojdziesz do siebie.
         - Nie wiedziałam, że moc może się wyczerpać. – mówiłam lekko skołowana. – Kiedy wrócę do normy?
         - Myślę, że do jutra wszystko będzie w porządku. – zaśmiał się, po czym dodał. – Podróż w czasie tam i z powrotem musi być męcząca, a ty jeszcze zatrzymałaś czas na tak długo by się wyspać. Musisz mieć naprawdę duże zapasy mocy. Myślałem, że sama podróż w jedną stronę cię wykończy.
         - Tak naprawdę, to już wtedy byłam strasznie zmęczona. Wróciłam chyba tylko dzięki jakiemuś napojowi od pani dyrektor Torro.
         - Mogę wiedzieć, do jakich czasów się przeniosłaś? – pytał dyrektor ignorując to, co mówiłam.
         - Do tych, w których tulił pan sweterek. – powiedziałam mu na złość. – Poza tym słodko pan wyglądał podczas snu…
         - Tuliłeś sweter? – zaśmiał się stojący w drzwiach mojego pokoju pan Torro. – A ja to przegapiłem?
         - Tylko nie mówcie mi, że to był ten sweter, który śmierdział truskawkami. – dodał stojący obok profesor Leg.
         - Nie moja wina, że tak kocham truskawki… - mruknął cicho rumieniąc się z zażenowania. Po czym powiedział głośno. – A co ty tu w ogóle robisz Pablo?
         - Zapowiadam kłopoty. – powiedział arogancko. – Moja matka przyjeżdża.
         - Ale przecież ja nic nie zrobiłem… dzisiaj. – powiedział jakby się tłumaczył. Później dał mi kubek z jakimś ciepłym napojem. – Napij się tego, to pomoże ci wrócić do formy.
Później trzech mężczyzn wyszło. Zostałam sama w pokoju. Lekcje już dawno się rozpoczęły, więc Klara i reszta pewnie byli na zajęciach. Wypiłam to, co dostałam i poczułam, ze wróciła mi część sił. Mogłam już się podnieść i wstać. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić postanowiłam się przebrać i uczesać. Patrząc w lustro doznałam małego szoku. Przez tak niski poziom magii moje włosy znów były brązowe. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. Byłam trochę głodna, więc poszłam do szkolnej stołówki po coś na śniadanie. Usiadłam w prawie pustej sali i zaczęłam jeść owsiankę, którą dostałam. Nagle do pomieszczenia weszła starsza kobieta w okularach a tuż za nią pan dyrektor. Wyglądał na spiętego. Spojrzałam znów na kobietę. To była pani Torro! Była bardzo podobna do swojej wnuczki, ale oczywiście dużo starsza. Mogła mieć około sześćdziesiątkę. Gdy tak na nich patrzyłam pan Foot zawołał mnie do siebie.
         - O co chodzi proszę pana? – zapytałam.
         - Znasz już panią Torro. Chciała się z tobą spotkać, właśnie dlatego przyjechała. – powiedział wskazując na staruszkę.
         - Foot, żarty sobie robisz? – skarciła go. – Mówiłam, że chcę spotkać się z dziewczyną z błękitnymi włosami. Przecież wyraźnie widzę, że ta ma je brązowe.
         - To dlatego, ze chwilowo nie jestem w formie. – wytłumaczyłam. – Wyczerpałam chwilowo swoją magię.
         - Rozumiem. Chciałam z tobą porozmawiać o twojej podróży w czasie. – powiedziała łagodnym głosem.
Pani Torro opowiedziała mi o wszystkich niebezpieczeństwach związanych z podróżami w czasie. Mówiła, ze spotkała minie w przyszłości wielokrotnie, o czym sama się przekonam. Rozmowa była długa i interesująca. Bardzo polubiłam babcię mojej przyjaciółki.
         Po długiej rozmowie poszłam spotkać się z przyjaciółmi i opowiedzieć im o wszystkim, co mnie ostatnio spotkało. Zjedliśmy razem obiad w Mcdonaldzie. Paczka Klary oraz paczka Patryka, no i ja to było w sumie czternaście osób. Dość trudno spędzać czas w tak licznym gronie. W końcu udało mi się opowiedzieć przyjaciołom o tym, co mnie ostatnio spotkało. Oni słuchali tego tak uważnie, ze nie ośmielili się zadawać pytań nim skończyłam. Później zwalili się na mnie z pytaniami o swoich rodziców za młodu. Na wszystkie próbowałam odpowiedzieć, ale nie byłam w stanie. W końcu do zadawania pytań włączył się Aleks.
         - Mam dość głupie pytanie. Mówiłaś, że jesteś lwią wróżką, tak? – mówił niedowierzającym tonem. – Co takiego?
         - Pokazałabym wam, ale teraz nie mogę. – odpowiedziałam niewinnie. – Skończyły mi się zapasy magicznej mocy, muszę odpoczywać.
Spostrzegłam że Monika rysowała cos na kartce w swoim szkicowniku, po czym pokazała wszystkim to:






Wyobrażenie Moniki, jak wygląda Lwia wrózka


         - Czy wyglądasz wtedy mniej więcej tak? – zapytała.
         - Nie. – odpowiedziałam stanowczo. – Jak tylko będzie okazja to wam pokarzę, obiecuję.
         - Zgoda, czekamy. – powiedział Pati, kończąc swojego loda, którego kupił w restauracji. – Oby było warto.
         - Jest warto – dodała z uśmiechem Klara.
Było jeszcze wcześnie, ale wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić. Mari poszła z Olkiem, Claus z Moniką. Klara poszła z Mikołajem do biblioteki, a do nich przyłączył się Patryk. Bliźniaki z Vanessą i Wiktorem poszli do kina na nowy film sience-fiction. Koniec końców zostałam sama z Kate. Patrzyła na mnie wilkiem. Nie wiedziałam, o co może jej chodzić. W końcu przemówiła groźnie:
         - Przekazałaś już wiadomość swojemu parszywemu dyrektorowi?
         - Nie – odpowiedziałam. – I on wcale nie jest taki, za jakiego go masz. Nie zrobię nic bez jednoznacznych dowodów.
         - Ja wiem, że on jest winny! – krzyknęła ze wściekłością. – I ten jego kuzyn także! Ukradli największy skarb mojej rodziny.
         - Nie wierzę ci – odpowiedziałam – Ale sprawdzę to. Poznam wszystkie sekrety tego duetu.
         - Ja wiem swoje! Nie dam za wygraną. Wykorzystam moje wpływy i zniszczę tych bezczelnych złodziei, którzy uważają się za nie wiadomo kogo.
Stałyśmy tak jeszcze przez chwilę, patrząc sobie głęboko w oczy. Widziałam w nich głęboką rozpacz, ale dostrzegałam iskierkę dobra, którą trzeba rozpalić w tej dziewczynie…

poniedziałek, 15 lutego 2016

Część II Rozdział 10 "Moja misja"

 Część II Rozdział 10 "Moja misja"
Kolejny rozdział, ale najpierw krótkie info.

Możecie zadawać pytania swoim ulubionym bohaterom w nowostworzonej do tego zakładce. Mam nadzieję na chociaż kilka.

Akcja tego rozdziału dzieje się w większości równolegle do
Rozdziału 42 pierwszej części.

Przy głównej bramie do szkoły wreszcie spotkałam kogoś żywego. Była to grupa osób. Budowali jakąś scenę. Niewiele mi to pomogło, gdy zorientowałam się, że widziałam już gdzieś tę zgraję. Trochę też mnie to przeraziło, ale nie było mowy o pomyłce. To byli rodzice moich przyjaciół. Wyglądali tak jak na tamtym obrazie! Jednak musiałam być całkowicie pewna, więc zapytałam:
         - Eee… przepraszam bardzo, ale jaką mamy dzisiaj datę?
         - Jaką datę pytasz? – zaśmiał się ciemnowłosy chłopak z blizną na twarzy, moim zdaniem był to profesor Vincent. – Dość ciekawe pytanie… Dziś jest 25 grudnia 2015 roku.
         - Dziękuję… Vincent! – powiedziałam mimowolnie, jak ja mogłam zwrócić się do własnego profesora po imieniu?!
         - Ach ta sława… - mruknął blondyn, czyli pan Holmes. – Swoją drogą, ty dziewczynko musisz być wyjątkowa. Czuję to.
         - Ee.. Dziękuję? – nie wiedziałam co odpowiedzieć.
         - To, że ma taki dziwny zapach nie znaczy, ze jest wyjątkowa… - mruknął złowrogo pan Torro. Poznałam go po tych czerwonych oczach. – Dziewczyno, jak można pachnieć wszystkim?!
         - Nie wiem tego, nie czuję tak mocno zapachów. – powiedziałam niepewnie.
Nie wiedząc, co mam robić pomogłam im w budowie sceny, na której pan Mikołaj będzie wyjawiał światu prawdę o magii. Poznałam to po dacie, jaką mi powiedzieli. To moja ulubiona data. Kończy ona epokę Wielkich Wojen. Gdy skończyliśmy oni poszli obudzić pana Mikołaja. Ja zmieniłam się w ptaka i zaczęłam lecieć za nimi. Usiadłam na drzewie naprzeciw okna jego sypialni. Mój dyrektor był nawet uroczy, jako śpiący siedemnastolatek. Wróciłam do formy lwiej wróżki i bacznie obserwowałam, co się działo. Całą paczką weszli do środka. Pan Bazyl rzucił promienie światła prosto na twarz Mikołaja. Ten się obudził. Później o czymś rozmawiali, niestety nic nie słyszałam. Od przenoszenia się w czasie trochę kręciło mi się w głowie. Gdy prawie wszyscy wyszli z pokoju pan Foot zaczął się przebierać. Nie powinnam tego oglądać, chciałam wtedy odejść ale zobaczyłam, że wtula on swoją twarz w czerwony sweter. Mało tego, wąchał go! Zaśmiałam się cicho, ale on chyba usłyszał. Szybko zeskoczyłam za ziemię wyszłam z jego ogrodu i poleciałam jako ptak z powrotem do szkoły. Tam dalej się przyglądałam.
         Przyszedł wraz z panem Leg’iem. Patrząc im prosto w oczy pstryknął palcami uśmiechając się złowieszczo przy okazji. Po zatrzymaniu czasu podbiegł na podest i przerobił go za pomocą lodu.
            - Co ty wyprawiasz?! – buntowała się  pani Lili. – Po tym nie będziesz wstanie się z tego wykaraskać!
            - On nie zamierza tego robić. – wtrącił się pan Vincent. – Lili, pamiętasz o tym, że w przyszłości magia nie była już tajemnicą?
            - Tak… - mruknęła nie wiedząc o co mu dokładnie chodzi.
            - A kto mógłby tego dokonać jak nie nasz Mikołaj? – zaśmiał się. – Nieważne co się stanie za chwilę, tamta przyszłość będzie aktualna.
            - Dobra, zaufam wam. – uśmiechnęła się. – Tamta przyszłość była całkiem fajna.
W czasie, gdy oni rozmawiali, Święty Mikołaj przygotowywał się do odpowiedzi. Ubrał czapkę Mikołaja i pstryknięciem palcami przywrócił bieg czasu. Ludzie wpatrywali się w miejsce, w którym stał jeszcze przed chwilą, a później zobaczyli go na scenie.
            - Wesołych świąt wszystkim życzę! – przywitał ich tymi słowami. - Podobały się wam prezenty ode mnie?
            - Jak ty się tu znalazłeś? – zapytał jakiś niecierpliwy wysoki mężczyzna.
            - Prezenty? A więc są od ciebie? – zapytała jakaś kobieta. – Jak Ty to robisz?
            - To proste. Saniami w jedną noc. – zaśmiał się. – Kiedyś każdy z was we mnie wierzył. Teraz jesteście takimi niedowiarkami jak ja jeszcze dwa lata temu.
            - Cały świat w jedną noc?! – burzył się wysoki. – I to jeszcze saniami? Masz nas za głupków czy co?
            - A jak myślicie? W jaki sposób znalazłem się nagle na scenie? – ciągnął.
            - To była jakaś magia…. – mruknął starzec z długą brodą.
            - Otóż to! – krzyknął. – Magia istnieje! A ja jestem jednym z najlepszych jej przykładów.
Sądząc po minach reporterów nie byli pewni jak na to zareagować. Rozmawiali chwilę miedzy sobą. W tym czasie odwrócił się z uśmiechem do swojej paczki, lecz szybko zniknął on z jego twarzy ustępując miejsca grymasowi przerażenia. Pan Torro chciał się na niego rzucić. I nie tylko on. Wszyscy poza panią Lili i  profesorem Vincentem mieli mu za złe to, co przed chwilą powiedział. Na szczęście we trójkę jakoś ich uspokoili.
            - Przepraszam młodzieńcze!  Kim ty tak w ogóle jesteś? – zapytała mnie miło wyglądająca starsza kobieta. – Wypadałoby się przedstawić.
            - Och racja. – przytaknął jej. - Jestem Mikołaj Foot a oto moja historia. Od urodzenia mieszkałem w Finlandii w małym domku na odludziu. Dom ten od pokoleń należał do mojej rodziny…
Opowiedział im całą swoją historię. Momentami włączał się też profesor Leg. Wszyscy słuchali jej z zaciekawieniem od czasu do czasu zadając jakieś pytanie. Zajęło to cały dzień.
            Po skończonej konferencji wszyscy się rozeszli, ale Dyrektor wraz z kuzynem usiedli na śniegu przed szkołą przyglądając się zachodzącemu słońcu. Ja wróciłam do ludzkiej formy i przyglądałam się im z oddali
            - Mikołaj, coś mnie gryzie… - zaczął ponuro profesor. – Dlaczego my jesteśmy tacy… inni?
            - Po prostu jesteśmy czarodziejami. – odpowiedział beztrosko dyrektor.
            - Nie o to mi chodzi. – ciągnął dalej. – Czemu tak bardzo jesteśmy do siebie podobni? Czemu nasze włosy są sobie przeciwne? Dlaczego ja widzę tylko obrazy przyszłości a ty słyszysz słowa przepowiedni? Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym?
            - Masz rację coś w tym jest. – zaśmiał się drugi. – Ale pomyśl sobie ile tajemnic odkryliśmy w ciągu tych dwóch lat? Zostawmy zagadkę naszej dwójki kolejnym pokoleniu.
Po tych słowach poczułam, że one były zwrócone do mnie. Miałam swój cel! Rozwiążę zagadkę tego duetu!
            - Może tak będzie lepiej… - mruknął pan Vincent, po czym odszedł do domu.
            - Dziękuję panu. – powiedziałam cicho – Na pewno nie zawiodę…
Dyrektor odwracał się właśnie, żeby zobaczyć, kto do niego mówił, gdy nagle ktoś pociągnął mnie do tyłu. Obróciłam się. Osobą, która tak jakby pomogła mi uniknąć dziwnej sytuacji, była czerwono oka kobieta w średnim wieku. Przypominała mi Mari. Była to jej babcia, ówczesna dyrektor Wand Highschool. Wydawała się mnie już znać. Bez żadnych wyjaśnień. Dała mi do wypicia jakiś dziwny napój i kazała wracać do moich czasów. Tak też zrobiłam. Ominęły mnie całe zajęcia popołudniowe. Gdy wróciłam był już ranek następnego dnia, a ja byłam taka zmęczona. Jednak wtedy zastanawiałam się, co ja mam powiedzieć moim znajomym…
Leosia i Mikołaj

piątek, 12 lutego 2016

Część II Rozdział 9 "Obraz i cel"

Następnego dnia wszystko wróciło do normy. Oczywiście jak na standardy szkoły dla czarodziejów. Rano odbywały się normalne lekcje. Dopiero teraz poznałam moich klasowych kolegów. Chociaż Klarę i jej znajomych poznałam już jakiś czas temu. Poza nimi, wszyscy wydawali mi się jacyś tacy nudni i nijacy. Naszym wychowawcą był profesor Vincent. Poza tym uczył nas też plastyki. Nudziłam się cały ranek.
Dopiero popołudniowe zajęcia mnie zaciekawiły. A dokładniej to droga na nie, bo koniec końców na nie nie dotarłam. Szłam z Mari i Clausem do szkolnych katakumb, kiedy moją uwagę zwrócił pewien obraz. Przedstawiał on grupkę uczniów naszej szkoły. Wydawali mi się jakoś dziwnie znajomi.
- Mari, co to za obraz? – zapytałam zatrzymując się nagle.
- Ten obraz namalował profesor Leg. – wytłumaczyła mi. – Przedstawia on jego i innych dorosłych z rady.
- Naprawdę? Byli wtedy tacy młodzi...
- Tak, na przykład tu jest mój ojciec. – mówiła wskazując go palcem. – A tu pani Jua.
- A to kto? – zapytałam niepewnie wskazując ledwo widoczną chowającą się za murem postać. – Wiesz kto to może być?
- Nie mam pojęcia… - mówiła lekko zmieszana. – Nigdy wcześniej jej nie widziałam, ale wygląda prawie tak jak ty.
- Przecież to niemożliwe, co nie? – mówiła lekko się wycofując. – Musiałabym się cofnąć w czasie czy coś, żeby tam być.
- Wiesz… - mruknęła dwuznacznie. – Jesteś czarodziejką czasu, więc prawdopodobnie jest to prawdopodobne…
- To co mówisz nie ma sensu. – odrzekłam bez entuzjazmu.
- Zaraz spóźnicie się na zajęcia. – przerwał nam ciepłym głosem pan dyrektor. – Aż tak bardzo podoba się wam ten obraz, że tak o nim rozprawicie?
- Tak, podoba mi się… - mruknęłam niepewnie. – Ale chodzi o coś innego.  Tam na obrazie jest ktoś, kto wygląda jak ja.
- Więc pewnie to ty. – odpowiedział z uśmiechem. – Mam nadzieję, że nie ma więcej takich jak ty.
Mówiąc to był wyraźnie zdenerwowany. Mogłam dostrzec krople potu na jego czole. Cały czas zastanawiałam się, czego on tak naprawdę się bał. Wyglądało jakby chodziło o mnie. Cały czas unikał kontaktu wzrokowego.
         - Ale to było zanim się urodziłam! – skrytykowałam go. Wiem, nie powinnam krzyczeć na dyrektora szkoły, który w każdej chwili mógłby mnie wyrzucić czy coś. – Nie mogło mnie tam być!
         - Może cie to zdziwi, ale przed tamtym dniem, już zdążyłem spotkać własnego syna.
         - Ale jak? – pytałam z zaciekawianiem.
         - Podróże w czasie. – powiedział chcąc zabrzmieć tajemniczo. – Myślę też, że właśnie tak było z tym obrazem i wszystkimi innymi na jakiś się „przypadkowo” pojawiłaś. Pewnie wykonywałaś misję, którą powierzyłem ci wiele lat temu… chyba tobie. Nie jestem do końca pewien, ale to by wszystko wyjaśniało. Teraz żałuję, że to zrobiłem.
         - Teraz to już zupełnie nic nie rozumiem. – powiedziałam załamana siadając na podłodze.
         - Każdy potrzebuje w życiu jakiegoś celu. Masz jakiś? – powiedział jak do małego dziecka.
         - nie… - mruknęłam prawie płacząc.
         - To ja ci pomogę go odnaleźć. – stwierdził z uśmiechem pomagając mi wstać. – W końcu to mój obowiązek, jako nauczyciela. Aż dziwne, że zrobiłem to zanim skończyłem szkołę…
         - Ty serio jesteś tą osobą, która wyjawiła światu istnienie magii? Jesteś zbyt odpowiedzialny jak na taki wyskok. – włączył się do rozmowy Claus. – A o tym, że mnie też spotkałeś to już ani słowa.
         - Sorki młody. – odrzekł z lekkim zakłopotaniem. – Dobra, lekcje powinny się zacząć jakieś trzy minuty temu. Idziemy.
         - Chciałabym zobaczyć jak pan zdradzał światu te tajemnicę. Znajomi nie wściekli się na pana? – zapytałam.
         - Jane, ze się wściekli. – zaśmiał się. – Palbo… to znaczy ojciec Mari chciał mnie udusić.
         - Tym bardziej chciałabym to zobaczyć! – krzyknęłam głośno i podskoczyłam z ekscytacji.
Zamknęłam na chwilę oczy. Gdy je otworzyłam byłam zupełnie sama. Korytarz był zupełnie pusty. Wyglądał też inaczej. Ściany miały trochę inny odcień podłogi wyglądały na nowsze a obraz na ścianie zniknął. Widok za oknem tez był inny. Na ziemi leżało pełno śniegu. Był środek zimy. Budynki dookoła były też inne. Poza tym, że ich architektura była jakby z innej epoki, były jeszcze przyozdobione świątecznymi dekoracjami. Jakby tego było mało, to jeszcze było ciemno, noc. Chciałam wyjść się rozejrzeć i spytać, co się stało. Niestety wszystkie drzwi były zamknięte na klucz. Wydostałam się z budynku tylko i wyłącznie dzięki zmianie w małą muszkę. Przeleciałam przez dziurkę od klucza. Nigdy nie myślałam nawet, że kiedyś zrobię coś takiego. Dziurki od klucza to normalnie zabytki! Na dworze było zimno. Zupełnie nie byłam w tamtej chwili przygotowana na takie mrozy. Gdzie ja jestem? Wszystko wygląda znajomo, ale jednak zupełnie inaczej…

czwartek, 4 lutego 2016

Część II Rozdział 8

Część II Rozdział 8
Przypominam, że akcja dzieje ie w przyszłości. Jest tam rok ok. 2035. Zapraszam do cztania:

           Wszyscy w sali obrad próbowali ogarnąć, co takiego mówiła pani Jua. O co do spiczastych uszu Klary chodzi z tą lwią wróżką?! Podczas gdy dorośli zaczęli się o to kłócić, uświadomiłam sobie sens w tym, co usłyszałam. Poprzedniego dnia miałam uszy i ogon lwa. To nie był przypadek! I te skrzydła. To nie były skrzydła ważki tylko wróżki. Wszystko układa się w logiczną całość… Ale dlaczego wszyscy moi przodkowie nie obudzili w sobie tej mocy? W czym się od nich różnię? Pewnie nigdy się nie dowiem… Nie! Muszę się dowiedzieć! Nawet jakbym miała stracić na to resztę mojego życia!
Po kilku minutach ciągłego gwaru, spowodowanego tym, że ci tak zwani poważni i dojrzali dorośli mnie mogli dogadać się i uspokoić, Miałam już ich dość.
- Ja mogę pokazać wam jak wygląda lwia wróżka. – powiedziałam sądząc, że to coś da.
Niestety przez te ich kłótnie nie było słychać mojego niezbyt donośnego głosiku. Próbowałam kilka razy, na nic… W końcu nie wytrzymałam. Wzięłam głęboki oddech. Tupnęłam mocno jednocześnie krzycząc słowo „STOP” najgłośniej jak potrafiłam. Poczułam wtedy coś dziwnego. Jakby jakiś piorun przeszył całe moje ciało i wydostał się nogą, którą uderzyłam o ziemię. Zrobiło się cicho. Rozejrzałam się po pokoju. Niemal wszystko zrobiło się szarawe i całkowicie nieruchome. Tylko Klara, Mikołaj i ich rodzice byli ruchomi. No nie całkiem… stali i patrzyli na mnie z wielkimi oczami. Co właściwie się stało? Kto zatrzymał czas?
         - Zapomniałam wam wspomnieć o jeszcze jednej ważnej rzeczy… - mówiła pani Jua z lekkim poczuciem winy. – Mocą Leosi nie jest ani zmiana w zwierzęta, ani łamanie zaklęć…
         - Jua… teraz to chyba przesadziłaś… - mruknęła pani Lili. – Nie mów, że ona…
         - Leo jesteś czarodziejką czasu. – zwróciła się do mnie. – Właśnie pierwszy raz na serio użyłaś tej mocy.
         - Niesamowite… - westchnęłam na myśl o tym wszystkim. –A co z tymi dwoma pozostałymi zdolnościami? Skąd je mam?
         - One miały być zdolnościami wszystkich wróżek, ale później zrezygnowałam z tego pomysłu. – oświadczyła z uśmiechem elfica.
Tyle mi wystarczyło. Tupnięciem sprawiłam, że czas mógł znów swobodnie płynąć. Później pozwolono mi wyjść, więc wróciłam do tajnego pokoju i wraz z Simonem przyglądałam się stamtąd, co się działo. Po zebraniu postanowiłam iść się przejść po mieście wraz z resztą paczki. Zabraliśmy tez ze sobą Simona. Przy głównej bramie spotkaliśmy Aleksa oraz Monikę.
         - Co ty robicie? Tak we dwoje? – zapytałam wścibsko.
         - To nie to co myślisz! – krzyknęli jednocześnie. – Ej! To moja kwestia! Przestań mówić to co ja!
         - Oluś jesteś! – nadbiegła Mari. – To gdzie mnie dziś zabierasz?
         - Dziś zabiorę ciż w przestworza mój kwiatuszku… - powiedział czule, po czym objął ją i pocałował.
         - Ale wiesz, ja umiem latać? – powiedziała nieco sceptycznie. – Jestem w połowie wróżką.
         - Serio? Nie miałam pojęcia. - wtrąciłam się do rozmowy. – I od kiedy jesteście razem?
         - Dużo się działo przez ostatni tydzień. – odpowiedziała. – A jeśli chodzi o bycie wróżką… Nauczyć cię kiedyś używać skrzydeł?
         - Jasne, dziękuję. – odpowiedziałam.
Nagle wszyscy skupiliśmy się na biegnącej z daleka postaci. Był to Patryk głośno nawołujący Aleksandra:
         - Olu, Olu, Olu patrz co sobie kupiłem! – krzyczał pokazując nam nowiutką książkę. – To najnowsza powieść Michaela Cata – „How to become an Angel”  
         - Ale pożyczysz mi ją?! – zapytał z entuzjazmem Aleks. – Jak tylko ją skończysz?
         - Ja też mam taką. – wtrąciła się Kate, która pojawiła się z nikąd. – Kolekcjonuję wszystkie jego dzieła.
         - Ja też go lubię. – wyraziłam moją opinię. – Moja ulubiona książka to „On the Rother side of the mirror”
         - Monia też ją lubi. – dodał Pati. – Szczególnie za tego wilka grzywiastego.
         - właśnie… Gdzie ona się podziała? – zapytałam spostrzegając, ze nie ma jej już z nami.
         - Poszła z Clausem pograć na konsoli. – wyjaśnił Aleks.

Podczas tej rozmowy przyłączył się Simon, który od razu mnie objął. Zrobiłam się czerwona jak burak. To było takie krępujące i takie przyjemne oraz troszkę dziwne. Miałam ucho przyłożone do jego klatki sercowej, ale nie słyszałam bicia jego serca. To przez to, że jest wampirem. No tak zapomniałam wspomnieć. Simon JEST WAMPIREM i to nie takim zwykłym wampirem jest PRZYSTOJNYM wampirem pochodzącym z WŁOCH. Fajnie, co? Spojrzałam mimowolnie na Patryka. Był widocznie zaskoczony. Uśmiechnął się do mnie fałszywym uśmiechem i odszedł bez słowa. Czyżby był zazdrosny? Wyrwałam się z uścisku wampira. I wróciłam do pokoju. Nie miałam ochoty już nigdzie iść. Poczułam takie wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony Simon. Dopiero go poznałam, ale jest bardzo miły i taki przystojny. Z drugiej strony zawsze skrycie podkochiwałam się w Patryku. Wydaje mi się, że zaczął odwzajemniać moje uczucia. Kogo wybrać?


Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger