piątek, 30 grudnia 2016

Święta, święta i po świętach...

Święta, święta i po świętach...
Cóż... święta już się skończyły, a kolejna część przygód najmłodszego świętego Mikołaja w historii dopiero się naprawdę rozpocznie... ale o tym może kiedy indziej.
Z okazji minionych świąt zostałam nominowana do "Christmas TAG". Oczywiście jest to sprawka Pati [LINK]. ( bardziej wolę jej męską wersję, wiecie o co chodzi )
TAK WIĘC DO DZIEŁA!


1. Wolisz w święta chodzić w piżamie, czy elegancko się ubrać?Żadne z powyższych. W święta ubieram się tak samo jak na co dzień. Nie ważne jest to jak się ubiorę, ale to jak się czuję i co robię.
2. Gdybyś mogła w tym roku kupić prezent tylko jednej osobie, kto by to był?
Ja zawsze kupuję prezent tylko jednej osobie. I zawsze jest to ktoś z mojej klasy. Ograniczam się tylko do prezenty na "wigilii klasowej" :)
3. Czy prezenty otwierasz rano czy wieczorem w Wigilię? 
Zdecydowanie wieczorem. Rano jeszcze je pakuję. ;P
4. Czy kiedykolwiek zrobiłaś domek z piernika? 
nie przypominam sobie
5. Co lubisz robić podczas przerwy świątecznej? 
Lubię spać, leżeć w łóżku i marzyć... jak zawsze z resztą. Od święta chętniej tez rysuję.
6. Ulubiona świąteczna potrawa? 
świeżo usmażony filet z mintaja
7. Twój ulubiony film świąteczny? 
"Artur ratuje święta" oraz oczywiście <fanfary> "Kewin sam w Nowym Jorku"
8. Makowiec czy sernik? 
żadne z powyższych.
9. Czy kiedykolwiek ulepiłaś bałwana? 
Oczywiście! Raz ulepiłam nawet bałwana z kucykami zrobionymi z długiej trawy.

10. Co wolisz - Wigilię czy pierwszy dzień Świąt? 
Pierwszy dzień świąt wygrywa. Można się wyspać i poodwiedzać rodzinę, albo rodzina ponownie odwiedza mnie.
11. Białe czy kolorowe lampki choinkowe?
A czy to ważne? Mają świecić! Najlepiej, żeby nie trzeba ich naprawiać długimi godzinami (#grudzień 2016)
12. Kiedy zaczynasz przygotowania do Bożego Narodzenia? 
Trudno powiedzieć... Pierniki już na początku grudnia, ale prezenty pakuję w Wigilię.
13. Posiadasz kalendarz adwentowy?
Niestety nie :C
14. Jaki jest twój ulubiony zapach świąteczny? 
Zapach choinki.... niestety mam sztuczną, ale zapach jest obecny w inny sposób. Dzięki niemu czuje się te świąteczno-leśną atmosferę
15. Odliczasz dni do świąt? 
nie.
16. Ulubiony zimowy lakier do paznokci? 
Mam wybrać ulubiony? Ale to że mam pomalowane paznokcie to świąteczny cud...
17. Ulubiony zimowy napój? 
Ja bardzo lubię kakao. (kofam kakałko... :3)
18. Ulubione piosenki świąteczne?

  • "Rudolf czerwonosy". (słucham tego nawet teraz)
  • "Co raz bliżej święta", ale w tej starszej wersji
  • Chyba wszystkie kolędy!
  • "Kto wie czy za rogiem (nie stoją anioł z Bogiem)"

Tak... to już chyba wszystko. Albo i nie! Ja, jako osoba, która chcąc nie chcąc czasem "spojleruje" ludziom zakończenia czy coś takiego mam dla was prezenty!

Teraz i tak się nie zorientujecie... chyba.




Pamiętajcie, że tu święta trwają cały czas!

 Nie da się inaczej, jeśli jednym z głównych bohaterów był (jest i będzie) sam święty Mikołaj!
A jak już o nim mowa... powiem wam coś:

Mikołaj i jego ulubiony kuzyn wystąpią w części trzeciej. W końcu Jua to powiedziała w ostatnim rozdziale poprzedniej części.... 

nie wierzycie? Zajrzyjcie!


poniedziałek, 12 grudnia 2016

Zimowy TAG i info na temat części trzeciej!

Zimowy TAG i info na temat części trzeciej!






 Tak jak już można odczytać z tytułu posta, dziś mam dla was przygotowany TAG. Nie planowałam tego, ale jednak zostałam nominowana przez Pati  (link)
Dlatego przedstawiam: "NADCHODZI ZIMA BOOK TAG".

Zaczynajmy !


ŚNIEG- kiedy spada na ziemię świat od razu robi się piękniejszy, ale gdy sypie zbyt długo zaczyna być dla nas uciążliwy i denerwujący. Książka o której zmieniłem zdanie w trakcie czytania to...

"Pan Tadeusz"
Zdziwieni?
Cóż zbyt wielu książek to ja nie czytam, ale mam za dużo książkocholików wśród znajomych i nie mogę się wyplatać z tych wszystkich TAG'ów. Nieważne..
Do tej książki podchodziłam sceptyczne... bo lektura... i to jeszcze po przeczytaniu "Dziadów" (No wiecie... ten sam autor). Naprawdę nie chciałam tego czytać. To podejście ciągnęło nie jeszcze przez jakieś cztery księgi, gdy w końcu stwierdziłam, że to nie jest takie złe.



ŚWIĘTY MIKOŁAJ- jak wszyscy dobrze wiemy przynosi niesamowite prezent. Książka, którą chciałabym dostać to...


"Harry Potter i Kamień Filozoficzny"
Stwierdziłam, ze mam spore braki w czytaniu a ta seria powinna zostać przeze mnie w szczególności nadrobiona. Może ją dostanę? *o*


ŚNIEŻKA- uderzenie nią boli i nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Książka, która wywołała we mnie silne emocje to...

"Pegaz Ogień życia"
To pierwsze co mi wpadło do głowy (po dość długim zastanawianiu się). Emocje wywołała we mnie nie tyle fabuła, co same imiona postaci. Wśród nich było pełno bogów olimpijskich. Za każdym razem jak wystąpiło jakieś imię po prostu ledwo się powstrzymywałam od rzucenia tą książką. Po prostu nie mogłam znieść faktu, że użyte zostało rzymskie nazewnictwo. Myśląc "Olimp" oczekuję Zeusa a nie Jowisza. Rozumiecie mój ból?


JAZDA NA SANKACH- kochają ją wszystkie dzieci. Książka, którą kochałam będąc dzieckiem to...

Tu można wymieniać i wymieniać. Chyba zrobię to tak po krótce:
  • "Mój brat niedźwiedź", "Bambi", "Kopciuszek", "Kubuś Puchatek i Hefalumpy"... Miałam kiedyś sporą część serii disnejowskich bajek. Wymieniłam te, które szczególnie mi się podobały. Czytała mi je mama, albo bracia... a teraz ja czytam je innym :D
  • "Dzieci z Bullerbym" Niech mi ktoś powie, że to nie była fajna książka w dzieciństwie! Teraz pewnie bym już tak nie powiedziała, ale zawsze leży ona na szafce obok mojego burka.
  • "O psie, który jeździł koleją" - bez komentarza ( na samą myśl zaczynam ryczeć)


GORĄCA HERBATA- rozgrzewa nas gdy przychodzimy do domu, przemarznięci po szaleństwach na śniegu. Książka, która ma dla mnie wartość sentymentalną to...

 "Przygody Detektywa Sherlocka Holmesa"
Tak, po prostu. To od tej książki rozpoczęła się moja fascynacja zagadkami, tajemnicami... i detektywami. Choć nie za bardzo pamiętam poszczególne opowiadania, to i tak wiem, ze to jest genialne. (własnie przypomniałam sobie, że miałam przeczytać "Ostatnią zagadkę" )


I TYM ZAKOŃCZYMY TEN TAG


                                   Pozostała jeszcze jedna kwestia do omówienia, czyli część trzecia tego opowiadania. Otóż mogę was poinformować, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, Rozdział pierwszy pojawi się na blogu jeszcze w tym roku. Nie mogę za bardzo napisać tu czegoś więcej, żeby nie popsuć wam zabawy, ale wspomnę, że planuję ukryć przesłanie tej opowieści w postaci tajnego kodu.
Powodzenia!

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Wyniki konkursu!

Hello!

Tak jak zapowiadałam, minął 3 grudnia, i mam dla was wyniki konkursu (choć na Wattpadzie pojawiły się wcześniej...) Tak więc... otrzymałam jedynie dwa zgłoszenia i obydwa zasłużyły na nagrodę.


Miejsce #1

 

Arkijew Rilion postać autorstwa Krzysztofa Hałdysa 
                                  <link do jego konta na google+> (polecam)



Miejsce #2




Vanessa Chase
postać autorstwa mojej koleżanki, więc nie mam żadnych stron do polecenia



Obie wyróżnione przeze mnie propozycje trafią do zakładki bohaterowie wraz z krótkim ich opisem. A niebawem będziecie mogli przeczytać o nich w opowiadaniu.
(do przyszłego roku powinnam się wyrobić)

sobota, 12 listopada 2016

Uwaga!


Dla tych, którzy wciąż tu zaglądają.
(Dzięki za to, że jesteście!)

Ogłaszam, że z powodu braku zgłoszeń konkurs zostaje przedłużony o miesiąc. W odpowiednim poście zostały już zmienione daty.

sobota, 15 października 2016

Zagadka

Gdzie ogień i lód się stykają, 
marzenie real wspomaga 
Czasy dawne i przyszłe się spotkają.
To na tym wieńczy się saga.

W miejscu pełnym tajemnic dawno zapomnianych,
nowa rodzi się legenda.
Pośród zagubionych, zdolnych ludzi młodych 
wywiązuje się magiczna przysięga
i choć moc ta dawno zaginęła,
dzięki Kattys znów stąd wypłynęła.

Kim jest Kattys pewnie zapytacie?
Lecz tego nie wie nikt.
Choć wiem, ze gdy wróci ten co znikł,
ona, on, oni pokażą to co macie.

Jeździec z bestią - zgrana ekipa
zmierzą się z mrokiem kryjącym się za słońcem
Wszystko staje się jasne, zło znika
Gdy połączysz środek z początkiem i końcem.

A wiedzą o tym całe tysiące,
że czarny z białym i deszcz ze słońcem
wspomagani przez błękit nieba
Zrobią wszystko tak jak trzeba.


Oto mały wierszyk ułożony dla was streszczający w sumie całe opowiadanie. W trakcie czytania, wszystko powinno stać się jasne. A może już coś wiecie?
Napiszcie w komentarzu :P

środa, 21 września 2016

W międzyczasie konkursik...

Siemanko!
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zagląda...

Z racji tego, że jak na razie nie rozpocznę części trzeciej z powodu braku czasu na pisanie wielu opowiadań jednocześnie, postanowiłam, że rozpocznę kolejną część po tym jak skończę jedno z moich pozostałych opowiadań. W tym czasie, by jakoś pomóc znieść wam czekanie, wymyśliłam konkurs, dzięki któremu będziecie mogli włączyć się w proces tworzenia.

Pomóżcie mi zapełnić świat przedstawiony barwnymi postaciami! Waszym zadaniem w konkursie jest stworzenie własnej, postaci i wysłanie zgłoszenia na mój email: malowniczka.1999@gmail.com


Każde zgłoszenie musi zawierać:



1. Imię i nazwisko postaci
 ( mogą być także inne dane osobowe takie jak narodowość czy data urodzenia)

2. Wiek postaci.

3. Opis wyglądu i/lub jakaś ilustracja ją przedstawiająca.

4. Cechy charakteru, fobie, specjalne umiejętności , talenty.

5. Krótka historia. 
(lepiej najpierw zapoznać się z prologiem przed napisaniem tego)

6. Byłoby miło, gdybyście dołączyli też przykładowy dialog z waszą postacią, wtedy będę znać sposób wyrażania się tejże osoby. :P


Zgłoszenia proszę nadsyłać do dnia 30 listopada br. Wyniki konkursu zostaną opublikowane po 3 grudnia, Życzę powodzenia!

Nagrody:

Pięć postaci, które uznam za najlepsze zostaną włączone do części trzeciej jako postacie drugoplanowe. Możliwe nawet, ze odegrają jakąś bardziej znaczącą rolę.


PS: Wyników poprzedniego konkursu nie ogłosiłam z powodu braku zgłoszeń. Przykro mi.
Tak między nami... moją ulubioną postacią jest Vincent... :P
(wiecie o co chodzi?)

sobota, 10 września 2016

Pytania do bohaterów #1

Przepraszam!

Wiem, że obiecywałam wam odpowiedzi na pytania, ale niestety popsułam swój komputer i dopiero dziś go odzyskałam. Mam nadzieję, ze mi wybaczycie. Nie wiem też kiedy dodam nowy rozdział.

Tak więc bez przeciągania:

Pytania od anonimowego użytkownika:

Do Vincenta:
W sakli od jednego do dziesięciu jak bardzo denerwujący jest Twój kuzyn?

Vincent: Dałbym mu 7 i pół. Sami wiecie jaki on jest.

Dlaczego nie lubisz swojej ksywki "Vinci"?

Vincent: Bo tak i już! Za bardzo kojarzy mi się Z Leonardem da Vinci a ja nie mogę się z nim równać. Poza tym bardzo lubię moje imię i nie chcę, żeby ktoś je skracał lub przekręcał. Rozumiecie?

piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział specjalny!

Dziś dla was specialny rozdział!

"W kosmosie"



 Czy jesteście ciekawi co się działo z Patrykiem jak go nie było? Jasne, że tak. Tylko od czego by tu zacząć… No jasne! Zacznę od początku.
Po tym jak Olek postrzelił go i zabrał ze sobą, nie minęło pięć minut a Patryk się obudził. Leżąc na zimnej podłodze w domu swojego przyjaciela, zaczął gwałtownie oddychać. Po uspokojeniu się wstał i spojrzał w telefon.
- Gdzie mój Internet? - zapytał się, choć nikogo nie było w pobliżu. – Czemu niebo jest… Czemu nie ma nieba? Lol, gdzie ja jestem?
- Już wstałeś? – przywitał go z ironią w głosie Olek.
- Ola! Czemu nie ma neta, Beti, chipsów, neta Moni, Beti, neta… czemu my nie mamy życia? – zaczął go tak zasypywać pytaniami. – I co robimy w kosmosie?!
- Ale przecież Beti jest tutaj. – zaśmiał się Olek. – Mufiego też wziąłem. Myślałeś, że ich zostawię.
- Zdaje mi się, że nie usłyszałeś mojego ostatniego pytania. Powtórzę: Co my na złamaną bagietkę robimy w kosmosie?! – krzyczał próbując uzyskać odpowiedź.
- Nieważne. Ważniejsze jest przecież pytanie dlaczego nie jesteśmy jeszcze pijani - powiedział,wyciągając zza pleców whiskey.
Nie trzeba było czasu a chłopcy zaczęli pić. Nachlali się chyba po wsze czasy, a przynajmniej tak by się wydawało. Nie minęły nawet dwie minuty a oni opróżnili już sześć litrowych butelek trunku.
W końcu jednak przyszła pora, żeby nasz ulubiony kosmita z sąsiedztwa wziął się do pracy. Z pomocą Viktora, który cały czas mu towarzyszył, Zaciągnęli spitego Patryka do sterylnie białego pomieszczenia. Była tam ogromna lampa na suficie, która oświetlała zimny, metalowy stół. W rogu pomieszczenia stała niewielka szafka z przyborami lekarskimi. Kosmici wtaszczyli Patryka na stół. Oni też byli spici... nie zapominajmy o tym. Trochę zajęło im położenie Patryka na stole. Kilka razy wylądował na zimnych kafelkach. Jednak wyglądało, że nie przeszkadzało mu to ani troszkę. Kiedy w końcu im się udało, Viktor wyciągnął z szafki skalpel i podał go Olkowi.
- Pora zaczynać. - Viktor z powagą zwrócił się do kolegi. - Szef już zaczął się niecierpliwić. Chce wyników sekcji na już.
- Naprawdę musimy mu to zrobić? - Olek patrzył ze współczuciem na przyjaciela. - Tylko z nim się tak fajnie pije...
- Nie mamy wyjścia. Takie dostaliśmy rozkazy.
- Przykro mi Pati... - Olek z żalem skierował się do stołu chcąc dokonać pierwszego nacięcia.
Wtem niespodziewanie z pleców Patryka wyrosła para potężnych skrzydeł. Całe pokryte były jasnobrązowymi piórami. Za to ich właściciel nie robił sobie nic z tego wszystkiego. Leżał sobie tak po prostu na metalowym blacie, rozebrany prawie do naga. Zostawili mu tylko bieliznę. Jego mina mówiła, że ma ochotę zwrócić swój obiad wraz w tym wszystkim co wypił później.
- Coś tu jest nie tak. - wydukał zszokowany blondyn. - Ludzie nie powinni mieć skrzydeł.
- Dzwonię do szefostwa. - zaproponował Olczak. - Trzeba im wygarnąć, że się pomylili.
- Daj spokój Ola, jesteś pijany.
- Cicho siedź Vika, to tylko trzy litry whisky. - uspokajał go Olek. - Pijany to ja jestem dopiero po sześciu... Dziwi mnie, że on był w stanie wypić tyle co ja. Już dawno przekroczył dawkę śmiertelną etanolu dla Ziemian.
- Czytałem, że w kraju zwanym Polską, z którego pochodzi nasz Patryk, zdarzają cię takie rzeczy.... - zaśmiał się złośliwie Viktor.
- To chyba jakieś potwory nie ludzie... tak czy siak dzwonimy do szefa. - olek odwrócił się plecami do stołu i spojrzał w stronę sufitu. - Komputerze nawiąż wideo-rozmowę z profesorem Bagietto.
Po chwili przed chłopakiem pojawił się holograficzny, jasnożółty wizerunek mężczyzny. Mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Jego twarz była zwyczajna, nie licząc wyłupiastych oczu. Łysinę na jego głowie zakrywał ciemny beret.
- O, Olczak... - mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. - Masz dla mnie wyniki?
- Niestety nie. - chłopak mówił formalnym, zimnym tonem. - Napotkaliśmy pewien problem, bo nasz obiekt....
- Co znowu? - profesor był podirytowany.
- Okazało się, że nie jest on człowiekiem. Nasz wywiad musiał się pomylić przy wybieraniu celu. - tłumaczył się Olek.
- A może po prostu zrobiło Ci się go żal? - w głosie mężczyzny słuchać było nieufność. - Mam rację?
Olek spuścił wzrok. Było w tym dużo prawdy, ale przecież on nie okłamywał swojego przełożonego. Mimo to, nie zdobył jego zaufania przez lata pracy. Jakby na zawołanie właśnie obudził się temat jego rozmowy z przełożonym. Zarzygał niemal całą podłogę w salonie. Później nie robiąc sobie nic z tego co się dokoła działo, oparł się o przyjaciela i burknął coś co brzmiało jak „daj mi więcej whisky”. Później zauważył hologram i uparcie próbował go dotknąć. Profesor bardzo się tym zdenerwował, ale jego uwagę bardziej przykuły piękne skrzydła Patryka, więc odpuścił mu za jego zachowanie.
- Widzę, że jednak nie blefowałeś... - profesor przyznał niechętnie. - Może i nie jest człowiekiem, ale umowa to umowa.... zwalniam cię ze służby i Viktora też. A z tym golasem możesz zrobić co zechcesz.
- Dziękuje psorze! - odrzekł z uśmiechem. - I żegnam!
Olek rozłączył się i poczuł ulgę. Już nie musiał wykonywać niczyich rozkazów. Spojrzał na półnagiego Patryka i zobaczył, że ten znów odpłynął. Zaślinił mu cały rękaw. Śpiącego kumpla ponownie ułożył na stole operacyjnym. I niezręcznie zwrócił się do towarzyszącego im blondyna:
- Wiesz co? Chyba i tak musimy go pociąć?
- A to niby dlaczego? - Viktor spojrzał na kiego krzywo.
- On chyba połknął kluczyki do naszego statku...
- Te kluczyki, które właśnie trzymam w ręku? - mówił pokazując pęk kluczy z breloczkiem w kształcie pandy. - Poza tym wydawało mi się, ze wcześniej nie chciałeś robić mu krzywdy.
- Nie chciałem go zabijać. - poprawił go. - Ale aż nie kroci, żeby, go troszkę ponacinać. Nie zauważy. Nie zauważył tego, że stracił oko.
- Nie zrobisz tego Ola... - stwierdził blondyn.

- Ja nie zrobię?! Ja nie zrobię?! - Olek już miał przeciąć brzuch przyjaciela. Jednak zatrzymał się w ostatniej chwili. - Ja p***. Idę się napić....



Ten rozdział dedykuję Oli (jej blog TUTAJ). Sto lat Olciu! Przepraszam za spóźnienie!

PS: Rozdział ten został napisany przy pomocy Pati. (do niej zapraszam TU)

środa, 10 sierpnia 2016

Nadchodzi część trzecia!

Siemanko,
Tak sobie o Was przypomniałam, że chyba nie poinformowałam Was o tym, że skończyła się część druga. Tak, poprzedni rozdział kończy nam opowieść o drugim pokoleniu.
Jednak nie ma powodu do obaw!
Już w poniedziałek pojawił się prolog części trzeciej na Wattpadzie. Na blog trafi on najpóźniej w przyszłym tygodniu. Na zachętę wspomnę, że tytuł trzeciej części jest identyczny z nazwą tego bloga. Cóż... chyba bardziej mnie poznacie.
PS: pozdrowienia z Ojcowskiego Parku Narodowego 😜

wtorek, 2 sierpnia 2016

Część II Rozdzial 27 "Dzień, w którym odeszłam"

Przez kolejne kilka dni czułam się jakbym bawiła się w berka z Kate. Co ją gdzieś zobaczyliśmy, ta w mgnieniu oka znikała. Zostawali na miejscu tylko jej podwładni. Byli wręcz udręką. Mimo, że byli to w większości dorośli magowie, ich siła pozostawiała wiele do życzenia. Czy żaden porządny czarodziej, nie stoi po stronie Sług Węża? W sumie dla nas to nawet lepiej, gdyby nie to, że mieli ogromną przewagę liczebną. Wielu uczniów uciekło z miasta wraz z rozpoczęciem się konfliktu, więc nawet posiłki ze strony Rady Magicznej mogły nie wystarczyć. Przeciwko nam wystąpiły setki tysięcy ludzi. A nasze siły składały się tylko z dziewiątki najsilniejszych magów, ich dzieci (czyli Clausa, Klary i reszty paczki). Poza tym mieliśmy do dyspozycji jeszcze czterorękiego kosmitę i lekko wkurzającego jednookiego pegaza, który musiał opowiadać swoją historię każdemu, kogo spotkaliśmy po drodze. Później musiał jeszcze tłumaczyć wszystkim, ze jego ojciec był w ludzkiej postaci kiedy... wiecie co.
Nim się spostrzegliśmy, minął prawie miesiąc. W tym czasie wróg uprowadził Monikę. Zawiedliśmy na całej linii, ale mnie to nie zdziwiło. Wiedziałam, że będzie trzeba ratować Monikę i, że ją porwą. Ciekawe czy byłoby inaczej gdybym nie wiedziała tego miesiąc wcześniej? Jeśli o tym mowa... To był już ten dzień, do którego trafiłam, kiedy ostatnio przenosiłam się w czasie. Kiedy pojawiła się druga ja akurat witaliśmy się z naszymi posiłkami, czyli armią magicznych koni, które sprowadził pan, to znaczy król Artur. Chyba nie muszę wam znowu opowiadać tej historii, co nie?
Po tym jak pożegnałam się ze sobą z marca, ruszyłam w kierunku szczytu wzgórza. Co ciekawe prowadziły tam starem kamienne schody. Poza tym była tam tylko trawa i kilka buków. Miałam ochotę oglądać jak promienie słońca prześwitują pomiędzy gałęziami, ale nie miałam czasu. Trzeba było uratować Kate i Monikę. Będąc już prawie u szczytu męczyło mnie kilka rzeczy (oczywiście poza zmęczeniem od wchodzenia na górę). Po pierwsze, dlaczego Kate nagle zapragnęła usunąć całą magię ze świata? Przecież nigdy jej ona nie przeszkadzała. A przynajmniej nigdy nie zauważyłam, żeby tak było. Ona przecież aż kochała magię, lubiła z nią obcować. Ba! Ona pisała o niej książki i to niezwykle dobre.(Przynajmniej mam nadzieję ~ autorka). Kolejną rzeczą, która nie dawała mi spokoju, to to, że ona nigdy wcześniej nie miała magicznych zdolności. Nigdy, aż do momentu, w którym rozpętała wojnę. Chyba, że o czymś nie wiedziałam? W sumie odwiedzała naszą szkołę bardzo często. Spotykała się z profesorem Leg'iem. To wszystko zaczęło się od dnia, w którym cofnęła się wraz ze mną, by zobaczyć Węża. On zniknął, gdy go dotknęła... Czy to możliwe, że posiadła jego moc? I ostatnia rzecz, która nie dawała mi wtedy spokoju: Jak wysokie może być to wzgórze?! Wydawało mi się, że wspinałam się na nie co najmniej godzinę. Słońce już zaszło. Wszystko wyglądało dość strasznie. Szczyt wzgórza wyglądał jakby ktoś go zaczarował specjalnie na tą okazję. Wydawało mi się, że jestem w jakimś starym, nietkniętym od wieków borze. Wszytko wokół było grubo porośnięte mchem i paprociami. Szłam wybrukowaną alejką. Nie widziałam ani nie słyszałam nikogo. Zupełnie jakbym była tam sama. „Brawo Leo, chyba właśnie wpadłaś w pułapkę” - myślałam głośno. Nagle wyszłam z lasu i ujrzałam przed sobą coś co przypominało ruiny azteckiej świątyni. Wiele leżało przede mną porozwalanych i pokruszonych marmurowych posążków. „Serio? Ludzie jesteśmy w Ameryce Północnej... zachowajcie chociaż pozory...” - kontynuowałam swój monolog. Z każdym krokiem, że jestem już co raz bliżej celu. Czułam, że nie jestem już sama. Miałam rację. Niczym spod ziemi przede mną wyrosła Kate. Za nią stół, na którym leżała związana Monika a jeszcze odrobinę dalej był ogromny mur, do którego przykuci kajdanami, byli moimi przyjaciele i ich rodzice. Wygląda na to, że dziewczyna jest silniejsza niż wygląda. Pokonała najpotężniejszych z silnych. Jak ja mam się z nią mierzyć?
- Czekałam na Ciebie. - powiedziała Kate nerwowo bawiąc się swoimi placami. - Wreszcie można rozpocząć rytuał.
- Jaki rytuał? - zapytałam nawet nie oczekując odpowiedzi. - Czemu robisz to wszystko?
- Pytasz się czemu?! - dziewczyna wrzasnęła na mnie, była cała roztrzęsiona. - To wszystko po to, żeby się od niego uwolnić! Od tego, który stworzył prawa magii – Węża!
Nim zdążyłam na to zareagować, wokół niej pojawił się ogromny srebrzysty wąż. Jednak wyglądał inaczej niż jak widziałam go poprzednim razem. Wydawał się być po prostu czystą energią. Wyglądał jakby zaciskał się wokół Kate coraz mocniej i mocniej, zupełnie jakby była jego ofiarą.
- Widzisz? - mówiła drżącym głosem. - Pozbycie się magi to jedyny sposób na to, bym mogła być wolna. W przeciwnym razie on mnie pożre. Kawałek po kawałku, aż zostanie ze mnie tylko pusta skorupa.
- Kate, błagam! - usłyszałam głos pana Vincenta. - Czy naprawdę musisz to robić? Czy naprawdę chcesz poświęcić życia tych dwóch dziewczyn? Nie byłaś im obojętna i wiem, że one tobie też.
- Dwóch? - zapytałam dobitnie. - Kto jest drugą ofiarą?
- Jak to kto? - Kate popatrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem i poprawiła ręką włosy. - Oczywiście ty.
- Michael! - usłyszałam głos Angie za swoimi plecami. - A co ze mną? Czemu Twoimi ofiarami są te dwie? Myślisz, że nikt się o Ciebie nie martwi? Myślisz, że nic dla mnie nie znaczysz? Jesteś jedyna osobą, którą mogłabym nazwać moją przyjaciółką. Dlaczego nie pozwolisz mi oddać za Ciebie życia?
- Angie... - popatrzyłam na brunetkę kierującą się w stronę ołtarza. Wydawała się być pewną swoich słów. - Ty chyba nie...
- A zrobisz to dla mnie? - blondynka zapytała wprost.
Nastała chwila ciszy. Nad wzgórzem zebrały się czarne chmury. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Przez to nie jestem pewna czy dobrze widziałam, ale wydawało mi się, że Kate płakała. Była zrozpaczona. Czemu ta niewinnie wyglądająca dziewczyna otrzymała tyle ran od losu? Było zupełnie tak, jakby ten świat jej nienawidził. Ledwo poradziła sobie z jednym problemem, a już napotykała kolejny, jeszcze gorszy. Popatrzyłam na Angie. Wyglądała na pewną siebie jak zwykle. Podeszła powoli do Kate. Złapała ją za bark. Spojrzała jej głęboko w oczy i z pełnym przekonaniem odpowiedziała na zadane jej pytanie:
- Nie.
- Że co? - zapytałam momentalnie. Byłam zdezorientowana. Cała ta scena wyglądała jakby miała odpowiedzieć coś innego. - Nie?
- Jestem osobą co dba o innych ludzi bardziej niż o siebie, ale w przypadku życia i śmierci, uważam że własne życie jest najważniejsze - Angie kontynuowała. - Poza tym, ktoś musi zostać przy tobie i dopilnować, żebyś znowu nie wymyśliła czegoś głupiego. Od tego jestem ja, twoja prawa łapa. Muszę chronić moją przyjaciółkę przed nią samą.
- I o co ty robisz to całe zamieszanie? - zapytała ją we łzach Kate.
- Po prostu bolało mnie to, że nie wzięłaś mnie pod uwagę. - uśmiechnęła się wilkołaczka.
- Zbyt długo Cię znam. - blondynka także się uśmiechnęła. - Przewidziałam twoją odpowiedź.
Dziewczyny przytuliły się. Stały tak w ulewnym deszczu a ja po prostu im się przyglądałam. To co, ze mogłam wtedy uwolnić moich przyjaciół. Stałam tam i się na nie gapiłam. W końcu Kate wyciągnęła ze swojej torby duży, świecący, biały kamień. Wyryte były na nich jakieś symbole, ale nie potrafiłam ich odczytać. Podeszła z nim do mnie i kazała mi go dotknąć. Mówiła, ze to część rytuału.
- Skoro uważasz się za moją przyjaciółkę, pewnie z chęcią oddasz za mnie życie. - stwierdziła. - śmiało, dotknij tego i oddaj swoje życie w imię lepszego jutra. W imię świata, w którym ten zły wąż nie będzie istniał.
- Ale ja wciąż wierzę, że istnieje inne wyjście. - popatrzyłam jej w oczy odsuwając się od kamienia. - Wciąż mam nadzieję, że istnieje przyszłość, w której możemy żyć. Wszyscy. Przyszłość w której będą wychowywać się następne pokolenia... Naprawdę chcesz, by przyszłość tego świata była okupiona krwią niewinnych?
Nagle zostałam odepchnięta do tyłu. Pomiędzy mną a Kate pojawiły się dwie postacie. Pojawiły się tak szybko, że rozpoznałam je dopiero po kilku sekundach. To była Klara oraz jej matka. One... dotknęły kamienia! Czy wiedziały co to dla nich oznacza?!
- Ja nie jestem niewinna. - pani Jua mówiła łagodnym głosem. Cała lśniła blaskiem kamienia. - To ja sprowadziłam na świt to całe magiczne zamieszanie, więc to ja powinnam to zakończyć.
- Poza tym jesteśmy elfami – dodała Klara, która błyszczała równie mocno. - Jeśli magia zniknie i tak byśmy zginęły. To ona jest źródłem naszego istnienia.
- Ale.. ale... - nie mogłam wykrztusić słowa. To było dla mnie za dużo.
- Jua! Klara! - słychać było krzyki pana Vincenta. - Nie zostawiajcie mnie samego! Co ja bez was zrobię?!
- To w czym jesteś najlepszy... - żona mojego wychowawcy nie przestawała się uśmiechać. - Będziesz przewodnikiem dla buntujących się nastolatków... a teraz uciekajcie stąd.
Jakby na zawołanie zniknęła cała świątynia, ołtarz i łańcuchy przytrzymujące wszystkich. Dwie elfice trzymały się kamienia i zaczęły znikać wraz z nim. Jednocześnie całe wzgórze zaczęło się zapadać. Ruszyliśmy do ucieczki. Uderzyła w nas fala jakiejś energii. Czuliśmy jak zaczynają nas opuszczać siły. Mimo to, biegliśmy na dół ile sił w nogach. Zatrzymaliśmy się na dole. Byliśmy prawie w komplecie. Tylko pan Leg zniknął nam z pola widzenia. Pan dyrektor wiedział co to oznacza. On tam został. On nie chciał żyć bez nich. Wzgórze się zawaliło. W jego miejscu był teraz ogromny krater. Na gruzach widzieliśmy ślady krwi nauczyciela. On... zginął. Staliśmy w milczeniu opłakując poległych i godząc się z tym, że stracimy swoje magiczne zdolności. Jednak okazało się, że zaczynamy tracić też wszystkie nasze wspomnienia związane z magią. Powoli, przestawaliśmy być sobą. Jednak Pan dyrektor miał wizję. Wizję tego, że magia powróci. Kazał udać mi się tam resztkami mocy. W przyszłości potrzebny im będzie ktoś, kto zna magię. Tak więc udałam się do nieznanej, nieokreślonej przyszłości, w której poznałam nowych magów. To był dzień w którym odeszłam, a wraz ze mną pani Jua, pan Vincent, Klara i cała moc i wiedza magiczna.



Wróciłam rok później. Świat zmienił się okropnie i ostatecznie straciłam całą swoją moc. Jednak ja jedyna nie zapomniałam o magii. Dlatego zdecydowałam się zapisać wszystko co wiem w książce, którą przekażę kolejnym pokoleniom. A co dalej? Cóż... dorosłam, żyłam własnym, zwyczajnym życiem. Prawie... w końcu mam kumpla kosmitę, a tego nikt nie zapomniał. Olek wziął ślub z Mari, od czasu do czasu grożą sobie rozwodem, ale tak naprawdę mocno się kochają. Monika wyszła za Clausa. Nawet Kate znalazła sobie jakiegoś miłego faceta i pisali książki w duecie. Głównie fantasy. A wiele jej pomysłów przypominało mi moje własne życie. A ja? Zostałam szczęśliwą matką trojga upartych jak ich ojciec pociech. Oczywiście został nim mój anioł stróż...

poniedziałek, 25 lipca 2016

Część II Rozdział 26 "Mój anioł stróż"

Czy to nie cudowne, że rozdział 26-ty dodaję właśnie dwudziestego szóstego?
Zapraszam do czytania!

Tuż przed moim nosem stał wysoki chłopak z brązowymi włosami. W ręce trzymał coś na kształt holograficznej tarczy, którą odbił atak Kate. Jednak ważniejsze były plecy, z których wyrastała para silnych, brązowych skrzydeł. Za to najważniejsza stała się jego twarz, kiedy w końcu odwrócił się do mnie. Była to najbardziej znajoma twarz na świecie. Te kochane oczy nieokreślonego koloru, a raczej tylko jedno, bo lewe było zakryte opaską.
- R... Rikuś... - wyjęknęłam ze łzami w oczach.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywała? - uśmiechnął się do mnie. - Przyniosłem ci książkę, którą chciałaś pożyczyć.
W tamtym momencie rzucił w moim kierunku, grubą, 500-stronicową książkę. Złapałam ja szybko, żeby nie oberwać w twarz. Popatrzyłam na okładkę. Było na niej dwóch pięknych chłopaków: jeden miał jasne, proste włosy oraz zielone oczy, drugi: czarne, kręcone włosy i błękitne oczy a także białe jak śnieg skrzydła. Przeczytałam tytuł: „How to become an Angel”. Spojrzałam znów na Patryka. Naprawdę wyglądał jak anioł. „Ta książka naprawdę działa” - pomyślałam.
- Bardzo mi miło, że wymieniacie się moją książką, ale mamy tu wojnę. - przerwała nam Kate. - Okażcie choć trochę zainteresowania.
- Wiesz... - mruknął nagle nasz „morderczy kosmita z sąsiedztwa” - mogłaś ich zabić kiedy nie zwracali na ciebie uwagi. Musisz się jeszcze wiele nauczyć Michael.
- Mówi morderca, którego ofiara żyje i ma się doskonale. - zgasiła do dziewczyna. - Myślałam, że jesteś twardszy Olek.
- Ej... - powiedział nagle Pati i obaj stali sobie obok Kate jak gdyby nigdy nic. - Wcale nie mam się doskonale. - wskazał na opaskę. - Straciłem oko! A to było moje ulubione oko.
- A ja myślałam, że po prostu zostałeś piratem... - powiedziała dziewczyna nie okazując nawet krzty zainteresowania.
- To też. - uśmiechnął się radośnie Patryk.
- W każdym razie... - Kate spojrzała na mnie pomiędzy głowami chłopaków. - Z wami u boku ona będzie niepokonana... chyba, że wcielę w życie mój plan zanim mnie dorwiecie.
Po tych słowach dziewczyna oślepiła nas zielonym światłem i zniknęła. Staliśmy bezmyślnie przez chwilę, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Później udaliśmy się do szkoły, gdzie spotkaliśmy pana Artura. Mężczyzna wyjaśnił nam pokrótce jak doszło do ataku na miasto i powiedział w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Zaraz po tym przyszedł czas na zadanie najważniejszych pytań.
- Patryku, jak to możliwe, że wciąż żyjesz? - zapytał nagle pan Artur.
- Chyba będzie lepiej, jeśli ja odpowiem na to pytanie. - zamiast Patryka odpowiedział Olek. - W końcu to ja jestem jego niedoszłym zabójcą.
- To mów! - popędzałam chłopaka.
- Cóż... zacznę od tego, że broń, z której do niego strzelałem, nie jest w stanie praktycznie zrobić krzywdy. - mówił zerkając na swojego przyjaciela. - Chyba, że trafi się w oko.
- Tego już się wszyscy domyślili. - przerwał mu z wyrzutem Patryk.
- Dobra... Moim zadaniem było zebranie informacji o zwykłych ludziach z tej planety. Warunek był jeden: obiekt moich badań musiał być ZWYCZAJNY. Już miałem zabierać się do rozcięcia go... a temu musiały wyrosnąć skrzydła! Cały mój plan poszedł w... - zatrzymał się na chwilę. - na marne...
- Nie moja wina, że jestem jaki jestem... - mruknął Patryk z dezaprobatą. Po prostu strzelił focha.
- Właśnie Pati... jak to jest, że masz skrzydełka? - Olek mówił do niego szturchając go co chwilę. - W końcu mi nie powiedziałeś. No dalej, mów!
- Chłopcze, czy ty... - zaczął niezręcznie pan Artur Holmes. - Czy jesteś dzieckiem człowieka i magicznego konia?
- To brzmi okropnie... - mruknęliśmy z Olkiem.
- A nawet jeśli... - Pati mówił smętnie. - I tak nic pan nie zmieni. I niech nie myśli sobie pan, że uznam cię za mojego króla!
- Czyli tak. - stwierdziliśmy zgodnie.
- Patryku, opowiesz nam o tym? - zaproponował mężczyzna, chwytając chłopaka za ramię. - Może wtedy będzie Ci choć odrobinę lżej.
- Mój ojciec, ma na imię Jeremi. Jest pegazem i byłym ochroniarzem Twojej matki. - powiedział brunet patrząc w oczy dorosłemu. - Pewnego wieczoru zgwałcił moją matkę.
Zamurowało nas. Takiej odpowiedzi się nie spodziewaliśmy. Rozumiem jego ojciec pegazem... ale żeby gwałt?! Usiedliśmy wokół niego. Byliśmy w gabinecie dyrektora. Daliśmy odetchnąć Rikusiowi. Widzieliśmy ile kosztowało go wyduszenie z siebie tej przerażającej, dziwacznej, niezrozumiałej prawdy. Cały czas próbowałam nie wyobrażać sobie pegaza gwałcącego kobietę, ale to było zbyt dziwaczne, żeby o tym nie myśleć. W końcu chłopak westchnął ciężko i kontynuował:
- Mama opowiadała mi, że nie miała na początku pojęcia kim on był. - - - Najpierw postawił jej kilka drinków w barze. Później zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Był od niej starszy o jakieś dziesięć lat. Nie miała pojęcia, że zacznie się do niej dobierać tuż przed jej domem....
- Wiesz, że nie musiałeś opowiadać z takimi szczegółami. - zaśmiał się Olek, klepiąc Patryka po plecach. - Wystarczyło nam wiedzieć, że jesteś w połowie koniem.
- Pegazem. - poprawił go chłopak. - Pamiętasz skrzydła?
- Z tymi skrzydłami, przez chwilę myślałam, że mam przed sobą anioła. - powiedziałam przybliżając się do niego.
- On aniołem? - Olek nie dowierzał. - Chyba upadłym... przez jego wygłupy nie mam już wstępu do najważniejszych miejsc we wszechświecie.
- To po coś go zabierał? - pan Holmes się zaśmiał. - mogłeś nam go oddać od razu jak się zorientowałeś, że nie jest zwyczajny.
- Mówcie sobie co chcecie. Dla mnie Rikuś, jesteś aniołem. - powiedziałam delikatnie dotykając twarzy Patryka. - Moim aniołem stróżem...

Po tych słowach delikatnie go pocałowałam. Tylko musnęłam jego usta moimi. Tymczasem on złapał mnie z całych sił, przytulił i namiętnie pocałował. Wydawało mi się, ze trwało to wieki. A i tak to było za krótkie. Po tak długiej rozłące szepnął mi tylko do ucha „Wygląda na to, że jednak wygrałem...”

Rozdział został napisany ze specjalnymi życzeniami dla Pati!Wszystkiego najlepszego! 
Mamy dla ciebie  pytanie za 100 punktów:
"Czy byłabyś zainteresowana przeczytaniem książki, której tytuł został wymieniony w rozdziale, a która obecnie jeszcze nie istnieje?"

poniedziałek, 11 lipca 2016

Część II Rozdział 25 "Wypijmy wino na Baker Street część druga"

Byliśmy właśnie w dziewiętnastowiecznej Anglii a dokładniej w Londynie na Baker Street. Bo kto nam zabroni? To dopiero moje pierwsze wagary w tym roku szkolnym. W poprzednim nabawiłam się wiele więcej nieobecności.
Wracając do naszej wizyty w przeszłości... Sherlock Holmes okazał się wilkołakiem. Jednak nie zdziwiło mnie to za bardzo. W końcu bliźniaki z którymi tam byłam też nimi były. Mało tego, wszyscy trzej stali teraz w swoich pośrednich formach. A tak, wy pewnie nie wiecie jak wygląda pośrednia forma wilkołaka. Otóż są nadal dość podobni do ludzi. Różnice stanowią ich wilcze uszy i ogon. Tak przy okazji bliźniacy mieli je białe a Sherlock czarne. Oczy całej trójki też były takie jak u wilków, tylko nabrały mocno złotej barwy. Dodatkowo moi koledzy posiadali jeszcze po parze lśniących białych skrzydeł, co było związane z pokrewieństwem z alicornami, oraz dłuższe, ostre kły, przez to, że ich matka jest wampirem. Jakby nie patrzeć w tamtych czasach nie było to tak oczywiste, więc zarówno Mary jak i sherlock parzyli na nich z lekkim strachem i dezorientacją. Szczególnie, że chwilę później nazwali oni detektywa per „dziadziunio” .
- Na Królową angielską, Kim wy jesteście?! - zapytał zdenerwowany Sherlock. - Przepraszam, miałem na myśli: Czemu nazywacie mnie dziadkiem.
- Racja, przepraszamy. - mówili jednocześnie. - Tak naprawdę jesteś naszym dalekim przodkiem. Albo ty, albo twój brat.
- Mycroft? - zaśmiał się detektyw. - Nie ma takiej opcji.
- Poczekajcie... - wtrąciła się Mary zamyślona. - Skoro on jest waszym przodkiem, to oznacza, że będzie mieć dzieci. Nasz Sherlock miałby sobie znaleźć drugą połowę?!
- Mary... Przecież wszyscy dobrze wiemy, ze coś takiego nie nastąpi... - Do salonu wszedł młody mężczyzna w marynarce i meloniku. W jednej ręce trzymał damską torebkę a w drugiej butelkę wina. - O przepraszam, nie miałem pojęcia, że mamy gości. - dokładniej spojrzał na mnie i moich kolegów. - I to dość niezwykłych jak mniemam.
- Wreszcie jesteś, Watson. - Sherlock wrócił do normalności i wziął butelkę on mężczyzny. - Mary, wyciągnij kieliszki, będziemy pić.
Dziewczyna posłusznie i bez nawet słowa zaczęła wyciągać z szafki kryształowe kieliszki. Po jednym na osobę. Chciałam powiedzieć im, że nie pijam wina, ale nie wiedziałam w jaki sposób to zrobić, żeby ich nie urazić. Gdy już prawie wpadłam na to, przerwała mi pani domu. Weszła do pomieszczenia i omal nie wybuchła złością. Nie zrobiła tego, ponieważ damie nie wypada.
- Johnie, miałam nadzieję, że chociaż ty jesteś porządny. - mówiła do mężczyzny z dezaprobatą. - Nie przynoś mu alkoholu, kiedy Cię o to prosi. Wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale on ma dopiero szesnaście lat.
- Wiem, pani Hudson. - mówił mężczyzna bez nawet cienia skruchy. - Przynoszę mu to, tylko dlatego, ze obiecał nie brać kokainy. To nawet nie jest wino. - Mówił otwierając butelkę. - To...
- Sok porzeczkowy! - krzyknęli bliźniacy jak tylko poczuli zapach.
- Właśnie. - przytaknął John. (Ja nie mogę to dr. John Watson, ale chyba jeszcze nie jest doktorem)
Tak więc usiedliśmy wszyscy z powrotem w salonie i delektowaliśmy się przepysznym sokiem z czarnej porzeczki. Oczywiście wszyscy udawaliśmy, że to wino.


Widząc wtedy we całą angielską gromadkę, przypomniałam sobie taki piękny dzień. Było to w czerwcu ubiegłego roku, czyli przed... sami wiecie czym. Wyciągnęłam wtedy Kate na miasto. Oczywiście cały czas marudziła. Po drodze spotkałyśmy Olka, który zaprosił nas do swojego domu (tak, tego, który później okazał się być UFO). Ja z chęcią się zgodziłam, ale Kate trzeba było zaciągać tam siłą. Usiadłyśmy w salonie na wygodnej kanapie. W pokoju był ciemny stół z sześcioma krzesłami, który wraz z telewizorem stanowił kontrast do czysto białych ścian. W tym czasie Olek przyniósł nam duże kieliszki i nalał do nich soku porzeczkowego. My z Olkiem piliśmy to dosyć zwyczajnie, za to nasza kochana, głupiutka Kate serio udawała, że trzyma kieliszek najlepszego, francuskiego wina. Robiła tak nawet kiedy graliśmy w grę na konsoli. Znaczy się tylko ja i chłopak, ona siedziała na kanapie i unikała psa Olka – Beti. Gdy gra nam się już znudziła, postanowiliśmy rozpocząć karaoke. W tym też dziewczyna chciała nie uczestniczyć, ale po tysiącach namów z naszej strony w końcu się przemogła.
Był to taki miły dzień... Czemu to musiało się skończyć?




Wracając do XIX wieku. W trakcie tego popołudnia, rozmawialiśmy o bardzo wielu sprawach. Na przykład o tym, że Watson spisuje wszystkie wyczyny Sherlocka. Jednak pisze to z perspektywy jakby byli starsi, ponieważ uważa, że nikt nie zainteresuje się nastolatkami a szesnastolatek przyjmujący kokainę to już zupełnie źle wygląda. Poza tym myślał nad jakimś pseudonimem artystycznym, żeby nikt nie wiedział, że autorem jest sam Watson. Tu z pomocą przyszli Adam i Arek, którzy zaproponowali imiona ich ojca i wuja, czyli Artur i Conan. Mężczyzna dodał tylko nazwisko – Doyle. Tak właśnie błędne koło się zamknęło. Poza tym dowiedziałam się, że Adam umawia się z księżniczką brytyjską. Z utęsknieniem wymawiał jej imię... Mary. Zawstydził tym lekko przebywającą z nami Mary. Niestety nie mogliśmy siedzieć na Baker Street przez wieki. Sherlock miał spotkanie z klientem, więc my też zaczęliśmy zbierać się do domu. Chciałam tylko zobaczyć to przed powrotem. Sherlock ubrał swój długi płaszcz, poprawił czapkę i wraz z Watsonem wyszli na ulice Londynu. Padał rzęsisty deszcz a ja poczułam się spełniona. Mogliśmy wracać do naszych czasów. Były one inne niż jeszcze tego samego dnia rano.
W roku 2041 także padało. Jednak największą zmianą było to, że wszędzie wokół było pobojowisko. Widziałam niszczących wszystko wokół magów w czarnych pelerynach. Byłam pewna, ze to Słudzy Węża. Zaczęło się. Chwilę mnie nie było a tu już wojna. Żartujecie sobie ze mnie?
Bliźniacy już włączyli się w obronę miasta. Szybko zniknęli mi z oczu. Zostałam sama. Nagle znikąd wyskoczyła na mnie ogromna, czarna wilczyca. Rozpoznałam jej oczy. To była Angie, więc niedaleko musiała być także Kate. Chciałam rozejrzeć się za nią, lecz wilczyca przybiła mnie łapami do ziemi. W tamtej chwili Kate krzyknęła do niej, żeby mnie zostawiła. Lecz nim to zrobiła wilkołaczka szepnęła mi do ucha słowa „Błagam zrób coś by wróciła prawdziwa Kate”. Później zeszła ze mnie i przybrała formę człowieka. Przywódczyni Sług wysłała swoją prawa rękę na poszukiwanie Moniki, którą chciała wykorzystać. Mną natomiast chciała się zając osobiście.
- Widzisz, że przyjaźń nie ma sensu? - zaczęła ponurym, zachrypłym głosem. - Nie uratowałaś mnie przed tym.
- Ale po co ty to robisz? - zapytałam z troską. - Przecież obie doskonale wiemy, że ty nie chcesz nikogo skrzywdzić.
- Ty nie zrozumiesz. Ja po prostu muszę się go pozbyć. - wskazała na swoje serce. - Wszystkim to wyjdzie na dobre, lecz potrzeba do tego ofiar.
- Nie pozwolę Ci na to. - mówiłam patrząc z przekonaniem prosto w jej zielonkawe oczy, oczy przekrwione jakby od płaczu. - Nie pozwolę na to, żeby osoby na których mi zależy ginęły. Nie tym razem.
- Ty to chyba nigdy się nie zmienisz... - mruknęła. - Czas pokazać Ci moc, którą dostałam od tego głupiego węża.
W tamtej chwili zaczęła tworzyć w rękach kulę energii. Wyglądała jak zielony piorun kulisty. Chciała tym we mnie rzucić. Gdy pawie była gotowa usłyszałam znikąd znajomy głos.
Były to słowa pewnej piosenki. Powstała w 2014 roku, ale znałam ją. Słuchałam ją w dzieciństwie. Posłusznie zamknęłam oczy. Nie mam pojęcia dlaczego. Zaufałam temu głosowi. Otworzyłam je ponownie, gdy usłyszałam trzask przed sobą. Tuż przed moim nosem stał wysoki chłopak z brązowymi włosami. W ręce trzymał coś na kształt holograficznej tarczy, którą odbił atak Kate. Jednak ważniejsze były plecy, z których wyrastała para silnych, brązowych skrzydeł. Za to najważniejsza stała się jego twarz, kiedy w końcu odwrócił się do mnie. Była to najbardziej znajoma twarz na świecie. Te kochane oczy nieokreślonego koloru, a raczej tylko jedno, bo lewe było zakryte opaską.

- R... Rikuś... - wyjęknęłam ze łzami w oczach.

czwartek, 7 lipca 2016

Część II Rozdział 24 "Wypijmy wino na Baker Street, część pierwsza"

Uwaga!
 W przedstawionym poniżej rozdziale pojawią się miejsca i postacie występujące w opowiadaniach i powieściach Arthur'a Conan Doyle'a. Jednak w celach rozrywkowych zostaną one w dużym stopniu zmienione. Prosimy o wyrozumiałość dla autora i przepraszamy, jeśli kogoś tym urazimy.
 ~~Kattys



Nastał kolejny, spokojny marcowy poranek. Pogoda była piękna. Stopniały już ostatnie śniegi i wreszcie przywitała nas zielona trawa. W szkolnym parku nie zabrakło również całej masy kolorowych kwiatów. Czułam się tam tak miło i spokojnie. Zupełnie jakby nic nie wydarzyło się w lipcu ani nic nie miało się wydarzyć w kwietniu. Siedziałam sobie spokojnie na ławce, oglądałam jak motyle latają nad kolorowymi od krokusów alejkami. Miałam gdzieś wszystko inne. Teraz liczyła się tylko chwila. Nie miałam pojęcia, czy będę mieć jeszcze okazję na szczęście, więc postanowiłam cieszyć się drobnostkami nie zwracając uwagi na przyszłość czy przeszłość.
- Czy jestem teraz bezdusznym potworem? - zapytałam sama siebie nie oczekując odpowiedzi.
- To by wyjaśniało dlaczego twój chłopak dał się zabić... - zaśmiał się ktoś za moimi plecami. Był to jeden z bliźniaków. Nie jestem pewna który, nie rozróżniam ich (jak zresztą każdy oprócz ich ojca)
- I to, że ten drugi zniknął bez śladu. - dodał drugi z braci.
- Siemka chłopaki... - spojrzałam na nich z dezaprobatą. - Przyszliście tu tylko popsuć mój humor, czy po coś konkretnego?
- My nie przyszliśmy do ciebie. - powiedział jeden (załóżmy, że to Adam)
- Tylko do nich. - drugi wskazywał na pustą przestrzeń.
- Ale tu nikogo nie ma. - powiedziałam im prosto w oczy (jakie one śliczne!)
- Bo teraz sobie poszli. - tłumaczył Adam.
- Po za tym to duchy, a ty nich nie widzisz. - dodał Arek.
- Bo nie byłaś w Tajemniczej Szopie! - zaśmiali się razem.
- Wy tak zawsze? - przewróciłam oczami. Może i wglądali przeuroczo, ale bracia Holmesowie byli strasznie irytujący, nawet bardziej niż... Patryk.
Swoim zachowaniem przypomnieli mi o wszystkich moich zmartwieniach, miałam ochotę rzucić się na nich i powyrywać im te lśniące złote włosy. Jednak miałam bardziej humanitarne sposoby na odstresowanie się. Wyciągnęłam z torby mój notatniki zaczęłam tworzyć. Było mi trochę trudno przez to, że blondyni cały czas się na mnie gapili. Nareszcie ucichli, lecz wpatrywali się we mnie jakbym była jakimś rzadkim okazem. Chociaż w sumie to byłam... mniejsza z tym. Tak czy siak w kilka minut miałam już pięknie nasmarowany wiersz:

„Was dwóch”

Wreszcie Cię znalazłam
u swego boku miałam,
lecz prysło to przez niepewność moją
i przez to nie mogłeś nazwać mnie swoją
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Byłeś i ty, przyjaciel jego nad życie
dlatego i ja traktowałam cię należycie
Byliście ekipą, drużyną, duetem
Myślałam, że zawsze razem pokonywać będziecie metę
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Tej jednej nocy wszystko się zmieniło
stało się coś co nawet nam się nie śniło
jeden na drugiego rękę podnosi
ten drugi pada, pierwszy go podnosi
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Lecz mój ukochany już teraz nie żyje
Sama sprawdziłam – serce nie bije
Przyjaciel jego – morderca się wzruszył
I z ciałem kumpla w dalszą drogę ruszył
Było was dwóch nie został żaden...
Jak mam poradzić sobie ze światem?


Teraz w smutku wszyscy pogrążeni
smutną nadzieją ciągle ranieni
Chcemy powrotu tego duetu
w naszej ekipie brak was do kompletu
świat mówi mi, że kiedyś razem do domu wrócimy
i wielką imprezą wszystko uczcimy


Więc przybądźcie choćby zza grobu tutaj
Czekamy dziś, jutro, przez wieki
Więc idź przodem i drogi szukaj
byśmy mogli wszyscy otworzyć powieki
Było was dwóch, nie został żaden
Lecz wkrótce znów będziecie ze światem,
by razem z nami kroczyć do przodu




Holmesowie przeczytali to mimo moich wyraźnych sprzeciwów. Oczywiście nie rozumieją oni moich uczuć wkładanych w to dzieło i uznali mój wiersz za śmieć. Uznali, że lepszą metodą na pozbycia się stresu byłoby przeniesieni się do jakiegoś fajnego okresu w przeszłości.
- Po prostu chcecie iść ze mną, prawda? - szybko ich rozgryzłam. - To gdzie i kiedy?
- Poprosimy rok 1870! - zaproponował jeden.
- Cel: Londyn. - dodał drugi
Bez pytania o cokolwiek innego chwyciłam ich na barki i przeniosłam nas do XIX Londynu. Byliśmy na środku głośnej ulicy. Wszędzie było wiele powozów i ludzi. My tam nie pasowaliśmy. Tak po prostu. W sumie nie ma co się dziwić, skoro pochodzimy z odległej przyszłości. Nasze ubrania zdecydowanie nie pasowały do tej epoki, więc musieliśmy znaleźć coś innego a także coś co zakryje moje błękitne włosy. Chciałam zatrzymać czas by wziąć ubrania niezauważeni, ale przecież nie mogłam czarować na środku ulicy. Skryliśmy się razem w jakimś zaułku. Byłam prawie pewna, że byliśmy tam sami. Nawet nie macie pojęcia jak się pomyliłam. Oprócz nas były tam dwie osoby: chłopak z ciemnymi, kręconymi włosami oraz jasnowłosa dziewczyna, która wydawała się być od niego starsza. Ona miała na sobie zielonkawą sukienkę z gorsetem a on brudna koszulę z długim rękawem, brązową kamizelkę i takiego koloru spodnie podwinięte do kolan. Jednak najbardziej podobała mi się jego czapka. Nie ma chyba na niej żadnej polskiej nazwy. (ang. Deelstalker dla zainteresowanych). Mimo wszystko nie była mi potrzebna jej nazwa. Jednak my zamiast próbować się wtapiać w tłum, patrzyliśmy co takiego on wyprawia. Stał w tym zaułku i dokładnie przyglądał się wszystkiemu. W końcu zwrócił się szorstko do dziewczyny:
- Znowu sprawdzasz moje umiejętności dedukcji Mary? Wcale Cię nie okradziono panno Watson, ty oddałaś swoją torbę Johnowi.
- Jak zwykle perfekcyjnie. - uśmiechnęła się kobieta zakładając ręce na krzyż. - Ale proszę nie nazywaj mnie panną Watson. Nazywam się Morstan, pamiętasz? A nawet jeśli w przyszłości wyjdę za Johna, nie będę już panną.
- Jak już wiele razy ci powtarzałem, uważam miłość za irracjonalną, ale jak tak na was patrzę to serce mi mięknie. - chłopak odwzajemnił jej uśmiech.
- To ty masz serce? - zaśmiała się Mary.
Ta dwójka rozmawiała nawet nas nie zauważając. Bliźniakom niezbyt odpowiadała ta ignorancja, więc jeden z nich kaszlnął przekonująco. Po chwili oboje spojrzeli w naszą stronę i chwilę zastanawiali się nad naszym niecodziennym wówczas ubiorem. A ja dopiero od frontu zaczęłam się domyślać kim jest ten młodzieniec. Miał on pociągła twarz z orlim nosem i paciorkowate, niebieskie oczy. Pomogły mi również nazwiska, które usłyszałam w trakcie jego rozmowy z Mary. Byłam już prawie pewna, lecz chciałam usłyszeć to z jego ust.
- Widzę, że wy nietutejsi. - spojrzał na nas podejrzliwie. - Skąd pochodzicie? Nie, nie odpowiadajcie. Sam wymyślę.
- Jasne, czemu nie, ale czy moglibyśmy nie stercze tak na dworze? - zgodziłam się. - Zaraz będzie padać.
- I może byś się chociaż przedstawił? - zaproponowali moi koledzy.
Brunet zgodził się (ale tylko ze mną) i zaprowadził nas do jednego z pobliskich budynków. Udało mi się nawet zauważyć adres: „Baker Street 221 B”. Byłam coraz bardziej pewna co do tego kim on jest, „ale niech on w końcu się przedstawi” myślałam podekscytowana.
- Sherlocku! - z kuchni wybiegła jakaś kobieta, była widocznie niezadowolona naszą wizytą. Natomiast ja promieniałam ze szczęścia na dźwięk imienia, które wypowiedziała. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przychodził tu bez zapowiedzi. Nie mieszkasz tu!
- Jeszcze... - mruknął chłopak uśmiechając się triumfalnie.
Mary zaprowadziła nas do salonu. Był dość duży i cały w stylu wiktoriańskim. Ca ja gadam, przecież tak wyglądały wnętrza w tej epoce. No dobra... usiadłam pomiędzy Arkiem a Adamem na sofie. Mary nadal stała a Sherlock (jejku nie wierzę, ze mogę to powiedzieć!) usiadł w fotelu. Złączył ze sobą palce obu rąk w jego charakterystycznym geście i myślał. Cały czas zastanawiał się nad tym skąd jesteśmy. Nawet on musiał mieć z tym problemy. W końcu nigdy w życiu nie widział dziewczyny z niebieskimi włosami itp. Nagle przerwał on swoje milczenie.
- Zamiast pytać was o miejsce, z którego przybiliście, powinienem zapytać was o czas. - mruknął spoglądając na nas. - Nie istnieje żaden kraj, w którym mieszkają osoby poubierane tak śmiesznie. Ja sam wyprzedzam swoją epokę, więc domyślam się, że wy do niej nie należycie. Świadczy o tym też was sposób mówienia i poruszania się.
- Czyli się domyśliłeś, brawo Sherlocku. - mówił z irytacją ten bliźniak którego wcześniej nazwałam Adamem.
- A kiedy w końcu się nam przedstawisz? - dopytywał Arek.
- Znacie moje imię a i tak żądacie, żebym się przedstawił? - zdziwił się. - Poza tym, ja także nie poznałem jeszcze waszych nazwisk, magowie.
- Co... Skąd ty to wiesz?! - krzyknęliśmy całą trójką jednocześnie podnosząc się z miejsca.
- Poczułem. - powiedział triumfalnym tonem wstając z fotela i... zmieniając się w formę pośrednią wilkołaka. - Czasem trzeba sobie wspomóc węchem. A jak już chcecie wiedzieć... Jestem Sherlock Holmes, ja dowiem się wszystkiego.
- Więc jednak mogliśmy cie spotkać... - powiedział szczęśliwy Adam też przybierając formę pośrednią.

- ...dziadziuniu. - jego brat zrobił to samo.

niedziela, 26 czerwca 2016

Ogłoszenia

#1

W związku z brakiem jakiegokolwiek zgłoszenia do konkursu, przedłużamy termin nadsyłania prac do 1 lipca.

#2

Zapraszam do zadawania pytań bohaterom. Smutno mi z powodu zerowej aktywności.

#3

Przewiduję że będzie jeszcze około pięciu rozdziałów do końca. Później nastąpi przerwa przed częścią trzecią.

wtorek, 21 czerwca 2016

Część II Rozdział 23 "Dni, które niedługo poznamy..."

 Od tamtego dnia minęło już ponad 8 miesięcy. Dopiero teraz w końcu się pozbierałam. Musiałam zapisać się na terapię, żeby jakoś przetrawić wszystko, co mnie spotkało. Nie tylko ja miałam problem ze zrozumieniem tego wszystkiego. Przez kilka ostatnich miesięcy wszyscy byliśmy wstrząśnięci. W szkole zrobiło się strasznie smutno i pusto bez ciągłych odwiedzin KSDR.
Jedyną osobą z paczki Patryka, która jeszcze do nas zaglądała, była Kate. Przeprosiła dyrektora i profesora Leg'a za swoje zachowanie. Później przychodziła do szkoły coraz częściej. Spędzała strasznie dużo czasu z ojcem Klary. Moja współlokatorka też im towarzyszyła. Niestety nie chcieli mi powiedzieć co robią. Za to ja nie miałam zbytnio ochoty na rozwiązywanie zagadek. Zostawiłam tym razem sprawy własnemu biegowi licząc na to, że może tym razem nie będzie żadnej katastrofy.
Kilka dni po pierwszym marcowym weekendzie razem z Clausem wybrałam się do domu Moniki. Oboje bardzo się o nią martwiliśmy. W kilka minut doszliśmy do domu, w którym mieszkała. Był to zwyczajny, biały jak śnieg, kanciasty budynek. Miał duże okna i niewielkie czarne drzwi pośrodku frontowej ściany. Były otwarte, więc weszliśmy do środka. Panował tam bałagan i niezmącona niczym cisza. Zaglądaliśmy do każdego pokoju szukając kogokolwiek. W końcu znaleźliśmy Monikę siedzącą w ciszy w swoim pokoju. Przed nią stał włączony telewizor a ona sama miała na uszach słuchawki. Weszliśmy do pomieszczenia i spostrzegliśmy, że gra w jakąś grę na konsoli. Nie zwracała na nas zupełnie uwagi. Niemalże nieprzytomna wpatrywała się w ekran. Zmieniło się to dopiero gdy zdjęliśmy jej słuchawki. Oderwała się momentalnie od gry i spojrzała na nas z wyrzutem. Była w opłakanym stanie. Jej rudawe włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj. Oczy miała przekrwione a na jej policzkach wciąż było widać ślady po wylanych łzach. Gdy tylko ujrzała przed sobą Clausa, od razu rzuciła mu się w ramiona i wybuchła potwornym płaczem. Przez ten czas zapomnieliśmy o tym, że ona straciła najwięcej - najlepszych przyjaciół. Na dodatek jeden zginął z ręki drugiego... Po tym wszystkim dziewczyna zamknęła się w sobie.
Nie mogłam już dłużej na nią patrzeć. Coś pchnęło mnie do tego, by zobaczyć czy w przyszłości może będzie nam lepiej. Na przykład miesiąc później. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech powietrza, które tak między nami śmierdziało od niewymienianej ściółki świnek morskich. Zostawiając zakochanych samych sobie, ruszyłam w przyszłość. Tak naprawdę to była moja pierwsza podróż w czasie w tym kierunku. Nie miałam pojęcia na co się wyrywam. Gdy otwarłam oczy zobaczyłam tylko pomarańczowe chmury na niebie. Musiało być późne popołudnie. Jednak niepokojące było to co zobaczyłam. Skoro były tu same chmury, to gdzie podziała się ziemia?! Byłam jakieś dwa kilometry nad ziemią! Oczywiście spadałam w dół. Nie miałam nawet czasu, by rozwinąć skrzydła. Myślałam już, że zginę, ale nagle spadłam na coś, co ewidentnie nie było glebą. Nim spojrzałam na to, na czym wtedy siedziałam musnęłam po tym dłonią. Sierść? Ja siedziałam na grzbiecie latającego konia?! Byłam zaskoczona. Nie miałam pojęcia skąd się tam wziął i czemu mnie uratował. Jednak nie można ukryć, że był piękny. Jego sierść maiła kasztanowatą barwę, ale o tej porze dnia mieniła się niczym złoto. Podobnie z jego potężnymi, upierzonymi skrzydłami. Mimo że siedząc na jego grzbiecie nie mogłam zobaczyć go w całej okazałości, wydawał się idealny.
- Dawno się nie widziałyśmy! - usłyszałam obok siebie znajomy głos. Spojrzałam w tamtym kierunku. Obok mnie leciałam ja z tych czasów. - Tylko od ostatniej wizyty w łazience, wiesz o co mi chodzi.
- Hej... - odpowiedziałam niepewnie. Głupio jest rozmawiać ze sobą. - Co tam u ciebie?
- Świetnie! - odrzekła mi „kwietniowa ja”. - Tylko, że akurat jesteśmy w stanie wojny.
- Wojny?! Z kim?! I to ma niby być świetnie?! - krzyczałam.
- Tylko z armią Sług węża... - z drugiej strony usłyszałam głos Adama.
Spostrzegłam później, że w jednym rzędzie lecieli kolejno: Adam, Arek, ich ojciec i wuj. Za nimi w kolejnych rzędach było więcej latających wierzchowców. Rozejrzałam się dalej. Całe miasto było w ruinie, tylko szkoła jeszcze się jakoś trzymała. Na dole było widać także moich przyjaciół mierzących się z czarodziejami w ciemnych pelerynach. Chwilę później spostrzegłam w ruinach Desideraty kogoś, kogo nie powinno tam być. Razem z Clausem i Mari biegł OLEK. Jak on śmiał wrócić tu po tym co przez niego przeżyliśmy i kto przez niego nie przeżył... Gdy zauważyli, że nadlatuję, zatrzymali się i zaczekali. W momencie, w którym pegaz wylądował, rzuciłam się z pięściami na Aleksandra krzycząc przy tym coś w stylu „ty draniu”. Dwiema rękami złapał moje pięści i nadal miałby dwie wolne ręce, gdyby nie trzymał w nich akurat dwa srebrne pistolety podobne to tego, którym strzelił do Patryka. Wykorzystując ten fakt, kopnęłam go prosto w krocze. Chłopak padł na ziemię zwijając się z bólu a ja stałam przed nim usatysfakcjonowana. Jednak nikt nie podzielał mojego entuzjazmu. Przynajmniej nie od razu. Dopiero po krótkiej chwili usłyszałam chichot swój i Mari i cichy szept Clausa „Morderca czy nie, to mu się należało...” nawet mój wierzchowiec parsknął. Jednak coś mnie męczyło jeśli chodzi o tego pegaza. Był jakiś dziwny. Co prawda nie leciałam nigdy wcześniej na takim stworzeniu, ale wyraźnie wyczułam, że bicie jego serca było szybsze niż podczas normalnego lotu. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam się siebie wskazując na konia.
- Kto to jest?
- Nasz bohater. - stwierdziła z uśmiechem. - Nie potrafię już zliczyć, ile razy uratował nasze życie.
Spojrzałam na pegaza po raz kolejny. Wciąż wyglądał świetnie, lecz zauważyłam, że brak mu lewego oka. Za to drugie patrzyło na mnie z troską. Wydawał się uśmiechać. Jestem pewna, że w tym momencie cicho zarżał, ale ja usłyszałam zamiast tego słowa: „Później postawisz mi watę cukrową...”. Momentalnie ówczesna ja walnęła rumaka prosto w łeb. Podczas gdy ja rozmawiałam ze sobą, do naszej grupy dołączyły Klara i jej mama. Ruszyliśmy razem w stronę wzgórza na skraju miasta. Tam czekał na nas główny wróg. Na nasze nieszczęście była to nasza Kate, która podobno jest nękana przez moc Węża. Z tego tez powodu planuje usunąć całą magię ze świata. Do tego potrzebuje ofiary z dwóch kobiet o czystych sercach. Jeną z nich ma być Monika. Biegliśmy ją uratować, lecz w moim mniemaniu chcieliśmy uratować obie. Gdy już prawie dotarliśmy, Ówczesna ja zatrzymała się i kazała mi wrócić do moich czasów. Powiedziała: „Jeśli tu jesteś, sprawiasz, że ta przyszłość nastanie na 100%. Lepiej żebyś nie widziała teraz końca. Wtedy będzie istnieć cień szansy, że chociaż on będzie mógł się zmienić.”


Przekonała mnie. Tak czy siak, nie chciałam wiedzieć jak to się skończy. Wróciłam do spokojnego marca. Nie mogę uwierzyć, że w ciągu miesiąca stanie się tak wiele. Byłam znowu w pokoju Moniki. Tym razem na ziemi siedział Claus. Trzymał się on za głowę. Oczy miał zamknięte. Wyglądał jakby miał ostrą migrenę, ale tak naprawdę miał wizję przyszłości. Tak mieli już wszyscy mężczyźni w jego rodzinie. Była to wizja przyszłości, w której właśnie byłam. Zważając na to, co się tam działo, nie zdziwiłam się, gdy kazał mi iść ze sobą do dyrektora. Trzeba było to wyjaśnić i, co najważniejsze, przygotować się no zbliżającej się wojny.
Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger