poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Zebranie Legendarnej Szóstki

            Wreszczie gotowe! trochę krótsze niż poprzednie, ale mam nadzieję, że się spodoba. miłej lektury.



    Tego samego wieczoru, podczas którego Vincent z rodziną był u nas na kolacji, pojechaliśmy do szkoły. Otóż okazało się, że miało odbyć się tam zebranie legendarnej szóstki i tylko mnie nikt nie poinformował.
                Wujek Nikolas, Vincent i Arti zostali na zewnątrz. Dziadek i ciocia poszli do głównej Sali a mi kazali zaczekać na panią dyrektor. Kiedy tak czekałem, nie wiadomo skąd naskoczyła na mnie Lili.
                -Miałeś nie zatrzymywać czasu, kiedy tylko ci się podoba! – krzyknęła na mnie.
                - A gdzie „cześć dawno cię nie widziałam”? I co ci to nagle zaczęło przeszkadzać? – zapytałem.
                - Oglądałam dzisiaj maraton filmowy. Zawsze zatrzymywałeś w najlepszym momencie.
                - Rozumiem. A tak w ogóle to dlaczego tu czekamy?
                - Serio nie wiesz? – mówiła z zawiedzionym głosem.- To nasze pierwsze takie zebranie, więc będziemy oficjalnie przedstawieni. Rozumiesz?
                - Chyba tak. – powiedziałem bez przekonania.
                - Zamierzam zrobić wielkie wejście! – oświadczyła. – Patrz czego się niedawno nauczyłam.
Dziewczyna stanęła przede mną i skupiła się mocno. Po chwili na niej głowie wyrosły dwa słodziutkie zajęcze uszka. Do kompletu miała też mięciutki ogonek.  Idealnie pasowało to do jej kremowej, krótkiej sukienki z falbankami. Normalnie zrobiłoby to na mnie ogromne wrażenie, ale sam niedawno nauczyłem się podobnej sztuczki. Moja była bardziej widowiskowa, ponieważ nauczyłem się zmieniać wygląd na… taki no wiecie, jak prawdziwy Yeti.
                Kiedy przyszła pani dyrektor, kazała nam czekać aż nie zostaniemy wywołani i dopiero wtedy wejść do sali. Pierwsza weszła Lili a po kilku minutach nadeszła moja kolej.
                - Mam zaszczyt przedstawić wam  nową osobę na stanowisku Yeti. Oto przed państwem… - powiedziała pani Chupacabra. -  Mikołaj Foot junior.
                - Co?! – krzyknęli siedzący tam Pablo, Andrea i Amanda. – On jest Yeti?!
                - Zdziwieni? – powiedziałem ironicznie.
Ich miny były bezcenne. Normalnie kopary im opadły. Wpatrywali się wie mnie z pełnym zdziwieniem. W tym czasie Lili chichotała cicho. Główna sala posiedzeń była bardzo duża, ale nie było w niej okien. Tylko pomalowanie na biało śniany i czarne drzwi. Po środku stał duży okrągły stół, przy którym mieściło się jedenaście krzeseł.  Jedno dla zajączka i po dwa dla pozostałych. Było tak, ponieważ wszyscy oprócz zajączka przyprowadzali zazwyczaj swoich następców, ale ci nie mieli prawa głosu. To tłumaczyło obecność moich kolegów z klasy. Tego wieczora jedno krzesło pozostało puste. Jak zwykle. Ojciec mnie przecież tu nie zabierał a teraz, gdy ja zająłem jego miejsce, nie mam żadnego następcy.
                - Wyjaśnię teraz powód naszego dzisiejszego spotkania. – zaczęła pani dyrektor. – Pojawiło się zagrożenie. Całemu światu grozi niebezpieczeństwo.
                -  Co dokładnie masz przez to na myśli? – wtrącił się Argus, ojciec Amandy.
                - Właśnie! - przytaknął Władimir, ojciec Andrei.
                - Mam na myśli to, co powiedziałam. – uciszyła ich p. dyrektor. – Pewna osoba grozi nam, a jak znam życie, na tym nie poprzestanie.
                -  Kto jest na tyle głupi by nam grozić? – oburzył się Argus.
                - Nie mam pojęcia, kim on jest, ale nazywa się Wielkim Władcą Umysłów. – powiedziała kładąc na stole list od niego.
                - Władca umysłów? Nie brzmi to zbyt dobrze…- mruknął Dracula. – To on porwał mojego brata.
                - Ja wiem… - chciałem powiedzieć o tym, czego się dowiedziałem.
                - Dzięki dziennikowi mojego syna dowiedziałem się, że to wilkołak. – przerwał mi dziadek. – A z pomocą pewnego młodego wilkołaka wiem nawet jak się nazywa.
                - Rozumiem. Czy jest może gdzieś niedaleko ten młody wilkołak? Chciałabym, żeby osobiście nam to powiedział.
                - Stoi przed wejściem. Razem z moim drugim synem i drugim wnukiem. Pójść po niego?
                - Mikołaj ty idź. Zaraz! Noah, od kiedy ty masz drugiego syna?! – powiedziała zaskoczona.
                - Od czterdziestu lat…-  powiedział dziadek. – To bliźniak Mikołaja, ale on urodził się bez magicznych zdolności. Jest zwyczajny. Nie to co jego syn…
                - Przyprowadź ich też! – rozkazała mi.
Zrobiłem tak jak kazała. Przyprowadziłem Artiego, Vincenta i wujka Nikolasa. Artur powiedział wszystko to, co mi. Pani dyrektor była zła na niego za podanie fałszywego nazwiska. Później rozmawiała z wujkiem, wciąż nie mogąc się nadziwić, że mój ojciec miał brata. Zaczęło się tworzenie planu ofensywy, ponieważ najlepszą obroną jest atak. Podstawą tego planu jest to, że Vincent będzie mnie udawał i dostanie się do domu (twierdzy ) Artiego jako więzień. Dzięki temu Artur zdobędzie zaufanie ojca. Poza tym mój kuzyn jest odporny także na moc kontroli umysłów. Później ja zatrzymam czas a Vincent otworzy bramę dla zorganizowanej przez Artiego armii młodych wilkołaków( nie wiem jak to zrobił).

                 Nie będę nikogo zanudzał dalszą częścią planu. Po zebraniu natychmiast rozpoczęliśmy przygotowania. Najpierw musieliśmy dostać się do Wielkiej Brytanii. Byłem strasznie podekscytowany. Z uśmiechem oczekiwałem nadchodzącej bitwy.




Ciąg dalszy nastąpi...

piątek, 28 sierpnia 2015

Rodzinna kolacja

Rodzinna kolacja
Uprzejmnie informuję was o możliwości dodawania komentarzy w usłudze google+ i serdecznie zapraszam do komentowania. miłej lektury!


Przez ostatnie dni miałem w głowie ogromny natłok myśli. Na niczym nie mogłem się skupić. Ciągle myślałem o tym, co przeczytałem. Rozwiązanie tej zagadki oraz ochrona rodziny nie … całego świata było moim zadaniem. Nie miałem pojęcia, od czego zacząć. Byłem tylko zwykłym nastolatkiem. No dobra niezwykłym, ale wciąż nastolatkiem. Jak miałem chronić to, co jest dla mnie ważne?
Pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Ciotka pobiegła do drzwi, podczas gdy ja siedziałem z nosem w książkach. Na dworze szalała burza, więc zastanawiałem się kot to może być. Kiedy tylko drzwi się otwarły, do środka wszedł dziadek. Trzymał się dobrze jak na swój wiek. Jego krótkie zawsze dobrze uczesane włosy nie straciły swojego brązowego odcieniu mimo upływu lat. W jego bursztynowych oczach wiąż pozostawał ten błysk. Oczywiście miał zmarszczki, W końcu to sześćdziesięciolatek, ale idealnie komponowały się one z jego kanciastą szczęką i schludnym zarostem. Wielu młodszych od niego na pewno zazdrości mu jego sprawności fizycznej, ponieważ wciąż był w doskonałej formie. Dowodem an to była jego umięśniona sylwetka. Nawet przemoczony do suchej nitki wyglądał dumnie. Na rękach trzymał białego… wilka?
- To wilkołak. – powiedział swoim niskim głosem dziadek. – Znalazłem go przy drodze. Jest wycieńczony. Nim zemdlał zdążył wymamrotać tylko jedno słowo.
-Jakie? – zapytałem.
- To słowo to – przerwał na chwilę spoglądając na mnie.- Mikołaj. Wydaje mi się że cię szukał.
- Mnie? – zdziwiłem się. – Czekaj! Wilkołak z białym futrem… Chyba wiem, kto to może być!
To musiał być Arti. Wziąłem go z rąk dziadka i zaniosłem do swojego pokoju. Kiedy wróciłem na dół dziadek był już przebrany. Miał ze sobą całą walizkę, ponieważ przyjechał tu na weekend.
                - To prawda, że tutaj w mieście mieszka rodzina twojej matki?- zapytał mnie z uśmiechem.
                - Tak, to prawda. A co?- powiedziałem z lekkim zaciekawieniem.
                - Może byśmy zaprosili ich dzisiaj na kolację? Chciałbym ich bliżej poznać.
                - Dobrze. Pójdę ich zaprosić.
Poszedłem tam zapominając o szalejącej burzy. W sumie, kiedy przeszedłem parę kroków postanowiłem zatrzymać czas żeby nie zmoknąć. I tak na nic się to nie zdało. Już byłem cały mokry. Po drodze zadzwonił mój telefon. ( O dziwo działał w przeciwieństwie do wszystkiego.). To była Lili.
                - Nie zatrzymuj czasu, kiedy ci się tylko podoba! – krzyczała na mnie przez słuchawkę. – Ja tu prawie dostałam zawału!
                - Tak samo, kiedy omal nie oberwałem strzałą!- odpowiedziałem ironicznie. – Dobra, następnym razem nie będę.
                - Jakoś ci nie wierzę… - powiedziała i rozłączyła się.
Nim się spostrzegłem byłem już pod domem Legów. Drzwi były zamknięte, więc wszedłem tam tak jak za pierwszym razem. Przez… okno, (kto pomyślał, że przez komin?). Chciałem zrobić Vincentowi niespodziankę. Poszedłem do jego pokoju.
                - O cześć! – powiedział. – Spodziewałem się ciebie.
                - Ale jak?! Przecież zatrzymałem czas! – zaprotestowałem.
                - To chyba już na mnie nie działa… - mruknął. – Ale przyjemnie jest móc malować w ciszy.
                - A co takiego malujesz?
                - A takie tam. Maluję to, co mi się przyśni. Tym razem to nasza rodzina przy kolacji. No plus Arti…
                - A właśnie! Dziadek zaprasza was do nas na kolację! Dziwnym zbiegiem okoliczności Arti też będzie.
Otaczającą nas ciszę nagle przerwała moja mała kuzynka. Znów nie miałem pojęcia, dlaczego ona może się ruszać, ale obudziła się dopiero teraz. ( Jak ona to robi?!)
                Po powrocie do domu poszedłem sprawdzić co z Artim. Na całe szczęście poczuł się lepiej i wrócił do ludzkiej postaci. Leżał w moim łóżku. Gdy wszedłem do pokoju, natychmiast się ożywił. Wtedy pomyślałem, że Artur może wiedzieć o wilkołakach coś więcej. W końcu był jednym z nich.
                - Dowiedziałem się czegoś ważnego o tym władcy umysłów! – powiedzieliśmy jednocześnie.
                - Ty mów pierwszy. – odparł Arti.
                - Z dziennika ojca dowiedziałem się, że jest to jakiś wilkołak. – odparłem dumnie.
                - Czyli udało ci się go otworzyć… - zachichotał przyjaciel. – dobra mów dalej.
                - Tak naprawdę chciałem się ciebie o coś zapytać. Znasz może jakiegoś wilkołaka, który może kontrolować umysły? – zapytałem.
                - Znam… nawet dwóch takich. Jeden z nich to William Holmes, a drugi… - przerwał.
                - A drugi?
                - To… ja. – powiedział z głosem pełnym poczucia winy.
                - Czyli władca umysłów to Wiliam Holmes. To chciałeś mi powiedzieć?
                - To mój ojciec. – wykrztusił z siebie. – Wstydzę się tego, że jestem jego synem. Zapisując się do szkoły podałem fałszywe nazwisko. Tak naprawdę nazywam się Artur Mycroft Holmes.
                - Przecież nikt nie będzie cie obwiniał za to, co zrobił twój ojciec. – powiedziałem – Nawet jeśli zabił mi rodziców.
                - Nie jesteś na mnie wściekły? Cały czas cię okłamywałem. – mówił lekko zdziwiony.
                - Zapomniałeś już, że ja też cię okłamałem? – powiedziałem z uśmiechem. – Jesteśmy kwita.
Obaj poszliśmy do salonu i wyjaśniliśmy wszystko dziadkowi i cioci. Słuchali nas bardzo uważnie i zasypywali pytaniami. Mieli nam trochę za złe, że nic wcześniej nie mówiliśmy.
                Wieczorem razem z Arturem pomagaliśmy szykować wszystko na kolację. Gotowaniem zajął się dziadek, a my szykowaliśmy do stołu. Kiedy usłyszeliśmy pukanie, poszedłem otworzyć drzwi. Do środka wchodzili kolejno: ciocia Alex, Niko, Vincent i na końcu wujek… jak on w ogóle miał na imię? Tym razem w odróżnieniu od poprzednich, został on rozpoznany. Przez całą kolację ciotki rozmawiały o wszystkim. Wyglądały jakby znały się od zawsze. Za to wujek był strasznie skrępowany. Arti, Vincent i ja przyglądaliśmy się temu z uśmiechem na ustach, ale tylko ja spośród nich znałem powód jego zachowania. W pewnym momencie kuzyn powiedział:
                - Dziwne. Dokładnie to mi się dzisiaj śniło…
                - Właśnie, widziałem to na twoim obrazie.- przytaknąłem.
                - Często ci się to zdarza? – wtrącił się Arti.
                - Czasami… - mruknął Vincent. – Zwykle to maluję swoje sny.
                - Ten obraz ze smokiem też? – zapytałem.
                -  Eee… tak. A czemu pytasz?
                - Bo zauważyłem na nim Lili i wydało mi się to dziwne.
Na tym skończyła się ta rozmowa. Ciocia Aleksandra zabrała Niko do domu. Zrobiło się już późno. W tym samym czasie dziadek poprosił wujka o rozmowę w kuchni. Poszła z nimi także ciotka Niki, po czym zamknęli drzwi. Bardzo chciałem wiedzieć, o czym rozmawiali, więc wykorzystując zatrzymanie czasu wślizgnąłem się tam razem z kuzynem.
                - Nie sądziłem, że cię tu spotkam, Nikolasie… - zaczął dziadek oskarżającym tonem. –Dlaczego? Dlaczego nas zostawiłeś?
                - Nie pasowałem tu. Nie mogłem znieść tego, że nie mam mocy. Myślałem, że się mnie wstydzicie. Nawet zmieniłem nazwisko.- odpowiedział skruszony.
                - A co z Vincentem? – zapytała ciotka. – Czy on…
                - Obserwowałem go do szesnastych urodzin i nie zauważyłem niczego szczególnego. Chyba też jest zwyczajny.
                - Chciałbym…- mruknął Vincent. Dopiero wtedy zauważyli, że tez tu jesteśmy.- Dlaczego tak ważne rozmowy odbywają się bez nas?
                - Synu! Jak ty tu…? – mówił zaskoczony Nikolas. – Co masz na myśli przez „chciałbym”?
                - To, że chciałbym być normalny. – tłumaczył.- Bo nie jestem. Na całe szczęście mój kochany kuzynek mi to uświadomił.
                - Mówisz jakbyś miał mi to za złe. – mruknąłem. – Beze mnie twoje życie byłoby nudne.
                - Posiadasz moc? Ale jaką? - zapytał dziadek.
                - Moja moc polega na łamaniu zaklęć. – odparł mój kuzyn. – Mogę też pozbawić kogoś jego energii magicznej.
                - Zrobiłeś to komuś? – pytała zaniepokojona ciotka.
                 - Nie celowo, ale tak…
                - Co się z nim później stało? – ciągnęła temat.
                - Zemdlałem. – wtrąciłem się. – A później musiałem leżeć w łóżku przez tydzień.

Wszyscy dalej zadawali nam pytania. Nie chcieli uwierzyć, że Vincent wiedział wszystko już od pewnego czasu.




Oto portret Nikolasa Lega:

środa, 26 sierpnia 2015

Sekretów rodzinnych ciąg dalszy...

Poranek w domu Legów był tym razem dosyć spokojny. W czasie, kiedy Vincent jadł śniadanie, ja obudziłem małą i pomogłem jej się ubrać. Zeszliśmy na dół do kuchni. Dziewczynka wdrapała się na stołek i usiadła obok brata.
- Co chcesz na śniadanie? – zapytałem.
-Nie chce śniadania!- protestowała dziewczynka.
-Musisz zjeść śniadanie. To najważniejszy posiłek dnia. – odparł Vincent.
-A co powiesz na mleko i ciasteczka? – zaproponowałem.
- Tak! Chce mleko i ciasteczka.  – ucieszyła się.
Nasypałem do miski płatki w kształcie ciastek, zalałem mlekiem i podałem Niko. Dla siebie też takie zrobiłem. Dziewczynka zajadała aż jej się uszy trzęsły. Nagle usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi:
                - Wróciłem! – krzyknął ktoś. Miał bardzo znajomy głos. – Jest ktoś w domu?
                - Tatuś! – ucieszyła się mała i pobiegła do drzwi.Za nią poszedł Vincent.
                - Jest moje słoneczko. – powiedział mężczyzna. – Co robiłaś jak mnie nie było?
                - Jadłam mleko i ciasteczka ze świ… - przerwała zakrywając usta.
                - Z kim? – zapytał.
                - Z naszym kuzynem. – powiedział Vincent. – Zajmuje się nią, kiedy mama jest w pracy. Nawet dzisiaj tu jest. Mikołaj chodź tu!
Wyszedłem na korytarz. Oprócz mojego kuzynostwa stał tam potężny mężczyzna. Miał brązowe oczy i włosy oraz kwadratową szczękę. Ubrany był w szary garnitur i białą koszulę a w ręce trzymał czarną walizkę. Wyglądał prawie jak mój ojciec za życia. Jedyna różnica były oczywiście włosy. Stanąłem jak wryty. On także.
                - Tego już za wiele. - mruknąłem.
                - Zapewne jesteś synem Rozalii. – powiedział ze zwątpieniem. – Alex mówiła mi o tobie przez telefon. Miło mi cie poznać.
                - Mi też. – odpowiedziałem.
Później skończyliśmy jeść śniadanie i poszedłem do domu. Nie chciałem tam zbyt długo siedzieć. Czułem się co najmniej dziwnie.
                 Minęła połowa ferii. Spędziłem je bardzo spokojnie w domu ciotki. Postanowiłem postąpić zgodnie z radą przyjaciela i otworzyć pamiętnik ojca przy pomocy magii. Najpierw całkowicie pokrył się lodem, lecz po chwili odmarzł i otworzył się. Do pierwszej strony przyczepiony był list:

Kochany synku.
        Jeśli to czytasz znaczy, że umiesz już posługiwać się magią i otworzyłeś mój dziennik, a ja odszedłem z tego świata. Bardzo mi przykro, że nie zdążyłem Ci nic powiedzieć, ale obiecałem twojej matce, że niczego się nie dowiesz przed twoim pierwszym dniem w Wand Highschool.
        Pewnie zastanawiasz się dlaczego nie żyję. Otóż pewien wilkołak znał moja tożsamość jako świętego Mikołaja. Niestety nienawidzi on wszystkich, którzy nie są wilkołakami. Wykorzystując to, że potrafi manipulować ludzkimi umysłami zmusił mnie do samobójstwa. Normalnie powinienem tego nie pamiętać, ale na moje szczęście tak się nie stało. Kazałem Ci wyjść z domu po to żebyś nie próbował mnie powstrzymać. Bowiem dostałem także polecenie, aby pozbyć się każdego, kto chciałby mi przeszkodzić. Zostawiam tobie ten dziennik, ponieważ zawarłem w nim bardzo wiele rzeczy, które powinieneś wiedzieć. Mam szczerą nadzieję, że uda ci się powstrzymać tego wilkołaka przed dalszym czynieniem zła. Nazywał on się Wielkim Władcą Umysłów.
Wierzę w ciebie. Zawszę Cie kochałem.
Kochający ojciec
Mikołaj Foot senior.

Pamiętnik był pełen rzeczy, które już wiedziałem i takich, o których nie chciałem wiedzieć. Niektóre momenty sprawiały, że łzy same spływały po policzkach. Jedną z nich była tajemnica śmierci mojej matki. Zmarła ona w dniu, w którym się urodziłem, lecz nie przy porodzie. Ona została zamordowana. Sprawcą był właśnie tajemniczy wilkołak.
                 Po jakimś czasie zauważyłem, że kilka stron jest sklejonych. Na szczęście udało się je rozkleić nie niszcząc przy tym stron. Znajdował się na nich bardzo ciekawy wpis:

Po wielu latach rozłąki spotkałem swojego brata w najmniej spodziewanym miejscu i czasie. Na swoim własnym ślubie. Była to podwójna ceremonia. Rozii chciała brać ślub w ten sam dzień co jej siostra bliźniaczka. Przecierałem oczy ze zdumienia, kiedy ujrzałem Nicolasa, jako drugiego pana młodego. Zauważył, że go rozpoznałem i unikał mnie przez cały dzień. Nie tylko mnie. Ukrywał się także przed tatą i Niki.


Nie wierzyłem w to, co przeczytałem, ale było to logiczne wyjaśnienie porannej sytuacji oraz tak ogromnego podobieństwa między mną a Vincentem. Nie tylko nasze matki, ale także ojcowie to bliźnięta. Ile jeszcze sekretów posiada moja rodzina?

wtorek, 25 sierpnia 2015

Ostatni dzień przed feriami.

Ostatni dzień przed feriami.

Zbliżały się ferie zimowe, ale pogoda mówiła co innego.  Od początku roku nie spadł ani jeden płatek śniegu. Panowała susza, tylko taka chłodna.
Pewnego poranka niespodziewanie zaczął padać ulewny deszcz. Prognoza pogody nie zapowiadała tego. Nie mogli chyba pomylić się aż tak bardzo, więc pospieszyłem sprawdzić czy nie jest to zasługa Lili. Miałem rację. Dziewczyna siedziała na ławce niedaleko wejścia do szkoły. Płakała patrząc na leżącą przed nią paczkę. Podszedłem do niej i zapytałem:
- Co się stało? Dlaczego płaczesz?
- Dostałam paczkę… - jęknęła- Od Jamesa.
- Ale jak to? Przecież… - przerwałem. Nie chciałem jej przypominać o nim. – Nieważne. Sprawdźmy, co jest w środku.
Otworzyliśmy paczkę. W środku była latająca deska. Taka sama jaką odziedziczyłem po ojcu. Wraz z nią był tam także list. Dziewczyna wzięła obie te rzeczy i wróciła do swojego pokoju. Deszcz padał jeszcze mocniej. Wtedy wpadł mi do głowy pomysł jak mogę ją pocieszyć. Widok jej smutnej twarzy był nie do zniesienia. Postanowiłem dać jej prezent – nowy łuk jedyny w swoim rodzaju. Zrobiłem go z deszczu, zamrażając go i nadając odpowiedni kształt. Cięciwę zrobiłem tradycyjnie.  Dzięki magii łuk mimo, że jest z lodu, nigdy się nie roztopi. Nim poszedłem jej go dać wyryłem w nim napis „RAINBOW”. Osobno te słowa oznaczają deszcz oraz łuk, więc uznałem, że to odpowiednia nazwa. Poszedłem pod drzwi do jej pokoju. Nigdy przedtem tam nie byłem. Zapukałem do drzwi. Niespodziewanie drzwi otwarła mi Andrea.
                - Przepraszam. Pomyliłem pokoje. – powiedziałem zawstydzony. – Szukam…
                -Lili?- przerwała mi- Nie pomyliłeś pokoi. Lili to moja współlokatorka.
                - Mogę wejść?- zapytałem.
                - Jasne, oczywiście! Amanda i Pablo też tu są.
Wszedłem do środka. Pokoje dziewcząt wyglądały tak samo jak po męskiej stronie internatu. Był tu tylko większy porządek. Mimo wszystko czułem się to dosyć nieswojo Nie tylko ja. Zauważyłem, że Pablo też. Usiadłem obok niego na jednym z łóżek. Na drugim siedziały dziewczyny. Lili wciąż czytała ten list. Jej oczy były czerwone od ciągłego płaczu. Przez pewien czas panowała cisza. Atmosfera była naprawdę niezręczna. W końcu wampirzyca postanowiła rozpocząć rozmowę:
                - Mikołaj, wiedziałeś, że Lili jest zajączkiem wielkanocnym?
                - Oczywiście, że tak. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. – powiedziałem lekko zaskoczony. – A ty skąd to wiesz?
                - Wymsknęło mi się kiedyś… - mruknęła Lili.
                - Dobra, rozumiem, dlaczego ona tu jest.- wtrącił się Pablo.- Ale co on tu robi?
                - To może ja już pójdę. – powiedziałem kierując się do drzwi. Czułem, że nie jestem tu mile widziany.
Chwilę po tym jak wyszedłem, dołączyła do mnie Lili. Dałem jej wtedy ten łuk. Od razu się uśmiechnęła. Dzięki temu mi też poprawił się humor. Wystarczył jeden uśmiech.
                Był to ostatni dzień przed feriami i nauczyciele odpuścili już nam poranne zajęcia. Po powrocie od Lili nie zastałem w pokoju Artura, więc poszedłem go poszukać. Kiedy go znalazłem siedział na ziemi oparty o ścianę. Wokół niego stało wiele wilkołaków.  To już nie pierwszy raz go tak zastałem. Nękali go.
                - Znowu Pablo was przysłał?! – krzyknął na swoich oprawców. – Może byście jego podręczyli?
                - Skoro tak mówisz… - powiedział jeden i odeszli.
Wyglądali wtedy trochę dziwnie. Wyraz ich twarzy był taki… nieobecny. Podszedłem do przyjaciela i pomogłem mu wstać.
                - Dlaczego oni uwzięli się akurat na ciebie? – zapytałem.
                - To przez mojego ojca. – mruknął. – Nie jest zbyt lubiany wśród wilkołaków.
                - A co to ma do ciebie?
                - Wiesz, mówi się: „ Jaki ojciec taki syn”. Wiesz, o czym mówię.
                - Chyba tak. 
                - Skoro już mowa o ojcach. – ciągnął temat. - Wiesz coś więcej o śmierci twojego taty?
                - Niestety nie.
                - A czy twój ojciec prowadził jakiś dziennik czy coś? Może tam coś będzie. Mówiłeś, że wiedział już wcześniej, co go czeka.
                - Arti jesteś geniuszem! – krzyknąłem przypominając sobie o dzienniku, który przekazał mi ojciec.
                - Przecież pracuję jako asystent detektywa. To oczywiste, że wiem takie rzeczy. Nie bez powodu na drugie imię mam Mycroft.
                - Mycroft? – zaśmiałem się. - A ja myślałem, że mam głupie drugie imię. Jest tylko jeden problem. Dziennika ojca nie idzie otworzyć.
                - A próbowałeś magią? – poradził przyjaciel.
Gdy tak rozmawialiśmy, zbliżały się zajęcia popołudniowe. Musieliśmy czekać na panią dyrektor dłużej niż zwykle. Kiedy w końcu przyszła, przyprowadziła ze sobą dwie osoby. Był to chłopak i dziewczyna. Przez chwilę myślałem, że to dzieci przez wzgląd na ich niewielki wzrost. Byli niżsi nawet od Lili. Mogli mieć około 130 cm wzrostu. Chłopak miał czarne włosy i ciemniejszą karnację. Z twarzy przypominał trochę głowy z wyspy wielkanocnej. Za to dziewczyna miała jasną cerę oraz blond włosy. Oboje mieli zielone oczy oraz spiczaste uszy.
                - To nowi uczniowie. – powiedziała pani Torro.- Będą uczęszczać z wami do klasy. Oto Bernard i Bianka. Są elfami.
                - Jeszcze nigdy nie widziałam elfa! – krzyknęła Amanda. – Są takie słodziutkie.
                - Ta dwójka jest pierwszymi elfami, jakie będą chodzić do naszej szkoły. Mam nadzieję, że ciepło ich przyjmiecie.
Wszyscy interesowaliśmy się nowymi kolegami, ale oni nie byli tak chętni do zaprzyjaźnienia się z nami. Wyglądali tak jakby się nas bali. Pani dyrektor poprosiła nas, żebyśmy dali im trochę czasu.
Po lekcjach siedziałem sobie wraz z Lili w szkolnej stołówce, gdy podeszły do nas elfy. Padli przed nami na ziemię i powiedzieli:
                - Wreszcie was znaleźliśmy!
                - To wy nas szukaliście? –powiedziała Lili.- Ale proszę was wstańcie.
                - To oczywiste, że was szukaliśmy. – odrzekła Bianka.
                - Ale dlaczego? – zapytałem.
                - To wy nic nie wiecie? Mikołaju, ojciec nic ci nie powiedział? – ciągnęła dalej Bianka.
                - Niestety, ojciec zmarł zanim mi cokolwiek powiedział. Dlaczego nas szukaliście?
                - Szukaliśmy was dlatego, że wasza dwójka jest prawowitymi władcami elfów. – powiedział Bernard.
                - Że co?! – krzyknąłem wraz z Lili.- Ale jak?
                - Od wieków święty Mikołaj króluje północnym elfom. – odpowiedziała Bianka.
                - A zajączek wielkanocny przewodzi elfom południowym. – dodał Bernard.
Nie wierzyliśmy w to co usłyszeliśmy. Jednak elfy nie wyglądały na takie, które mogłyby kłamać, więc słuchaliśmy co jeszcze miały do powiedzenia. Elfy mają swoje własne podziemne miasta. Jedno na północy a drugie na południu. To pierwsze cały ten czas znajdowało się pod moim domem. Oprócz domów znajdowała się tam także fabryka zabawek i innych prezentów. Południowe miasto zbudowane było w podziemiach Wyspy Wielkanocnej i była tam fabryka czekolady.
                Nie miałem czasu by ochłonąć po usłyszeniu wiadomości o tym, że jestem królem elfów. Musiałem iść pilnować Niko tej nocy. Vincent miał trening koszykówki do późnego wieczora a ciocia Alex znów miała nocną zmianę w pracy.

 Nie było wcale tak źle. Nikoletta wcześnie poszła spać, więc miałem trochę czasu dla siebie. Przeznaczyłem je na oglądanie obrazów mojego kuzyna, lecz wkrótce sam poszedłem spać.






A oto jeszcze jeden rysunek przedstawiający Pabla:








poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rysunki

Rysunki
Tak jak mówiłam ciąg dlaszy iliustracji:


Arti:



Lili:



Amanda:



Andrea:




A w międzyczasie...

A w międzyczasie...
Specjalnie dla was! Pomiędzy kolejnymi częściami postanowiłam dodać dla was ilustracje przedstawiające niektórych bohaterów:


Mikołaj:

Vincent:


Możliwe, że jeszcze dzisiaj będzie tego więcej.
Możecie nadsyłać także swoje prace na poniższego maila:
malowniczka.1999@gmail.com

piątek, 21 sierpnia 2015

Nowe zdolności


                Po wydarzeniach z pizzeri pani Torro podała antidotum wszystkim poszkodowanym osobą, a także wymazała niemagicznym wspomnienia o tym zajściu. Jednak Vincentowi kazała tylko utrzymać to w sekrecie i zgłaszać jakby zauważył coś dziwnego. Dlaczego nie usunęła jego wspomnień? To pytanie mnie dawało mi spokoju.
                Kilka dni później miałem swój pierwszy, licealny mecz koszykówki. Byłem bardzo podekscytowany. Naszym przeciwnikiem było Liceum Ratate. Drużyna ta składała się tylko z pierwszoklasistów. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego przeciwnika. Otóż kapitanem oraz środkowym naszego rywala był nie kto inny tylko mój kochany kuzyn. Walka była bardzo zacięta. Mimo, że nasza drużyna miała większe doświadczenie, przeciwnicy ciągle wyrównywali. Ostatecznie jednak wygraliśmy 46:44. Ludzi jednak bardziej od meczu interesowało podobieństwo moje i Vincenta. Niemal co chwilę było to komentowane. Na zakończenie spotkania wszyscy zawodnicy mieli sobie podać ręce, lecz gdy tylko dotknąłem dłoni Vincenta, zemdlałem. Kiedy się ocknąłem byłem już w szatni. Powiedzieli mi, że leżałem nieprzytomny przez godzinę. Pan Kram powiedział, że nagle straciłem całą swoją magiczną energię, dlatego zemdlałem. Miałem jej tak mało, ze nawet moje włosy sczerniały. Nie powiedzieli mi, co dokładnie się stało. W szatni było wtedy tylko kilka osób: pan Kram, pani dyrektor, Lili i Arti. Dopiero później zauważyłem Vincenta siedzącego w kącie za jedną z białych szafek. Wyglądał na przybitego. Kiedy miałem już siłę usiąść p. Chupacabra dała mi jakiś napój i powiedziała:
                - Wypij to. Pomoże ci zregenerować energię.
                - Kto mi to zrobił? – zapyałem.
                - Cóż, nie jesteśmy pewni. – powiedziała zaniepokojona. – Jednak wydaje mi się, że to wina twojego kuzyna.
                - Co? Ale jak to możliwe? On jest przecież niemagiczny.
                - Jego zapach mówi co innego. – wtrącił się Artur. - Z dala czuć od niego magią.
                - Czyli co? – powiedziałem skołowany.
                - Jego rodzice są zwyczajni, więc nie może być on czarodziejem. – stwierdziła pani dyrektor.  – Ale on posiada jakąś moc… Nigdy jeszcze czegoś takiego nie było. Panie Kram proszę go przebadać. Może to rozjaśni sprawę.
Vincent niechętnie udał się za pielęgniarzem. Nie widziałem go później przez kilka dni. Musiałem wtedy leżeć w łóżku i odpoczywać. Pod koniec tygodnia kuzyn zrobił mi niespodziankę i wpadł z wizytą. Obwiniał się za to co się stało. I słusznie. To jego wina. Okazało się, że posiada on dziwną zdolność pozwalającą mu na przerywanie zaklęć oraz, jak to było w moim przypadku, neutralizowania energii magicznej. Na polepszenie humoru przyniósł mi kubek gorącego kakao.  Trzymałem je przez całą naszą rozmowę. Gdy chciałem się napić zauważyłem, że… zamarzło. Ja to zrobiłem? Wtedy właśnie zrozumiałem, że moją mocą jest lód.

Po kilku dniach nauczyłem się kontrolować tę zdolność. W tym czasie Vincent ćwiczył swoją. Nauka szła nam zaskakująco szybko. Kiedy nadejdzie niebezpieczeństwo, będziemy gotowi.



CDN...

czwartek, 20 sierpnia 2015

Nieoczekiwana zmiana miejsc.

Zapraszam do komentowania i nadsyłania rysunków dot. tej opowieści. 
Miłej lektury!


  Kiedy obudziłem się rano, zdawało mi się, że wciąż śnię. Byłem zupełnie w innym miejscu niż wtedy, gdy kładłem się spać. Znajdowałem się w przestronnym pokoju z dużymi oknami. Na ścianach wisiało wiele obrazów a w kącie stała sztaluga. W całym pomieszczeniu było wiele przyborów malarskich.
    Wydawało mi się, że już kiedyś tu byłem. Łóżko było bardzo wygodnie. Kiedy leżałem w nim i myślałem usłyszałem dźwięk telefonu, który leżał na szafce. To nie był mój telefon. Mimo tego spojrzałem, kto dzwoni. Ku mojemu zaskoczeniu wyświetliło się tam moje imię i nazwisko. W takim wypadku musiałem odebrać.
         - Słucham, kto mówi? – zapytałem.
         - Coś ty zrobił! – krzyknął na mnie rozmówca. Po głosie poznałem, że to Vincent. – To na pewno twoja sprawka.
         - O co ci chodzi? – zapytałem ospałym głosem. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ja nic nie zrobiłem. Dopiero się obudziłem.
         - Skoro to nie ty to kto?! – kontynuował krzyki. – Ale lepiej spójrz najpierw w lustro. Jest w łazience za drzwiami.
Zrobiłem tak jak kazał. Nie wiedziałem skąd wiedział, ale za drzwiami rzeczywiście była łazienka. Kiedy spojrzałem w lustro początkowo nie widziałem nic nadzwyczajnego. I to właśnie było nie tak. Znów miałem czarne włosy! Nie miałem pojęcia jak i skąd Vincent wiedział, lecz zrozumiałem, kiedy zauważyłem u siebie brązowe oczy.
         - Zamieniliśmy się ciałami! – krzyknąłem do telefonu.  – Ale jak?
         
- Właśnie, dlatego do ciebie dzwonię. Udałem chorobę, żeby nie iść na te twoje lekcje. Jeszcze by się ktoś domyślił, albo co. Weź coś z mojej szafy i przyjdź tu jak najszybciej.

Cały ten czas byłem w pokoju Vincenta. To on namalował te wszystkie obrazy w ich domu. Ubrałem się i wyszedłem. Chciałem zatrzymać czas, żeby wejść niezauważonym do szkoły, ale nie mogłem. W ciele mojego kuzyna nie miałem swoich mocy! Musiałem znaleźć inny sposób na dostanie się do środka. Wykorzystałem do tego nasze niezwykłe podobieństwo i… sproszkowaną kredę. Wtarłem ją we włosy i zrobiły się na tyle białe by oszukać starego dozorcę. Pana Groβshmita. Był to bardzo miły czarodziej. Zawsze rozśmieszał wszystkich swoimi żartami. Dodatkowo jego krępa budowa ciała i długie lokowane włosy dodawały efektu. Miał także kozią bródkę. Jednak jego wzrok nie był najlepszy. Dzięki temu mogłem bez problemu przejść.  Kazałem kuzynowi czekać w moim pokoju. Gdy byłem już prawie na miejscu zobaczyłem, że Arti właśnie z niego wychodzi. Niemal natychmiast mnie zobaczył. Był trochę skołowany, lecz wyczuł ode mnie zapach Vincenta. Zaczął na mnie warczeć. Zmienił się nawet w swoją pół-wilczą formę. To był pierwszy raz jak go takiego widziałem. Zamiast ludzkich miał białe wilcze uszy i ogon w tym samym kolorze. Jego oczy przybrały złotą barwę a źrenice były spłaszczone po bokach i wydłużone. Nadchodząca z oddali Lili zauważyła to i zatrzymała czas. Nie mam pojęcia, co się działo, lecz nie wiedzieć czemu przełamałem zaklęcie i obudziłem się z bezruchu. Zobaczyłem wtedy stojących obok zdziwionych Vincenta i Lili.
- Ktoś wyjaśni mi co tu się dzieje? - pytała Vincenta  Lili. - Dlaczego jest was dwóch? I jak ten drugi samodzielnie złamał zaklęcie? 
- Tak naprawdę to ja jestem Mikołaj. - wtrąciłem się. - W jakiś sposób zamieniliśmy się ciałami. 
- Teraz to mi jeszcze bardziej namieszałeś w głowie. - marudziła Lili. - To kto to jest? 
                - To mój kuzyn Vincent. Wiesz on jest ten... zwyczajny.    - powiedziałem spoglądając na niego.  - Vincent nie dotykaj tego! 
Za późno. Kuzyn dotknął Artiego, wzbudzając go. Wilkołak był bardzo zdezorientowany. Miałem zamiar wszystko mu wytłumaczyć, ale Lili zaciągnęła nas do gabinetu pani dyrektor. Tam wszystko wyjaśniłem. Pani Chupacabra była wściekła.
                - Jak mogłeś się wygadać komuś z spoza naszego świata?! Wiesz jak to się może skończyć. – krzyczała na mnie. Po chwili się uspokoiła i spojrzała na Vincenta. – Chociaż… Później się tym zajmę. Najpierw trzeba się zająć waszymi ciałami. Jedliście coś zanim to się stało? Coś z owocami?
                - Powiedzcie mi czy dobrze zrozumiałem. – przerwał Atrur. – Lili jest króliczkiem wielkanocnym. Mikołaj to Yeti i jednocześnie święty Mikołaj. Jeszcze zamienił się ciałami ze swoim kuzynem. A pani pyta się o owoce!?
                - Tak. Wszystko dobrze zrozumiałeś. – odparła pani Torro ( prawdziwe nazwisko p. dyrektor) – Otóż istnieje pewien owoc, nazywa się iniridu, po którego zjedzeniu osoby przebywające blisko siebie zamieniają się ciałami. Prawdopodobnie są one przyczyną tego zamieszania.
                - W deserze, jaki nam podano były jakieś owoce. – przyznał Vincent. – Dostaliśmy go gratis. Jak wszyscy tego dnia.
                - Mówisz, że więcej osób mogło to spotkać? – powiedziała zaniepokojona. – Usiądźcie obok siebie i zjedzcie to. To antidotum.
To antidotum to była zwykła cytryna. W dodatku musieliśmy zjeść całą. W tym wszystkim dobre było to, że dzięki zamieszaniu Arti przyjął to wszystko dość dobrze. Po chwili powrotem byliśmy z Vincentem w swoich ciałach. No nie całkiem. Nie wiedzieć czemu zamieniły się końcówki naszych włosów, Jednak nie było na to czasu. Pobiegliśmy wszyscy do pizzeri. Na miejscu okazało się, że nie tylko my zamieniliśmy się. Wszyscy, którzy byli tego dnia w restauracji, przyszli na skargę. Na dodatek pracownik, który podał wszystkim desery zwolnił się tamtego dnia. Został po nim tylko list:

Jeśli to czytacie to znaczy, że macie tu niemały problem. Jeden z moich pionków dobrze wykonał swoją pracę. Owoce iniridu w deserach to był doskonały pomysł. Lepiej się od razu poddajcie, jeśli nie chcecie skończyć jak ŚM i ZW. To dopiero początek zabawy.
Miłego dnia.
Wielki Władca Umysłów.
P.S. – Amadeusz Sange jest cały i zdrowy… na razie. Mieszka sobie spokojnie w moich lochach. Mam nadzieję, że reszta dołączy.

Na całe szczęście właściciel lokalu był wampirem. Wiedział, że należy się z tym zwrócić do pani dyrektor. Rozszyfrowaliśmy, że ŚM oznacza świętego Mikołaja, a ZW zajączka wielkanocnego. Niestety miałem rację. Mój ojciec nie popełnił samobójstwa, a przynajmniej nie z własnej woli. To była sprawka tego władcy umysłów. Później zajął się Jamesem Loganem i Amadeuszem Sange. Był to wuj Andrei. Wyjaśniało to jej kiepski humor w ostatnim czasie. Ktoś celowo próbuje się pozbyć legendarnej szóstki.
                To oznacza wojnę! Nie mogę pozwolić, żeby jakiś szaleniec przyczyniał się do czyjejś śmierci. Na razie jednak nie jestem wstanie nic zrobić. Wiem tylko, że niebawem i ja, i moi rówieśnicy także sraną się celami. Do tego czasu postaram się podrosnąć w siłę i stawić czoło napastnikowi. Tylko kim on jest? Kto kryje się pod nazwą Wielkiego władcy umysłów? Mam przeczucie, że odpowiedź jest bliżej niż się wydaje.




Ciąg Dalszy Nastąpi...





czwartek, 13 sierpnia 2015

Punkt zwrotny.

Pozdrawiam z wakacji i zapraszam kiedyś do odwiedzenia Szczyrku. 


Od wydarzeń w domu Leg'ów minęły dwa dni. W tym czasie Lili znalazła pracę w pizzerii. Dostałem od niej nawet kupon zniżkowy. 
  Cały czas starałem się nie myśleć o moim nowo poznanym kuzynie i skupić na szkole. Na popołudniowych zajęciach mieliśmy zajęcia teoretyczne o legendarnej szóstce. A dokładnie o chupacabrze. Pani dyrektor opowiadała nam na przykładzie swoim oraz Pablo. Ich wizerunek bardzo się różni od tego z miejskiej legendy. Są bardziej podobni do wilkołaków tyle, że w tej nie-ludzkiej formie wyglądają jak czerwonookie dzikie koty, ale z ich pleców mogą wystawiać ostre kolce. Pablo w ludzkiej formie był normalnym latynosem. Miał opaloną skórę oraz czarne, proste włosy, a także  charakterystyczne czerwone oczy. Jest to cecha, którą maskuje specjalnymi soczewkami. Pięcioro z Szóstki posiada podobne: Wielka Stopa i Yeti mają duże stopy, Dracula kły, których w odróżnieniu od innych wampirów nie może ukryć, a Nessie wyróżnia się łuskami na karku. Czas wolny spędzałem z Artim, którego ostatnio zaniedbywałem. Spacerując po korytarzach natknęliśmy się na Amandę i Andreę. Były one swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Pierwsza zawsze uśmiechnięta piegowata dziewczyna z zielonymi oczami i burzą trudnych loków. Zamiast mundurka ubierała się w szkocką kratę i czerwony szalik. Andrea była zawsze spokojna i opanowana. Miała zawsze schludnie ubrany mundurem i odpowiednie dodatki. Jej włosy były ciemnobrązowe a oczy lśniły w słońcu niczym srebro. Miała porcelanową cerę. Mimo tak wielu różnic były najlepszymi przyjaciółkami. Młoda wampirzyca była tego dnia w kiepskim humorze. Jednak, kiedy tylko minęły nas, uśmiechnęła się na chwilę. Nie miałem pojęcia dlaczego. Po chwili wielu chłopców przebiegło do niej. Jak zwykle próbowali ją poderwać, lecz ona zawsze odpowiadała to samo: " mój chłopak musi być księciem, bo ja jestem przyszłą królową  wampirów". Kiedy wróciliśmy z Artim do naszego pokoju, on powiedział: 
     - Wiesz, chyba się zakochałem. 
     - W kim? - zapytałem, lecz po chwili zrozumiałem. - Nie, to niemożliwe. Chyba nie zakochałeś się w...
     - W Andrei - przerwał mi wzdychając. - Jej oczy są śliczne jak księżyc w pełni.
     - Ale ty jesteś wilkołakiem, a ona to wampirzyca. To wbrew naturze, wbrew wszystkiemu! 
     - Nic na to nie poradzę. Ja ją kocham! - wyznał. 
Wieczorem dowiedziałem się od Lili, że słyszała jak wampirzyca mówiła przyjaciółce, że bardzo podoba jej się Artur i żałuje, że ojciec kazał jej się spotykać tylko ze szlachetnie urodzonymi. Pomyślałem, że Arti nie będzie miał problemu. Nie to co ja. Musiałem zabrać Vincenta do pizzerii i wytłumaczyć mu wszystko. Sam nie wiedziałem wiele, ale kuzyn słuchał mnie z zaciekawieniem oraz niedowierzaniem. Po zjedzeniu pizzy kelner dał nam darmowy deser. Były w nim jakieś owoce. Dziwnie smakowały.
   Po powrocie do domu kiepsko się poczułem. Po wejściu do pokoju padłem ze zmęczenia. Czułem, że niedługo zacznie się coś... WIELKIEGO.



CIĄG DALSZY NASTĄPI...

wtorek, 11 sierpnia 2015

Leg & Foot

 Kolejna część specjalnie dla was. Zapraszam do komentowania.



            W czasie pilnowania małej Niko trochę przysnąłem. Obudziłem się dopiero w sobotę rano. Pani domu jeszcze nie wróciła, a dziewczynka wciąż spała.
            Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem Vincenta stojącego nade mną. Patrzył na mnie krzywo, a po chwili się odezwał:
            - Czym ty jesteś?
            - O co Ci chodzi? – zapytałem zdziwiony.
            - Jaki normalny szesnastolatek ma białe włosy? – mówił oskarżającym tonem. – Poza tym te stopy…
            - Co jest nie tak z moimi stopami? – zapytałem zerkając na nie. Wtedy zrozumiałem. Przez noc moje stopy niewiarygodnie urosły. Ze wszystkich możliwych chwil ta była na to najgorsza. Zdecydowałem zaufać osobie o mojej twarzy i odpowiedziałem. – Bo widzisz… ja jestem… Yeti.
            - Co ty bredzisz!? Yeti to jakieś bajki dla dzieci. – mówił z oburzeniem
            - Jak możesz nie wierzyć tej twarzy? – powiedziałem ironicznie. .
 – Chociaż… to by wyjaśniało białe włosy i nienaturalnie duże stopy.
Przystał na takie wyjaśnienie. Na całe szczęście miałem przy sobie skarpety od ciotki. Mogłem spokojnie wrócić do domu, lecz najpierw musiałem poczekać na moją wypłatę. Około godziny ósmej pani Leg wróciła do domu. Z jakiegoś powodu nie mogłem oderwać od niej wzroku. Wydawała mi się bardzo znajoma. Kiedy już otrzymałem pieniądze dałem jej jeszcze do wypełnienia papier do szkoły. Był mi potrzebny. Bez niego nie miałbym zaliczonej pracy.
            - Chłopcze, jeszcze raz przypomnij mi jak się nazywasz. – powiedziała.
            - Jestem Mikołaj Foot.
            -Foot? Ciekawe. Tak samo nazywał się mąż mojej siostry.
            - Naprawdę? – zdziwiłem się. – A ma pani jakieś ich zdjęcie?
            - Mam zdjęcie z moją siostrą, kiedy byłyśmy młodsze. – odrzekła sięgając po album. Wszyscy domownicy zbiegli się żeby oglądać zdjęcia nawet Niko przybiegła z łóżka.
            - Mamo! Byłyście identyczne! – krzyknęła dziewczynka.
            - Niemożliwe… - szepnąłem do siebie wyciągając portfel. – To naprawdę ona.
W portfelu trzymałem zdjęcie mamy. Wyglądała zupełnie jak kobieta w albumie. Te same długie czarne włosy, takie same głębokie zielone oczy i jednakowy, rozweselający uśmiech.
            - Ty… - powiedziała pani Leg – Ty jesteś synem Rozalii! To wyjaśnia twoje podobieństwo do Vincenta.
            - Co ty mówisz mamo? – zapytał zmieszany Vincent.
            - Mówię, że Mikołaj to wasz kuzyn. Rozalia była moją siostrą bliźniaczką. Myślę, że dlatego jesteście tacy podobni.
Razem z Vincentem nie mogliśmy w to uwierzyć. Największy entuzjazm okazywała Nikoletta, która wpatrywała się we mnie z uśmiechem.

            W najbardziej niespodziewanej chwili i miejscu odnalazłem rodzinę. Vincent obiecał, że nikomu nie zdradzi mojej tajemnicy. Jednak gdzieś w głębi siebie czułem, że będzie miał on ogromny wpływ na moje życie. Nie mogłem się doczekać co przyniesie jutro. A wy, jak myślicie?




zapraszam was także do odwiedzenia tych blogów prowadzonych przez moją koleżankę:

sobota, 8 sierpnia 2015

Dziwne spotkanie

            Nadszedł styczeń a ja nadal nie potrafię zrobić nic poza zatrzymywaniem czasu. W związku z tym pani dyrektor wysłała mnie na przymusowe badanie u szkolnej pielęgniarki.
            Nie wiedziałem co o tym myśleć. Poszedłem do gabinetu pielęgniarki, lecz okazało się, że w tej szkole nie pracuje pielęgniarka tylko pielęgniarz. Nazywał się Feliks Kram i był wampirem. Trochę się go bałem. Wyobraźcie sobie, że krwiopijca miałby opatrywać waszą krwawiącą ranę. Nie chciałbym wiedzieć jak by się to skończyło. Na całe szczęście ten wysoki długowłosy mężczyzna tylko mnie badał. Nie różniło się to zbytnio od zwyczajnej kontroli lekarskiej. Były tylko dodatkowe badania poziomu oraz mocy mojej magii. Kiedy już zakończył badanie odgarnął z twarzy swoją blond czuprynę:
            - Miałeś urodziny 24 grudnia, tak? Pewnie ciężko jest pracować w urodziny. -  powiedział. Wszyscy pracownicy szkoły wiedzieli, kim tak naprawdę jestem. Ukrywałem to tylko przed uczniami.
            - Lepiej tak niż spędzać je samemu. – odpowiedziałem z uśmiechem. – Dowiedział się pan czegoś?
            - A tak. Chociaż nigdy nie spotkałem się z czymś takim. – powiedział z miną jednocześnie zaskoczoną jak i zmartwioną. – Cierpisz na opóźniony rozwój magiczny. Twoja magia oraz wielkie stopy pojawią się później niż zazwyczaj, ale nie ma powodu do zmartwień. Już niedługo dogonisz umiejętnościami resztę klasy.
            - Rozumiem. – powiedziałem kierując się ku wyjściu. – Do widzenia!
Wyszedłem stamtąd całkiem zdołowany. Po prostu jestem niedorozwinięty! Jak ktoś taki jak ja może być częścią elity. Zresztą zupełnie do nich nie pasuję. W odróżnieniu ode mnie oni ciągle się wywyższają. Uważają się za lepszych od innych tylko ze względu na pochodzenie. To oburzające.
            W drugim tygodniu stycznia pani Chupacabra oznajmiła pierwszakom, że każdy uczeń musi mieć jakąś pracę. Jeszcze tego samego dnia zalazłem w gazecie ogłoszenie, w którym napisano, że potrzebna jest opieka do dziecka. Zadzwoniłem na wskazany numer i umówiłem się na spotkanie. Następnego dnia poszedłem do domu moich przyszłych pracodawców. Ma miejscu okazało się, że to jest dom tej małej dziewczynki, którą spotkałem w święta. Gdyby tego było mało omal nie dostałem zawału, kiedy otworzono mi drzwi. Stanął przede mną chłopak w moim wieku. Wyglądał niemal tak samo jak ja. Wen sam wzrost, taka sama karnacja, nawet fryzura i wyraz twarzy. Różniły nas tylko kolor włosów i oczy. Jego włosy były czarne jak niegdyś moje, a oczy miał brązowe a ja niebieskie. Patrzyliśmy tak na siebie bez słowa. W pewnym momencie ze środka domu wyszła kobieta spojrzała na nas i powiedziała z uśmiechem:
            - Wy wyglądacie prawie identycznie! Jak to zrobiliście? Vincent przedstawisz mi swojego kolegę?
            - Ale mamo… ja go nie znam. – odpowiedział. Jego głos także był taki jaj mój.
            - Nazywam się Mikołaj Foot i przyszedłem tu w sprawie pracy. – wtrąciłem się w ich rozmowę.
            - To ty do mnie dzwoniłeś. Jestem Aleksandra Leg. – powiedziała podając mi rękę. - Chciałabym żebyś zajął się moją córeczką. Bardzo dużo pracuję, mój mąż jest w delegacji, a syn nigdy nie ma czasu.
            - Z przyjemnością się nią zajmę. Kiedy zaczynam?
            - Już teraz. Mam dziś nocną zmianę. Vincent wytłumaczy Ci co i jak.
Weszliśmy do środka. Czułem się niesamowicie dziwnie widząc, że człowiek z „moją” twarzą patrzy na mnie z wrogością. Chłopak oprowadził mnie po całym domu. Był tak samo ładny w środku jak na zewnątrz. Gdzieniegdzie można było znaleźć różne dekoracje. Jednak najbardziej podobały mi się obrazy wiszące w korytarzu. Przedstawiały one sceny zarówno realistyczne jak i abstrakcje. Były wśród nich też dzieła przedstawiające magię. Kilka przykuło moją uwagę: uskrzydlony złoty wilk, wilkołak obejmujący wampirzycę, bursztynowy smok. Na tym ostatnim wydawałoby się, że znajdowała się także Lili celująca w smoka z łuku. Ale to niemożliwe, prawda? Kiedy tak się im przyglądałem, podbiegła do mnie wspomniana wcześniej mała dziewczynka.
            - Święty Mikołaj!!! – krzyknęła.
            - Zróbmy z tego nasz mały sekret. Co ty na to? – szepnąłem jej do ucha.
            - A co z braciszkiem? – zapytała -  jemu też powiemy?
            - Może kiedy indziej.

Wtedy Vincent wszedł po pokoju. Na całe szczęście nic nie słyszał. Przedstawił mi swoją siostrę – Nikolettę. Miałem się zająć nią w nocy, ponieważ wszyscy domownicy są zajęci. Oznaczało to, że musiałem u nich przenocować.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Wesołych świąt !

Najpierw chciałabym życzyć wam wszystkim wesołych świąt, albowiem dzisiaj obchodzimy wielkie święto którym jest...
Dzień Musztardy!
Z tej okazji chciałabym podarować wam świąteczną część mojej opowieści.




            Wreszcie nadszedł długo oczekiwany przez wszystkich dzień, czyli moje urodziny. ;) Oczywiście chodzi mi o 24 grudnia. W ten dzień cały świat zmienia swoje oblicze. W miastach pojawiają się światełka ozdabiające domy i ulice.  Wszyscy uczniowie wyjechali do domu na święta Zwykłe świerkowe drzewka nagle stają się ozdobą wielu domostw.
            W moim przypadku dzień ten był zawsze nieszczęśliwy. Za każdym razem spędzałem go w smutku i samotności. Wreszcie przyszła pora to zmienić! W tym roku prezenty dostarczał najmłodszy święty Mikołaj w historii – Mikołaj Claus Foot ( tak, na drugie mam Claus). Razem z Lili mieliśmy opracowany plan działania. Dużo trenowaliśmy w oczekiwaniu na ten dzień. Najpierw ona zatrzymała czas, lecz przedtem ubrałem czerwony sweter oraz czapkę świętego mikołaja. Wsiadłem da deskę i zacząłem latać od domu do domu. Zacząłem od państw najdalej wysuniętych na wschód i kierowałem się w stronę zachodnią. Było to łatwiejsze niż się spodziewałem. Miałem ze sobą specjalny magiczny worek. Wystarczyło, że do niego sięgnąłem a wyciągałem odpowiedni prezent. Na dodatek nie magiczni ludzie nie mieli nigdy pojęcia o tym, że to święty Mikołaj je dostarcza. To także była sprawka teko worka. Ich wspomnienia były modyfikowane tak, że uważali, że sami kupili prezenty dla swoich przyjaciół i rodziny. Nim zaklęcie Lili przestało działać zdążyłem dostarczyć podarunki na ponad pół globu. Jestem pewien, że było to dla niej bardzo męczące. Później sam zatrzymałem czas. Wszystko szło gładko aż do ostatniego domu. Dziwnym zbiegiem okoliczności dom ten mieścił się w Desideracie. Był to naprawdę ładny dom. Przynajmniej na zewnątrz, ponieważ nie oglądałem zbytnio jego wnętrza. Moim zadaniem było przecież zostawienie prezentów pod choinką nie zwiedzanie. Zostawiłem górę paczek pod drzewkiem i kierowałem się ku oknu. Nagle usłyszałem za plecami dziecięcy głos:
            - Jesteś świętym Mikołajem?
            - Ee… - obróciłem się żeby upewnić się czy się nie przesłyszałem. Za mną stała mała dziewczynka. Miała brązowe włosy uplecione w warkocz. Patrzyła na mnie swoimi dużymi zielonymi oczyma. Przedtem widziałem ją kątem oka jak siedziała zastygła. Byłem całkowicie pewien, że jej nie dotknąłem, więc jak? Było już za późno. Wpadłem. W końcu jednak odpowiedziałem jej. – Tak.
            - Ale ty jesteś taki młody. Przypominasz mi mojego braciszka. Czy Mikołaj nie powinien być starszy? –powiedziała uroczym głosikiem.
            - Widzisz, mój tata odszedł i teraz ja muszę go zastąpić. Wesołych świąt. – powiedziałem i wyskoczyłem przez okno.

            Po tym wszystkim spędziłem swoje pierwsze rodzinne święta wraz z ciotką i dziadkiem, który przyjechał z kanady. Znowu nie dostałem prezentu gwiazdkowego, ale dziadek dał mi na urodziny szwajcarski scyzoryk, a ciocia upiekła tort. Nikomu nie wspomniałem o tej dziewczynce. Miałem nadzieję, że uzna nasze spotkanie za sen.
Copyright © 2016 Opowieści Kattys , Blogger